Poprzednie częściZmierzch Północy cz.1

Zmierzch Północy cz.6

Betonowy pokój, w którym przyszło im spotkać się po raz pierwszy nie sprzyjał swym surowym wystrojem, jakby nie patrzeć, dość istotnej rozmowie. Pikiel z największym umysłowym wysiłkiem układał w głowie ciąg pytań, jakie zamierzał zadać osadzonemu. Ten czując na karku zimne, cuchnące zgnilizną oddechy dwóch strażników stojących za nim z trudem powstrzymywał drgawki na całym ciele. Staruszek skulił się, jakby zaraz miał zamarznąć i w takiej pozie zamierzał przeczekać następne już tylko dziewięć minut. Postawne łysole uważnie przyglądali się dość dziwnym i im zupełnie nieznanym ruchom Ambrożego. Rozmowa przez kolejną minutę a może nawet dwie przybrała formę cichym oddechów przerywanych co chwila głuchym chrząknięciem jednego ze strażników.

— Nazywam się Ambroży Pikiel. Na pewno mnie nie kojarzysz, ale myślę, że znałeś Walentego Rozmańca — rzucił jednym tchem. W odpowiedzi otrzymał jedynie zwierzęcy chichot strażnika, który sprawiał wrażenie, że usłyszał najlepszy dowcip w życiu. - Facet nie żyję. Znaleźli go dziś w mieszkaniu. Twoje....twój pseudonim widniał na kawałku kartki, którą trzymał w dłoni — Alkodron na te słowa niczym wyrwany z transu podniósł głowę. W jego oczach mimowolnie pojawiły się łzy. Szybkim ruchem dłoni otarł je, zanim ktokolwiek to zauważył. Ktokolwiek oprócz Pikla, który nie krył zdziwienia tym widokiem.

— Wiedziałem, że to się stanie prędzej czy później. On nie wiedział, kiedy odpuścić, odejść i spróbować czegoś innego. Parł naprzód i nikt nie potrafił go zatrzymać, dopóki nie osiągnął celu. To była jego największa zaleta i największa wada.

— Miał wrogów? Może wiesz, komu by zleżało na jego śmierci?

— Każdemu z kim miał styczność. On był nieobliczalny. Nie znał umiaru ani granic zdrowego rozsądku. Czekałem na tę wiadomość. Stąd nie mogłem mu pomóc. Był skazany na siebie -Jego oczy zalał potok gorzkich łez. Na nic zdawało się maskowanie ich rękawem brudnej koszuli. Strażnicy mruczeli coś do siebie, uśmiechając się porozumiewawczo. Ambroży starał się nie okazywać żadnych emocji, utrzymując przy tym kamienny wyraz twarzy. — Straciłem cały mój dobytek nędznego życia. Pozostało mi jedynie umrzeć w swojej klatce z myślą, że nie potrafiłem ochronić mojego syna.

— Koniec czasu. Zabierzcie to ścierwo z powrotem do klatki — Gruby głos strażnika, który wprowadził Ambrożego, wyrwał go z szoku. - Panie Ambroży — zwrócił się do mężczyzny przyjemnym opanowanym tonem — przebywanie w towarzystwie tych robali źle wpływa na samopoczucie — Ambroży posłusznie wyszedł z pomieszczenia, stając ponownie w ustrojonym kwiecistą tapetą korytarzu.

Tym razem szli zupełnie inną drogą. Pikiel był przekonany, że jest ona o wiele dłuższa. Nie miał jednak czasu się nad tym głowić. Fakt, że Walenty był synem Alkodrona, wstrząsnął nim solidnie. Jednocześnie nie dało to mu odpowiedniego zastrzyku satysfakcji, na jaką liczył po rozmowie ze staruszkiem. Facet na pierwszy rzut oka wyglądał na najgorszego ojca na świecie. Ale co on tam mógł wiedzieć? Sam nie znał swojego, a jeśli chodzi o matkę to stwierdzenie, że była bezdusznym zlepkiem najgorszych cech typowego psychola, było wyjątkowo szarmanckim komplementem. Ambroży nigdy nie wspominała o swojej młodości i wczesnym dzieciństwie. Uważał, że to rozdziały tak nieistotne, iż szkoda na nie cennego tlenu. Powtarzał, że urodził się ponownie tuż przed trzydziestką i to te narodziny uważał za jedyne i niepodważalne. Argumentacji, zarówno tej czysto naukowej, jak i zwykłej moralnej z domieszką chłopskiej nuty nawet po pijaku nie przyjmował. Upartość w jego przypadku była na tyle silna, że nierzadko potrafił zaprzeczyć sam sobie, jednocześnie nie będąc wcale tego świadom.

— Dam panu kolejną cenną radę — zwrócił się tym razem już z przesadną uprzejmością — proszę już tu nie zwracać. Ten psychol był wyjątkowo spokojny podczas rozmowy jednak to tylko jednorazowy przypadek. Nic nie zdarza się dwa razy, a oni zdążyli posmakować ludzkiej krwi aż zanadto. Nie dam gwarancji, że kolejne spotkanie skończy się równie beztrosko i przyjemnie.

— Bez obaw, nie mam potrzeby wracać tu ponownie. To nasze pierwsze i ostatnie spotkanie — zapewnił Pikiel, delikatnie wyprzedzając strażnika.

— Dowiedział się pan czegoś ciekawego?

— Nic konkretnego. Zawsze to jednak coś — Ambroży nawet specjalnie nie musiał kłamać. Informacje, jakie zdobył były, delikatnie mówiąc, nikłe.

Już tylko kilka kroków dzieliło ich od wyjścia. Koniec końców trafili do tego samego korytarza, którym szli na początku.

— Tyle ode mnie. Dalej chyba droga prosta — Strażnik jeszcze raz uśmiechnął się gestem pożegnania w stronę Pikla. Ogólnie mężczyzna był dla Ambrożego dużą zagadką. Zachowywał się jakby w jednym ciele upchnięte były dwie osoby. Skrajnie różne pod każdym możliwym względem. Bezwzględny prześladowca, w którym resztki opanowania wypaliły się lata temu oraz stonowany i nad wyraz uprzejmy ochroniarz powitalny.

— Jeszcze jedno, proszę nie zwracać uwagi na tego Dwugłowca pod bramą. To cięta jak pazury Bąblowców kanalia, ale przy tym wyjątkowo sumienny pracownik. Fakt, że nienawidzi ludzi każdym ze swych czterech serc, może lekko irytować, ale to kwestia przyzwyczajenia.

Ambroży wyszedł z więzienia wyraźnie zrezygnowany. Nawet zatwardziały zwolennik rzucania ludzi wprost do kadzi z kwasem — strażnik Dwugłowiec widząc stan, w jakim szedł w stronę swojego auta Pikiel, na początku mocno się zawahał z kolejną wysublimowaną obelgą. W końcu jednak jego zwierzęca natura zwyciężyła i sypnął czymś na szybko, jednak tym razem jego słowa rozwiał przepełniony smrodem wydobywającym się z komina fabryki naprzeciwko wiatr. W gruchocie mężczyzna zamyślił się jeszcze głębiej. Właściwie było to preludium do teleportacji między wymiarowej w jego umyśle. Sama podróż trwała ledwie ułamek sekundy. Ponownie płyną rwącą rzeką niespełnionych marzeń, mijając tym razem z daleka wodospady zapomnienia. Trafił w sam środek gęstego spowitego w ciemności boru. Czerwone ślepia pobłyskujące rubinowym blaskiem, uważnie śledziły każdy ruch mężczyzny. Koryto rzeki momentalnie urywało się kilka metrów przed pierwszymi pokrytymi purpurowym mchem drzewami. Ambroży wydostał się na brzeg, zostawiając swój płaszcz na łaskę prądu. Jego oczy były puste, bestia, która nadal obserwowała wszystko, kryjąc się w leśnej nicości, wyraźnie zachowywała bezpieczną odległość sprawiając wrażenie przestraszonej. Mężczyzna bez reszty pochłonięty sam w sobie szedł wolnym krokiem coraz głębiej w samo serce boru. Ciemność na tyle przenikała wszystko dookoła, że wręcz wydawała się namacalna. A może właśnie taka była? W tym świecie to żadna anomalia bądź fenomen. Ponad koronami wysokich drzew słychać było piskliwe, przeciągłe nawoływania. Co chwila nieco niżej zagłuszał je dźwięk ostrych pazurów wrzynających się w bezbronną ofiarę. To była druga strona świata, który miał być rajem i miejscem spełnienia najskrytszych marzeń mężczyzny. Był tu po raz pierwszy. Uważnie rozglądał się wokoło jednak bez żadnych emocji. Niepokojące piski i dużo niższe warknięcia nie wzbudzały w nim strachu ani zaciekawienia. Szedł dalej coraz bardziej w głąb. Po chwili jednak zatrzymał się gwałtownie. W bezruchu stał jeszcze kilkanaście kolejnych sekund, zanim runął na ziemię niczym marmurowa kolumna.

Wydostał się. Znów siedział w aucie, jednak nie był już obok więzienia. Gruchot stał obok wejścia do krętych kanałów pod południową częścią miasta. Nie mógł dokładnie się rozejrzeć, bo na przedniej szybie leżało rozpaćkane ciało udekorowane niebieskozieloną polewą. Pikiel poznał po charakterystycznym ubiorze i przede wszystkim wrzodach na twarzy spowodowanych zanieczyszczoną wodą ściekową, że to jeden ze Ściekołazów. Gdyby jego życie potoczyło się bardziej pozytywnie, zapewne nadal by był Dwugłowcem. Prawo jednak było prawem a według niego każdy z południowców, który zamieszka w kanałach oficjalnie należał do Ściekołazów — najniższej ze wszystkich warstw społeczeństwa. Wtedy gatunek nie miał znaczenia. Do końca swych dni zostawał Ściekołazem.

Ku zaskoczeniu mężczyzny zebrany na ulicy tłum ludzi wiwatował, skandując numery rejestracyjne pojazdu. Nieliczni dodatkowo dziękowali wprost, że zabił tę kanalię. Ambroży wysiadł powoli z auta i delikatnie ściągnął z przedniej szyby zwłoki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • marok 18.07.2018
    Jednak te myślniki działają. Magia. Opowi nie raz mnie jeszcze zaskoczy xd
  • Justyska 19.07.2018
    Kilka drobnostek, które wpadły w oko:
    "Postawne łysole uważnie przyglądali " - ty chyba przyglądały
    "a może nawet dwie przybrała formę cichym oddechów " - cichych oddechów
    " Facet nie żyję." - żyje - bez ogonka
    "Ambroży nigdy nie wspominała o swojej młodości i wczesnym dzieciństwie" tu może lepiej by było "Ambroży nigdy nie wspominał swojej młodości i wczesnego dzieciństwa." taka sugestia
    "proszę już tu nie zwracać" - wracać
    "W końcu jednak jego zwierzęca natura zwyciężyła i sypnął czymś na szybko, jednak tym razem jego słowa rozwiał przepełniony smrodem " powtórzenie jednak, myślę, że pierwsze możesz wywalić
    "zostawiając swój płaszcz na łaskę prądu." - może lepiej np "rwącego nurtu"?
    "Mężczyzna bez reszty pochłonięty sam w sobie szedł " lepiej "pochłonięty sam sobą"

    Bardzo mi się podobała ta część, szczególnie opisy i dawkowanie informacji. Wizja również bardzo ciekawa.
    Zainteresowanie podtrzymane jak najbardziej.
    Pozdrawiam serdeczenie!
  • Justyska 19.07.2018
    A i jeszcze sobie zobacz, bo jakieś dywizy się zaplątały
  • marok 19.07.2018
    No dziękuję bardzo za miłe słowa. Passę przełamałem, więc będzie już bardziej z górki niż dotąd ;)
    Te wpadki usunę jak tylko dojdę w końcu do kompa.
  • Ritha 07.09.2018
    Witam :)
    Bez zbędnych wstępów, jedziem.

    „Betonowy pokój, w którym przyszło im spotkać się po raz pierwszy nie sprzyjał swym surowym wystrojem, jakby nie patrzeć, dość istotnej rozmowie” – „jakby nie patrzeć” można usunąć, nic nie wnosi

    „Staruszek skulił się, jakby zaraz miał zamarznąć i w takiej pozie zamierzał przeczekać następne już tylko dziewięć minut” - „następne już tylko” jest dziwne, może po prostu „następne”

    Wszystkie rady mają oczywiście charakter subiektywny, czasami prostota robi dobrą robotę, czasami usunięcie nadmiaru słów powoduje, że tekst jest żwawszy, ciekawszy, ale to tylko moje zdanie. Wszystko sobie swoim okiem obadaj, bo może wolisz inaczej, więc na spokojnie :)

    „Postawne łysole uważnie przyglądali się dość dziwnym i im zupełnie nieznanym ruchom Ambrożego” – tu bym zamieniła kolejność na „zupełnie im nieznanym”

    „Rozmowa przez kolejną minutę a może nawet dwie przybrała formę cichym oddechów przerywanych co chwila głuchym chrząknięciem jednego ze strażników” – cichych*

    „usłyszał najlepszy dowcip w życiu. - Facet nie żyję” – tutaj dłuższa kreseczka
    „Był skazany na siebie -Jego oczy zalał potok gorzkich łez” – tu też
    „Gruby głos strażnika, który wprowadził Ambrożego, wyrwał go z szoku. - Panie Ambroży” – i tu

    „Twoje....twój pseudonim widniał” – trzy kropeczki (nie cztery) i spacja po nich

    „Straciłem cały mój dobytek nędznego życia” – wywaliłabym „mój”, zwłaszcza że dalej masz „Pozostało mi jedynie umrzeć w swojej klatce z myślą, że nie potrafiłem ochronić mojego syna” – mi/swojej/mojego, to niech zostanie, ale tamto „mój” out

    „Sam nie znał swojego, a jeśli chodzi o matkę to stwierdzenie, że była bezdusznym zlepkiem najgorszych cech typowego psychola, było wyjątkowo szarmanckim komplementem” – git zdanie

    „Ambroży nigdy nie wspominała o swojej młodości i wczesnym dzieciństwie” – nie wspominał*

    „Powtarzał, że urodził się ponownie tuż przed trzydziestką i to te narodziny uważał za jedyne i niepodważalne. Argumentacji, zarówno tej czysto naukowej, jak i zwykłej moralnej z domieszką chłopskiej nuty nawet po pijaku nie przyjmował. Upartość w jego przypadku była na tyle silna, że nierzadko potrafił zaprzeczyć sam sobie, jednocześnie nie będąc wcale tego świadom” – fajny opis bohatera

    „Ogólnie mężczyzna był dla Ambrożego dużą zagadką. Zachowywał się jakby w jednym ciele upchnięte były dwie osoby” – tu też fajne spojrzenie

    „— Jeszcze jedno, proszę nie zwracać uwagi na tego Dwugłowca pod bramą. To cięta jak pazury Bąblowców kanalia, ale przy tym wyjątkowo sumienny pracownik. Fakt, że nienawidzi ludzi każdym ze swych czterech serc, może lekko irytować, ale to kwestia przyzwyczajenia” – tu w sumie też jest spoczi

    Ładne opisy masz, nie tylko przestrzeni, ale i postaci. Do tego robi się ciut kryminalnie, lubię. Problem stanowią jakieś deperele, literówki, kreseczki, brak spacji, do wyćwiczenia (kwestia uważnego czytania, ale wiem, ze w swoim tekście często się nie widzi).

    „Właściwie było to preludium do teleportacji między wymiarowej w jego umyśle. Sama podróż trwała ledwie ułamek sekundy. Ponownie płyną rwącą rzeką niespełnionych marzeń, mijając tym razem z daleka wodospady zapomnienia” – to jest świetny fragment (i chyba płynął*)

    „Mężczyzna bez reszty pochłonięty sam w sobie szedł wolnym krokiem coraz głębiej w samo serce boru” – sam/samo
    „nie był już obok więzienia. Gruchot stał obok wejścia do krętych kanałów” – obok/obok

    Mam wrażenie, że ta część jest dużo lepsza niż poprzednie.
    Pozdrawiam :)
  • marok 08.09.2018
    Dzięki że wróciłaś. Postaram się poprawić jak znajdę czas.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania