Poprzednie częściZmierzch Północy cz.1

Zmierzch Północy cz.9

Chudzielec nie wyglądał na szczególnie groźnego. Wręcz plastikowy wyraz twarzy utrzymywał z łatwością, skutecznie zniechęcając Ambrożego do zadawania jakichkolwiek niewygodnych pytań. Po przekroczeniu niezliczonych ilości progów zatrzymali się w wąskim i ciemnym tunelu bocznym. Różnił się znacząco od typowych kanałów ściekowych. Był bardzo zadbany. Kolisty kształt zanikał wraz z zagłębianiem się w ciemność. Miejsce, w którym się zatrzymali, oświetlone było małą lampą naftową, pod którą na zbitym z czegokolwiek krześle siedział ponury karzeł. Gołe, zwieńczone wielobarwną grzybicą stopy z trudem stykały się z zimną posadzką tunelu. Mikrus ubrany w dość skąpy, nawet jak na standardy południowego podziemia, kombinezon na widok idącego obok Pikla chudzielca, zeskoczył z siedziska i zręcznie zasalutował, prężąc się w komiczny sposób. Tamten przyjął ten gest na chłodno, jedynie lekko machając ręką w stronę karła. Ambroży z zaciekawieniem przyglądał się ledwo dosięgającemu do jego pasa ludkowi, który na widok pstrokatej marynarki mężczyzny zasyczał ni to radośnie, ni to groźnie. O tak.

— Trzymaj się od nich na dystans — przestrzegł Ambrożego facet. - Czuję, że nie polubił twojego sposobu bycia.

— Kolejny — burknął pod nosem Pikiel.

Chudzielec rozmawiał z karzełkiem dość długo. Co chwila obaj wydawali z siebie dziwne pomruki podobne do śmiechu. Po dziesięciu minutach w końcu ruszyli dalej. Facet jakby ożył. Jego plastikowa maska, którą założył na początku, teraz ustąpiła niewymuszonemu, choć nieco przesądzającemu uśmiechowi naćpanego małolata z wytrzeszczem.

— Uparte z ciebie bydle — zarechotał, grzebiąc w kieszeni spodni.

— Wybieram po prostu życie — Pikiel spokojnym głosem odpowiedział, wyraźnie irytując tym tamtego.

— Czyżby? Czas pokaże, kto je zachowa — rzucił mężczyzna, po czym przyśpieszył kroku, zostawiając Ambrożego daleko w tyle. Ten zrobił to samo, ale znacznie później. Gdy już wyrównał krok, zmachany sypnął pod nosem cichym bluzgiem, ale tamten udał, że nie słyszy.

W końcu dotarli do określonego celu. Facet oznajmił to z dumą, otwierając solidne żelazne wrota przed nosem Pikla. Pomieszczenie za nimi było duże i przestronne. Połączenie laboratorium, gabinetu dentystycznego i poczekalni w szpitalu. Tak zarysowało to się w głowie Ambrożego. Skórzany fotel z podnóżkiem stał na środku, prezentując się jednak dość blado na tle całej pokręconej maszynerii pod ścianą.

Kilkadziesiąt usianych w równym rządku fioletowych diod wielkości ludzkiej pięści z harmonią migały w towarzystwie warkotu dziwnego pudła, stojącego obok na drewnianym stoliku.

Pikiel przejechał delikatnie po swej brodzie, gdy zauważył idącą w jego kierunku kobietę. Ubrana typowo, bez niespodzianek w bieluśki kitel delikatnie uśmiechnęła się na widok Ambrożego.

— Nowy nabytek? — spytała frywolnie chudzielca.

— Jeszcze nie. Typ wiernego idioty — odpowiedział bez aprobaty.

Kobieta zmarszczyła brwi i zawiesiła oko na twarzy Pikla.

— Nie wygląda na chętnego do zmian to fakt, ale nie takich nasze cudeńko oświecało — machnęła ręką i wskazała, aby Ambroży usiadł na fotelu.

— Badania? Czego wy ściekowe natręty nie rozumiecie w słowie „nie"?

— Okropny. Jakim cudem jeszcze żyje? — Kobieta już nie uśmiechała się do Pikla. Wręcz przeciwnie. Dosadnie wyrażała pogardę jego osoby, gdy tylko spojrzał na nią.

— Północni zawsze mieli więcej szczęścia niż rozumu. Temu uświadczył się aż zanadto.

Pikiel nawet nie pisnął. Wodził jedynie wzrokiem raz po nim raz po niej. W pewnym momencie w ogóle przestał ich słuchać. Gapił się w sufit, jakby miał nadzieję, że wleci tamtędy wehikuł ratunkowy, a on usłyszy dwa upragnione słowa: „Jesteś bezpieczny".

Maszyneria na moment przerwała swoją pracę. Na twarzach wielu ją obsługujących pojawił się znak, że czekali na to od dawna. Szczególnie postawny Dwugłowiec siedzący na szarym końcu jęknął, dając upust swojemu zadowoleniu.

— Odprężenie to podstawa — po raz czwarty powtórzyła kobieta.

— Byłbym spokojny, gdybym wiedział z kim i czym mam do czynienia — odpowiedział kwaśno Pikiel.

— Doktor Róża Wexel — odparła. — Siedzisz na fotelu połączonym z maszynerią za nim. Cały ten pokój to jedna wielka maszyna. Jedna z czterech jakie istnieją. Nazywa się UTŚ, czyli Uprzejmy Transporter Świadomości. Kolejne trzy transportery są własnością rządu Północy. Nikt dokładnie nie wie, gdzie się znajdują. Ale to bezużyteczna wiedza. Najważniejsze jest to, że za chwilę przeniesiemy twoją świadomość, abyś zrozumiał końcu, kto tak naprawdę jest wrogiem.

— To nie będzie konieczne. Wasze chore zachcianki runął jak to wszystko, gdy Północ w końcu zorientuje się, co szykujecie.

— Oni już wiedzą. Od przeszło dekady. Skrupulatnie wysyłają Cienie, aby mordowały podejrzane osobniki, nawet jeśli są niewinne. Czasem zarzynają całe rodziny albo kamienice. Nie od razu. Powoli i bez podejrzeń.

— Cienie? Kiedy to wymyśliłaś? Pewnie jak dostałaś cynk, że mnie tu prowadzą. Takie bajki możesz opowiadać sierotom, a nie mnie — Na te słowa kobieta jedynie pokręciła głową bez aprobaty. Ambroży nawet nie zauważył, że w jej oczach jest już kupką martwego ścierwa — To nic nie da. Jest uparty jak najgorsze Wodogłowce. Rozpocząć procedurę transportu — zakończył mężczyzna. Chudzielec nie zważał na krzyki i sprzeciwy Pikla. Sam już dawno rzuciłby go na pożarcie Nocnych Zmor. Jednak góra uważała go za wartościowy nabytek. Nie wiedzieć czemu widzieli w nim pożyteczne cechy, o które nie łatwo w pełnym strachu i niepewności świecie Południowców.

Wystarczył jeden bisior. Strzał w pysk załatwił sprawę. Bezwładne ciało Ambrożego zostało związane mocnymi pasami a na głowę założony przypięty pod kilkadziesiąt kabli hełm. Dwa węże teraz połączone z jego żyłami zaczęły transportować do nich żółtawy płyn.

— Stan jest stabilny — stwierdziła Doktor Wexel.

— Tak ja przewidywaliśmy. Jest tak samo słaby mentalnie, jak jego argumenty przeciwko nam — zaśmiał się Chudzielec. Ku jego zdziwieniu nikt nie potwierdził trafności dowcipu.

Zaczęło się. Kilka głośniejszych pomruków z machiny oznajmiło, że transport właśnie się rozpoczął. Hełm na głowie nieprzytomnego Pikla zaczął się świecić i delikatnie drżeć.

— Jeśli to nie pomoże, osobiście dopilnuję, by skończył jako karma dla tych nocnych ścierw — oznajmił Chudzielec, po czym wyszedł z nienapawającą optymizmem miną. Doktor spojrzała za nim i z powrotem skierowała wzrok na twarz Ambrożego.

Nie mogła się powstrzymać, aby nie musnąć jego malowniczej brody. Jakoś dotychczasowa niechęć gdzieś wyparowała. Pojawiała się ponownie sympatia i ten sam lekki uśmiech na twarzy. Widocznie lubowała się w nieprzytomnych brodaczach.

Na początku po prostu śnił. Lewitował pośród gęstych liliowych chmur bez trosk i zmartwień. To trwało jednak tylko chwilę. Zupełnie niespodziewanie poczuł kłucie w głowie, po czym miał wrażenie, że w jego głowie zderzyły się dwa pociągi z węglem, naładowane aż po brzegi. Wszystko wokoło zniknęło tak nagle, jak się pojawiło, a on stracił panowanie nad swoim umysłem. Mózg stracił kontrolę na rzecz transportera. Zaczął się szamotać. Mocne pasy spełniały swoją rolę wzorowo. Wszystko trwało minutę może dwie. Po tym czasie Pikiel widział już tylko ciemność.

— To jest chyba jeden z tych znanych aktorów ulicznych — brzmiał głos jakby w oddali gdzieś za wzniesieniem.

Ambroży otworzył oczy, jednak po chwili zamknął je z powrotem, oślepiony przez światło latani. Odwrócił się i zasłaniając twarz rękawem marynarki, powoli wstał. Spojrzał otępiały na stojącego obok niego mężczyznę. Ubrany w dziwny złożony z samych czarnych elementów strój wywołał u Pikla lekki niesmak. Jedynie elegancki monokl na lewym oku i melon wywołały u niego lekki uśmiech, który szybko jednak znikł, gdy zauważył, że facet tuli się czule do samicy Wodogłowca. Ta również ubrana była w stylu zupełnie nieznanym Ambrożemu, który awangardowe kreacje uważał za wyznacznik poziomu społecznego. Pulsujące lekko żyły na jej wielkiej czaszce zmieniały kolor z jednego końca w drugi.

— Myślałam, że w tej dzielnicy nie są znani — lekko ochrypłym głosem zwróciła się do mężczyzny.

— To fakt, widocznie czasy ponownie raczą nas wspaniałą zmianą.

Oboje nawet nie zwrócili się do Pikla. Odeszli powoli trzymając się a ręce.

Ambroży oniemiał jeszcze bardziej, gdy zauważył stojący obok jednej z latarni parkometr. Pozłacany z ozdobnym wykończeniem. Syczał i wypuszczał dwoma otworami kłęby pary za każdym razem, gdy ktoś odbierał świstek. Mężczyzna instynktownie przetarł oczy, a następnie uszczypnął się w nadziei, że to tylko dziwny sen. To jednak nic nie dało.

Następne częściZmierzch Północy cz.10

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • fanthomas 17.08.2018
    marok ale lecisz
  • Canulas 17.08.2018
    Jak PKS ze Strzyżowa ;)
  • marok 17.08.2018
    Lecę bo chce, lecę bo...xd
  • Justyska 19.08.2018
    "— Czyżby? Czas pokaże, kto je zachowa — rzucił mężczyzna, po czym przyśpieszył kroku, zostawiając Ambrożego daleko w tyle. Ten zrobił to samo, ale znacznie później. Gdy już wyrównał krok, zmachany sypnął pod nosem cichym bluzgiem, ale tamten udał, że nie słyszy." - tu z "ten" i tamten" jest trochę zamieszania. Myślę, że trzeba to trochę uporządkować.

    " w płynnej harmonii migały z towarzystwem warkotu dziwnego pudła, stojącego obok na drewnianym stoliku." - "w towarzystwie warkotu"

    "Pikiel przejechał delikatnie po swej brodzie, gdy zauważył idącą w jego kierunku kobitę." - może lepiej kobietę, jakoś do całości ta kobita nie pasuje.

    "Wasze chore zachcianki runął jak to wszystko, gdy Północ w końcu zorientuje się, co szykujecie." - tu bym dodała "i" - Wasze chore zachcianki runą jak i to wszystko, gdy...

    "Czasem zarzynają całe rodziny albo kamienice. " - teraz to wygląda, że kamienice zarzynają w sensie budynki, wiem o co chodzi, ale to trochę nielogicznie wyszło. Może - Czasem zarzynają rodziny lub mieszkańców całych kamienic.

    "T.akie bajki możesz opowiadać sierotom, a nie mnie " - tu jakaś kropka się wśliznąła

    "Rozpocząć procedur transportu — zakończył mężczyzna." - porcedurę

    "Strzał pysk załatwił sprawę." - brakuje "w" - Strzał w pysk...

    "Dwa węże teraz połączone z jego żyłami zaczęły transportować do nich żółtawy płyn." - "do nich" może wywalić

    "Jeśli to nie pomoże, osobiście dopilnuje," - dopilnuję

    "po czym wyszedł z nie napawającą optymizmem miną." - nienapawającą - razem

    "Jakoś dotychczasowa niechęć do niego gdzieś wyparowała." "do niego" możesz wywalić. wynika z kontekstu

    "Mocne pasy spełniał swoją rolę wzorowo. " - spełniały

    "oślepiony przez światło latanii. " chyba latarni


    I tak. Bardzo dużo szczegółów, postaci (mam na myśli całą serię) trzeba uważnie czytać żeby się nie pogubić. Sama nie wiem czy to wada czy zaleta. Mi się ten świat podoba, bo jest trochę abstrakcyjny. Fajne opisy i klimat mroczny, ale taki... lekki zarazem.
    Pozdrawiam serdecznie!
  • marok 19.08.2018
    Dzięki. Klimacik od początku miał być nieco lżejszy. Cała ta seria z jednej strony niby lekko mroczna, ale jednak dużo abstrakcji płodzi. Także, tylko dla wytrwałych i lubiących takie dziwadła. Poprawki naniose i przy okazji wybiorę się do okulisty, bo nie zauważyłem ich czytając.
  • marok 19.08.2018
    Dzięki. Klimacik od początku miał być nieco lżejszy. Cała ta seria z jednej strony niby lekko mroczna, ale jednak dużo abstrakcji płodzi. Także, tylko dla wytrwałych i lubiących takie dziwadła. Poprawki naniose i przy okazji wybiorę się do okulisty, bo nie zauważyłem ich czytając.
  • marok 20.08.2018
    Jeśli chodzi szczegóły to hmm, staram się aby nie motać za bardzo. Wydawało mi się że postaci nie jest od groma i da się w tym połapać. Ale w takim razie będę miał to na względzie pisząc dalej
  • Ritha 11.09.2018
    „Miejsce, w którym się zatrzymali, oświetlone było małą lampą naftową, pod którą na zbitym z czegokolwiek krześle siedział ponury karzeł” – w którym/pod którą, powtórzenie, coś tu trza podłubać
    „przestrzegł Ambrożego facet. - Czuję, że nie polubił” – kreseczka
    „Kilkadziesiąt usianych w równym rządku fioletowych diod wielkości ludzkiej pięści z harmonią migały w towarzystwie” – migało* (kilkadziesiąt (…) diod, więc nie „migały”, tylko „migało”)

    „— Doktor Róża Wexel” – o jak ładnie się nazywa

    „przeniesiemy twoją świadomość, abyś zrozumiał końcu, kto tak” – w* końcu

    „Najważniejsze jest to, że za chwilę przeniesiemy twoją świadomość, abyś zrozumiał końcu, kto tak naprawdę jest wrogiem” – no właśnie, wytłumacz mi, kto jest wrogiem kogo (Północ walczy z Południem, tak?), ale o co walczą? Bo ja się pogubiłam.

    „— Oni już wiedzą. Od przeszło dekady. Skrupulatnie wysyłają Cienie, aby mordowały podejrzane osobniki, nawet jeśli są niewinne” – to ciekawe

    „Bezwładne ciało Ambrożego zostało związane mocnymi pasami a na głowę założony” – przecinek przed „a”

    „Jest tak samo słaby mentalnie, jak jego argumenty przeciwko nam” – to jest przecudne (!)

    „Zupełnie niespodziewanie poczuł kłucie w głowie, po czym miał wrażenie, że w jego głowie zderzyły się” – 2 x „w głowie”

    „oślepiony przez światło latani” – latarni*

    „lekki uśmiech, który szybko jednak znikł, gdy zauważył, że facet tuli się czule do samicy Wodogłowca. Ta również ubrana była w stylu zupełnie nieznanym Ambrożemu, który awangardowe kreacje uważał za wyznacznik poziomu społecznego. Pulsujące lekko żyły na jej wielkiej czaszce zmieniały kolor z jednego końca w drugi.
    — Myślałam, że w tej dzielnicy nie są znani — lekko” – lekki/lekko/lekko; „Pulsujące lekko żyły” – tu można zamienić na „Pulsujące delikatnie żyły”, czy coś w tym stylu

    „Odeszli powoli trzymając się a ręce” - za* ręce

    Wprowadziłeś postać Róży Wexel i myślę, że powinieneś ją rozwinąć, Ambroży sam nie pociągnie tego, zginie pośród tych gatunków. Tak, teraz wiem co mi brakuje, za dużo osobników maści wszelakiej w stosunku do konkretnych postaci. Myślę też, ze (pomimo, że z robieniem planów u mnie różnie) to tutaj przydałby Ci się plan, chociaż na ciut w przód, żeby uwypuklić jakieś zdarzenia na tle innych, na razie jest trochę jednostajnie.
    Oks, tyle uwag póki co.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania