Zły mecz

autor: marok

 

Trybuny wrzały w pocie czoła, kiedy napastnik ich drużyny wysunął się na czystą pozycję. Starcie sam na sam z bramkarzem rywali. Takie momenty dłużą się w nieskończoność. Napięcie rosło z każdą sekundą. Niektórych kibiców można było posądzić o dolegliwości żylaków odbytu, bo nie mogli usiedzieć na plastikowych krzesłach. Odpowiednie przyłożenie i gooool. Głowa trenera Almeda powędrowała do bramki. Bramkarz mógł jedynie spoglądać w pusty, pozbawiony życia wzrok Almeda, kiedy wyjmował jego głowę z siatki. Wykrzywiona w dziwnym grymasie wołała panicznie o pomoc głuchym krzykiem. Napastnik Josefh Gull posłał spojrzenie swojemu pokonanemu rywalowi. Ten przyjął je z godnością, wymuszoną i sztuczną, mając pod tym płaszczykiem niewzruszenia ocean goryczy i żalu do siebie. On zawinił. Przegrał starcie z kretesem, co widział w twarzach kolegów z drużyny. Obwiniali go za ten stracony gol. Skaza porównywalna z zabójstwem własnej matki. Rzut okiem na rezerwowego. Ten wymienił spojrzenie i kiwnął głową. Podszedł do trenera, który również przytaknął z zimnym, twardym wyrazem twarzy. Bramkarz otrzymał grawerowany sztylet z nazwą swojego zespołu. Chwycił narzędzie i precyzyjnym ruchem przejechał ostrzem po tętnicy szyjnej. Na specjalnych treningach uczono ich, jak to się robi poprawnie. Wpajano, że nie warto schodzić z boiska po kolejnej z rzędu porażce, jeśli czuje się, że następne są już w drodze. Zakończył to pasmo. Wydukał coś niezrozumiałego, zanim ostatecznie upadł na murawę. Trybuny zamilkły. Zniesiono ciało do szatni, gdzie pozostawiono w kącie do zakończenia meczu, zgodnie z obowiązującą procedurą.

— Nie dajcie się wybić z rytmu, Graham wchodzisz za niego i gramy dalej. Musimy uciągnąć do remisu albo moja głowa zagra w następnym meczu.

Trener Godfig miał w oczach strach, nigdy nie przegrał żadnego meczu, jego poprzednik został skrócony o głowę dzień wcześniej. Był przy tym, widział kałużę krwi i łeb leżący w niej z martwym spojrzeniem, gdzieś w dal. Paskudny widok, ale napawający motywacją, albo mówiąc wprost — strachem przed podobnym losem. Zawodnicy spojrzeli po sobie, po czym z dumnym okrzykiem weszli z powrotem na murawę. Przeciwnicy czuli wiatr w skrzydłach. Dostali niesamowitego kopa, zastrzyk energii i nadziei, że mogą zmiażdżyć dupy swoim rywalom.

Głowa trenera Almeda od początku, po wznowieniu gry, nie miała spokoju. Dużo czasu spędzała w powietrzu, gdzie co jakiś czas dobierały się do niej sroki, próbując w locie wydrzeć kawałki skóry dla swoich mały pociech. Fioletowe Pstrągi jeszcze dwa dni wcześniej świętowały triumf nad lokalną drużyną, kiedy wydarli im puchar okręgowy z rąk, rozbijając bank na pięć do jednego. Wtedy trener Almed obiecał jedno — już nigdy nie przegrają. Życie bywa przewrotne, prawda? Godfig mógł tylko z przerażeniem patrzeć jak Zielonopurpurowe Niedźwiedzie miażdżą jego drużynę. Koszmar iścił się, a kolejny, jego osobisty tworzył jako reakcja łańcuchowa. Kiszki powoli grały marsza żałobnego przeczuwając, że jeszcze tego samego dnia będą gnić w ciele trupa. Godfig zbladł. Zimny pot lał się po plecach, a serce waliło jak młot, próbując wyrwać się z klatki piersiowej, przed niechlubnym końcem.

— Takie chwile szczególnie się pamięta. Mam przed sobą zawodników po lewej — biednych i przegranych, właściwie zmielonych już na starcie przez swoich rywali. Ci to dopiero śmietanka, prawdziwa bomba. Ale ja nie o tym — Komentator chwycił za mikrofon mocniej, spiął zwieracze w akcie adrenalinowego skoku. — Popatrzcie widownia na trenera Godfiga. Mam go na kamerze numer… siedem i widzę jego odciętą głowę galopującą po murawie w następnym meczu.

Słysząc to, trener Godfig wpełznął w tryb agonii. Przyczółek śmierci nie wyglądał interesująco. Przed oczami majaczyła czerń i pustka, a dźwięki wrzeszczącego tłumu: Już niedługo Godfig, już niedługo, ucichły. Żółta koszula, którą miał na sobie pokryła się fioletowymi plamami. A może to była zgniła czerwień? Nigdy nie potrafił rozpoznawać innych kolorów nić te podstawowe. To jednak była czerwień. Zgniła i cuchnąca. Rozlewała się po żółtej tafli koszuli, a po chwili dołączył do niej przeszywający ból na całym ciele. Kolana ugięły się ogarnięte niemocą. To zdecydowanie nie był sen. Czuł każdą igłę bólu zatopioną w ciele i rozrywającą je pulsującymi uderzeniami. Wydawało mu się, że jęczy jak małe dziecko. Stracił panowanie, co nie dziwiło zbytnio. Jego drużyna dostawała po ryju w każdej minucie. Znowu słyszał skandowanie, to samo co wcześniej. Wracał? To nieuniknione, tam czeka go zasłużona kara.

Josefh Gull prowadził piłkę środkiem pola, mając za sobą leżących zawodników przeciwnej drużyny. Czuł skok adrenaliny i z siłą lokomotywy parł naprzód po kolejny punkt. Trener Yxu siedział i bacznie obserwował. Przekrwione gałki oczne nieustannie lustrowały murawę, wnikliwie szukając błędu, który natychmiast trzeba naprawić. Idealni ludzie nie istnieją, podobno. Ale pomiędzy wierszami czaiła się od zawsze iskra sprawcza, którą należało zdobyć i okiełznać, żeby posiąść moc do stworzenia ludzi idealnych. Tak wyglądało to w głowie Yxu, natomiast faktem było, iż Fioletowe Pstrągi to najgorszy sort, pozbawiony godności i dawnego trenera, który potrafił wykrzesać z pozornie beznadziejnych zawodników kilka gramów dobrej gry. Niebo pociemniało, nieco zbladło i posmutniało. Gęsta, mleczna mgła nadciągająca z północy, zimnej i bezkresnej powiła w międzyczasie z wszechobecną beznadzieją coś na kształt pyłu niosącego w sobie ostre jak brzytwa odłamki. Yxu spojrzał mimowolnie na Gulla który znajdował się pod bramką rywala. Nieruchome ciała przeciwników nadal leżały na murawie, posiniaczone i obdarte z nadziei. Sukces był o włos, ale lewe oko, kaprawe w dodatku, uchwyciło trenera Godfiga, nadal wystraszonego jak przedszkolak. Jego usta poruszały się szybko i nieskładnie. Mamrotał coś pod nosem, klnąc być może na swoją rodzinę, albo cały świat. Słusznie. Przegrał życie, a człowiek z natury nigdy nie był skory do przyznania się do błędu. Wpatrywał się w nadciągającą chmurę odłamków z błyskiem w oczach jakby zapalonym lampionem nadziei. Brednie, pomyślał Yxu. Jego drużyna odniosła już zwycięstwo, do końca meczu zostały dwie minuty. Rywale w większości leżeli nieruchomo obezwładnieni przez najlepszego napastnika w dziejach — Gulla. Ten właśnie szczerzył lisi pysk w stronę bramkarza szeć wyjmującego po raz kolejny piłkę z siatki. Komentator zamilkł. Zamiast emocjonująco komentować przebieg rozgrywki, wpatrywał się jak szpak w pole na chmurę pyłu o kolorze piaskowym z dziwną błękitną poświatą w środku — rdzeniem. Publika zrobiła to samo.

Pierwszy raz w historii to nie mecz był najważniejszy. A przecież pielęgnowana przez lata tradycja brutalnych zawodów, rytualnych ścięć przegranych trenerów — to jest spuścizna, która powinna stać ponad wszystkim. Tak w głowie Yxu malował się obrazek idealny, bo na jego pierwszym planie stał on — triumfator, który poprowadził posłuszne mu pionki tam gdzie chciał.

Panika to chyba idealne słowo oddające emocje panujące na trybunach, gdy pierwsze odłamki zaczęły dziurawić po kolei kibiców wysuniętych najdalej na północy brzeg siedzisk.

— Aaaaaaaa, booooli! — jęknął ktoś.

— Fakt, zasłoń się tymi dzieciakami, tylko ustaw ich w formie wieży — polecił ktoś inny.

Mur z jeszcze niedawno beztrosko wiwatujących dzieciaków sprawdzał się znakomicie, ale do czasu. Siła z jaką odłamki ciskały na lewo i prawo rosła. Do tego doszedł porywisty wiatr, który z łatwością mógł porwać jak papierki po cukierkach wszystkich anorektyków. Na murawie okrzyki wygranej ustąpiły miejsca wzmożonej naradzie. Fioletowe pstrągi padali jak muchy i to bym spektakl. Każdy, który po ocuceniu podnosił głowę, aby wstać dostawał ostrym odłamkiem, czego skutek był widoczny i bardzo efektowny.

— Chciałbym od siebie dodać, że to wszystko przez trenera Godfiga. A jak jeszcze do tego dołączę, że ma na imię Rajmund… proszę państwa, to jest winowa… — W mikrofonie słychać było dźwięk rozbryzgu mózgu w szybę przeszklonego pokoju komentatora.

Rajmund Godfig — człowiek winny porażki swojej drużyny i skazany na ścięcie, tak jak nakazywała tradycja. Tylko że to już dwudziesty pierwszy wiek i tradycja poszła do kosza. Co innego czarodziejskie moce. Godfig wykrztusił całe zaklęcie i zmiótł większość ludzi na trybunach, swoją drużynę Pstrągów, ale oszczędził Yxu. Podszedł do niego siny i zimny jak trup.

— Powiedz mi, kto wygrał?

— Naprawdę chcesz wiedzieć?

— Nie. Po namyślę nie chcę tego usłyszeć od ciebie, ale od twoich zawodników.

Yxu spojrzał na niego zdziwiony.

— Gdyby choć jeden z nich nie miał rozwalonego łba, podszedłby tutaj i ci powiedział, kto zwyciężył, ale zabiłeś wszystkich Godfig.

Murawa faktyczne usiana była trupami zawodników. Zakrwawione numery na koszulkach odbijały światło słońca, które przedzierało się przez chmury.

— Masz rację. Ale wiesz co? Tam za trybunami jest jeszcze jedno boisko, do koszykówki. Pójdziemy.

— Jak za dawnych lat, co? — uśmiechnął się z przekąsem Yxu.

— Tak, jak za dawnych lat. Ten śmietnik to zamknięty rozdział.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • JamCi 07.10.2019
    Ciekawe, absurdalne przez chwilę. A potem bardzo fajne, zaskakujące zakończenie. :-)
  • marok 07.10.2019
    Dzięki, mam nadzieję że z tym absurdem nie rozwaliłem skali :)
  • JamCi 08.10.2019
    Marok Nie. Fajne. Zakończenie daje balans jak dla mnie. :-)
  • Ritha 08.10.2019
    Dzień dobry :)

    „Trybuny wrzały w pocie czoła, kiedy napastnik ich drużyny wysunął się na czystą pozycję” – to zdanie mi nie pasuje, trybuny nie mają czoła, „kiedy napastnik ich drużyny” – czyjej? Drużyny trybun? Na trybunach siedzą kibice obu drużyn, stąd to tak trochę dziwnie brzmi, no nie wiem, możliwe, że się czepiam, ale moim zdaniem to pierwsze zdanie jest za dużym skrótem myślowym

    „Odpowiednie przyłożenie i gooool. Głowa trenera Almeda powędrowała do bramki” :D

    „(…) pod tym płaszczykiem niewzruszenia ocean goryczy i żalu do siebie” – „tym” wywalcie, za dużo tych zaimków

    „Paskudny widok, ale napawający motywacją, albo mówiąc wprost — strachem przed podobnym losem” – półpauza zamiast pauzy
    „Wtedy trener Almed obiecał jedno — już nigdy nie przegrają” – to samo tutaj
    „Rywale w większości leżeli nieruchomo obezwładnieni przez najlepszego napastnika w dziejach — Gulla” – i tu (pauzy tylko w dialogach)
    „Zamiast emocjonująco komentować przebieg rozgrywki, wpatrywał się jak szpak w pole na chmurę pyłu o kolorze piaskowym z dziwną błękitną poświatą w środku — rdzeniem” – i tu
    I jeszcze w kilku miejscach, ale już mi się nie chce kopiować.

    „— Takie chwile szczególnie się pamięta. Mam przed sobą zawodników po lewej — biednych i przegranych, właściwie zmielonych już na starcie przez swoich rywali. Ci to dopiero śmietanka, prawdziwa bomba. Ale ja nie o tym — Komentator chwycił za mikrofon mocniej” – do słowa „komentator” cale jest jego wypowiedzią, więc nie możecie użyć pauzy w środku, o tej: „zawodników po lewej — biednych i przegranych”, bo wygląda, jakby była przerwą w wypowiedzi i przerzuceniem do narracji, a nie jest, użyjcie dwukropka albo przecinka

    „Ten właśnie szczerzył lisi pysk w stronę bramkarza szeć wyjmującego po raz kolejny piłkę z siatki” – co to szeć?

    „triumfator, który poprowadził posłuszne mu pionki tam[,] gdzie chciał”

    „Mur z jeszcze niedawno beztrosko wiwatujących dzieciaków sprawdzał się znakomicie, ale do czasu” :D

    Fantomarokoki, ja nie wiem co się wydarzyło w tym opowiadaniu. Tematyka piłkarska mi leży, absurd, jaki tu podajecie też, ale jest to chyba za bardzo zakręcone, bym pokumała co się stało pod koniec.
  • marok 08.10.2019
    To jedna wielka zagadka, ale na pewno koniec był z happy endem. Mogło się pokićkać, wiem, ale dzięki że zaznaczyłaś iż przeczytałaś :)
  • fanthomas 08.10.2019
    Ja nie zrozumiałem pewnie przez to że nie lubię piłki nożnej
  • marok 08.10.2019
    fanthomas no przecież tu wszystko jasne, jak słońce, tylko trzeba się wczytać bardziej :)
  • Ritha 08.10.2019
    Hm, on nie rozumie tego, co publikujecie wspolnym kontem (?) Interesujący mata sposób dzialania :)
  • marok 08.10.2019
    Bo to jest moje opko, autorskie. Fan nie ma z nim nic wspólnego :)
  • marok 08.10.2019
    Gorzej jakby wszystko wiedział
  • fanthomas 08.10.2019
    Ritha to konto od tekstów bizarro jest
  • Ritha 08.10.2019
    Aaaaa ok
  • JamCi 08.10.2019
    Że dwa drobiazgi gdzieś, ale kosmetyka. Poza zakończeniem najbardziej podobała mi się idea uśmiercania przegranych trenerów i grania ich głowami :-) w sumie prawie tak to się odbywa :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania