Złudzenie

I

 

Kiedy Larkon był jeszcze dzieckiem, jego babka opowiadała mu niezliczone historie pełne magii i różnych cudowności, o jakich mógł tylko pomarzyć. O smokach, elfach i potężnych magach. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że kiedyś będzie jednym z nich.

Po latach praktyki i nauki panowania nad podstawowymi żywiołami przestał dostrzegać w magii piękno. Może dlatego, że poznał ją od tej drugiej nie zbyt przyjemnej strony. Tej, którą większość ludzi nie dostrzegała, a można było ją dostrzec, tylko wchodząc do przeklętego kręgu?

Magia łudziła. Magia zabijała, pozostawiając za sobą tylko zgliszcza...

 

II

 

Port w Dakos wyglądał jak wszędzie. Łajby przymocowane cumami kołysały się wśród fal. Po portowych zaułkach chowały się panie lekkich obyczajów, czekające na wyposzczonych marynarzy, którzy nie mieli do czynienia z kobietą nawet od kilku miesięcy. Kapitanowie w takich wypadkach wspomagali się swoimi majtkami, zwykli zaś marynarze byli zdani tylko i wyłącznie na siebie. Po przejściu kilkunastu metrów zaczynała się ulica rozpusty. Karczmy, domy publiczne, kasyna... To wszystko było tylko dla nich.

Nie to jednak było celem Larkona, lecz mała wioska w centrum wyspy, która przykuła uwagę Wielkiej Rady Magów. Dochodziły wieści, iż ktoś wskrzesza tam zmarłych, co było z punktu magii niemożliwe. Chyba że ktoś odnalazł "Nekromantis". Przeklętą księgę zapomnianą w czasach pradawnych, która już nie jednokrotnie w historii o mały włos nie doprowadziła do katastrofy.  Do zniszczenia starożytnej cywilizacji i cud w postaci maga światła, z którego rodu pochodził. Może właśnie dla tego go tam postanowiono wysłać? Może liczono się już z najgorszym?

Tylko gdy udało mu się wykupić jakiegoś konia, osiodłał go i ruszył w drogę. Jazda nie była zbyt uciążliwa. Wyspa była dość mała. Z jednego krańca na drugi dało się przejechać konno jednego dnia. Z tegoż to powodu drogi były na niej utrzymane o wiele lepiej niż w nie jednej prowincji na kontynencie.

Do wioski dotarł jeszcze tego samego dnia. Nad horyzontem zachodziło już słońce, oświetlające swymi ostatnimi promieniami czerwone dachy. Pośrodku głównego placu tuż przed ratuszem stała wielka fontanna, z której tryskała woda. Gdzieś w oddali poszczekiwał pies. Dzieci biegały po ulicach. Nic nie zapowiadało nadchodzącej burzy.

 

III

 

Karczma "Pod bramą Ulricha" znajdowała się tuż nie daleko centralnego placu, gdzie codziennie rano odbywały się modlitwy z udziałem Ideula. Była to mała chatka z samoobsługową stajnią położoną tuż przy niej. Po zamknięciu konia w boksie i wrzuceniu mu trochę siana Larkon wszedł do środka. Nie było to zbyt oblegane miejsce. W środku spotkał tylko trzech gości i obsługującą ich córkę gosposi. Podszedł więc do lady baru, stojącego tuż naprzeciwko drzwi i zadzwonił na dzwonek. Po chwili zza drzwi będących po jego prawej stronie wyszła sędziwa staruszka, z przeszywającym wzrokiem. Była jedną z tych osób, nasiąkniętych życiowym doświadczeniem, by potrafić ocenić drugiego człowieka już po samym sposobie zachowania. Stanęła przed nim, stawiając pomiędzy nim a sobą kufel zimnego piwa, po czym przesunęła go do niego.

- Proszę się napić. Z pewnością jest pan spragniony po podróży.

- Dziękuję - odpowiedział.

- Rozumiem, że chce pan u nas przenocować. Prawda?

- Owszem - odpowiedział, po czym wziął łyk piwa.

- Jutro rano znajdzie go Pan na placu - powiedziała staruszka. - Wystarczy, że wyjdzie pan z karczmy, skręci w prawo do następnej ulicy i uda się wzdłuż traktu do centrum wioski.

Larkon zachłysnął się piwem, po czym spojrzał na staruszkę.

- Myśli pan, że nie rozpoznałabym żołnierza Gwardii? - powiedziała nie czekając na jakiekolwiek wyznanie ze strony Larkona. - Ojciec i mąż tej młodej damy, której się pan przyglądał, też do niej należeli. To dzięki temu zawdzięcza pan ten trunek.

- Należeli? - spytał.

- Zginęli w czasie Wojny z Arkachianami.

Larkon doskonale pamiętał tę rzeź. Podczas gdy inni walczyli, on razem ze starszyzną przyglądali się wszystkiemu z daleka, by w decydującym momencie użyć "Światła Śmierci". Broni masowej zagłady, która pozbawiła życia wszystkich na polu walki. Jak i wrogów, tak i sprzymierzeńców.

- Pana pokój, będzie na pierwszym piętrze po prawej stronie - staruszka podała mu klucze. - Milia przygotuje Panu ciepłą wodę i wleje ją do wanny - dodała i odeszła.

 

IV

 

Kiedy­­­­­­­­­ wszedł do pokoju, wypełniała go para buchająca z wanny. Nie myśląc zbyt wiele, rozebrał się i wszedł do niej. Były to te z nielicznych chwil, podczas których mógł sobie pozwolić na trochę spokoju. Miał on nie trwać zbyt długo, co najwyżej do następnego dnia, więc nie zamierzał myśleć o swoim zadaniu.

Nie musiał, złe i niepokojące myśli same go dopadły. Zaczął zastanawiać się, który ze zmarłych żołnierzy był mężem Milii. Może spotkał go tuż przed śmiercią? Myśl o tym, że będzie spał w karczmie należącej niegdyś do jednej ze swoich ofiar, była dość dziwna i niepokojąca. Z drugiej strony czego się spodziewał? Ukojenia? Jak nie da się uciec przed samym sobą, tak samo nie da się uciec przed swoją przeszłością. Doskonale o tym wiedział, a mimo to z nią walczył niczym Błędny Rycerz z wiatrakami.

 

Śmierć toczy się za tobą,

Niczym zapach lawendy,

W silnych twych ramionach,

Staram się o względy,

Twoje mój kochany...

 

Mimo że doskonale wiem,

Iż w nich niedługo umrę,

Proszę najświętszego,

Aby zostawił otwartą trumnę,

I kilka muśnięć poczekał...

 

Muśnięć twych ust,

Na moim poliku,

Pocałunków śmierci,

Których pragnę bez liku,

Za nim odejdę...

 

Ta dość prosta piosenka, krążyła w jego umyśle niczym wirus. To ona śpiewała ją przed laty, nie spodziewając się nawet, iż kiedyś zostanie tak bardzo urealniona. Że zginie waśnie z jego powodu. Ilość osób, które zginęły i które poświęcił, była tak duża, że przestał cokolwiek czuć. Nie chciał czuć, bo uczucia bolały i to za bardzo.

 

V

 

Tuż o poranku, po niespokojnej nocy, wyszedł na ulicę i od razu skierował się w wyznaczonym przez staruszkę kierunku. Trafić nie było zbyt trudno. Do miejsca, gdzie co rano spotykali się z sobą mieszkańcy, modląc się do nowego proroka, jak go nazywali, szedł istny tłum. Po zgromadzeniu się wszystkich ludzi, przed ratuszem wyglądającym jak miejsce modlitw jakiegoś boga, pojawił się skromnie wyglądający staruszek. Na całym placu rozeszły się krzyki aprobaty dla Ideula, który z nie skrywanym poczuciem wyższości z chęcią je przyjmował.

W końcu, kiedy wydawało się, że chwila ta przeciągnie się w nieskończoność, Ideul podniósł dłonie do góry i rzekł:

- Spotkaliśmy się tutaj, by wskrzesić do życia Namera, męża Milii. Podejdź do mnie kochanie - powiedział staruszek, po czym przytulił dziewczynę.

Milia ze spokojem podeszła do Ideula, starając się nie stracić nad sobą panowania. Stanęła obok Ideula, po czym ten zaczął. Larkonowi wystarczyło tylko ujrzeć znaki, jakie szybko wykonywał Ideul, by dostrzec, iż nie ma on żadnego pojęcia o wskrzeszaniu ludzi. Chociaż korzystał on z prostych sztuczek, które łatwo było zdemaskować, Larkonowi zaimponowało to, w jaki sposób to robił. Dopiero po chwili dostrzegł, że mąż Milii to nie jedyna iluzja, którą stworzył Ideul.

Larkon nie namyślając się zbyt długo, wykonał kilka szybkich ruchów i podgrzał powietrze wokoło iluzji męża Milii, po czym przemienił ją w smoka ziejącego ogniem. Spalał on wszystkie iluzje stworzone przez Ideula, pozbywając tym samym ludzi złudzeń. Dla Larkona była to banalna sztuczka. Przechwytywanie powietrznych iluzji jest jedną z najprostszych sztuczek, jaką uczy się dzieci w szkołach magii. Nie była więc niczym niezwykłym. Z pewnością była widowiskową sztuczką, ale nie miała nic wspólnego z wielkimi, magicznymi zaklęciami. Pomimo tego, bardzo go ucieszyła sytuacja, w której spanikowany Ideul nie mógł nic zrobić i tylko przyglądał się, jak jego iluzje znikają.

Po wszystkim Larkon odszedł, zamierzając aresztować Ideula w nie tak licznym gronie. Gdyby pozostał, usłyszałby słowa oszusta skierowane do swoich wiernych.

- Najwyraźniej zło ukryło się wśród nas. Ktoś, kto wykorzystuje siły zakazane. Moi drodzy, złapcie go i przyprowadźcie do mnie. Niech złość Khagara, boga zemsty przebije mu serce!

 

VI

 

Złapanie Larkona nie było wielkim problemem. Sam wielki mag się nie zbyt bronił. Nie zamierzał. Pozwolił się zanieść tuż przed obliczem Ideula i spojrzał mu prosto w twarz.

Pierwszą rzeczą, jaka mu się rzuciła w oczy, to wręcz teatralna maniera całego przedstawienia. Najwyraźniej Ideul nie czół w ogóle zagrożenia ze strony Larkona. Usadowił go w wielkiej sali, przykutego do posadzki tak, by nie potrafił zrobić ruchu dłońmi. Wokoło zgromadził się tłum, mający mu służyć jako widownia. Ideul wręcz chłonął całą tę sytuację.

Wyszedłszy przez tłum stanął naprzeciwko Larkona i zmierzył go pogardliwym wzrokiem.

- Oto ten człowiek, postanowił tu przybyć i zniszczyć wszystko to, co kochaliśmy.  Pozbawił życia naszych bliskich poprzez swoje niecne czyny. Czy przyznajesz się do popełnionej zbrodni młodzieńcze.

Larkon pogardliwie uśmiechnął się i spojrzał w stronę starca.

- Jeszcze nie jest za późno. Możesz się cofnąć jeszcze i przyznać do tego, co im zrobiłeś.

- Śmiesz mi grozić! - krzyknął Ideul, po czym wykonał szybki gest dłonią. Wystarczająco szybki, by przeciętny człowiek nie dostrzegł w nim znaku wody i powietrza. Znaku, mającego tworzyć lodowe pociski.

Kiedy tylko lodowe kolce znalazły się w pobliżu Larkona, wokoło niego rozbłysł ognisty krąg, broniąc maga przed magicznym zaklęciem. Po opadnięciu zasłony z ognia Larkon stał już wyprostowany. Gdy tylko dostrzegli to gapie, ruszyli w obronie Ideula. Larkon nie zamierzał jednak mieszać w to ludzi. Szybkim ruchem dłoni wykonał znak powietrza, powodując tak silną falę uderzeniową, iż zmiotła wszystkich napastników z nóg. Następnie chcąc, by i inni nie zaatakowali i nikt nie zginął bez potrzeby, stworzył wokoło siebie kamienny mur.

- Jak to... Przecież byłeś skuty... - Ideul w jednej chwili stracił pewność siebie, zdając sobie sprawę, iż jego władza była tylko czystym złudzeniem. Był jednak zbyt zaślepiony, by je dostrzec.

- Prawdziwy mag mój drogi, nie rzuca zaklęć dłońmi, ani słowem, lecz sercem - odpowiedział mu Larkon, po czym jednym ruchem dłoni zamroził Ideula w szklanej trumnie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Karawan 18.06.2017
    Za pomysł daję 4,9. Za realizację -1 (boś "repem" na opowi!) razem 4. Poniżej leniwy Czepialski. ;)
    Czepialski;
    "...marynarzy, którzy nie mieli do czynienia z kobietą nawet od kilku miesięcy. Kapitanowie w takich wypadkach wspomagali się swoimi majtkami,..." - chodzi o bieliznę?(majtki) czy też o marynarzy zwanych inaczej majtkami? A co Autor chciał mi przekazać? Że kapitanowie nie korzystali z usług dziwek portowych? Czy też, że na statkach panuje homoseksualizm? Zawiła informacja, bo ewentualna retrospekcja ma się "niebałdzo" do startu opowieści o portowym mieście.
    "...co było z punktu magii niemożliwe. Chyba że ktoś odnalazł "Nekromantis"..." - co było, za pomocą znanej mu magii, niemożliwe, bo inaczej sprzeczność logiczna; niemożliwe a możliwe.
    "...Może właśnie dla tego go tam postanowiono wysłać?..." - Może go właśnie dlatego...
    "...Tylko gdy udało mu się..." - Gdy tylko udało mu się...
    "...znajdowała się tuż nie daleko centralnego placu,.." - masło maślane, tuż oznacza "w bezpośredniej bliskości" lepiej byłoby bez tuż.
    "...nasiąkniętych życiowym doświadczeniem, by potrafić ocenić drugiego..."- ...doświadczeniem, które pozwala ocenić...
    "...Jak i wrogów, tak i sprzymierzeńców." - Zarówno wrogów jak i sprzymierzeńców.
    "...do jednej ze swoich ofiar,..." - do jednej z jego ofiar,...
    Piosenka to nie piosenka, bo każda piosenka ma rytm! Tu wersy różnej długości i ilości sylab temu przeczą.
    "...była to banalna sztuczka. Przechwytywanie powietrznych iluzji jest jedną z najprostszych sztuczek, jaką uczy się dzieci w szkołach magii. Nie była więc niczym niezwykłym. Z pewnością była widowiskową sztuczką,..." - powtórzenia sztuczki
    "...Ideul nie czół..." - czuł

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania