Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Zdolny zniewolony

Dawno mnie tutaj nie było, ale wracam. W tej historii jest kilka fragmentów tekstów lub wierszy, które już kiedyś wrzucałem. Miłej lektury życzę. Ciekaw jestem co sądzicie. Pozdrawiam.

 

Pijąc poranną kawę, Olga zastanawiała się, gdzie leży granica między pożądaniem cielesnym, a prawdziwą miłością. Była, delikatnie mówiąc, zaskoczona tym, co dzieje się w jej głowie; wśród znajomych uchodziła za zatwardziałą przeciwniczkę związków i kolekcjonerkę mężczyzn, a tymczasem stała ze swym ulubionym kubkiem w owce, obserwowała mężczyznę w jej łóżku i cieszyła się jego obecnością. Zazwyczaj to ona zostawała na noc u facetów, po czym, wstawała rano i wychodziła bez słowa. Budzenie się przy kimś, całowanie na dzień dobry, wspólne śniadanie i udawanie, że jest w porządku – wszystko to irytowało ją jak mało co. Jednak teraz odczuwała nieopisaną radość. Zdawało się jej, że mogłaby bez końca patrzeć na, leżącego w jej pościeli, Wojtka.

Uwielbiała seks w każdej postaci: szybki i brutalny, długi i namiętny, perwersyjny do granic możliwości, zmysłowy i po francusku. Nie od dziś wiadomo, że marzeniem każdego faceta jest posiadanie kobiety rozpustnej, więc wszyscy lgnęli do niej szaleńczo, mimo że nie należała do kobiet, za którymi mężczyźni oglądają się na ulicy. W łóżku zmieniała się jednak w nieposkromione zwierzę, wciąż łaknące orgazmów. Tak bardzo jak kochała seks, tak szybko nudzili się jej partnerzy. Miała zasadę: nie chodziła do łóżka z jednym więcej niż pięć razy. Nie ważne jaki by nie był, jak bardzo nie błagał, nie napraszał, kwiatów nie kupował. Po pięciu razach, kasowała jego numer, nie odpowiadała na SMSy, nie dawała zaprosić się na kawę czy do kina.

– Jeśli usłyszę od ciebie słowo „związek” to automatycznie kończy się nasza znajomość. – Uprzedzała. – Nie jestem stworzona do stałych relacji, więc żeby uniknąć smutnych min, po piątym razie zwyczajnie się rozejdziemy i zapomnimy o sobie. Jesteśmy duzi i nie musimy się oszukiwać, że chodzi o coś więcej. – Wygłaszała tę formułkę zawsze po pierwszym orgazmie, leżąc z rozgrzanym do czerwoności samcem.

Wojtek był wyjątkiem i dlatego spał w łóżku Olgi. Nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia dla tej sytuacji, nie widziała w tym żadnej logiki, ale wcale się tym nie przejmowała. Spojrzała na zegarek; dochodziła siódma. „Jeszcze pięć minut” – pomyślała i wskoczyła pod kołdrę. Przytuliła się do mężczyzny tak mocno, że dało się słyszeć trzask kości. Obudził się.

– Cześć – szepnęła Olga i pocałowała go w czoło.

– Cześć. – Uśmiechnął się, nie otwierając oczu.

– Czemu muszę iść do pracy? – jęknęła. – Powiedz mi.

– Może dlatego, że nie urodziłaś się jako nieślubne dziecko Micka Jaggera. Wtedy mogłabyś sobie darować.

– I moglibyśmy leżeć w wyrku całe dnie?

– Albo na jakieś plaży – rzekł Wojtek i ziewnął.

– Nigdy tego nie wybaczę mamie – powiedziała i zaczęła się śmiać.

Wbiła twarz w poduszkę, a on pogładził ją po włosach. Po chwili uniosła głowę i utkwiła wzrok w mężczyźnie. Patrzyła na niego, a w jej oczach świeciły jasne iskierki.

– Co tak patrzysz? – zapytał Wojtek.

– Patrzę bo nie wierzę.

– Nie przejmuj się, ja też nigdy nie byłem zbyt wierzący.

Zaśmiała się i rzekła:

– Nie wierzę, że tu leżysz.

– Sama przecież mi to zaproponowałaś.

– No właśnie. Nigdy nie myślałam, że będę cieszyć się z faktu, że w moim łóżku, o poranku, leży facet. Myślałam, że miłość to jedynie słowo, które wymyślili sobie słabi ludzie, by tłumaczyć sobie to, że nie potrafią być sami.

Wojtek zamyślił się. Spojrzał w okno; pierwsze promienie słońca przebijały się przez żaluzje. Leżał i patrzył w szybę, po chwili rzekł:

– Nigdy nie wierz ludziom, którzy mówią, że nie ma miłości. To tak jakbyś wierzyła bezdomnym, że nie ma domów lub bezrobotnym, że nie ma pracy. Kochaj, póki możesz, a będziesz kochana.

Olga pocałowała mężczyznę w nos.

– Co to?

– Radosna twórczość smutnego poranka.

– Dlaczego smutnego?

– Bo musisz iść i zaraz cię tu nie będzie.

Dziewczyna schowała twarz w dłoniach.

– Boże, jak mi się nie chcę! – powiedziała. – Chciałabym zostać w domu i bzykać się z Tobą cały dzień.

– Miłość nie wyraża się w pragnieniu wspólnego spółkowania, ale w pragnieniu wspólnego snu.

– Spać też bym mogła, wszystko jedno. To też twoje?

– Ja taki mądry nie jestem. Kundera, „Nieznośna lekkość bytu”.

– Jesteś, jesteś. Dopiero przy tobie wiem, co to znaczy.

Mężczyzna uśmiechnął się.

– Aż mi się w głowie kręci od tego szczęścia – kontynuowała. – Naprawdę, przez dwadzieścia dziewięć lat nie zdawałam sobie sprawy, że zasypianie przy kimś może być takie ekstra. Tylko wstawanie jest po stokroć boleśniejsze.

Spojrzała na zegarek. Grymas niezadowolenia wykrzywił jej twarz. Podniosła się i udała do łazienki.

– Jakie plany na dzisiaj? – krzyknęła, nakładając podkład.

– Walka na śmierć i życie z pustymi stronami. Mam dzienny limit słów, a wczoraj nie napisałem nawet jednego.

– Oj tam. Czasem trzeba podarować sobie odrobinę luksusu. Chyba nie narzekasz na picie wina, słuchanie Doorsów i bzykanko z najwyższej półki?

Wojtek zarechotał.

– Nigdy. Uważam, że to całkiem zajebisty plan na każdy wieczór.

– No właśnie, więc albo się zajeździmy na śmierć, albo zostaniemy alkoholikami.

Kobieta skupiła się na malowaniu, a mężczyzna uciął sobie drzemkę. Przebudził się kiedy Olga go pocałowała.

– Uciekam do roboty.

– Moja babcia zwykła mawiać: módl się i pracuj, a będziesz zbawiona.

– Widzę właśnie jak jej słuchasz.

Wojtek przeciągnął się i nie odpowiedział. Uniósł kąciki ust, odsłaniając zęby. Miał uśmiech małego, słodkiego chłopca.

– Skarbie, a zrobił byś zakupy? – spytała, zakładając buty.

– Nie ma problemu – ziewnął. – Ale przelew powinienem dostać dopiero dziesiątego. Na tę chwilę jestem pusty jak bęben Rolling Stonesów. Zdecydowałaś się na faceta pisarza to musisz się przyzwyczajać do pustej lodówki i niezapłaconych rachunków.

Dziewczyna zaśmiała się

– Coś chyba mam. – Kobieta sięgnęła do torebki i grzebała w niej dobre pół minuty. – Jezu, wkurza mnie ta torebka. Popruła mi się podszewka i nic nie mogę znaleźć.

– Jak tylko dostanę kasę za ostatni tekst, kupię ci nową.

Olga pisnęła z zachwytu. Udało się jej wyciągnąć portfel. Otworzyła go i zmarszczyła brwi. – Dziwne, wydawało mi się, że jeszcze pięć dych mi się ostało.

– No i co teraz?

Olga zmarszczyła brwi. Po kilku sekundach rozpogodziła się.

– Wczoraj był ostatni, więc weszła mi dzisiaj wypłata – rzekła. – Jak będę wracała to podskoczę do ściany, a potem wejdę do Biedry. Ale pod jednym warunkiem.

– Jakim?

– Robisz spaghetti i zmywasz.

Wojtek spojrzał na nią przenikliwie. Przez chwilę patrzyli na siebie w kompletnym milczeniu. Oldze przez głowę przeszło, że powiedziała coś nie tak.

– Z największą przyjemnością, mała – powiedział.

– Uwielbiam cię – rzuciła dziewczyna. – Do wieczorka.

– Kończysz o osiemnastej?

– Chciałabym... Agata jest chora i pewnie będę musiała siedzieć do dwudziestej.

– Dasz radę. Jakoś ci to wynagrodzę.

Posłała mu całusa i wyszła z mieszkania.

Mężczyzna wygramolił się z łóżka. Pomasował skronie. Wydawało mu się, że czuje jak pulsują. Zawsze po winie, następnego dnia, pękał mu łeb. Udał się do kuchni i wygrzebał z szafki tabletki przeciwbólowe. Otworzył lodówkę. Na samym środku stała, opróżniona do połowy, butelka różowego Carlo Rossi. Chwycił ją i popił tabletki. Uchylił okno, po czym oparł się o framugę i zapalił papierosa. Olga nie lubiła kiedy palił, dlatego robił to tylko podczas jej nieobecności. Kiedy skończył, wziął butelkę i wrócił do łóżka. Ustawił sobie na kolanach laptop dziewczyny i otworzył Worda. Gapił się w migający kursor. Chciał coś napisać, ale wydawało mu się, że jedyne, co ma w głowie to rozgrzane do czerwoności zwoje mózgowe. Odłożył komputer i opróżnił wino, po czym zdrzemnął się.

Obudził się w dużo lepszym humorze. Ból minął, ale nie wiedział czy to zasługa leków czy alkoholu; nie miało to jednak dla niego żadnego znaczenia. Znów miał czystą głowę. Zrobił kilka przysiadów i pompek. Usiadł do biurka, ponownie otworzył komputer. Chciał napisać coś specjalnie dla Olgi – opowiadanie, wiersz, cokolwiek. Zaczął stukać palcami w klawiaturę. Z literackiego natchnienia wyrwał go telefon. Wojtek zerknął na wyświetlacz – dzwonił Kaszkiet. Zrobił zdziwioną minę. Odebrał:

– Halo?

– No proszę. Ty żyjesz – rzucił głos w słuchawce.

– Żyję.

– Słyszę. Jak żyjesz?

– Raczej wszystko w porządku.

– Co się nie odzywasz do starego kolegi? Zapomniałeś o mnie?

– O tobie? To niemożliwe. Dziewczynę znalazłem.

– Proszę, proszę – rzucił radośnie głos. – Jednak cię jakaś zniewoliła.

– Tymczasowo.

Obaj zaśmiali się.

– Serio? – zapytał Kaszkiet. – Dałeś się wbić pod pantofel?

– Nie ma tragedii.

– Wojtuś, gratuluję. Trzymam kciuki.

– A co u ciebie, awangardowy poeto łódzkiej ziemi?

– Jaki poeta? Jaki poeta? Poeta z zespołem Tourette`a. – Zarechotał. – Tak serio to dobrze, nawet bardzo dobrze, rzekłbym, że wyśmienicie. Pamiętasz tego wąsatego grubasa, który był nawalony jak messerschmitt na moim ostatnim wieczorku? Odezwał się ostatnio do mnie. Chce wydać mi tomik. Skumaj to: powiedział, że moje wiersze wypełniły bolesną szczelinę jego egzystencji. Koleś jest właścicielem jakieś firmy z materiałami budowalnymi czy coś, ma siopy od pyty i chce mi wydać tomik.

– Zajebiście. Gratuluję.

– Stary, rozmawiałem z nim o tobie. Pokazałem mu twoje opowiadania. Podobały mu się. Trochę się nakręcił.

– Też wypełniają bolesną szczelinę jego egzystencji? – spytał Wojtek i zaśmiał się.

– Chce cię poznać. Widzę się z nim dzisiaj w Fabryce o piętnastej. Przyjdź.

– Brachu, nie ruszam się dzisiaj z domu.

– Kurwa, człowieku, nie możesz się spotkać z nami na kawę? Baba cię tak krótko trzyma?

– Kaszkiet, kiedy my się ostatnio spotkaliśmy na kawę?

– Wojtuś, ten facet to dżentelmen. Zupełnie inna liga niż my.

Znów zarechotali.

– On może pomóc – kontynuował poeta. – Kasa dla niego nie gra roli. Ma kaprys wydać tomik poezji, wydaje tomik poezji, ma kaprys wydać zbiór opowiadań, wydaje zbiór opowiadań. Jutro może mieć kaprys zasponsorować młodzieżową sekcję ping-ponga osiedla Radogoszcz Wschód i to wszystko pójdzie w pizdu. Kiedy ostatnio dostałeś kasę za jakiś tekst?

Wojtek skrzywił się. Nawet nie próbował sobie przypomnieć. To zawsze wpędzało go w dół. Powiedział:

– Możemy umówić się na jakiś inny dzień? Jestem pusty kompletnie i nie czuję się najlepiej.

– Kaczor?

– Nie mierz wszystkich swoją miarą. Jakieś przeziębienie chyba.

– Wojtuś, jak tam chcesz. Moim zdaniem to musimy kolesia piłować zanim się rozmyśli. Czym ryzykujesz?

– Tym, że się rozłożę kompletnie.

– Oj tam, pierdolisz.

– Wybacz mi, ale nie dzisiaj. Odezwę się do ciebie. Przeproś go ode mnie.

– Jak tam chcesz. Ja tylko niosę pomoc.

– Dzięki. Trzymaj się.

– Też się nie puszczaj – rzucił głos w słuchawce i rozłączył się.

Wojtek przeciągnął się. W głowie wciąż brzmiały mu słowa Kaszkieta. Był jednak dumny, że odmówił. „To nie takie trudne – pomyślał. – Czas dać na wstrzymanie. Jest tego warta”. Uśmiechnął się do siebie. Wstał od biurka i przyjrzał się fotografiom na ścianach. Na wszystkich widniała Olga. Patrzył na jej zdjęcia z wakacji czy amatorskich sesji i robiło mu się ciepło na sercu. Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, odczuwał spokój. Był jej za to cholernie wdzięczny. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Mężczyzna chwilę się wahał czy otworzyć. Dzwonek rozległ się ponownie. W pośpiechu naciągnął dżinsy.

– Kto tam? – rzucił, dopinając guziki w koszuli.

– Poczta – odezwał się kobiecy głos.

Wojtek uchylił drzwi.

– Pan nie wiesz, że listonosz zawsze dzwoni do razy? – kontynuowała pulchna pani w granatowym uniformie. – Przesyłeczkę mam. Pani Olga Walicka?

Mężczyzna zmierzył ją wzrokiem. Miała delikatne rysy; nie wyglądała na osobę, która grzeszy inteligencją.

– Akurat pudło – rzekł radośnie. – Pani Olgi nie ma w domu.

– Nie pudło tylko paczka. – Ze powycieranej skórzanej torby wyciągnęła niewielki pakunek. – Odbierasz pan czy awizo zostawić?

– Odbiorę.

– Ekstra. Dwanaście złotych się należy.

– Słucham?

– Pobranie jest, dwanaście złotych.

Uśmiechnął się krzywo. Odruchowo wyciągnął portfel, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest pusty. Mimo to otworzył go, a jego oczy zrobiły się duże ze zdziwienia.

– Kurczę, tak się składa, że nie mam gotówki. Karta może być? – zapytał i wyciągnął plastikowy prostokącik, chociaż wiedział, że konto też jest kompletnie wyczyszczone.

– Panie kochany, wiesz pan, ile to waży? – Wskazała na torbę. – Jeszcze z terminalem miałabym chodzić? Zdajesz pan sobie sprawę, co to ból w krzyżu?

– Przykro mi, nie mam gotówki.

– Przykro, przykro – powiedziała kobieta. – Awizo zostawię i tyle.

Wręczyła mu niechlujnie wypisaną karteczkę i udała się schodami w górę. Wojtek zamknął drzwi. Twarz płonęła mu ze wstydu. Usiadł w kuchni i otworzył okno. Sięgnął po paczkę papierosów. Zapalił, ale nie przynosiło to żadnego ukojenia. Miał wrażenie, że papieros pali się szybciej niż zazwyczaj, a może to on po prostu wciągał dym łapczywiej. Zgasił niedopałek w zlewie. Dławiące uczucie upokorzenia rozchodziło mu się po organizmie niczym trucizna. Złapał telefon i wybrał numer Kaszkieta.

– Cześć – rzucił nerwowo. – Jeśli zaproszenie nadal aktualne, to chętnie się zderzę.

***

Siedzieli przy stoliku w końcu sali. Oprócz nich i barmana pucującego szkło nie było nikogo.

– Przeczytałem „Miłość na umowę-zlecenie” i „Zdolny zniewolony” – powiedział wąsaty koleś do Wojtka. – Miały coś w sobie, szczególnie „Zdolny”. Naprawdę kawał dobrej historii. Chociaż cholernie smutnej. Ktoś mi kiedyś powiedział, że w każdym z nas tkwi gad z ostrą łuską, który symbolizuje wszystkie uśpione w nas bolączki i sprawy zamiecione pod dywan. Dopóki się go nie rusza to jest w porządku. Tym opowiadaniem poruszyłeś mojego.

– Mogę to traktować jako komplement? – ¬zapytał Wojtek z nutą podniecenia w glosie.

– Mało co mnie wzrusza, synu. Od pierwszego zdania mnie złapałeś za jaja. Jak to było? „Zawsze chciałem być jak Hemingway, Bukowski czy King. Udało mi się, jestem alkoholikiem”. Kurwa, genialne. Miałem kiedyś takiego kumpla... – zawiesił głos. – Nieważne. Oparłeś to na faktach?

– Wszystkie swoje historie staram się opierać.

– Nie o to mi chodzi. Czy narrator i ty...

Wojtek uśmiechnął się głupio. Zrobiło mu się gorąco.

– Nie, nie. W żadnym wypadku. Plusem literatury jest to, że można zmyślać. Całe szczęście.

– No i pięknie – rzekł wąsaty i klepnął Wojtka w ramię. – Zaraz wracam.

Mężczyzna wstał i zniknął za rogiem. Wojtek odwrócił się w stronę Kaszkieta.

– Mówiłem ci – rzekł poeta. – Koleś jest zajarany na maksa. Bądź grzeczny, nie odpierdalaj, przytakuj, a zobaczysz, że dobrze na tym wyjdziesz.

– Przecież na razie powiedział, że mu się podobało moje opowiadanie. To nic nie znaczy. Wiesz ilu kolesi mówiło, że jest dobre, że zadzwonią, a potem czekałem jak idiota na Godota?

Kaszkiet machnął ręką.

– A ilu z tych kolesi było na liście stu najbogatszych Polaków? – zapytał z dumą w głosie. – Ilu? Sam sobie mogę odpowiedzieć. Coś mu odwaliło i chce teraz wspierać młodych, zdolnych literatów, a ty, na serio, mu się spodobałeś. Nie spierdol tego.

Wąsaty mężczyzna wrócił do stolika. Trzymał wiaderko z lodem i butelką wódki. Rozstawił szkło i nalał po kolejce.

– Panowie – wzniósł kieliszek – za literaturę polską!

Kaszkiet i Wojtek chwycili swoje. Wojtek przez chwilę patrzył na przezroczystą ciecz, po czym uśmiechnął się do pozostałej dwójki.

– Za literaturę! – rzekł.

***

Wieczór rozlał się nad miastem jak atrament. Było ciemno i zimno, chociaż zdawało się to nie w ogóle przeszkadzać Oldze; kroczyła radośnie, wypełniona poczuciem szczeniackiego szczęścia. Wojtek siedział w jej głowie i mieszkaniu, a ona cieszyła się jak dziecko, że może mu pomóc.

Podeszła do bankomatu. wyciągnęła kartę z portfela. Wsunęła ją do maszyny i wystukała odpowiednią kombinację klawiszy. Na jej twarzy pojawił się grymas zdziwienia. Zmarszczyła czoło i podrapała się po głowie. „Co jest? – zapytała sama siebie”. Stała przez moment w bezruchu i z niedowierzaniem wpatrywała się w niebieski ekran. „Może jakaś awaria?”. Wyciągnęła telefon i zerknęła na wyświetlacz. Nagle zaśmiała się donośnie. Obejrzała się, żeby upewnić się czy nikt nie bierze jej za idiotkę. Było pusto. Bankomat wypluł kartę i dwadzieścia złotych. Kobieta schowała je do portfela.

– Chyba nici z romantycznej kolacji – rzuciła. Włożyła słuchawki w uszy i ruszyła przed siebie.

Gęsta mgła spowijała park. Ludzie wyglądali jakby nie mieli twarzy; po alejkach sunęły jedynie ciemne, przygarbione postaci. Olga marzyła tylko o gorącej kąpieli z Wojtkiem. Do domu na szczęście miała pięć minut spacerem.

Nagle poczuła zimny uścisk. Zamarła. Mocne, szorstkie palce oplatały jej szyje. Bolesny prąd przeszył jej ciało. Otworzyła usta, ale nie mogła nawet pisnąć. Czuła gorący oddech na karku, a może tylko jej się tak wydawało. W myślach błagała, żeby ktoś się napatoczył – policja, jakiś samozwańczy bohater czy chociażby ktoś z rottweilerem. Nie było nikogo. Była tylko ciemność, ona i ktoś zgniatający jej przełyk.

„Spokój, zachował spokój – pomyślała. – Żadnych gwałtownych ruchów. Może cię z kimś pomylił. Jakby chciał ci wbić kosę pod żebro już by to zrobił”.

Napastnik chwycił torbę Olgi i szarpnął. Odruchowo złapała za pasek. Złodziej runął na ziemię, pociągając kobietę za sobą.

– Spierdalaj! – krzyknęła do człowieka z czapką naciągniętą na twarz.

Próbował wstać. Nogi ślizgały się na lodzie. Kobieta rzuciła się na niego i wbiła mu paznokcie w nadgarstek. Zawył.

– Oddawaj to, kurwa!

Odwinął się i uderzył ją w twarz otwartą dłonią. Uderzyła głową o ziemię. Patrzyła jak ktoś ginie we mgle z jej torebką.

– Niech cię chuj jasny trafi, pierdolcu – rzuciła w przestrzeń.

Wokół panowała cisza. Żadnych gapiów, żadnych przypadkowych świadków. W takich chwilach miasto zawsze zamyka oczy i pozwala cierpieć w samotności.

Złodziej biegł przed siebie dopóki nie dopadła go zadyszka. Zatrzymał się w pierwszej napotkanej bramie. Ściągnął czapkę z twarzy. Rozejrzał się czy nikt za nim nie goni. Było czysto. Rozdrganymi rękami otworzył torebkę i wysypał jej zawartość na ziemię. Nachylił się nad stosem – chusteczki, szminka, pęk kluczy, notes, szczotka do włosów, paczka gum do żucia, porcelanowy słonik – nie było portfela. Zaklął. Włożył rękę do środka i począł grzebać. Ogarniało go coraz większe zdenerwowanie; torba była pusta. Wzbierała w nim wściekłość. Był bliski płaczu. Wyrwał całą podszewkę z wnętrza. Nagle jego oczom ukazał się czerwony portfel ze skóry. W ułamku sekundy cała złość uleciała z niego jak powietrze z dziurawej piłki. Sięgnął do przegródki z banknotami i wyciągnął z niej dwadzieścia złotych.

– To wszystko?

Portfel był wypchany kartami zniżkowymi, płatniczymi, papierami i paragonami, ale nie było w nim już żadnej gotówki. „Lepsze to niż nic – pomyślał”. Schował pieniądze do kieszeni. Spojrzał raz jeszcze na porozrzucane rzeczy Olgi. Spośród bezwartościowych kobiecych rzeczy uśmiechała się do niego figurka słonia. Wziął ją do ręki i obrócił w palcach. „Może to coś warte – powiedział do siebie”. Schował miniaturkę zwierzęcia do kieszeni.

Olga podniosła się z trudem. Przejechała rękę po głowie; pod, posklejanymi błotem, włosami wyczuła potężnego guza. Spojrzała na swoje dłonie; brakowało jej dwóch paznokci. Zaklęła. Trzy dni wcześniej wydała prawie ostatnie oszczędności na pierwsze hybrydy w życiu, by zaimponować Wojtkowi.

Sięgnęła do kieszeni płaszcza. Miała telefon. Wyciągnęła go szybko. Drżącymi palcami udało się jej wybrać numer Wojtka. Sygnały ciągnęły się w nieskończoność.

W końcu odezwał się beznamiętny głos:

– Tutaj poczta głosowa...

– Kurwa – wycedziła i rozłączyła się.

Ruszyła biegiem w stronę domu.

Dopadła do drzwi i zadzwoniła dzwonkiem. Oparła się o ścianę; oddychała ciężko. Nic się nie działo. Zadzwoniła ponownie. Cisza. Nacisnęła na klamkę, bezskutecznie. Mieszkanie było zamknięte, a klucze Olgi leżały w jakieś obskurnej bramie, ale nie miała o tym pojęcia. Nie miała pojęcia również gdzie jest Wojtek. „Może wyskoczył na chwilę – pomyślała. – Pewnie zaraz wróci”. Wyciągnęła komórkę i wybrała jego numer.

– Tutaj poczta głosowa... – automat włączył się ponownie.

Zaklęła. Usiadła na schodach, schowała twarz w dłoniach. „Spokojnie, tylko spokojnie – powtarzała w myślach. – Najważniejsze, że jesteś cała. Chuj z torebką i paznokciami”. Zerknęła na wyświetlacz, minuty wlekły się ociężale. „Zaraz wróci, na pewno”.

***

Wojtek otworzył oczy. Sygnały rzeczywistości dochodziły do niego falami. Raz tkwił w kompletnej ciemności, by zaraz dźwięki i kolory atakowały mu zmysły. Powoli wracała świadomość. Parę dobrych chwil zajęło mu zorientowanie się, że opiera się o przydrożne drzewo. Trzymał się kurczowo zimnej kory. Próbował posklejać sobie wszystko w głowie, ale nigdy to się nie udawało w takich chwilach. Ostatnie kilka godzin były nagrane na pomiętej taśmie w jego mózgu, z której nie dało się odtworzyć ani jednej klatki.

W końcu oderwał się od drzewa, by sprawdzić czy jest w stanie ustać. Udało się. Sukces. Sięgnął do portfela – w małej kieszonce brzęczały drobne, ale był zbyt pijany, żeby móc je policzyć. Uniósł głowę do góry:

– Patrzę w niebo, gwiazd szukam, przewodniczek łodzi – wybełkotał w ciemność. – Tam z dala błyszczy obłok, tak jutrzenka wschodzi.

Ruszył przed siebie. Nie miał bladego pojęcia gdzie się znajduje, ale wiedział, że kiedy dojdzie do pierwszego większego skrzyżowania to uruchomi mu się autopilot. Szedł wolno i ostrożnie. Doskonale zadawał sobie sprawę, co w takich sytuacjach oznaczał upadek.

Kieszeń zawibrowała. Nie wiedział czy to telefon czy pozbawione magnezu mięśnie dają o sobie znać. Wyciągnął komórkę – miał osiemnaście nieodebranych połączeń od Olgi. Jedno nieodebrane połączenie od kobiety jest niebezpieczne. Nieodebranie osiemnastu to podpisanie wyroku. Tylko Bóg wie, co dzieje się w głowie kobiety po osiemnastu nieodebranych połączeniach. Po osiemnastym nieodebranym telefonie wyobraźnia kobiety jest nieskończona jak wszechświat.

Tylko alkohol sprawił, że Wojtek nie wpadł w panikę. Wpadł za to na genialny pomysł napisania SMS-a, żeby Olga się nie martwiła. Trafianie palcami w klawiaturę było trudniejsze niż przypuszczał. Uniósł telefon na wysokość twarzy i przymrużył jedno oko, by cokolwiek widzieć. Napisał: Kotek, nic się nie martw albo tak mu zdawało. Na wyświetlaczu widniało: korek, kic sie nienmat. Chciał wysłać wiadomość, ale uderzył w coś dużego i twardego. Telefon upadł w błoto.

– Co ty, kurwa, ślepy jesteś? – zapytało gniewnie coś dużego i twardego. Wojtek uniósł głowę i okazało się, że stoi przed pozbawionym szyi mężczyzną w bluzie z kapturem.

– Sorry – wybełkotał.

– Jakie „sorry”? Jakie „sorry? Wiesz gdzie jesteśmy? W Polsce jesteśmy, a w Polsce nie mówi się „sorry” tylko przepraszam.

– Przepraszam – odparł Wojtek i uśmiechnął się głupio. Strasznie bawiło go zachowanie takich ludzi. – Czy mogę...?

– Co mogę? Co mogę? Mogę to ja ci zajebać. Z czego się, kurwa, cieszysz?

– Tadzik, wyluzuj, nie widzisz, że koleś jest już dobry? – rzucił głos, ale Wojtek nie mógł odnaleźć wzrokiem jego właściciela.

– Nie będzie mnie jakiś pijaczek zaczepiał.

– Tylko nie pijaczek – oburzył się Wojtek. – Wiesz, kim ja jestem? Wiesz, kogo ja znam?

Tadzik zmierzył go wzrokiem.

– Czy tobie instalacja pierdolnęła? – zapytał z niedowierzaniem.

– Wiesz, kim jestem? – kontynuował Wojtek.

Dresiarz zamiast się zastanawiać, uderzył mężczyznę z bani. Ten upadł bezwładnie. Dopiero teraz Tadzik przyjrzał mu się uważniej.

– A chuj mnie to obchodzi – splunął Wojtkowi na kurtkę.

Odwrócił się na pięcie i nagle usłyszał trzask. Podniósł but – pod podeszwą walały się resztki telefonu Wojtka.

***

Patrzyła na zegarek z coraz większym roztargnieniem jakby mogło to przyspieszyć czas. Sąsiad pomógł jej sforsować drzwi i od czterech godzin czekała w mieszkaniu. Zablokowała kartę do bankomatu, unieważniła wszystkie karty na swoje nazwisko, zgłosiła kradzież dowodu i migawki. Pozostało jej tylko czekać. Co jakiś czas dzwoniła do Wojtka.

– Tutaj poczta głosowa... – automat odzywał się za każdym razem i za każdym razem jej strach rósł.

Za każdym razem, kiedy słyszała kroki na klatce, podbiegała do drzwi i nasłuchiwała z nadzieją, że to Wojtek; za każdym razem, kiedy pod oknem zatrzymywaał się jakiś samochód, dopadała do szyby i patrzyła czy przypadkiem nie wysiada z niego jej mężczyzna. Bezradność powoli odbierała jej siły; odkąd udało się jej wejść do mieszkania, nie była w stanie nic przełknąć.

– Pieprz się, draniu – rzuciła w przestrzeń, kiedy kolejne kroki na schodach okazały się obcymi. Strach ustępował wkurzeniu.

Otworzyła lodówkę, by wypić resztę wina. Butelki nie było w środku. Zaklęła. Wtedy usłyszała pukanie do drzwi. „Przecież zabrał ze sobą klucze – pomyślała. Lodowaty pot zrosił jej czoło. – Policja? Złodziej? W dowodzie jest przecież adres”. Wyciągnęła z szafki tasak. Na palcach podeszła do drzwi. Nie miała wizjera, by sprawdzić kto czaił się na klatce. Oddychała ciężko; bała się, że jeśli to napastnik to może ją usłyszeć. Zagryzła wargi. „Teraz albo nigdy”. Po cichutku przekręciła zamek. Złapała za klamkę. „Raz, dwa, trzy – odliczyła”. Uniosła ostrze. Wstrzymała powietrze i otworzyła drzwi.

W progu chwiał się Wojtek. Twarz miał umazaną błotem i krwią. Spojrzał na Olgę pustymi oczami. Milczał jakby wcale nie wydało mu się dziwnym, że otwiera mu trzymając tasak.

– Jezus Maria, co ci się stało? – zapytała. Wkurzenie momentalnie ustąpiło współczuciu.

– Spać – wydukał.

– Wejdź. – Złapała go za rękaw i wciągnęła do mieszkania. – Co się stało? Ty jesteś pijany?

– Trochę tak. Napadli mnie.

– Jezu... – Pomogła mu zdjąć kurtkę.

– Rozwalili mi telefon. Przepraszam. – Głos zaczynał mu się łamać.

– Co za pojebany dzień. Zdajesz sobie sprawę z tego, czym jest bezsenna noc dla kobiety? Kobiety nie czekają tak po prostu, kobiety oczekują najgorszego. Myślałam, że potrącił Cię samochód, że uciekłeś do jakieś dziwki albo, że wysadziłeś się na środku centrum handlowego. – Wzięła Wojtka pod ramię i położyła go na łóżku. – Ale capisz wódą.

– Przepraszam, kolega zadzwonił. Propozycję miał.... pieniądze – wybełkotał Wojtek. Był już w domu, mógł pozwolić sobie na bezpieczny sen.

– Dobra, idź spać.

„Możliwość liczenia na kogoś, nie ważne w jakiej sytuacji i czasie... abstrakcyjne jak obrazy Pollocka – pomyślała”. Ogarnął ją smutek. Spojrzała na leżącego na łóżku mężczyznę. Nie podobał się jej tak jak rano.

– Mnie też dzisiaj okradli – powiedziała głośno, tak by usłyszał.

– Jak to? – ożywił się.

– W parku, jak wracałam.

– Nic ci się nie stało? Byłaś na policji? Zgłosiłaś to komuś? Jak to...

– Masz papierosa? – przerwała mu.

– Ale ty przecież nie palisz.

– Kurwa, okradli mnie, nie śpię pół nocy, ty wracasz napierdolony jak świnia... chyba mogę sobie zapalić, nie?

Wojtek skulił się w sobie.

– Masz fajki czy nie? – zapytała ponownie.

– Mam.

– To mi daj.

Wojtek wyciągnął rękę w poszukiwaniu jakiegoś oparcia. Wydawało mu się, że nieopodal znajduję się szafka. Zamiast na szafkę natrafił na nocną lampkę; złapał ją i runął wraz z nią na podłogę. Olga zacisnęła zęby i wycedziła:

– Leż człowieku, chcesz mi jeszcze mieszkanie rozpieprzyć. Gdzie są?

– W kurtce – odparł, próbując wdrapać się z powrotem na łóżko.

Udała do przedpokoju. Wróciła po chwili; drżała jak zmarznięty pies. Trzymała w ręku porcelanowego słonika. Oczy płonęły czerwonym ogniem ze wściekłości.

– Skąd to masz? – zapytała, oddzielając precyzyjnie każde słowo.

Mężczyzna spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.

– Co? Tego słonika?

– Tak, kurwa. Tego słonika. – Starała się zachować zimny spokój, z trudem panowała nad głosem. – Skąd go masz?

– Nie wiem, znalazłem?

– Skąd go masz? – powtórzyła.

– Olga, proszę cię, możemy porozmawiać o tym jutro?

– Nie, kurwa, nie możemy! – krzyknęła. – Wiesz co to jest?

– Słonik z porcelany.

– Nie, nie, to nie jest zwykły słonik z porcelany. To jest mój słonik. To jest pamiątka, którą dostałam od mamy na szczęście. Od dziesięciu lat się z nim nie rozstawałam!

– No to widzisz...

– Miałam go w torbie, którą mi ktoś zajebał. Miałam go w torbie, którą ty mi zajebałeś, pierdolcu!

Słowa Olgi odkryły karty w jego głowie. Przypomniał mu się park, jakaś kobieta, torebka, ból w ręku i pieniądze, które potem wydał na mecie. Wszystko wychodziło z czarnej dziury pijackiego mózgu. Chciał coś powiedzieć, ale jedynie przeżuwał słowa oraz gorzki smak poczucia winy i przetrawionej gorzały.

– Daj mi się wytłumaczyć – powiedział chociaż sam nie wiedział w jaki sposób mógłby się wytłumaczyć.

– Wypad, rozumiesz? Wypierdalaj z mojego mieszkania, złodzieju jebany!

Wojtek przeciął korytarz chwiejnym krokiem. Nie miał siły podnieść głowy i odwagi, by spojrzeć Oldze w oczy. Usiadł na taborecie i począł wkładać buty. Wyglądał jak przerośnięty przedszkolak, który wiąże sznurówki trzeci raz w życiu. Ociągał się, kupował czas, szukał jakieś wymówki. „Nie wiedziałem, że to ty. Na ciebie bym nigdy nie napadł. To nie ja, to gorzała – wszystkie wymówki były absurdalne jak ta sytuacja”.

– Myślałam, że będę w stanie cię pokochać – powiedziała Olga zbolałym głosem.

– Miłość jest tym silniejsza, im ludzie mniej o sobie wiedzą – rzekł Wojtek, nie podnosząc głowy. – Bardziej kochamy maski niż tych, którzy je noszą.

– Zamknij ryj! Zostaw te swoje piękna słówka dla innych naiwnych. Ciekawe czy jak cię kiedy złapią to w pierdlu też będziesz taki elokwentny. Morrison się, kurwa, znalazł. Wypad!

Otworzyła drzwi i wskazała zimny korytarz. Wojtek spojrzał na jej palec i dreszcz wstrząsnął jego ciałem. W milczeniu opuścił jej mieszkanie.

– Klucze.

Mężczyzna wyciągnął klucze z kieszeni i powiesił na wieszaku. Chciał, jak na filmach, w ostatniej chwili odwrócić się, paść na kolana, przeprosić, ale jedynie czknął, kiedy Olga zatrzasnęła za nim drzwi.

Rzuciła się na łóżko i zawinęła w kołdrę. Wbiła wzrok w sufit, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że noc ma z głowy. Chwyciła laptopa. Miała ochotę na najdurniejszy serial w historii, na coś sprawiło, że jej mózg wyłączy się chociaż na chwilę. Uniosła ekran do góry – komputer był włączony. Wojtek wychodząc na spotkanie z Kaszkietem, nie wyłączył Worda. Na ekranie stało:

Znasz Ją. Widzisz Ją w tramwaju, z słuchawkami na uszach. Słucha pierwszej płyty Beth Hart. Znasz Ją. Chodzi po ulicy. Ma zielone oczy, czerwony szalik i skórzaną teczkę z marzeniami. Znasz Ją. Kupuje przed Tobą wino deserowe i w popłochu ucieka poić swe lęki. Karmi ptaki, przeprowadza staruszki przez jezdnię, zawsze wrzuca bezdomnym złotówką na zupę. Znam Ją. Widzę Ją co dzień. Zastanawiam się, czemu to robi. Sama, trochę niekochana. Jest jak morze, jest jak wódka – czysta, dobra, nieskazitelna i zawsze pomaga. Wyciąga z otchłani, opatruje rany, otwiera oczy, pozwala się śmiać. Jej ślad jest zawsze obok mego, na ciemnym zimnym piasku, na ciemnym zimnym szlagu mojego życia. Myślę, że świat byłby odrobinę piękniejszy, gdyby w milionowym mieście miała chociaż jednego pomocnika – kogoś, kto by Ją przytulił. Gdy po całym dniu umiera.

Olga patrzyła na te słowa i nie miały ona dla nie jakiegokolwiek znaczenia; były jak kolejny grafomański wpis na facebooku ze strony ze smutnymi cytatami.

Mroźne i wilgotne powietrze momentalnie otrzeźwiło Wojtka. Wiedział, że zaraz będzie źle, że zaraz wszystko do niego dotrze i będzie musiał radzić sobie z tym kompletnie sam. Nic tak nie boli jak samotność w godzinie kaca. Zostanie tylko on i ponure uczucie przechlania. Przeżywał to tysiące razy; umierał i przegrywał, by odrodzić się na nowo, ale nigdy nie udawało się to w pełnie; zawsze przeżywało coś, co ciągnęło go w dół. Musiał się ratować. Z portfela wyskrobał jeszcze złoty dziewięćdziesiąt. „Na najtańsze starczy – pomyślał”. Wrzucił drobne do kieszeni. Tylko tyle zostało mu z dwudziestu złotych, które miała przy sobie Olga. Biedaczek zapomniał, że raz na cztery lata luty ma dwadzieścia dziewięć dni. Wypłata wpływała dopiero dzisiaj.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Adam T 16.03.2017
    Ależ długo Cię nie było. Dobrze, że wreszcie wrzuciłeś coś nowego. Jak zawsze piszesz o tych ciemnych stronach ludzkiej natury. Prawdę mówiąc czułem, że coś jest z Wojtkiem nie tak, kiedy Olga nie znalazła w portfelu tych pięćdziesięciu złotych. Bardzo dobry kawał tekstu, świetne dialogi i pełnokrwiste postacie. Zresztą, jeśli chodzi o Twoją prozę, to jeszcze chyba ani razu mnie nie zawiodła, że wspomnę na przykład świetną Lachrymologię :)) Dobrze widzieć znów coś Twojego :))
  • Adam T 16.03.2017
    Niestety, mój telefon żyje swoim własnym życiem i, kiedy ja wyraźnie zaznaczam 5, on zostawia potem 3... Przepraszam, miała być piątka. Nigdy nie wiem kiedy i komu on wytnie taki numer :S
  • Półliterat 17.03.2017
    Adam T - Bardzo mi miło, że Ci się podobało ;) nie było mnie, bo siedzę nad czymś nowym, może trochę dłuższym, a tę historyjkę machnąłem w ramach przerwy ;) Dzięki, że przeczytałeś i za miłe słowa. Pozdrawiam
  • kjgruszkowska 22.04.2017
    Świetnie się czyta!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania