Ze sztambucha futurysty
Ludzie, którzy nie potrafili ułożyć byle posuwistego zdania, w zaskakujący i osobliwy sposób zaczęli posługiwać się relatywną logiką. Zmieniali co popadnie i co się da. A czego nie mogli, profilaktycznie obśmiewali. Naumieli się prostoty, klarowności, nowego sensu wypowiadanych słów. Ich dotąd zdezelowane sądy naraz dostały na zapęd i chwyciły dogodny wiatr w żagle; z nagła poczęły surfować po morzach i oceanach odważnych spekulacji.
Twierdzili, że nastała opłacalna moda na używanie sztampy i że trzeba być jasnym i z mety niepojmowalnym, a niechciane idee głosić należy językiem ascetycznym i zmitygowanym. Uznali, że słów pochodzenia staromodnego nie należy dawkować w nadmiarze. Ogłosili zwycięski zmierzch mętnych sformułowań. Styl nie mógł być arabeskowy: popłuczyny rodem z baroku, wędrowały na gilotynę. Zadęli w zbrojne surmy obwieszczając wieczny odpoczynek trudnym tekstom i długim zdaniom. Naraz poszczególny człowiek począł dysponować nieograniczonymi areałami rozsądku i miał swobodny dostęp do własnej małostkowości.
*
Z powodu działalności językowego rzeczoznawcy, który wtargnął na arenę dziejów, postanowiono wyposażyć piszących w stosowne przyobleczenia. I tak się wkrótce stało. Wnet zaprojektowano stosowne mundurki, a literacki naród prezentował się w nich identycznie, co wyglądało jakby wyszedł spod jednej sztancy; kto dał się wbić w to opakowanie, ten w niczym nie odstawał od chóru, ten mówił i biadał w tej samej tonacji: bliźniaczo mądrze i podobnie jak inni, powielał te same mniemania.
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania