Poprzednie częściZmierzch Ostrza – Rozdział 1

Zmierzch Ostrza – Rozdział 21

Mając świeży trop, udali się w kierunku sklepu Elizabeth. Thomas nie chciał wierzyć, by tak gadatliwa i dobrotliwa osoba była bestią rozszarpującą niewinnych. A może udawała? Ilu szaleńców tak robi, mordując bezkarnie poza podejrzeniami? Dlaczego więc u niej odrzucał taką możliwość? Podobała mu się? Możliwe, ale to nie miłość, tylko głupi wierszokleci popadają w nią. Po prostu lubił z nią rozmawiać i przebywać, bez potrzeby używania zwrotów grzecznościowych, czy też nadętej etykiety. Żal stracić koleżankę na rzecz jej chorych żądz.

Bijąc się z myślami, powoli wkroczyli na teren sklepu. Choć wkroczyli to zbyt niepasujące określenie. Mimo tego, że targ powoli zmierzał ku końcowi, ilość osób nie ulegała zmniejszeniu, wręcz przeciwnie, tłum gęstniał z każdą chwilą w calutkim mieście. Co sekundę słychać było wypadek i gniewne pokrzykiwania. Na szczęście uzbrojeni strażnicy sprawnie radzili sobie z kłopotami, jedyny plus z ostatnich morderstw, dowódca garnizonu ściągnął wszystkich ludzi na ulice.

W sklepie Eli również przebywała spora gromadka, pilnowana przez wysokich najemników, w końcu tam, gdzie liczna ciżba, tam jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności ginie wiele rzeczy.

— Jeśli szukacie panienki, to jej nie ma. — Ledwo usłyszeli krzyki sprzedawcy. Leon musiał mieć orli wzrok, by ich dostrzec.

— A gdzie jest? — Głos Thomas niknął w hałasie.

— Nie wiem, słudzy przekazali nam, że choruje na jakieś kobiece dolegliwości. Jak wszystko z nią będzie dobrze, wtedy dadzą nam znać. Do tego czasu jesteśmy tu sami. — Zawinął miecz w płótno i z lekkim ukłonem podał klientowi. — Czegoś potrzebujecie?

— Potrzebuje miecza, najlepiej jednoręcznego. — Rzeczywiście odczuwał brak oręża przy pasie i jednocześnie był to powód, dzięki któremu nie wzbudzał podejrzeń co do przyjścia tutaj.

— Zaraz coś znajdziemy... Ludan! Gdzie do cholery jest twój syn? — Nagle zwrócił się do drugiego sprzedającego.

— Zaraz przyjdzie! — odpowiedział tamten.

— Ludan, jak twój młokos nie pojawi się za chwile, przysięgam na Boga, że mu nogi z dupy powyrywam. Klientów co niemiara, a on zniknął z jakąś panienką. — Wściekły skierował swe kroki do żelaznego stosu, po czym wrócił z czterema ostrzami o różnych rękojeściach. — Te trzy są za trzysta srebrnych, a ostatni osiem sztuk złota.

— Osiem? Przecież to rozbój w biały dzień... — Wtrącił się Edmund.

— Zamilcz młody, jak nie wiesz, o czym mówisz. — Uciszył od razu brata. — Wzmocniona stal, czy coś innego?

— Ma panicz oko. — Na ustach sprzedawcy wykwitł uśmiech. — Dla laika cena jest wygórowana, lecz wojownik szybko zauważy różnice. Pozostałe to również dzieła sztuki, ale nijak mają się do ostatniego. Wykonany jest z tego samego materiału, co kamienie mocy, którymi zasilamy lampy i pojazdy. Tyle że z pustych, pełne ulegały detonacji po zetknięciu z czymś twardym. Oczywiście dopiero po przekuciu w miecz, a nie w zwykłej postaci.

— I kosztuje tylko osiem sztuk złota?

— W zasadzie to dwadzieścia, ale ostatnia wasza wizyta uszczęśliwiła panienkę, więc dostaliście znaczny upust. Nie narzekamy na złoto. Tylko ani myślcie to wykorzystywać.

Thomas wyciągnął z kieszeni odpowiednią zapłatę i odebrawszy oręż, opuścił kram. Można rzec, że w porę, zaczynało się ściemniać.

— Co teraz robimy, skoro morderczynią jest twoja przyjaciółka? — Edmund podobnie do matki nie owijał w bawełnę.

— Po pierwsze nie wiemy, czy nią jest, a po drugie zrobimy mały patrol po mieście. Mamy stosowny glejt, by to zrobić. — Sprawdził, czy tkanina ze znakiem jest schowana w kieszeniach spodni.

— Chcesz chodzić całą noc po ulicach? To jak proszenie się o kłopoty.

— Nie mów, że się boisz.

— Nie boje, tylko po prostu... Nie lubię ciemnych uliczek.

— Kręcisz, młody. Oj kręcisz. Jeśli chce się coś złapać, trzeba zarzucić sieć. Myślałeś, że będzie to takie proste? — spytał, włączając się w tłum na ulicach.

— Ludzka rzecz się bać, dlatego może zostanę w karczmie? — Edmund z niechęcią dołączył do niego.

— Może i tak, ale ludzką rzeczą jest pokonywanie go. Skończ marudzić i chodź.

Bracia zniknęli w tłumie, szykując się do łowów. Zakupili jeszcze parę rzeczy, nim nadeszła noc.

Zmrok powoli spowił tętniące dotąd miasto, zsyłając lęk na mieszkańców. Kto będzie następną ofiarą? Czy to będę ja? Muszę wracać do domu jak najszybciej. Te zbłąkane myśli pojawiały się w głowach wielu. Tylko strażnicy ze ściśniętym sercem, mocniej chwytali za swe muszkiety, patrolując teren. Gdy odeszli, a blask ich magicznej pochodni oddalił się wraz z nimi, Wrightowie opuścili kryjówkę, woleli nie wpaść od razu na żołdaków. Przemknęli cichcem w stronę następnej ulicy, tutaj nie znaleźli niczego ciekawego.

— A może już sobie poszła? — szepnął Edmund.

Zupełnie nie pojmował zachowania brata. Cały czas mówił i mówił o wampirach, a teraz panicznie rozgląda się wokół... Jest zmienny jak flaga na wietrze.

— A może przymkniesz się i zaczniesz obserwować? — syknął w odpowiedzi. Jak on mógł służyć u łuczników, skoro nie był ani cierpliwy, ani odważny... No cóż, może przeraża go to, że nie walczy z człowiekiem... Jest skazany na takiego obserwatora, więc musi sobie poradzić.

Lecz tej nocy nic się nie stało, nad ranem znaleziono kolejne ciało, tym razem młodej dziewczyny, leżącą w dawnym rynsztoku. Ona również podobnie, jak poprzednia ofiara została niemalże rozszarpana na strzępy. Na ulicach pojawiło się obwieszczenie, by nie wychodzić z domu w nocy z uwagi na niebezpieczną bestię. Dowódca garnizonu wraz z innymi osobami ze świecznika stwierdził, że to robota zwierzęcia, a nie człowieka. Tylko do nieludzkiej istoty pasuje takie bestialstwo.

Bracia kontynuowali łowy dopiero po wizycie w koszarach i zezwoleniu najważniejszego stopniem. Woleli, aby jakiś nadgorliwiec nie odstrzelił im łbów. Dzięki znakom mężczyzna nie robił problemów i udzielił zgody, jednocześnie czując ulgę, że to nie on oraz jego żołnierze będą nadstawiać karku. Niech się tym zajmie Królewska Policja. Thomas zauważył, że miejsce znalezienia ofiar różnią się dwoma, trzema ulicami, wytypował następne i tam zaczęli krążyć.

— Mówiłem ci, że to inteligentna bestia, nikt jej jeszcze ani nie złapał, ani nie zabił. — Edmund zaczął odzyskiwać pewność siebie po tych wszystkich nieudanych pułapkach.

— Każdy kiedyś popełnia błąd, niezależnie, jak dobrze myśli.

— Nie zgodzę się z tym. Są jednostki, które nigdy nie mylą się. — Oparł plecy o ścianę domu, tworzącego wraz z innym ciemną uliczkę.

— No ty chyba do nich nie należysz. — Wyciągnął głośno miecz i natarł na brata, jednak nim do niego dotarł, odtrącił go, w samą porę przyjmują uderzenie ostrych pazurów. Zabrzmiał dźwięk zderzenia z metalem. W ciemnościach świeciły zielone ślepia, a syczenie potwierdziło, że mieli do czynienia z istotą nieludzką. Wytężając wszystkie siły, przerzucił napastnika przez głowę, o dziwo nie był ciężki.

Istota upadła na bruk, po chwili wstała i przyjęła pozycję do ataku, z nogami ugiętymi w kolanach. Thomas nie mógł uwierzyć, przed nim stała Elizabeth. Na jej twarzy widniała krew, a oczy z nienawiścią wpatrywały się w niego.

— Musimy ją zabić! — krzyknął Edmund, ładując kusze. Woleli pozostawić jego moc na czarną godzinę.

— Zaczekaj. Coś jest nie tak. — Eli zupełnie nie przypominała tamtej dziewczyny, nie widział w niej ani odrobiny człowieczeństwa.

— Skończ z tym. To zabójczyni. Znajdziesz sobie inną. — Wymierzył w nią, a po chwili bełt tkwił w jej ramieniu. Krzyknęła głośno, łamiąc wystający pocisk. Ruszyła wściekła na niego.

— O nie, moja droga. Koniec figli. — Thomas znalazł się za nią, po czym chwycił ją mocno za szyję. Wiele razy robił tak, gdy nietrzeźwi rycerze zaczynali urządzać awantury, kluczem było wyczuć moment, by nie zabić. Dziewczyna zaczęła drapać chłopaka, próbując się wyrwać. Bezskutecznie, chwyt był za mocny. Po chwili zaczęła słabnąć i cichnąć. Nieprzytomna ciało zwiotczało, nie próbując żadnego oporu. Najstarszy z Wrightów delikatnie ułożył ją na ziemi.

— Czy ona...

— Żyje — odpowiedział młodszemu bratu, z ulgą po chwili stwierdzając, że oddycha.

— Trzeba ją dobić... — Edmund wycelował w nieprzytomną Elizabeth.

— Czyś ty zgłupiał? — Thomas odepchnął jego ręce, sprawiając, że chybił. — Nie po to doprowadziłem swoje kończyny do takiego stanu, byś teraz ją zabił. Zresztą popatrz zmienia się. — Wskazał na jej twarz, której rysy zaczęły łagodnieć, a wystające kły znikały w ponętnych ustach.

— I co niby z nią zrobimy? Jest cała w krwi, na ustach, na ubraniu, we włosach. Jak ty to zamierzasz wytłumaczyć? — syknął młodzieniec.

— Coś się wymyśli. Przecież słyszałeś zjawę, że musimy być ostrożni w pojmowaniu prawdy.

Ich rozmowę przerwało warczenie po drugiej strony ulicy. Powoli podnieśli głowy, z ciężkim sercem stwierdzając obecność ogromnego wilka o wspaniałej srebrnej sierści, stojący na dwóch nogach.

— Co do choler... — Zdążył wykrztusić Thomas, zanim bestia rzuciła się w ich stronę. Niemal widzieli oczyma wyobraźni, jak rozrywa ich na strzępy. Huknął odgłos wystrzału, po którym bestia zakwiliła i upadła z łoskotem.

— Nic wam nie jest, chłopcy? — Podszedł do nich ubrany w cylinder i długi czarny płaszcz mężczyzna, trzymający jeszcze dymiący pistolet. — Można powiedzieć, iż moje przybycie nie mogło być bardziej w porę. Jestem Henryk von Chester, ojciec pojmanej, a jednocześnie uratowanej przez was dziewczyny. I jak pewnie zauważyliście, jestem wampirem. — Delikatnie dygnął, ściągając nakrycie głowy. — Bestia już uciekła... Tak myślałem, że tak marna kula nie zrani jej dostatecznie mocno. Zabierzcie panienkę do automobilu, dzięki czemu będziecie szybciej w domu. Na miejscu zadbajcie o nią. — Zwrócił się do służących, którzy natychmiast wzięli się do wykonywania rozkazów. — A co do was, bracia Wright. Zapraszam do karocy, w drodze wyjaśnię wam parę rzeczy. W pełni zasłużyliście na to. Szczególnie ty Thomasie. Nalegam na wspólną podróż, wiele się wyjaśni, nie podejmujecie żadnego ryzyka. Daje wam słowo głowy starszego wampirzego rodu.

Bracia spojrzeli po sobie i nadal zaskoczeni wsiedli do otwartego pojazdu. Po chwili koła potoczyły się łoskotem po bruku, zabierając pasażerów z miejsca walki.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania