Poprzednie częściZmierzch Ostrza – Rozdział 1

Zmierzch Ostrza – Rozdział 20

Kostnica, czy raczej „Dom Szaleńca”, jak to mówili o niej miejscowi, mieściła się na wspomnianych przed chwilą przedmieściach. Wysoki budynek będący niegdyś kaplicą został lekko zmieniony na życzenie nowego właściciela. Usunięto malownicze witraże, zlikwidowano strzelistą wieżę, tylko cmentarz pozostał, dodając nagrobkami upiorności temu miejscu. Gdzieś w końcu trzeba było chować przyjezdnych. Wielki gmach emanował złą energią, a ciemne chmury potęgowały nieprzyjemny klimat.

Bracia powoli zbliżyli się do drewnianego ogrodzenia, nie mieli zbyt ucieszonych twarzy.

— Jesteś pewien Thomasie, że powinniśmy tu być? Nie podoba mi się to miejsce. — Edmunda przeszły zimne dreszcze.

— Nie panikuj, młody. Nic nie przebije pola bitwy zasianego trupami, połamanym orężem i krukami wydziobującym mięso z ciała. Metaliczny smród w powietrzu mieszający się z fekaliami i zgnilizną. Budynek to tylko budynek. — Nagle stanął jak wryty. Tuż przed masywnymi, drewnianymi wrotami stała znajoma parka. Dwumetrowe olbrzymy o włosach białych niczym śnieg, potężnej sylwetce i nieludzkich oczach.

— Jeden, zobacz czy to nie ci śmieszni bracia kaleki? — Jeden z nich wskazał grubym paluchem na Wrightów.

— Masz rację, Dwa. Co to mistrz o nich mówił? — Podrapał się po czuprynie.

— Nie pamiętasz, Jeden? "Gdy tylko ujrzycie tych dziwnych młodzieńców, wpuście ich". Tak mówił.

— Znowu masz rację Dwa. — Bez słowa odsunęli się, otwierając szeroko drzwi.

— Co robimy, bracie? — spytał Edmund, który również poznał Bliźniaków.

— Przecież to proste. Wchodzimy. — Ze wzrokiem wpatrzonym przed siebie, przekroczył próg tego dziwnego miejsca. Jego śladem podążył również młodszy z rodzeństwa. Niemalże natychmiast po znalezieniu się w środku, wejście zostało zatrzaśnięte, zwiastując zły omen.

— Myślisz, że ten walnięty Cyrulik ma wobec nas jakieś plany?

— Gdyby miał chrapkę na nasze ciała, zapewne jego pomagierzy zrobiliby czarną robotę za niego. — Spoglądał na puste już nawy, na miejsce, gdzie powinien być ołtarz. Jak łatwo święte miejsce pozbawić poważnej atmosfery i odpowiedniej rangi. Teraz to tylko zwykły budynek. Tuż przed końcem gmachu zauważyli wejście, prowadzące skosem w dół. Zapowiadało się coraz to ciekawiej. Korytarzem podążali w głąb dobudowanych podziemi. Temperatura spadała z każdym krokiem, już teraz żałowali, że nie wzięli płaszczy.

Po kilku minutach ściany zaczęły się rozgałęziać, a bracia dotarli do przestronnego pomieszczenia z mnóstwem podłużnych mebli, zakrytych tkaninami. Thomas wolał nie wiedzieć, co się pod nimi znajduje.

— Didi, mamy gości! — Z sufitu zeskoczyła bezwłosa dziewczyna z wieloma bliznami na ciele.

— Masz rację, Bibi. — Dołączyła do niej towarzyszka, tak jak w przypadku Bliźniaków, również one były podobne do siebie.

— Dziewczęta, proszę wrócić na swoje miejsce. — Zabrzmiał gardłowy głos. — To nie intruzi, wracajcie do snu.

— Dobrze, doktorze — odpowiedziały chórkiem, znikając w ciemności sufitu.

— Znowu się spotykamy, chłopcy. — powiedział Cyrulik, nie odchodząc od stołu. Silne światło oświetlało ciało, na którym prowadził różne czynności. — Spodziewałem się was w formie obiektów do badań, nie jako żywych, ale cóż... Nie wszystko można dostać ot tak — mówił, nie przerywając sekcji.

— Nie jesteś zdziwiony, że Edmund chodzi... Myślałem, że zaraz się rzucić, by go zbadać... — Thomas spoglądał podejrzliwie na naukowca.

— Zawsze interesuje mnie to, co nowe. — Powoli odłożył narzędzia i ściągnął skórzane rękawice. — Lecz w tym przypadku to tylko dzieło alchemii, świadczące, że posiadasz pewne zdolności. Z jednej strony mnie to cieszy, być może pokażesz mi coś interesującego, a z drugiej odczuwam lekkie rozczarowanie. W końcu sekcja mnie ominie.

— Jesteś ze stowarzyszenia. — Stwierdził niemrawo Thomas.

— Mógłbym powiedzieć, że jestem wręcz jego filarem. To ja badam najdziwniejsze przypadki oraz nowe stwory. Przejdźmy do meritum, do sedna. Nie lubię marnować czasu. — Umył ręce w pobliskiej misie z czystą wodą.

— Dziwniejsze przypadki? Przecież to robota wampira, nie ma tu nic dziwnego. — Wtrącił Edmund.

— Bystry jesteś, chłopcze. Masz racje, ale również jej nie masz. Wampiry to bardzo skryte i inteligentne istoty, już od dawna dążą do życia w cieniu. Posilają się w większych miastach, wybierając jedną lub dwie ofiary na osobę w zależności od poziomu głodu. Przeważnie są to jacyś biedacy, których nieobecność prawie nikogo nie wzruszy. Nigdy nie dążyłyby do takiej rzezi jak tu.

— Jednak ślady na ofiarach pasują do nich. No, chyba że jeszcze coś żywi się krwią.— Thomas nie chciał dłużej przebywać w tym miejscu, obrzydzenie cały czas odbierało mu chęci na rozmowę. Trupy na wojnie to nic nowego, ale grzebanie w nich to zupełnie inna historia.

— Ponownie muszę się zgodzić, jednakże każdy z krwiopijców jest członkiem szlachetnego rodu. Są wyrafinowani i praktyczni w każdym calu. Żaden z nich nie zmasakrowałby tak ofiary. Plamy na ubraniu łatwo zdradzają, szczególnie krew. Jedno ciecie, pchniecie, czy trucizna, bądź narkotyk, ale nie masakrowanie gardła i torsu. To bardziej pasuje do bestii niż do istoty inteligentnej.

— A co z ich sługami? Ponoć ugryzieniem potrafią zainfekować zwyczajną osobę. — Edmund jak zwykle nie potrafił siedzieć cicho. Wprawdzie nie musiał, ale wiele by to ułatwiło.

— Pogratulować wiedzy, niestety jest tylko teoretyczna. Mit o bezmózgich sługach pojawił się ponad sto lat temu, gdy u jednego błękitno krwistego wystąpiła mutacja w wyniku jakiegoś eksperymentu. Stowarzyszenie nie posiada zbyt wiele informacji na ten temat, prócz tego, że osobnik ten w swych kłach wytwarzał jad, który mutował w kontakcie z komórkami ludzkimi. Zanim Alchemicy zdążyli zareagować, przestraszone skalą zagrożenia, zareagowały same wampiry. Wybiły wszystkich zainfekowanych wraz ze źródłem. Jeden z czołowych badaczy tamtego okresu napisał, że nie było czego zbierać, prócz pyłu. Zniszczyli wszelkie notatki, czy ślady prowadzące do tego incydentu. Historię za to podłapali liczni plotkarze i bajkopisarze, wnosząc istotny wkład literacki w kreowanie postaci wampirów. Zobaczcie sami, jak wygląda ostatnia ofiara. — Ręką wskazał na jeden z ukrytych stołów. Podeszli do niego, po odsłonięciu zobaczyli wykrzywioną w panicznym strachu twarz mężczyzny i resztki jego gardła oraz mocno pokiereszowany tors. Edmund zwymiotował w kącie, jeszcze mało widział w swoim życiu. Thomas w spokoju oceniał głębokość oraz rozmiar obrażeń.

— Wygląda to tak, jakby rozszarpał go wściekły wilk, albo niedźwiedź. Rzadko widuje się takie rany, nawet najgorszy kat byłby daleko w tyle — rzucił, nie mogąc w pełni zrozumieć, jak urazy powstały.

— Każda głodna istota będzie raczej starała się zabić przeciwnika, a po nasyceniu spokojnie odejść. Tu jednak niektóre rany powstały po śmierci, trudno też nie wspomnieć o dewastacji przedniego odcinku szyi. Po ataku na tors ofiara już nie potrafiła się skutecznie bronić, dlatego wystarczyło tylko użyć jednego „wgryzu”, aby uzyskać pożywienie.

— Czyli co kolejny mutant wampir? — spytał Thomas.

— Jeśli tak, ich starszyzna zareaguje. Nie wiemy o nich zbyt wiele, prócz naciąganych teorii stworzonych przez bujną wyobraźnię autorów. Nie ma również czego badać, pozostaję po nich tylko popiół.

— Czyli trzeba popytać świadków... — Nie uśmiechała mu się wizja kilkudniowego chodzenia po mieście i szukania odpowiednich osób.

— Już was w tym wyprzedziłem, a właściwie Bliźniacy to zrobili. Wprawdzie używają dość prymitywnego języka, ale z ich relacji wywnioskowałem jedno, Oprawca ma długie ogniste włosy i zielone oczy, prawdopodobnie kobieta. Świadkowie albo go widzieli przy miejscu zbrodni, albo na nim był.

Thomasowi zaświeciła w głowie lampka alarmowa. Przyjezdna, ruda, zielone oczy, kobieta. To musiała być więcej niż zbieg okoliczności.

— Dziękujemy za informacje. — Lekko się skłonił i ruszył wraz z bratem do wyjścia.

— Zjawa powiedziała wam o znaku? — spytał Cyrulik, wracając do poprzedniego zajęcia.

— O jakim znaku?

— Typowe dla tego dziwaka. — Podszedł do jedynego drewnianego mebla w tym pomieszczeniu i wyjął dwie rzeczy. — Łapcie. — Rzucił im kawałki tkaniny, na których widniało logo złotej wagi. — Normalnie jest to wizerunek królewskiej policji, spójrzcie jednak dokładniej.

Młodzieńcy skupili wzrok na przedmiocie, momentalnie na jednej szali pojawiła się głowa człowieka, a na drugiej potwora.

— Mamy to pokazać żołnierzom? — Thomas nie wierzył, że coś takiego może uratować ich od kłopotów.

— Każda magiczna istota, czy też alchemik zauważy prawdziwą formę tego znaku, inni zobaczą tylko funkcjonariuszy policji królewskiej. Mam nadzieję, że zobaczymy się na stole sekcyjnym. Bywajcie chłopcy.

Wrightowie opuścili z chęcią to dziwne miejsce oraz jegomościa z długą brodą oraz grubymi szkłami na oczach.

— Czy ten opis nie przypomina ci kogoś, bracie?

— Nie wydawaj pochopnych wyroków, Edmundzie. Najpierw sprawdzimy fakty.

— Obym się mylił, bracie, oby.

— Nawet nie wiesz, jak bardzo zgadzam się z tobą, Edi — mruknął, kierując się do miasta.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania