Źdźbło 2
Brama prowadząca do niewielkiego pałacyku była otwarta, a podjazd pod frontową ścianę właśnie zaczęto oświetlać co oznaczało, że kuzyn wydał kolejne przyjęcie.
Pierwsza powitała go Chytra. Stara, olbrzymia suka, na której cała trójka dzieciaków jeździła, bo wilczarzyca była wielkości małego kuca. Tuż za nią pojawił się Jan – psiarczyk.
– Witam paniczu Feliksie. Pan Hrabia wyjechał będzie ze dwa tygodnie temu, a pani Hrabina pewnikiem sposobi się do rautu w swoich komnatach – powiedział, gładząc ocierającego się o niego psa.
– Dziękuję Jean. A gdzie znajdę Beatrice i Pierre'a?
– Panienka, com słyszał przy kuchni będący, też sposobi się do balu, a panicz o tej porze, to musi co na wieży gwiazd upatruje.
Feliks bez słowa skierował się ku południowej części budynku w której znajdowała się wieża. Uchylona furta potwierdzała słowa sługi i chłopak zaczął wspinaczkę po kamiennej spirali schodów. Co jakiś czas mijał wąskie okna dostarczające coraz mniej światła w gasnącym za nimi dniu. Wreszcie dotarł na szczyt, gdzie przy lunecie stał jego rówieśnik i towarzysz dziecięcych zabaw.
– Witaj Piet. Cóż porabiają księżycowi ludzie na srebrnym globie? – zapytał, przywołując z przeszłości imię przyjaciela.
Obserwator oderwał się od teleskopu i odwrócił twarz ku przybyszowi.
– O,o! Sprytny Felicio nagle się odnalazł i jak zwykle próbuje przeszkadzać szlachetnemu Pietro – z udawaną drwiną i serdecznym uśmiechem, przeczącym słowom, pospiesznie szedł ku przyjacielowi.
Kontynuując powrót do czasu, który minął zatrzymał się trzy kroki przed przybyszem i skłonił dwornie zamiatając wyimaginowanym kapeluszem podłogę. Feliks odpowiedział równie głębokim ukłonem równie kunsztownie machając niewidocznym nakryciem głowy i podtrzymując rękojeść szpady na pendencie.
– Cóż mówią gwiazdy o przyszłości naszych wrogów w ten piękny poniedziałek?
– Felicio, przyjacielu. Widzę, że twoja miłość do pięknej Domicelli ani trochę nie osłabła. Wszak dziś jest piątek...
Feliks poczuł, że ogarnia go lęk. Mignęła mu przed oczami wizja wozu komediantów i odczucie zagubienia, gdy uświadomił sobie iż jest na brzegu rzeki, u stóp grodu swego dzieciństwa. Jego zmieszanie musiało się uzewnętrznić, bo przyjaciel z wyraźnym niepokojem zapytał:
– Coś się stało? Zbladłeś jakby ci się zrobiło słabo...
– Powiedz proszę jaką dziś mamy datę – poprosił głosem schrypłym nagle z emocji.
Pierre, nie spuszczając oczu z pobladłej twarzy, podszedł do przyjaciela i powoli powiedział:
– Dziś jest dziewiętnasty dzień Sextylisa roku pańskiego siedemsetnego...
– To, to – wychrypiał czując, że zmiękły mu kolana, w uszach narasta szum, a oczy widzą coraz mniej w zacieśniającym się mroku. Udało mu się jednak zapanować nad ogarniająca go słabością. Odetchnął głęboko kilkakrotnie i dokończył – to niemożliwe!
– Czyżbyś chciał zarzucić mi nieprawdę? – łagodnie choć ze złowieszczym akcentem zapytał podtrzymujący go młodzieniec.
– Ależ nie! Mówię o tym, że... – urwał próbując poukładać w głowie to co usłyszał, z tym czego ostatnio doświadczył – widzisz, wydarzyło się coś, czego zupełnie nie rozumiem. Muszę to po prostu przemyśleć. Czy mógłbym skorzystać z gościny i trochę się odświeżyć? – zmienił temat nie bardzo wiedząc czemu.
– Ależ oczywiście. Idź proszę do pokoju, który dawniej zajmowałeś ze swoją matką, a ja pójdę wydać stosowne dyspozycje. Gdy wypoczniesz, chętnie wrócę do rozmowy.
Feliks bez słowa zaczął schodzić za przyjacielem z wieży. W głowie miał kotłowaninę myśli. Dziewiętnastego rano odbył rozmowę z matką i ojczymem. Tą rozmowę! Jak śmiał ten łajdak? Ten podlec!, Jak odważył się przypuszczać, że zastąpi ojca, który nigdy, przenigdy nie posunąłby się do przeglądania kieszeni, czy czytania listów? Jakim potworem trzeba być, by ośmielić się z uśmiechem mówić; „to dla twojego dobra chłopcze, wszak jako małżonek twojej matki odpowiadam za twoją przyszłość, a panna Domicella na pewno nie jest stosowną partią dla ciebie”. I ten śliski cyniczny uśmieszek. Łotr! Od roku przejmował wszystkie listy! Przypomniał sobie jak wypadł z komnaty i pognał do swojej. Jak ze skrzyni wyjął sakiewkę i sygnet, który ojciec wręczył mu na łożu śmierci, by nikt nie wątpił, że jest prawowitym następcą rodu. Jak wybiegł z posiadłości i ruszył, do ukochanej wszystko wyjaśnić...
Nie wiedząc kiedy doszedł do pomieszczeń, które w dzieciństwie zajmowała jego matka, gdy w częstych odwiedzinach nawiedzali posiadłość kuzyna. Pokój niani i jego sypialnia jakby nieco zmalały. Rzeźbione w drewnie drzwi, pełne figur rycerzy i księżniczek oraz królów, nadal w dolnej części nosiły ślady wielkich bitew toczonych rankami drewnianym mieczykiem, o wyzwolenie księcia Felicio-Hardego.
Nim się rozejrzał dwu służących wtaszczyło do dawnego pokoju niani wielką miedzianą wannę.
Mimo kojącego wpływu kąpieli, w głowie myśli i uczucia nadal goniły się nawzajem. Od gniewu i nienawiści do ojczyma i matki, do lęku przed utratą i nadziei, że ukochana zrozumie roczne milczenie. Gdzieś na dnie czaiło się przerażenie wynikające z niespodziewanego znalezienia się powtórnie w dniu brzemiennego wyznania ojczyma. Rozum buntował się przeciw oczywistej logice; z jego życia zniknął kawałek wieczoru, noc i kilka dni, które musiała zająć podróż.
Noc minęła na drzemkach przerywanych wypatrywaniem świtu. Gdy niebo za oknem nabrało koloru szarości starego srebra, wstał i ubrał się. Wyszedł z posiadłości żegnany przez Chytrą i jej dopominający się pieszczoty wielki, kosmaty łeb.
Na nakastliku w sypialni pozostawił list. Kunsztownie złożony i zamknięty woskiem ze świecy z odciskiem rodowego sygnetu. „Drogi przyjacielu. Dziękuję za gościnę. Ruszam, by spotkać Domi i wyjaśnić potworną intrygę uknutą przez mego ojczyma. Wybacz iż nie pożegnałem cię osobiście sam jednak wiesz jak miłość potrafi być niecierpliwą. Po spotkaniu ruszę dalej do barona P, gdzie mam nadzieję ustalić dalsze postępowanie, bo mniemam iż wszystko co się wydarzyło zmierza do zagarnięcia mojej ojcowizny. Pozostaję we wdzięczności i przyjaźni. Twój oddany Ci Feliks de Veinard.”
Komentarze (15)
Bardzo duży zasób słów. Widać że się bardzo dobrze w takich realiach czujesz i odnajdujesz.
Pięć gwiazdek zostawione.
Miłość, intrygi i niedomówienia. Niby taki ten Feliks zakochany i rezolutny... to dlaczego odrzucił wyciągniętą rękę starca?
Ucieczka pod osłoną nocy też jest złym wyborem. Świadczy o tchórzostwie.
Pozdrawiam i miłego dzionka
"Pokój niani i jego sypialnia jakby nieco zmalały" - taa, znajome uczucie, w podstawówce kiedyś bylam swojej, taaaaka mi się ogromna wydawala sto lat temu,m a tera maleńka
"Nim się rozejrzał dwu służących wtaszczyło do dawnego pokoju niani wielką miedzianą wannę" - a kąpielowa gdzie? ;)
Klimat spójny z pierwszą częścią, ładnie opowiedziane, kupy się trzyma :)
Gwiazdy, pozdrowienia
- bez pierwszego przecinka.
"Kontynuując powrót do czasu, który minął zatrzymał się trzy kroki przed przybyszem i skłonił dwornie zamiatając wyimaginowanym kapeluszem podłogę. "
- przecinek po słowie "minął".
"Feliks odpowiedział równie głębokim ukłonem równie kunsztownie machając niewidocznym nakryciem głowy i podtrzymując rękojeść szpady na pendencie."
- przecinek po "ukłonie".
"Tą rozmowę! " - tę.
"Ten podlec!, " przecinek Ci się wkradł.
"Jak wybiegł z posiadłości i ruszył, do ukochanej wszystko wyjaśnić..."
- bez przecinka po "ruszył".
"Nie wiedząc kiedy doszedł do pomieszczeń, które w dzieciństwie zajmowała jego matka, gdy w częstych odwiedzinach nawiedzali posiadłość kuzyna. "
- przecinek po "kiedy".
"Wybacz iż nie pożegnałem cię osobiście sam jednak wiesz jak miłość potrafi być niecierpliwą. "
- przecinek przed "iż".
No, no, Karawanie!
Mówiłam już, że strasznie podobają mi się stylizowane wypowiedzi bohaterów? Szczególnie jeśli chodzi o psiarczyka. Tutaj ewidentnie: archaizacja + dialektyzacja. Miodzio. Dworska atmosfera, w tle jakaś przyjaźń - lubię.
Temat miłości lubię mniej, ale nie jest tu jakiś nachalny, więc biorę go z całym zestawem.
Jutro biorę się za ostatnią. Czy mi się wydaje, czy to pierwsza taka dłuższa seria u Karawana?
Pozdrawiam cieplutko :)
Ja Ci dam bylejakość. Jeszcze raz to gdzieś wspomniesz, to się do Ciebie przez pół roku nie odezwę.
A ten styl nie do podrobienia, te całe stylizacje to czyja zasługa?
A tak już na poważnie: wiele piszących tu ma inne walory w opowiadaniach. I tak ja na przykład. Adama T cenię za warsztat. Cana za błyskotliwe dialogi. Rithę za dynamikę i żartobliwość, a Ciebie za ten rys charakterystyczny, dzięki czemu wiem, że czytam Karawana a nie na przykład Mar (choć ta też ma w sumie własny styl, ale to już calkiem inna kwestia).
Jak mi nie wierzysz, to spytaj kogo innego.
Głowa do góry!
Pozdrawiam :)
Na przykład Naz zarabia pisaniem na życie. Arysto też robi coś z pisaniem związanego. Can pisze ogromnie ilościowo, poza tym twierdzi, że wyrobiły go komentarze.
Tak to wygląda. Wierzmy więc, że pracą da się udoskonalić to, co nam gdzieś tam kuleje (na poziomie naszego odczuwania).
"Rzeźbione w drewnie drzwi, pełne figur rycerzy i księżniczek oraz królów, nadal w dolnej części nosiły ślady wielkich bitew toczonych rankami drewnianym mieczykiem, o wyzwolenie księcia Felicio-Hardego" - uroczy fragmencik. Tylko może "rękami dzierżącymi drewniany mieczyk" czy coś takiego, bo gramatyka się posypała.
Dialog o obserwowaniu nieba bardzo udany. Lubię takie klimaty.
Dzieje się ciekawie. Chętnie przechodzę do zakończenia.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania