Zmiana ról - Rozdział drugi

Piętnaście lat wcześniej

 

Słońce leniwie wydobywało z siebie promienie, jakby dopiero się budziło z resztą istot żywych. Dosięgnęło już okna dużej, ciemnej chatki w lesie. Oświetlało powoli pościel odsłaniając coraz więcej i wyżej. Były już widoczne wszystkie fałdy i zarysowania. Tam gdzie sięgały promienie, tam sięgał też wzrok dziewczyny.

Oddalona o kilkadziesiąt metrów, spoczywająca na grubych gałęziach gęsto ulistnionego świerku. Srebrne igły kłuły ją w każdą część ciała, ale dzięki temu mogła usiedzieć w miejscu i przez przypadek nie zasnąć. Siedziała tak całą noc, bez ruchu, obserwując tę szkaradną chatkę. Nawet błyszczący pod wpływem wschodzącego słońca śnieg nie potrafił sprawić, by mniej się wyróżniała wśród reszty pięknego krajobrazu. Ale kto by się przejmował wyglądem chatki, skoro była to strefa zamknięta? Nikt tu tak czy siak nie przychodził. Nikt nie wiedział o istnieniu tego miejsca.

Dziewczyna lekko poruszyła się. Musiała się jakoś rozruszać, bo czuła, że jej nogi zaraz same z siebie odpadną. Wyciągnęła je przed siebie, ale niestety nie za dobrze jeszcze widziała, więc przypadkowo uderzyła jedną nogą o sąsiednią gałąź. Poczuła nieprzyjemne mrowienie i z całego drzewa spadły płaty zmrożonego śniegu. Pochyliła głowę i złapała się za nią rękami, chroniąc twarz przez ciężkim białym puchem. Na skórze dłoni pojawiły się czerwone plamy, które piekły ją niesamowicie. Z wszystkich pozostałych jej jeszcze sił postarała się nie syknąć, chociaż zapewne i tak już zdradziła swoją pozycję.

Wyjęła szyszkę z włosów i postanowiła w końcu wykonać jakiś ruch. Z gracją zeszła z gałęzi, co poskutkowało tylko kolejną lawiną śniegu z szyszkami oraz ewentualnymi śladami po wystraszonych gawronach. Odetchnęła głęboko, wzięła trochę śniegu i strzepnęła nim ze swoich barków ptasie nieczystości.

Zerwała małą gałązkę i poszła w kierunku chatki, zamazując za sobą ślady stóp. Dotarła w końcu do okna. Rzuciła gałązkę pod najbliższe drzewo i delikatnie wychyliła się i spojrzała do środka.

Dalej śpi. To moja szansa!

Zaczepiła dłonie o framugę i pociągnęła do góry. Z cichym zgrzytem okno się otworzyło. Co za niedbalstwo. Nawet nie miał zamkniętych okien! Myślał, że nikt tu się nie wkradnie.

Utworzyła szparę na kilkanaście centymetrów i pochylona przedostała się pod szkłem do środka. Przełożyła po kolei obie nogi i wskoczyła do pokoju. Jak najciszej starała się zamknąć okno, by więcej zimna nie wlatywało do środka. Chociaż, sama się zdziwiła, że nic do tej pory go nie obudziło.

Weszła na łóżko, wyciągnęła drewniany sztylet i przyłożyła go w miejscu, gdzie powinna znajdować się jego szyja.

- Szach-mat! – wyszeptała pochylając się nad ciałem.

Ale nic się nie poruszyło. Dalej śpi?

- Ren, przyznaj, że w końcu wygrałam! – wykrzyknęła dziarsko, składając dłonie na swoich biodrach.

Ale odpowiedziała jej cisza.

Podniosła zamaszystym ruchem kołdrę, a pod nią... zobaczyła poduszki. Jej mina stanowczo stężała, nadęte usta wygięły się w dół wyglądając jak pagórek.

- Jeśli chcesz mnie wystraszyć, powinnaś to zrobić zanim wzejdzie słońce... i musiałabyś nie dawać o sobie znać piętnaście minut wcześniej.

Dziewczyna padła na poduszki i zamknęła oczy.

- Ren... – wyszeptała w pościel. – Zrobiłam wszystko co w mojej mocy. Próbowałam wszystkiego. Przychodziłam pod wieczór, a ty już wiedziałeś, że przyjdę. Przychodziłam o północy – wiedziałeś, że tu przyjdę... Przyszłam dzisiaj nad ranem – a ty już nie śpisz!

- Wszyscy złodzieje przychodzą gdy na niebie nie ma ani słońca ani księżyca. Gdy jest najzimniej i najciemniej. Wszyscy to wiedzą.

Dziewczyna zaszlochała przez co całe łóżko się zatrzęsło.

- Nie mogłeś mi tego powiedzieć miesiąc temu?

Ton jej głosu okazywał tak bezsilną frustrację, że Ren nie mógł powstrzymać śmiechu.

- Straciłbym całą zabawę, nie uważasz?

Przeturlała się na bok i patrzyła w sufit. A potem na niego. Zwykle widywała go w świetle księżyca, więc nie umiała się przyzwyczaić do jego dość ciemnej cery, opalonej przez długie godziny spędzone na słońcu. Zawsze wydawała jej się jasna, zapewne przez otaczające jego głowe czarne włosy oraz lekki zarost o tym samym odcieniu opruszający jego szczękę. Dość równomierny, biorąc pod uwagę, że przeżył dopiero siedemnaście zim.

Stał w drzwiach i oparty barkiem o drewno skrobał nożem we framudze. Nie był za bardzo na tym skupiony, tylko patrzył z uśmiechem na dziewczynę.

Ona zamknęła oczy i odetchnęła głęboko.

Ren odkleił się od framugi i podszedł do łóżka. Potrząsnął nim z taką siłą, że dziewczyna kurczowo złapała się pościeli.

- Oszalałeś?!

- Jest rano! Nowy dzień przed nami!

- Daj mi spać, człowieku – odburknęła, przekręcając się na lewy bok . – Całą noc nie zmrużyłam oka.

- I znowu nie udało ci się mnie zaskoczyć, więc tym bardziej powinienem zakazać ci odpoczywać. Taka mała kara za zapominanie o najważniejszych sprawach, gdy się skradasz.

- Jakie zapominanie?! – podniosła się na łokciach. – zatarłam za sobą wszystkie ślady... A to, że nie wiedziałam kiedy przyjść... to nie moja wina, że mi nie przekazałeś tak istotnej informacji w tym fachu.

- I jeszcze na mnie zwalasz winę? No to teraz tym bardziej sobie nie pośpisz! Chcesz wiedzieć jak głośna byłaś na zewnątrz? Może zademonstruję.

Zdążył jedynie odchrząknąć, gdy dziewczyna wstała na równe nogi.

- Chcę, żebyś wiedział, że jako osoba w moim wieku potrzebuję większej ilości snu.

- A ja chcę, byś wiedziała, że nie możemy sobie pozwolić na takie marnowanie czasu i musimy być zawsze czujni. Poza tym... jesteś ile? Cztery lata młodsza? To wcale nie taka duża różnica – zamilkł na chwilę, jakby nie był do końca pewny swoich słów. - Dzisiejszej nocy na pewno się wyśpisz. Albo wręcz przeciwnie – powiedział bardziej do siebie. - Chodź, nie marudź. Im szybciej się z tym uporamy, tym prędzej będziesz mogła położyć się w swoim wygodnym łóżeczku.

Nie czekając na potwierdzenie, Ren wyszedł z pokoju. Poczuła ogromną ulgę, gdy ujrzała, że nie wychodzi na zewnątrz. Zdążyła się już porządnie rozgrzać i ani jej się śniło wychodzić znowu na to zimno.

Podążyła za nim na niższe piętro. Stanęli przed drewnianymi drzwiami, za nimi było czuć nieprzyjemny zapach stęchlizny. Ren poszukał w kieszeni swojego czarnego płaszcza klucze, znalazł ten pasujący, po czym wsadził go i przekręcił kilka obrotów w lewo, kilka w prawo. Dziewczyna dostała oczopląsu próbując dostrzec jak i kiedy przekręcać. Ren robił to tak szybko, że nie miała szans tego zapamiętać. Musiał to robić specjalnie.

- Nigdy tu nie byłam.

- To dlatego,że nigdy cię tu nie przyprowadzałem.

- Aha – powiedziała, mrużąc oczy. – Dzięki za odpowiedź, naprawdę pomogła mi zrozumieć swoją sytuację.

Ren uśmiechnął się pod nosem. W końcu otworzył drzwi, ale tylko lekko się uchyliły.

- Musimy się zmieścić. Wierz mi, że nie chcesz tu wprowadzić zbyt dużej ilości światła.

Dziewczyna milczała, gdy weszli do środka i zamknęli za sobą drzwi. Spowiła ich całkowita ciemność. Natychmiast zacisnęła pięści. Otworzyła szerzej oczy z desperacją szukając jakiegokolwiek promyka jasności. Czuła jak serce jej kołocze, jakby miało za chwilę wyskoczyć z jej ciała.

- Liana, harczysz jak stary pies. Chodź, zaraz coś zobaczysz.

Wziął ją za rękę, co wcale nie uspokoiło jej serca.

Pociągnął ją za sobą i przystanął przed czymś. Nie widziała co się dzieje dopóki na około niej sufit nie pojaśniał. Ren trzymał drugą rękę na wielkiej kolumnie. Z wklęsłych wyżłobień skręcających ku górze wydobywalo się lekkie pomarańczowe światło. Cały sufit usłany był przypominającymi żyły grubymi liniami łączącymi się z kolumną. Światło lekko pulsowało w spokojnym rytmie serca.Wyczuwała taki sam rytm pod swoimi palcami. Ren lekko się wdrygnął i kichnął. Liana była tak zafascynowana ciemnym światłem, że z początku nie zauważyła jak zimna zrobiła się dłoń Rena. Dopiero gdy ją puścił poczuła jakby chłodny powiew.

- Ładne, prawda? – rzekł odchodząc od kolumny. – A najlepsze, że żywi się moim ciepłem.

- Żywi się? – Liana przełknęła ślinę. – To żyje?

- Jak najbardziej. Powiedziałbym, że to moja mała, doniczkowa roślinka. Tylko nie jest ani mała, ani doniczkowa... A czy należy do roślin... Do tego też nie mam pewności.

Liana uniosła brew, ale nie spuszczała wzroku z wzorów na suficie.

- Wiem jedynie, że nie lubi światła słonecznego i że woli samo je wytwarzać. Może chodzi o odpowiednią długość fali...

- Nie mądruj – rzekła sięgając ręką do skręconych pasm. Chciała poczuć ciepło od tych pomarańczowych przewodów...

- Nie!

Dziewczyna cofnęła rękę jak oparzona. Zszokowana popatrzyła jak Ren podbiega do niej, więc dała się odciągnąć od kolumny.

- Nigdy tego nie dotykaj.

Powaga w jego głosie sprawiła, że zjeżyły jej się włoski na karku.

- Czemu...?

- Po prostu... nie.

Liana nie pytała dalej. Trochę się przeraziła, ale skoro nie chce jej powiedzieć o co chodzi, to nie będzie naciskać.

Ren rozluźnił barki i odetchnął głęboko wypuszczając z siebie całe napięcie.

- W każdym razie, to nie jedyna rzecz jaką chciałem ci dzisiaj pokazać.

- Mogę najpierw coś zjeść? – zajęczała. – Proszę... nie jadłam nic od wczoraj. Ren podszedł do szafki po drugiej stronie i Liana w końcu zobaczyła coś poza środkową kolumną i sufitem. Cały pokój miał kształt położonej i podłużnie ściętej kolby. Sklepienie było półkoliste, a pomarańczowe rury schodziły po ścianach wyglądając jak długie rude włosy. Dotykały ziemi, ale nie wszędzie tam się kończyły, czasem jeszcze na kuliły się na podłodze. Pokój został urządzony jak schowek. Wszędzie jakieś szafki, wszystko raczej zakurzone. Niektóre meble zostały przykryte białym prześcieradłem. Było tu też pełno biurek. A na nich... zapisane kartki, jakieś szkice osób, niektóre przekreślone krzyżykiem, inne całkowicie zamazane. Kilka kartek leżało na podłodze. Ale jej uwagę zwróciła kartka na biurku tuż przed nią. Była największa ze wszystkich i widać było, że twórca najwięcej uwagi poświęcił jej w porównaniu do reszty. Przedstawiony obraz miał pełno szczegółów, osoba była dokładnie pocieniowana. Kobieta o pięknych kręconych włosach i dużych oczach...

- Łap – krzyknął z naprzeciwka.

Dziewczyna szybko się obróciła i z łatwością chwyciła lecącą kanapkę. Jeśli chleb z masłem można nazwać kanapką. Nie miała co narzekać, i tak się dziwiła, że mógł tu cokolwiek znaleźć do jedzenia - przecież w promieniu trzech kilometrów nie ma tu niczego poza drzewami. Może kradnie gdy się wkrada ludziom do domów?

- Chodź, usiądź tu – Ren wskazał miejsce za kolumną, gdzie ściany nie łączyły się ze sobą. Tuż przed wielką czarną pustką. Liana usiadła na ziemi, jak najbliżej świecącej kolumny mogła, by czuć się najbezpieczniej. Zaczęła pochłaniać jedzenie.

Ren usiadł tuż koło niej. Spojrzał na nią i dostrzegła błysk w jego oku.

- Patrz.

Wyciągnął rękę przed siebie, kierując dłoń w pustkę. Usłyszała dziwne szczęknięcie. A później ciągły, narastający dźwięk tarcia o powierzchnię. I wtedy zobaczyła.

Najpierw odbijające się światło, później dokładny kształt srebrnej kuli wielkości ludzkiej miednicy toczący się leniwie po podłodze w ich stronę. Dotknęła lekko dłoni Rena i natychmiast się zatrzymała. On zaś pewniej ją złapał w dłonie, a naokoło jego palców wytworzył się biały kontur. Kula powoli jaśniała, jakby była z wody a dłonie Rena były z lodu. Gdy cała pokryła się białą warstwą Ren zdjął ręce i czekał.

Kula wydała ciche brzęczenie i otworzyła się, ale nie w jednym miejscu. Pojawiły się w niej małe dziurki i bruzda wijąca się pod dziwnymi kątami na całej jej powierzchni. Części odczepiły się od siebie.

Liana upuściła kanapkę.

Ze środka wyszły cztery odnóża, jeden długi ogon i prosty, dość długi i wygładzony pysk.

Przed nią stanęła biała, smukła, jakby składająca się z samych kości, ażurowa a zarazem tak gładka, że odbijała światło z każdej strony, sylwetka wielkości wilka.

- Liano, poznaj Reksia.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania