Poprzednie częściZjawa - Rozdział I

Zjawa - Rozdział VIII - część 1/2

Rozłożonego na łóżku i uwięzionego w sennej pułapce młodzieńca, obudziło gwałtowne otwarcie drzwi. Poderwał się więc gwałtownie, dobywając leżącego pod poduszką pistoletu i dopadł do ściany.

– Młody! Gotowy jesteś? – zawołał znajomy męski głos.

W tym momencie jego bijące szybko serce zwolniło, napięcie z barków osłabło, a umysł zmniejszył swą wrażliwość na bodźce.

– Tak, tak. Prawie – odrzekł, wychodząc zza osłony i przechodząc do salonu.

– Gotowy?! Człowieku! Jesteś w gatkach! – gościowi ewidentnie nie spodobał się jego widok.

– Naprawdę muszę tam iść? – zapytał zrezygnowany, podchodząc do kanapy, na której leżał już przygotowany garnitur.

– Chcesz być na tym przyjęciu. Przynajmniej z tego powodu, iż don ma nam pewnie coś do przekazania, nim wykituje. – padła odpowiedź, po której rozmówca, udał się do kuchni.

– Ej no! Na przyjęciu coś zjesz! Nie ogołacaj mnie z moich zasobów! – jęknął, zaczynając się ubierać.

– Poszedłem tylko po wodę – oświadczył mężczyzna, gdy wrócił, a napiwszy się z trzymanej w dłoniach butelki dodał – Jak to możliwe, iż ty jeszcze żyjesz? Wyglądasz gorzej niż… niewolnik jakiś.

– O to pytasz? – zapytał, eksponując blizny na swoim ciele, które potrafiły być na tyle rozległe, by obejmować cały bark, albo na tyle długie, aby przechodzić z karku, aż do dołu podkolanowego. – Terapia u doktora Pawła. Jakieś prochy i takie tam inne. Młodość. Szczęście. Dobre geny.

– Długo nie pożyjesz, jak tak dalej pójdzie… – rozległo się ciche mruknięcie.

– Spokojnie. Planuję dobić do pięćdziesiątki. Potem mogę umierać. Najlepiej, aby mnie ktoś zastrzelił. Czysto. Bez cierpienia – odrzekł, ubrawszy się i schowawszy swą broń. – Idziemy?

– Idziemy – potwierdził rozmówca, po czym oboje opuścili mieszkanie, by udać się do stojącego na parkingu blokowiska samochodu.

 

Dwóch mężczyzn w czarnym aucie wjechało powoli na zamknięty teren rozległej posiadłości. Starszy z nich siedział w miarę dobrym humorze za kierownicą, podczas gdy młodszy przez zaciemnioną szybę spoglądał z niezadowoloną miną na niebo.

– Oj nie bądź taki – rzucił kierowca.

– Nienawidzę takich imprez. Wszyscy ci idioci ubrani w stroje wieczorowe jak jakieś marionetki i tylko udają, iż cię lubią, albowiem dziadek odzywa się do ciebie częściej niż do nich – prychnął pasażer.

– Może będzie ta twoja… Cholera zawsze zapominam jej imienia. Ma… Ga… Albo jakaś Ja… No wiesz. Ta z baru – zagaił, próbując skupić się na parkowaniu miedzy dwoma bardzo drogimi samochodami.

– Justyna? – zapytał młodzieniec, po czym jęknął nieznośnie, chowając twarz w dłoniach.

– No co znów z nią jest nie tak? – zdenerwował się, gasząc silnik.

– Nic. Nie. Nic takiego. Po prostu… Jest kobietą – opowiedział, wychodząc z auta.

– Co jej znów takiego zrobiłeś? – spytał, wysiadając zaraz za nim.

– Od razu ja zrobiłem! To ona zniknęła bez słowa na ponad rok. A z resztą… – w ostatniej chwili zrezygnował z żalenia się. – Poza tym. Ona nie jest z rodziny. Po kiego miałaby się tu pojawić?

Wypowiedziawszy te słowa, wkroczył na teren ogrodu, na który odbywało się przyjęcie i niemal natychmiast wyłapał wzrokiem blondynkę, o której rozmawiali. Ta zaś momentalnie dostrzegła jego, jakby wyczuwszy, iż właśnie się pojawił.

– Cholera… – przeklną pod nosem i już miał zwrócić, gdy towarzysz pchnął go niezbyt delikatnie i zakrzyknął, aby uprzykrzyć mu życie.

– Justynko! Jakże ja dawno cię nie widziałem! Jak sobie radzisz w życiu?! – razem z tymi słowami, zaczął zbliżać się do niej, pociągając za sobą przyjaciela.

– Świetnie. Naprawdę dobrze mi się wiedzie. A tobie? – odpowiedziała z uśmiechem, przykrywającym głębokie przejęcie.

– Nie mogło być lepiej. Rodzina zdrowa. Dzieci jakoś radzą sobie w szkole. Żona nadal mnie nienawidzi. Nic nowego – oświadczył, a następnie spoglądając w bok, wybrał sobie ofiarę i zaczepiwszy ją uciekł, za wszystko wcześniej przeprosiwszy.

Stworzywszy w ten sposób niekomfortową sytuację, zniknął gdzieś w tłumie.

– Hej – mruknął chłopak, nie patrząc kobiecie w oczy.

Dzisiejszego dnia naprawdę nie miał ochoty z nikim rozmawiać, a co dopiero z nią.

– Hej – odparła mu dziewczyna. – Muszę ci powiedzieć coś ważnego, a ostatnio w ogóle się nie odzywasz.

*Ja się cholera nie odzywam?!* Rzucił pełne wściekłości pytanie w myślach, jednocześnie odrzekając bezemocjonalnie:

– Jestem zajęty.

– Ach tak… – mruknęła rozmówczyni, ewidentnie wpadając w rozterki.

Widząc to młodzieniec wykorzystał sytuację.

– Wybacz – rzucił, zaczynając odchodzić.

– Hej! – dziewczyna zechciała go zatrzymać, lecz on tylko przyśpieszył kroku.

Przez chwilę myślał, iż będzie ścigany, aczkolwiek szybko zorientował się, iż nic takiego nie miało miejsca.

*Przynajmniej to mam z głowy…* Pomyślał, wzdychając ze zrezygnowania.

 

Dwie, czy trzy godziny wędrował po ogrodzie od miejsca do miejsca, starając się unikać wszelkich zaczepek do rozmowy. W końcu jednak stwierdził, iż ma dość i musi opuścić to działające mu na nerwy zbiorowisko. Nie zdążył niestety się ewakuować, albowiem nagle został złapany za kołnierz przez swego przyjaciela.

– Jesteś potrzebny – oświadczył ten poważnie, po czym wbrew jego woli zaciągnął go do wnętrza ogromnej posiadłości.

– Co jest? – zapytał, gdy oboje znaleźli się w korytarzu czwartym piętrze, gdzie mijali znaczne ilości ochroniarzy.

– Nie wiem, ale nie wygląda to dobrze – mruknął rozmówca w odpowiedzi.

Po tym mężczyźni szli kawałek w milczeniu, aż dotarli pod dwuskrzydłowe drzwi, które momentalnie stanęły przed nimi otworem. Przekroczywszy je, znaleźli się w dusznym pomieszczeniu, w którym znajdowali się najważniejsi członkowie rodziny i znienawidzony przez wszystkich blondwłosy syn dona.

– Czego? – zapytał młodszy z wejścia, nie przejmując się do kogo mówi.

Wiedział bowiem, iż mógł sobie na to pozwolić. Nie usłyszawszy odpowiedzi, rozejrzał się po pomieszczeniu i dopiero teraz dostrzegł zalegającego w łóżku starca, który przywoływał go delikatnym ruchem dłoni. Zastosowawszy się do polecenia mężczyzny bledszego niż sama śmierć, zbliżył się do łóżka i nachylił. Gdy tylko jego ucho znalazło się tuż przy ustach starca, ten wycharczał bardzo trudne do zrozumienia słowa, po czym pozwolił sobie skonać. Usłyszawszy je, młodzieniec wyprostował się i przeleciał wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych. Grobowe miny i nieprzerwana cisza sprawiły, iż na jego oblicze wpełzł delikatny uśmiech. Nie wiedział co bawiło go w tej sytuacji i nie za bardzo miał ochotę się dowiadywać. Wypiął tylko pierś, rozkładając ręce na boki i rzekł:

– Niech żyje król.

Wszyscy zgromadzeni zbledli, jakby właśnie mieli stracić przytomność. Mimo to pochylili się lekko, w celu oddania honorów nowemu donowi. Tylko jedna osoba zalała się czerwienią złości i sięgnęła do kabury po broń. Osobnikiem tym był nie kto inny jak stojący gdzieś przy drzwiach syn poprzedniej głowy rodziny. Nim ktokolwiek zdążył zareagować, chłopak oddał strzał. Dopiero, gdy jego dźwięk rozerwał przestrzeń, kilku mężczyzn zareagowało i obezwładniło strzelca. Po tym wszyscy spojrzeli na młodego dona, który bezmyślnie wpatrywał się w rzucającego się wściekle napastnika.

– Zabierzcie go – rzekł, zaczynając odczuwać pieczenie na szyi.

Następnie sięgnął do ogarnianego bólem miejsca, by wyczuć mokry i ciepły płyn, spływający po jego ciele. Skonsternowany spojrzał na swe palce, by dojrzeć na nich czerwień krwi.

– Ech… – westchnął obojętnie, nim zakręciło mu się w głowie i stracił przytomność.

 

Rozłożony na kanapie detektyw wybudził się nagle ze snu. Czuł się nad wyraz wypoczęty i rozbudzony. Jedyne co mu doskwierało, to piekący ból szyi, który nie wiadomo skąd się wziął. Nie było to jednak coś wielkiego. Postanowił więc ów niedogodność zignorować. Zrobiwszy to, zechciał się podnieść i rozciągnąć, lecz szybko uświadomił sobie, iż to nie będzie możliwe ze względu na śpiącą na nim dziewczynę. Wpierw zapragnął dojść do tego jak znalazł się w takiej sytuacji, aczkolwiek szybko uznał, iż nie jest mu ta wiedza do niczego potrzebna.

– Tobie tak wygodnie? – zapytał wiedząc, iż nie ma co liczyć na odpowiedź.

Po tym znalazł optymalne sposób na wygramolenie się spod swej towarzyszki tak, by jej nie obudzić. Uczynił więc to i już w niedługim czasie cieszył się wolnością. W ramach jej uczczenia przeciągnął się i wypił łyk zimnej kawy, której nie zdążył wcześniej dokończyć. Następnie podszedł do okna i otworzył je, aby przewietrzyć wnętrze. Wtedy spostrzegł, iż słońce wdzięczy się jeszcze na nieboskłonie. Zaczął więc poszukiwania swego telefonu, w celu określenia dokładnej godziny i gdy w końcu go znalazł przeczytał wyświetlające się cyfry na głos.

– Piętnasta dwadzieścia siedem…

Oznajmiwszy to, dosłyszał charakterystyczne skrzypienie skóry na kanapie i spoglądnąwszy w tamtą stronę dostrzegł Annę, która dopiero co przebudzona, przecierała oczy.

– Gdyby życie było tak piękne jak ty – zaczął, a gdy dziewczyna spojrzała się na niego zaspana, pozwolił sobie skończyć – nigdy nie chciał bym go stracić.

Następnie widząc, iż odbiorczyni jego słów, nie rozbudziła się na tyle, aby go zrozumieć, udał się do swej sypialni, gdzie odnalazł elementy swego codziennego ubioru i zaczął się w nie ubierać.

– Jedziemy na posterunek! Muszę coś załatwić! – zawołał, a gdy już się ubrał i powrócił do salonu, zreflektował się – Ciuchy masz mokre.

Wtem zorientował się, iż Anny nie ma w zasięgu wzroku. Skierował więc swe kroki do łazienki, skąd usłyszał jakieś dźwięki. Dotarłszy na miejsce, zaobserwował ubierającą się w ściągnięte z suszarki ciuchy kobietę. Gapił się na nią bezczelnie, aż przypomniał sobie o czymś takim jak przyzwoitość. Wtedy odwrócił się i udał do drzwi, by tam założyć buty, płaszcz, jak również kapelusz. W niedługim czasie dołączyła do niego Anna, która obdarzyła go wzrokiem, oznajmiającym, iż podglądanie będzie miało swoje konsekwencje. Zignorowawszy to opuścił mieszkanie i gdy tylko jego towarzyszka uczyniła to samo, zamknął drzwi z charakterystycznym szczękiem zamka.

 

– Czy dobrze liczyłem, czy my minęliśmy pięć radiowozów na sygnale po drodze? – zapytał detektyw, wysiadając z auta.

– Może – otrzymał niezwykle zdawkową odpowiedź od swej towarzyszki.

– Uwielbiam treściwość twych wypowiedzi… – mruknął, nie czekając aż wysiądzie.

Po kilkunastu krokach i kilku schodkach wkroczył dumnie do komisariatu, w którym wiało niecodziennymi pustkami.

– Aha… – podsumował widok, a następnie skierował się do kobiety, która gdyby nie zajęta rozmową z dwoma osobami, starałaby się jak zwykle zwrócić jego uwagę. – Dzień dobry Kasiu. Gdzie są wszyscy?

– Panie detektywie! Dobrze, iż pan jest! Ci państwo przyszli do pana – oświadczyła, wskazując mu swoich rozmówców.

Oni zaś odwrócili się w jego stronę ukazując mu swe oblicza.

– Ah… Pan… Nie pamiętam imienia, ale kojarzę z twarzy i pani… – próbował sobie przypomnieć imiona istot, na które spoglądał. Nie mogąc jednak tego osiągnąć, postanowił zakończyć swe zdanie tym, co zaobserwował – Strasznie blada. Wszystko dobrze?

– Taką mam cerę… – dziewczyna westchnęła jakby była niezwykle zmęczona.

– Taa… – mruknął na to, a następnie, gdy zorientował się, iż Anna stoi obok niego, zapytał – Co państwo dla mnie mają?

– Odnośnie tego co pan pytał. Chodzą plotki, iż ktoś sprzedawał dokumentacje medyczną podejrzanemu typowi… – student zaczął mówić, brzmiąc na zestresowanego.

– Wiecie jak wygląda? Gdzie dochodziło do handlu? – przerwał, chcąc sobie oszczędzić ogólnej historyjki i dojść do konkretów. – Błagam! Do sedna.

– Yyy… Eee… Znaczy… – rozmówca, którego schemat rozmowy rozpadł się, nie potrafił zebrać myśli.

– Był raz w Komitecie – westchnęła blada studentka, wyciągając z paczki papierosa i łapiąc go między wargi – Chodził jakby miał spuścić komuś wpierdol. No i śmierdział formaliną.

Skończywszy zdanie wyjęła zapalniczkę i ruchem kciuka wznieciła niewielki płomień.

– Ej! Ej! Ej! Tu nie wolno palić! – podniecił się nagle detektyw, po czym wciągnął jej z buzi papierosa i wyciągnąwszy własną zapalniczkę, sam go zapalił.

– Ej….! – jęknęła dziewczyna, hamując się przed pobiciem policjanta.

– Później Ci odkupię – oświadczył, a następnie zwrócił się do Katarzyny – Niech pani zaprowadzi ich do tego naszego artysty od siedmiu boleści. Może strzeli jaki portrecik. Przy okazji niech ich ktoś przesłucha.

– Dobrze panie detektywie – odpowiedziała kobieta, od razu zabierając się za zlecone jej zadanie.

– My zaś pojedziemy do tego Komitetu i spróbujemy się czegoś dowiedzieć– rzekł ni to do Anny, ni to do innych, a następnie ruszył do wyjścia, mając nadzieję iż współpracownica ruszy za nim.

 

Czarny samochód zatrzymał się przy zaraz przy wejściu, nad którym widniał jaśniejący szyld z napisem: „Komitet”. Gdy tylko silnik zgasł, detektyw i jego protegowana wysiedli z pojazdu, by wkroczyć do wnętrza lokalu. Podążając w jego głąb, dotarli do baru, gdzie znudzony barman przeglądał coś na telefonie.

– Witam pana – okazujący odznakę mężczyzna odezwał się. – Będę miał kilka pytań.

– Dzień dobry panie władzo – odparł odbiorca jego słów, podnosząc wzrok znad ekranu.

– Proszę mi powiedzieć. Zna pan dobrze swoich klientów? – rozpoczął detektyw, ściągając kapelusz.

– Wie pan… – barman wypuścił ciężko powietrze z płuc. – Różni ludzie tu przychodzą, ale są stali bywalcy, których znam lub kojarzę.

– A widział pan ostatnimi czasy kogoś nowego, kto się bardziej wyróżniał? – pytając o to oparł się o bar i zamiast patrzeć na swego rozmówce, rozglądał się wkoło.

– Nie. Nie kojarzę… Chociaż! Był taki jeden. Starszy facet. Chodził charakterystycznie no i śmierdział formaliną i innymi takimi rzeczami – oświadczył, a widząc brak większego zainteresowania przedstawiciela władzy, zaczął wyjaśniać – Głównie mam młodszą klientelę, a poza tym trudno nie zapamiętać gościa, który śmierdzi jakby dopiero co wyszedł z prosektorium.

– Oczywiście – mruknął i zmienił temat – Są tu kamery?

– Są, aczkolwiek coś się stało z systemem i to nie zostało jeszcze naprawione.

– Rozumiem… – westchnął, mając już zamiar wyjść, gdy rozmówca zwrócił na coś uwagę.

– Ale bank naprzeciwko ma monitoring i może tamte kamery łapią wejście do nas!

– Byłby pan w stanie rozpoznać tego osobnika, o którym rozmawiamy? – detektyw założył kapelusz i wreszcie zaszczycił spojrzeniem mężczyznę, z którym rozmawiał.

– Myślę, iż tak… – odparł mu ten wątpiąco.

– Dobrze. Ma pana kto zastąpić? – zapytał, uderzywszy lekko w blat.

– Norbi! Przejmij bar! – rzucił rozmówca do siedzącego przy jednym ze stolików blondyna.

– Idziemy – stwierdził na to detektyw, a następnie ruszył ku wyjściu.

Pozostała dwójka podążyła za nim i po chwili wszyscy znaleźli się na ulicy, którą przekroczyli, celem udania się do banku naprzeciw. Znalazłszy się w ów budynku, od razu zwrócili się do jakiegoś pracownika, który zaprowadził ich do dyrektora placówki. Ten zaś po krótkiej wymianie zdań wezwał informatyka, który wyciągnął nagrania z odpowiedniego okresu. W końcu wszyscy stanęli przed ekranem laptopa i zaczęli oglądać czarno–białe nagrania. Znudzony tym wszystkim detektyw, postanowił wyjść z pomieszczenia bez zbędnych wyjaśnień.

– Gdzie pan idzie? – zmartwiła się jego towarzyszka.

– Pomyśleć nad sensem życia – odrzekł jej, po czym wyszedł na korytarz.

Tam skierował się ku łazience i gdy tylko do niej wkroczył westchnął głęboko. Dopiero teraz zaczął się zastanawiać, czy jego organizm czegoś od niego żąda. Po chwili stwierdził, iż czuje lekkie parcie na pęcherz. Wszedł więc do jednej z kabin i załatwił swe potrzeby. Po tym podszedł do zlewu i zaczął myć swe ręce. Przy tym skupił się na swej twarzy. Nie mógł wyjść z podziwu ilu większych i mniejszych defektów zdolny był się na niej dopatrzeć. Tym jednak co najbardziej przykuło jego uwagę był brak fragmentu małżowiny usznej. Nagle przeszył go niespotykany ból, w okolicy na którą spoglądał i w myślach pojawił mu się przerażający obraz, sugerujący w jakiej sytuacji otrzymał tę ranę. Zniknął on jednak szybko za sprawą jakiegoś osobnika, który postanowił wkroczyć do pomieszczenia.

– Dzień dobry – odezwał się ten.

– Dobry – odrzekł detektyw, a następnie zamknął dopływ wody i nawet nie myśląc o wysuszeniu mokrych części swego ciała, wyszedł na korytarz.

Znalazłszy się na nim, zechciał wyjść na zewnątrz i usiąść sobie, by pooddychać nieświeżym powietrzem miasta. Niestety poczucie obowiązku i myśl o niezadowoleniu jego współpracownicy, sprawiły iż powrócił do odpowiedniego pokoju.

– Jak wam idzie? – zapytał zmęczonym i zrezygnowanym głosem.

– Znaleźliśmy go. Informatyk właśnie zgrywa nam odpowiednie nagrania – odparła Anna.

– Dobrze. Poczekam przy aucie – oświadczył, a następnie zwrócił się na pięcie, by zrealizować swe słowa – Zabierz pana z nami. Złoży zeznania.

Wyszedłszy na zewnątrz, całkowicie zignorował istnienie pobliskiej ławki i usiadł na schodku przy wejściu. Dopiero teraz zorientował się, iż ogarnia go lekka duszność i dziwne uczucie pustki w piersi. Chcąc zwalczyć te odczucia, zamknął oczy i zaczął głęboko, a także powoli oddychać. Nie minęła chwila, gdy osiągnął sukces i znów czuł się normalnie. Westchnął więc głęboko i popatrzył się w niebo, by zorientować się jak tego nie robił. Nagle uczuł pragnienie bycia wiatrem, który przemyka się po niebiosach bez żadnych zobowiązań, zmartwień, czy radości. Pozwolił sobie przez pewien moment o tym pomarzyć. W końcu uznał jednak, iż pora wrócić na ziemię, po której i tak stąpał zbyt lekko. Uczyniwszy to, podniósł się i zaczął iść w stronę auta. Przy tym wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił do centrali. Nie musiał tego robić, ale chciał kogoś podenerwować, a idealną osobą do tego, był pewien dyspozytor, który był bardzo tkliwą osobą i akurat miał swoją zmianę.

 

– Doktor Paweł, tak? – zapytał rozsiadając się w fotelu i kładąc nogi na swoim biurku – Mam nadzieję, iż to ten gość jest za wszystko odpowiedzialny. Chcę już skończyć tą sprawę. Chociaż to by było trochę dziwne, gdybyśmy go tak nagle znaleźli…

Powiedziawszy to założył ręce za głowę i zamkną oczy. Miał poczucie, iż chce się nad czymś zastanowić, aczkolwiek nic nie przychodziło na myśl. Zagłębiał się więc w swoją pustkę umysłową, aż niemal udało mu się zasnąć. Niemal, gdyż ktoś zrzucił jego stopy z biurka, skutecznie go rozbudzając. By dowiedzieć się, któż jest za to odpowiedzialny, opuścił ręce i rozwarł powieki. Dzięki temu ujrzał przed stojącą przed nim Annę, która nie wyglądała na zbyt zadowoloną z jego zachowania. Nic nie mówiąc usiadła na krześle obok i zaczęła się w niego wpatrywać. Czujący się w tej sytuacji niekomfortowo detektyw, zechciał się odezwać, aczkolwiek zrezygnował z tego pomysłu. Nie wiedział bowiem, co jest przyczyną takiego zachowania jego protegowanej. Postanowił więc zaczekać, aż ta coś powie. Nie spodziewał się jednak, iż spędzi tak niemal pół godziny. W końcu, gdy dotarł do niego ten fakt, zirytował się i poderwał gwałtownie. Stojąc na równych nogach, zorientował się, iż niestety nie ma pojęcia co zrobić. Z tego powodu do irytacji poczęło dołączać poczucie głupoty.

– Zadzwoń jak go znajdą – rzucił władczo i zaczął iść w stronę wyjścia, zastanawiając się, gdzie mógłby się udać.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania