Ze świata czterech stron
Jak miło rozwinąć sztandar i iść do boju. Najlepiej samotnie, bo niepotrzebne ofiary budzą lęk w społeczeństwie, które domaga się interwencji, lamentuje, tworzy fundacje i wysyła pomoc. Najczęściej agresorowi.
Albo milczy, wygodnie odwracając głowę
Dziennikarze dzisiejszego tv rzucą się na temat, ekrany telewizorów zapłoną, kościoły zaczną pękać w szwach, a wiece pełne będą transparentów ze szczytnymi hasłami, od których cierpną zęby i bledną szalone erekcje mózgu. Nie pomogą tabletki o żadnym kolorze.
Świat gorzeje, emocje rosną do rozmiarów penisa Jonaha Falcona i… i zapada cisza. Przychodzi nowa wieść, nowe demonstracje, fundacje i peregrynacje (Falcona też). Leją się łzy, kwitną bzy i do przodu. Narodu.
Będzie kolejna rocznica, wieczernica, morze patriotyzmu i Bóg w pierwszym rzędzie.
Więc wytoczyłem na pole straceńców bataliony ołowianych żołnierzyków. Niektórzy płakali muśnięci gładzią papierowych tancerek. Szkoda umierać, choć dzięki tym związkom urodzą się nowe zastępy ołowiano – papierowych wojaków. Będą słabi i miękcy. Jak ich twórca, który powołał do boju tę armię, bo uwielbia patrzeć, jak umierają jemu podobni, a on żyje.
Można mieć poczucie boskości, no nie?
Ucieszą się dziennikarze i aptekarze. Ci pierwsi bo news. Ci drudzy, bo mam przy sobie korzeń, który może zapłonąć.
Tym korzeniem jest drzewce mojego sztandaru.
Czarnego sztandaru na drzewcu z mandragory. Będzie krzyczał jak ten korzeń, wyrywany spod szubienicy przez czarownicę. Głupią babę, która wierzy, że kupą ziół i paroksyzmami szamańskich gestów, pokona śmierć.
Nic nie pokona, poza własna naiwnością, kiedy zobaczy całość unurzaną we krwi. Z rozwiniętymi narodowo flakami parującymi jeszcze w chłodzie pobitewnego wieczoru. Bo jest późna jesień.
Z drgającym konwulsyjnie sercem, które woła o jeden impuls, o kroplę życiodajnego płynu, bo chciałoby przepompować cokolwiek. Bo do tego zostało stworzone, a nie do żadnego kochania.
Ucieszą się kutasy i dowcipasy. Mocni w gębie patrioci, socjopaci, oszołomy i uśpione mózgi. Może też nareszcie umrze w samotnym szturmie największy kutas i dowcipas spośród nich. Z przedrostkiem „arcy”.
Ale szybko minie news. Jakaś podrzędna gazecina poda info o zamarznięciu w listopadową chłodną noc, kolejnego pijaka. Gdzieś w polu. Owiniętego w brudną szmatę i zakrwawionego.
Pewnie się chuisko głupie potknęło o wystające korzenie pobliskich sosen i walnęło w kamień.
Najlepiej, aby tam mnie zakopali. Na tym polu. Użyźnię glebę, na której wiosną urodzi się najpiękniejsza pszenica. Tę kupi ksiądz, przemieli i jego piękna, i czysta jak lelija gospodyni upiecze opłatki.
Będą czekały w tabernakulum na nowych, zwykłych świętych, którzy kochają suki i szanują kobiety.
Komentarze (16)
Bardzo dobry tekst, a końcówka zdecydowanie najlepsza. Chociaż to, że "nie pomogą tabletki o żadnym kolorze" też może mocno utkwić w pamięci. Wiem, że oceny niewiele dla ciebie znaczą, jednak wg. mnie tekst zasługuje na 5-kę.
A swój poziom trzeba mieć, więc nie będę sadził prostackich rymowanek obliczonych na zadymę i kopanie innych po kostkach.
Co kto chce, to sobie sam dośpiewa i tekst otagowałem jako "Trening wyobraźni" :)))
"(...) od których cierpną zęby i bledną szalone erekcje mózgu."
Oryginalne, ode mnie zasłużony piątak ?
Umieściłem tekst w "Treningu wyobraźni",bo wyobraźnię każdy ma swoją.
Łatwo działa na skojarzenia :)
https://ising.pl/edmund-fetting-nim-wstanie-dzien-2kpn0g-tekst
:)
Bardzo lubię tę piosenkę.
Można przewałkować psychikę, różnymi skojarzeniami i... tego tam:)
Praktycznie bez żadnego zbędnego słowa.→Pozdrawiam:)→5
Zawsze gdzieś zaprowadzą wyobraźnię :)
Dzięki.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania