Pokaż listęUkryj listę

Opow *** Znowu mnie obserwują...

Znowu mnie obserwują tymi swoimi oczkami. Rozumiem, że czym innym nie mogą, ale dlaczego akurat mnie? Czyż nie mają lepszego zajęcia na tym ziemskim padole, już i tak pełnego wariatów oraz innych utytułowanych pojebańców. Co im złego zrobiłem? Absolutnie nic. Łazi to jedno z drugim, podskakuje nie wiadomo dlaczego, nie szczędząc otoczeniu głupkowatych uśmiechów. Co im tak wesoło, skoro mnie tak smutno. Zamienili empatię, na radowanie się z byle czego. Kupa hałasu tylko. Biedne zahukane echo. Ciągle mu się niezdrowo odbija. Potrafię zrozumiem to stworzenie, aż do utraty tchu. Na szczęście nie jestem echem. Chociaż z drugiej strony, ma to swoje plusy. Można się błąkać po ścianach, chować po kątach… tylko jaki to ma sens. Gdy źródło dźwięku wygasa, umiera echo i już nigdy nie powróci dokładnie takie samo. Ale co oni mogą o tym wiedzieć. Stoją w tej chwili i patrzą jak stado glap na połacie gnatów. Żeby im się tylko źrenice kwadratowe nie zrobiły, od tego spoglądania. Czy już nie mam prawa do odrobiny prywatności? Widocznie uważają, że nie kryję w sobie żadnych odczuwalnych cech. Jestem tylko... i niech się cieszę, że: aż?

 

W nocy też przyłażą. Na szczęście łóżek ze sobą nie przynoszą. Nienawidzę chrapania dla zasady, gdyż nie wiem, na czym te dźwięki polegają. Na pewno nie na mnie. Za dużo jęczę i marudzę. Zdarza się nawet, że mnie popchną, niewychowane łażące takie. Jakby rąk przy sobie trzymać nie potrafili. Całkiem możliwe, że zamiast mózgu, mają luźną masę rozwolnieniową. Przecież wieczorem, jest mi strasznie zimno. Nie należę do grubych. Co ma mnie grzać. Chciałbym się wiercić w spokoju, by ocieplić się w ten sposób. Ale bez nich. Oni mnie wnerwiają. Cały się wtedy trzęsę. Od takich drgawek, jest mi jeszcze bardziej zimno, aczkolwiek metaforyczna krew mnie zalewa, gdy patrzę na to całe chodzące dziadostwo. Oni by najchętniej ostatnie psy na mnie wieszali. Tak się podobno mówi, jeżeli ktoś kogoś nie szanuje. Nigdy im złego słowa nie powiedziałem, nie ubliżyłem czymkolwiek, to dlaczego są dla mnie tacy źli, tacy zacofani w pojmowaniu znaczenia dobra. Przecież spełniam dokładnie to, co ode mnie oczekują. Nie ma we mnie żadnego buntu. Wypełniam spolegliwie, co do mnie należy, a oni paskudy jedne, powinni to zrozumieć i docenić w pełni… choćby księżyca, skoro się boją, że słońce ich za bardzo oświeci i zrozumieją za dużo. A to może być uciążliwym problemem. Nigdy nie poskarżyłem się przed innymi, takimi jak ja. Nie wiem, co oni myślą. Mogę narzekać tylko we własnym imieniu. Jesteśmy blisko siebie, ale nigdy razem, żeby pogadać jak równy z równym. Równość nas wyróżnia z całego otoczenia. Cholera jasna, nawijam też za nich. Mogę tylko za siebie. Nie mogę o tym zapomnieć.

 

Usiadł na mnie ptak. Jakiś dziwny, bo nie odczuwa lęku. Za to co innego odczuwa. Wielką potrzebę bycia lżejszym. Żeby się tłuściochowi łatwiej fruwało. Oczywiście zrobił co miał zrobić. Jakże inaczej. Nawet ptaki mają mnie w głębokim poważaniu. Tańcują pazurkami i jeszcze podskakują. Wiedzą, że nie stanowię zagrożenia. Przecież nie złapię takiego za skrzydło, by pokręcić nim przez chwilę, by za moment wystartował w niekontrolowany lot. A w ogóle jak on to zrobił. Przecież kuper wystawał poza mnie. Dokładnie to widziałem po swojemu. Na pewno wiatr się na mnie uwziął i gdy zaczęło z dziurki lecieć, to zmienił wycieku kierunek.

 

O cho cho cho… biegnie taka jedna ze ścierką. Nie powiem… na nią nie mogę narzekać. Wytarła mnie do czysta. Znowu lśnię. Do czasu, aż następny nie siądzie. Widzę, że ona wraca. Miło mi z tego powodu. Upał dzisiaj taki, że aż kropelki potu się spociły. Jakby diabłom na ziemię z kotła chlupnęło. Jest coraz bliżej. Słyszę jej sapanie, ale takie poczciwe, radosne, nie narzeka, nie bierze przykładu ze mnie. Lubię narzekać, gdyż jest to zawsze jakieś urozmaicenie w moim codziennym życiu. Strasznie mi się ono dłuży. Jutro dla odmiany napadnie mnie przesadna radość. Dzisiaj jestem jaki jestem. A może już dzisiaj zacząć jutro? Po co czekać? Czyż nie lepiej wyprzedzić start. Dokonać falstartu i błagać opatrzność, by jak najpóźniej dobiec do mety, lub najszybciej, zważywszy na to, czym ma się okazać owa meta. Lub tak po prostu, urwać się gdzieś na chwilę, zobaczyć inny zróżnicowany do bólu świat. Zarzucić siebie na przygodę, mimo możliwości zaplątania się w swoje własne ciało, lub pajęczyny umysłu, gdzie czeka włochaty wygłodzony pająk, by pożreć melancholijne truchło muchy, obdartej z całości istnienia.

 

Kobieta podchodzi do mnie. Po chwili jest mi przyjemnie chłodno, rześko i rzekłbym: wszystko mi zwisa jak okiem sięgnąć. Przestałem się martwić. Rozłożysto - mokry, przygniatający ciężar, jest wilgotnym chłodnym piórkiem, na przegrzanych fałdach podłużnej psychiki. Na dodatek te uściski co jakiś czas. Sama słodycz delikatnych doznań, wyciskanych niczym sok z pomarańczy, do kubka zrobionego z miodu. Już nie chcę uciekać. Zresztą nie mam takiej możliwości. Moje ego tkwi dwa metry nad ziemią, między jednym a drugim, ozdobione różnorodnymi częściami tego świata, gdzie wiele rzeczy powtarza się na okrągło. Dobrych, złych i tych, co są jedynie szarymi wypełniaczami. Między niebem a ziemią, widoczny jestem z daleka. Tak bardzo mi tego brakowało. Tych doznań nakładania. Mam na sobie symbole mojej przydatności. Osobne, lecz jednocześnie stanowiące całość. W pewnym znaczeniu, rzecz jasna. Do tego momentu zwinnie narzekałem. Czułem się niepotrzebny. Byłem rybą na wilgotnym piasku. Ni to zdychać, ni to żyć. Wyrzucony nie tylko poza nawias, ale i poza kartkę, a nawet ściany biblioteki. Lecz teraz jestem taki radosny. Niech sobie nawet srają. Byle pomiędzy, a nie na. No nie. Wzruszenie odbiera mi mowę na całej długości. To ze szczęścia. Naprawdę się bałem, że już nigdy żaden człowiek… nie mogę więcej… wybaczcie…

 

*

 

Nie! To niemożliwe! Co oni zamierzają zrobić. Wiem, że jestem stary i zużyty, ale żeby aż tak mnie potraktować. Za to wszystko, co dla nich uczyniłem. Słyszę złowieszczy stukot. Jestem przecinany, a mokre kawałki mnie, uderzają o dno kubła na śmieci. Odgłosy są wstrętne i mlaskające. Jakby ktoś kogoś wybebeszył i rzucał flaki do miski. A tak się cieszyłem. Denerwowało mnie echo. A teraz za nim tęsknie. Niestety, kiedyś dotyczyło dużego obszaru. Było ciekawe i różnorodne. A cały świat tego echa, zmuszony był się zmieścić, w tym niewielkim klaustrofobicznym wnętrzu. Wszystko wróciło do punktu wyjścia. Kiedyś byłem niewielkim i nierozwiniętym, nie rozróżniałem radości i zmartwienia. Po prostu istniałem i tyle. Ale z biegiem czasu, dużo się zmieniło. Dopiero teraz do mnie dotarło, że wiele zachowań rozumiałem na opak. Nie tak jak trzeba. Sądziłem, chociaż nie byłem sądzony. Nie mogę przeprosić w ten sposób, żebym został zrozumiany. Nie umiem, nie podołam, nie ma takiej możliwości. To dwa różne światy. Coś jednak w życiu przeżyłem. Szczególnie te wzniosłe chwile wieszania. Niesamowite, dające wiele szczęścia i niezapomnianych doznań. Teraz mój czas się skończył. Zastąpi mnie nowy sznurek do suszenia tych uroczych rzeczy.

 

*

 

Znowu jestem cały. Rozciągnięty między dwoma słupkami. Jeden jest ciemny, drugi jasny. Póki co pochłania mnie szarość.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pasja 26.06.2018
    Witam
    Zastosowałeś zabieg językowy, polegający na nadawaniu niebędącymi ludźmi przedmiotom cech ludzkich. Sznurek pewnie jest twoim bohaterem, a uściski kamerki. Świetnie i lekko się czytało.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Justyska 26.06.2018
    Świetny tekst. Tyle mądrości wlozyles w ten sznurkowy monolog.
    "Zarzucić siebie na przygodę, mimo możliwości zaplątania się w swoje własne ciało, lub pajęczyny umysłu, gdzie czeka włochaty wygłodzony pająk, by pożreć melancholijne truchło muchy, obdartej z całości istnienia." - rewelacyjny fragment!
    PoZdrawiam!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania