Poprzednie częściZjawa - Rozdział I

Zjawa - Rozdział IX - część 1/2

Słabe kopnięcie w kostkę wybudziło leżącego na tanich, plastikowych krzesełkach detektywa. Mimo odzyskania świadomości, brak było u niego chęci poruszenia się i zsunięcia z oczu kapelusza, by sprawdzić co się dzieje. Niestety ból wywołany nierównością powierzchni, na której zalegał, zmusił go do zmiany pozycji.

– Mamy wezwanie. Podwieźć Cię? – usłyszał głos znajomego ratownika, przewracając się z boku na plecy.

– Cześć Piotrek. Często się ostatnimi czasy widujemy – odparł, unosząc lekko kapelusz, by spojrzeć na rozmówcę – Która jest?

– Koło dziesiątej.

– Rzucicie mnie koło rynku? Mam ochotę na pomarańcze – zapytał, podnosząc się niechętnie do siadu – Jakie wezwanie?

– Nadciśnienie... – rozległo się pełne rezygnacji westchnięcie.

 

Skąpana w słońcu miejska dżungla tętniła specyficznym tempem życia. Wkoło mruczały i dymiły liczne auta, uchwycone w korku ulicznym niczym wizja artysty na płótnie. Ludzie na chodnikach snuli się niczym wpółżywe istoty, starające się przeciwstawić sile wiatru, miotającego nimi w wszelakich kierunkach. Pośród tego, blady niczym zjawa, kroczył powolnym i kuśtykającym krokiem detektyw w czarnym płaszczu. Jego oblicze okupował grymas boleści, niezadowolenia i zmęczenia. Na czole zaś jawiło się kilka kropel zimnego potu, który nie chcąc spłynąć ku dołowi chował się w cieniu, rzucanym przez niewielki rąbek kapelusza. Mimo tak nieprzyjemniej aparycji, mężczyzna czuł się w swym wnętrzu nieoczekiwanie dobrze. Głównym tego powodem były myśli o idyllicznej krainie, do której planował się udać, zaraz po złożeniu szefowi wypowiedzenia. Nic nie mogło zmącić tych marzeń. Nic, prócz świdrującego skroń bólu, który nie wiedzieć czemu, znów zaczął go atakować.

Na szczęście nie był on tym razem na tyle silny, aby nie można było go stłamsić. To więc detektyw uczynił i wnet wkroczył na targ, do którego dotarł. Miejsce to było nad wyraz zapełnione przez tłum ludzi, dla których maniery i kultura wydawały się nie istnieć. Mimo to z niewielkimi trudnościami, których ze względu na działające nadal leki nie odczuwał, dotoczył się do jedynego straganu z pomarańczami. Znalazłszy się przy nim, począł oglądać owoce wdzięczące się w słonecznym blasku.

– Detektywa naszła ochota na pomarańcze? Cóż to za okazja? Jakiś postęp w sprawie? – odezwał się otyły mężczyzna z wąsem, który właśnie podszedł.

– Szykuję się na urlop Donie. Niezwykle długi i pozbawiony zmartwień urlop – odparł rozmarzonym głosem.

– Przydałby ci się garnitur na taką okazję. Znam nawet dobrego krawca – rzekł ewidentnie zniesmaczony.

– Czy zawsze musisz przynosić mi informacje, które swą istotnością niszczą me plany i marzenia? – westchnął ciężko, odkładając złapany wcześniej w dłoń owoc.

– Każdy z nas ma jakiś obowiązek, który musi należycie wykonać. Każdy gra jakąś rolę.

– Oczywiście… – mruknął – Co dla mnie masz?

– Jest taki zakład na Lipińskiej. Od jakiegoś czasu zamknięty. Właściciel to całkiem… specyficzna osoba. Ponoć przychodziły tam przesyłki, które dziwnie pachniały. Moje źródło mówi, iż nasz krawiec zostawał często na noc. Poza tym istnieje pomieszczenie, do którego nikomu nie można było wchodzić.

– Mam się włamać, czy może twoje źródło… – nie zdążył dokończyć, gdyż w ramach odpowiedzi, poszybowały ku niemu klucze.

– Lipińska siedemnaście – powiedział rozmówca, po czym począł się oddalać, dodając – Życzę miłego urlopu. Im prędzej się ulotnisz, tym lepiej.

Nie racząc odpowiedzieć, detektyw spojrzał na trzymany w dłoni pęk kluczy, by następnie schować go do kieszeni i rozpocząć przedzieranie się przez tłum, by opuścić teren targowiska. Jeszcze nie zdążył się zirytować popychającymi go nieznajomymi, gdy przestrzeń rozdarły odgłosy strzałów. Momentalnie wszyscy spanikowali i poczęli się taranować, aby uciec. Rozpętał się chaos, pośród którego liczyło się tylko to, by nie zostać zadeptanym. Detektyw miał jednak inny cel, którym było dostanie się do miejsca strzelaniny. Począł się więc przepychać i w niedługim czasie znalazł się na opustoszałej przestrzeni, którą zdobiło ciało postrzelonego Dona.

Umysł detektywa przetwarzał wszystkie informacje w takim tempie, iż czas wydawał się płynąć w zwolnionym tempie. Dzięki wyuczonym odruchom, broń była już w dłoni, a oczy szukały strzelca. Wyłapanie go w spanikowanym tłumie nie było jednak możliwe. Całe więc skupienie przeniosło się na rannego, który niezwykle szybko się wykrwawiał.

Detektyw momentalnie przypadł do niego i wyciągnął telefon, by zadzwonić na pogotowie. Rozmawiając z dystrybutorem, starał się zatamować krwawienie. Był na tym tak skupiony, iż nie zauważył, kiedy ktoś go złapał i zaczął odciągać od umierającego. Wpierw opierał się temu chwytowi, lecz, gdy tylko uświadomił sobie, iż należy od do ratownika, poddał się. Miał wrażenie, iż słyszy jakieś pytania. Niestety były one tak odległe, iż trudno było mu cokolwiek zrozumieć. Do tego ból głowy, który niedawno począł go dręczyć właśnie nabrał na sile.

Na szczęście detektyw wiedział jak sobie z tym poradzić. Zamknął więc oczy i zaczął uspokajać oddech. Dzięki temu po dłuższej chwili doszedł już do siebie na tyle, iż mógł w całkiem dobrym stanie reagować na otoczenie.

 

– Wdech – rzekł lekarz przykładający zimny stetoskop do grzbietu zasiadającego na kozetce detektywa.

Ten zaś wykonał polecenie, mimo iż dopiero co zaczynał wydech. Po tym dostał jeszcze kilka poleceń, które zaburzył jego oddech, lecz kilka chwil później badanie zostało zakończone.

– Może pan się już ubrać – rozległo się pozwolenie, przy akompaniamencie odkładanego narzędzia, które służyło mu do osłuchiwania.

Po tym mężczyzna w kitlu zasiadł przy swym biurku. Jego pacjent począł zaś zakładać koszulę. Zapadła cisza, którą przerywały tylko szeleszczące papiery i kliknięcia myszki komputerowej.

– Nie wygląda to dobrze – doktor odezwał się nagle z westchnięciem. – Jeśli spojrzy pan na...

– Przepisze mi pan jakieś leki, czy mogę sobie już iść? – rozmówca przerwał mu nagle, rysując na jego twarzy zmartwienie.

– Czy pan rozumie swój stan?

– Jak najbardziej rozumiem. Mogę już iść? – zapytał lekko już poirytowany.

– Dobrze… Przepiszę panu coś… – Lekarz zaczął wypisywać nazwy leków na recepcie.

– Dziękuję – odparł detektyw i niemal wyrwał podawaną mu kartkę papieru.

Następnie zbliżył się do wyjścia, gdzie zdjął swój kapelusz i płaszcz z wieszaka, które na siebie szybko nałożył. Po tym wyszedł na korytarz i wkładając receptę do kieszeni ruszył powolnym krokiem na zewnątrz. Znalazłszy się w blasku popołudniowego słońca, przysłonił oczy spoglądając w niebo. Już miał westchnąć i rozpocząć wędrówkę do domu, gdy usłyszał lekkie chrząknięcie. Zwróciwszy się odruchowo w stronę, z którego dotarło, dostrzegł swą współpracownicę.

– Anna? – zdziwił się.

Ta zamiast mu odpowiedzieć, wyciągnęła tylko do niego rękę, jakby oczekując, iż coś zostanie jej podane. Niestety nie zrozumiana zmuszona była podejść do detektywa i przeszukać jego kieszenie. W końcu znalazła kartkę papieru zapisaną nazwami leków. Szybko ją przejrzała i weszła do budynku, aby udać się do apteki, by tam wykupić co trzeba.

– Zaczekaj – rzuciła tylko zanim się oddaliła.

– Dobrze… – westchnął, wydobywając z kieszeni papierosy i zapalniczkę, by w końcu sobie zapalić.

 

– Załatwmy to szybko i chodźmy do domu – rzucił detektyw wysiadając z auta.

Po tym zbliżył się do budynku z niewielkim, choć dobrze widocznym szyldem zakładu krawieckiego i spróbował otworzyć wejście. To jednak pozostawało zamknięte, o czym zapewniała nawet tabliczka wywieszona za szybą. Niezniechęcony tym faktem, wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i próbując każdy z nich w końcu otworzył drzwi. Następnie wkroczył do trochę zakurzonego i oświetlonego blaskiem dnia pomieszczenia. Momentalnie uderzył go lekki odór denaturatu, który unosił się w powietrzu. Skrzywił się więc odruchowo i zaczął przeszukiwać lokal.

W niedługim czasie dotarł do schodów na tyle zakładu, które prowadziły do piwnicy. Zszedłszy nimi stanął przed zamkniętymi drzwiami.

– O tym chyba mówił don… – mruknął, ponownie sięgając po klucze.

Ku jego niezadowoleniu żaden nie pasował do zamka. Cmoknął więc z dezaprobatą i zamarł na moment. Po jego głowie krążyły różne myśli, z których jedna wydała się być dość dobrym pomysłem. Zadziałał więc zgodnie z nią i oparłszy się o ścianę, aby mieć jak najwięcej miejsca, kopnął w zamek, który pod wpływem siły uderzeniowej wyłamał się. Odgłos, który rozniósł się po zakładzie, przestraszył nic nieświadomą Annę, która aż pisnęła z przestrachu.

– Zwariowałeś?! – wrzasnęła przybiegając do niego.

Detektyw chciał rzucić jakąś ciętą ripostą, aczkolwiek silny odór denaturatu uderzył razem z otwarciem drzwi w jego nozdrza. Zakaszlał więc i przesłonił nos przedramieniem. Po tym wkroczył do zaklętego ciemnością pomieszczenia, gdzie dzięki światłu wpadającemu przez wejście do niego, znalazł włącznik światła na ścianie.

Gdy tylko go użył mrok rozproszył się, uwidaczniając tym samym pracownię krawiecką, która na pierwszy rzut oka nie wyglądała na wyjątkową. Jedynym co było nie tak w tym pomieszczeniu, to rozbite naczynia z przeźroczystym płynem i wiszące na środku pokoju zwłoki.

– Cholera… – rzucił, a wciągnąwszy w płuca nieco smrodu, zakaszlał.

Po tym zbliżył się do martwego osobnika, aby dokładniej go zbadać. Czyniąc to rozejrzał się po podłodze szukając stołka, na którym miałby stać zmarły, gdyby jego śmierć miała być samobójstwem. Dostrzegł go momentalnie, lecz zanotował sobie, iż należy się przyjrzeć jego pozycji, gdyż ta nie do końca go do siebie przekonywała. Znalazłszy się przy ciele spojrzał jeszcze o co zaczepiony był sznur, oplatający się wkoło szyi ofiary. Okazało się, iż był to jakiś wystający z sufitu hak.

W końcu wziął się za oględziny ciała. Zakładając rękawiczki, rozpoczął poszukiwania plam opadowych, które okazały się utrwalone. Po tym wziął się za poszukiwania innej niż powieszenie przyczyny śmierci. Nie udało mu się jej znaleźć, aczkolwiek udało mu się zauważyć coś ciekawszego. Otóż zmarły posiadał na swym policzku ślady zadrapania, ułożone tak, jakby ktoś starał się przesłonić mu usta. Dodatkowo jego paznokcie były nad wyraz czyste.

Dostrzegłszy to wszystko, detektyw postanowił przyjrzeć się pomieszczeniu jeszcze raz. Uczyniwszy to spostrzegł, iż jest w nim coś nie tak. Z jednej strony istniały w nim ślady walki, a z drugiej wydawało się być ono zbyt poukładane.

*Ktoś chciał zatrzeć ślady zbrodni?* Zadawszy sobie to pytanie zauważył coś niezwykle dziwnego. Otóż pośród igieł, nici, guzików, zamków i kto wie czego jeszcze, nie mógł znaleźć żadnych nożyczek.

Coś tu było ewidentnie nie tak i należało się temu dokładnie przyjrzeć. Niestety w tym momencie ciało detektywa uświadomiło mu jak źle oddziałuje na nie wdychanie oparów denaturatu. Postanowił więc opuścić zakład i pooddychać trochę świeżym powietrzem. W wyniku tego w kilka chwil znalazł się na chodniku, gdzie tak naprawdę do niego dotarło jak bardzo dusił się we wnętrzu.

– Zadzwoń po zespół – rozkazał Annie, która wyszła na zewnątrz razem z nim.

Następnie, przyglądając się swej protegowanej, zanurzył się w toczącą się w jego głowie burzę myślową. Miał wrażenie, iż układa się ona w jakiś sensowny ciąg, aczkolwiek gdy tylko próbował go dostrzec, wszystko rozpraszało się przez jakieś wspomnienia i informacje, których prawdziwość wydawała się wątpliwa. Do tego jego skroń zaczynał zalewać straszny ból. W końcu jego wysiłki spełzły na niczym, gdyż nie wiedząc czemu, stracił możliwość pełnego skupienia. Czując, iż w takim stanie na nic się nie zda, odwrócił się na pięcie i oddalił bez słowa.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania