Złodziejaszek - Prolog

Tekst jest fikcyjny i nie ma nic wspólnego z historią. Wszystkie wydarzenia zawarte w nim są zmyślone

 

-----------------------------------------------------------------

 

Skradał się między domami. Pod osłoną nocy oraz czarnymi ubraniami był niewidoczny z większej odległości. Zadanie jednak miał utrudnione, ponieważ ostatnio wiele osób kradło, biło, ale także popełniało inne przestępstwa, więc straże w całym mieście zostały podwojone, zmieniono również godzinę policyjną, która wypadała od dziewiątej wieczorem. Właśnie teraz.

- Ej, stój! - usłyszał. Poczuł ciarki na plecach. Obrócił się. Na szczęście strażnik nie wołał jego, a jakiegoś staruszka. Ze złowrogim uśmiechem ruszył dalej. Po przebyciu kilku krakowskich, ciemnych uliczek dotarł pod interesujący go dom. Okna zasłaniały kolorowe zasłony, drzwi otwierane były złotą klamką. Dach z czerwonych kafelek był spadzisty, a na nim kwadratowy komin z betonu. Mężczyzna wytarł w rękaw ciemnej kurtki ślinę cieknącą z ust i zaczął obmyślać plan. Po chwili kręcenia wokół domu nie zauważył żadnych korzystnych wad. Westchnął ciężko na myśl, że znów będzie musiał to zrobić. Po stojącym nieopodal niewysokim murku wdrapał się na dach. Rozejrzał się szeroko i podszedł do komina.

- O matulu przenajświętsza. - wyszeptał wchodząc do niego. Nie chciałby, aby na dole palił się kominek. Nie byłoby zaciekawie.

Puścił się. Podczas spadania w dół widział jedynie czarne jak smoła ściany komina. Kiedy czuł jak zaraz zetknie się z ziemią rozszerzył nogi oraz ręce hamując. Zaczął zgodnie z planem zwalniać, jednak prawie krzyknął gdy natrafił na coś ostrego. Ból prawej dłoni był wielki. Udało mu się mimo wszystko bezgłośnie zejść do wnętrza domu. Nieskupiając się na nim osunął się na dębowy stół. Spojrzał na dłoń. Była mocno nacięta wokół kciuka lekko najeżdżając na niego.

- Aaa... - syknął bardzo cicho. Rana szczypała i bolała. Otrząsnął się po chwili, bo przecież taka rana nie pozwoli doświadczonemu złodziejowi, a za takiego się miał, odejść z pustymi rękoma. Obrócił głowę w każdym kierunku. Mimo palenia się jedynie pojedynczej świecy dostrzegł czerwone ściany, ceglany kominek do którego wpadł, jasne meble z brzozy i... złotą szkatułkę. Podszedł do niej łasy na talary. Niestety, potrzebował klucza do jej otworzenia. Zaczął grzebać po szafkach, szufladach. W jednej z nich znalazł srebrny kluczyk na długiej nici. Zestresowany wsadził go do zamka szkatułki. Pasował! Otworzył ją. Tyle monet nigdy na oczy nie widział! Wrzucił je szybko do swojej bawełnianej torby. Schował tam także samą szkatułkę mając nadzieję, iż to prawdziwe złoto. Porozglądał się chwilę i wyszedł z domuu otwierając drzwi od środka. Teraz równie trudna misja - dotrzeć do domu. Podniósł głowę. Na drewnianej wieżyczce strażnik uciął sobie drzemkę, więc szybkim biegiem przebył długą ulicę. Skręcił w prawo skradając się między krzakami obok strażników. Potem jeszcze przebiegł niemałą odległość, czego efektem było dotarcie na miejsce. Spojrzał na kamienny domek, niezbyt duży. Nacisnął drewnianą klamkę i wszedł do środka. Paliły się tam trzy świece na stole z białym obrusem. Obok niego stała choinka. Święta minęły, jednak nadawała ona zapachu w całym domu. Po lewej stronie od niej znajdowały się otwarte drzwi. Tam znajdowało się łóżko, szafa oraz jeszcze jedna świeca. On zdjął swoją kurtkę, kapelusz i poszedł w prawo. Była tam kuchnia oraz łazienka. Z tej pierwszej wyciągnął jabłko z jednej ze skrzyń z jedzeniem. Po spożyciu go wysypał zawartość małej torby do szuflady komody. Zmęczony poszedł do swej sypialni.

 

Następnego ranka zjadł kilka suchych bułek. Zabrał torbę z zawartością, nałożył kurtkę, kapelusz i ruszył do celu. Na bazarek było dwieście metrów, lecz szybko przebył tą odległość. Podszedł do stoiska, na którym sprzedawane były kamienie szlachetne i klejnoty.

- Witam, panie Stefanie. - ukłonił się ściągając kapelusz.

- Kieł... - westchnął wysoki mężczyzna z krzaczastą brodą. Był właścicielem stoiska.

- Tak, to ja. Mam cś dla ciebie. - uśmiechnął się i pokazał mu złotą szkatułkę z kluczykiem.

- Czy to prawdziwe złoto?

- Najprawdziwsze.

Tem nachylił się do złodzieja.

- Komu to ukradłeś? - szepnął.

- Ja nie ukradłem. Ostatnio miałem urodziny. - skłamał Kieł.

- Pokaż.

Zabrał szkatułkę i obejrzał ją dokładnie.

- To nie złoto! - stwierdził.

- Jak to nie?

- Powiem więcej! To kradziona szkatułka! Ostatnio inni ludzie ją przynieśli.

- Może podobna?

- Nie! Ma to samo zadrapanie! - krzyczał Stefan pokazując mu uszkodzoną część szkatułki.

- To pomyłka!

- Żadna pomyłka! Znowu ukradłeś! Jednego ucha już nie masz, nie chcesz mieć drugiego!?! Może tym razem ręki!?! - darł się. Każdy człowiek patrzył na niego zdziwiony.

- Cicho, cicho! - denerwował się złodziej.

- Straż!

Kieł obrócił się. Trzech uzbrojonych strażników biegło w jego kierunku...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania