Życie a teatr.

Życie. Czy wiesz czym ono jest? Wiesz, czymże jest sens życia? Na pewno tak. Każdy z nas ma swoją własną definicję. Według wikipedii jest ono ''istotą i celem ludzkiej egzystencji, powołanie człowieka, to, co uzasadnia trud życia i czyni je wartym przeżycia. [...] Pojęcie to odwołuje się do transcendentnego widzenia świata jako drogi.''

George Santayana powiedział kiedyś - zacytuję - ''Życie nie jest romansem, przedstawieniem w teatrze czy działalnością - lecz trudną sytuacją.'' Zgadasz się z tym? Koniecznie napisz w komentarzu co myślisz. A teraz pozwólcie, że podzielę się z wami swoja opinią.

To nie tak. Nie do końca zgadzam się z tezą. Życie w ogóle nie przypomina teatru. Teatr to komedia, konwencja, gra pozorów, sztuczność i nierzeczywistość. Natomiast życie jest bardzo poważne, konkretne i rzeczywiste. Teatr próbuje naśladować niektóre fragmenty, ale zawsze pozostanie w dziedzinie literatury. I nie jest prawdą, że my, ludzie odgrywamy role i wypowiadamy swoje kwestie. Mamy wolną wolę i nie jesteśmy pajacami pociąganymi za sznurki. Nikt mi nie napisał scenariusza i nawet ja sama nie wiem, co będzie jutro. Można w przenośni nazwać życie teatrem a ludzi aktorami. Ale to tylko poezja, nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością.

Natomiast zgadzam się, że świat polityki to teatr a politycy to aktorzy odgrywający taniec chocholi na użytek maluczkich.

To tylko literatura, poezja. Pozory. A życie sobie płynie. Nie jako półcień nędznego aktora. Jako cały i blask i cień, bo i nędzny aktor kocha i chce być kochany, podziwia i chce być podziwiany, walczy, zdobywa, chce być ważny. Dla niego jego życie jest najważniejszą powieścią, może i idioty, może przez parę godzin sceny, ale daną tylko raz i to śmiertelnie poważną. I kłania się publiczności- brawo pajacu!- a w samotności łyka gorzkie łzy samotności i bezradności...

Gdy uczyłam się historii, zawsze uderzało mnie, z jaką łatwością w tej nauce mówi się o kimś, że żył w latach takich i takich, ten dokonał tego, tamten tamtego. Trzy linijki tekstu, pół strony, piętnaście stron. A ten człowiek bał się jak my, kochał jak my, cieszył się, płakał, może myślał o śmierci, a może nie.

Tyle ludzkich istnień, a każde niepowtarzalne...

 

Czy znacie samych siebie? Może zbytnio idealizujemy obraz samych siebie? Czy nasz przyjaciel lub rodzina, wiedzą więcej o nas niż my sami? Czy ktoś wam powiedział o was coś szokującego, czego sami u siebie nie zauważyliście? W moim przypadku, gdy ktoś mnie opisuje w sposób ogólny to zazwyczaj ma rację. Czasami jest taki moment, że osoba z którą bardzo dobrze się znamy, pozwala sobie na szczerość. Intencje pozytywne, być może robi to dla podkreślenia jak bliscy sobie jesteśmy. Niekiedy są to opinie z drugiego końca patyka [tzn. podejrzewa mnie o coś, podczas gdy w rzeczywistości jest na odwrót]. Nawet jeśli mylnie lub niesprawiedliwie się oceniam, to ja przynajmniej znam swoje myśli i motywy, których inni nie znają.

A teraz opowiem wam pokrótce historie pewnej dziewczyny, którą z natury bardzo dobrze znam, choć nie do końca, bo każdego dnia mocno mnie zaskakuje.

 

Może powinnam była zginąć, roztrzaskać się. Moje pogruchotane kości już na zawsze zdobiłyby dno jakiegoś wielkiego paleniska do którego bym wpadła. Powinnam była zginąć, ale żyję. Żyję, bym spełniła swoja misję, którą muszę zrealizować. Wielu kładąc się spać obawia się, że nie ujrzy następnego poranka. Ja bałam się tylko tego, że znów o świcie otworzę oczy i zobaczę świat. Znów będę musiała zmuszać się do za krótkich, spazmatycznych zaczerpnięć powietrza. Najgorsze są urodziny. Nigdy w życiu nie czuje się tak samotna. Zawsze w tym dniu byli koło mnie przyjaciele. A teraz... nie ma już nikogo. Jakoś mnie nie dziwi ten melancholijny nastrój. W końcu człowiek mający te dwadzieścia lat musi się zastanowić nad swoim życiem. Co już osiągnął, do czego zmierza. Czy wszystko rozegrało się tak, jak ludzka przyzwoitość nakazuje. Siedzę przed komputerem i sprawdzam wiadomości. Telefon milczy jak zaklęty. Do drzwi nikt nie puka. Ale czy właśnie nie na to sobie zasłużyłam? Upadły anioł z chwilowymi wyrzutami sumienia. Upadły i podły anioł, któremu zebrało się na wspomnienia. Moje życie jest wieczną huśtawką. Śmiech jest zarówno bólem i rozpaczą, płacz - łzami wyciśniętymi na duszy przez pieczęć zła, szczęście jest chwilowym stanem, ale najgorsze jest cierpienie. Cierpienie...

Kiedyś mogłam wszystko. Wszystko wokół zdawało się takie spokojne i czyste, tyle rzeczy miałam na wyciągnięcie ręki. Teraz schroniłam się tutaj, by pomyśleć o tym co mnie czeka w najbliższej przyszłości. Dzieciństwo to jeden z najlepszych okresów w życiu człowieka. Poznajemy świat, a wszystko wydaje się być piękne i kolorowe. Bardzo dobrze wspominam swoje dzieciństwo, w którym odkrywałam swoje otoczenie. Rodzice prowadzili mnie, bym mogła później sama wkroczyć w bardziej samodzielne życie. Dawniej, moimi największymi problemami była złamana zabawka. Gdy porównuję to z dzisiejszymi zmartwieniami, na mojej twarzy pojawia się grymas. Duży grymas, smutek i żal.

Podstawówkę, a już bardziej gimnazjum wspominam dosyć źle. Trafiłam do bardzo dobrej klasy i tylko zaniżałam średnią swoimi ocenami. Wszystkie osoby z klasy uważały mnie za odmieńca. Nie radziłam sobie z materiałem, bo nauczyciele uważali, że cała klasa jest tak wybitnie mądra i wymagali trudniejszych rzeczy. Swoimi gardzącymi spojrzeniami uczniowie dawali mi do zrozumienia, że żałują, iż trafiłam do tej szkoły. Najgorszym problemem było to, że byłam osobą nieśmiałą i bardzo zamknięta w sobie.

Taki stan zaczął się w wieku 14 lat. Z nauczycielami bywało także różnie - jeden był bardzo lubiany przeze mnie, a inny znienawidzony z konkretnych przyczyny, lecz bacząc na perspektywę czasu wiele negatywnych uczuć zneutralizowało się. Mimo nieśmiałości, która jest dla mnie największą wadą, staram się iść przez życie z uśmiechem, choć nie jest łatwo. Żałowałam jedynie w życiu tego, że nie jestem kimś innym, wstydziłam się kim byłam, i ta trauma pozostała mi do dziś.

Przyjaźń.

Najprościej rzecz ujmując - jest dla mnie pewnością, że nie jestem sama.

To nić delikatna i subtelna... lecz z czasem staje się mocna jak stal, choć pozornie bywa niewidoczna. Wytrzyma wszelkie przeciwności z zewnątrz... lecz od środka wystarczy delikatne muśnięcie, cienia zdrady, aby ją zerwać. Jest oazą, w której można się czasem ukryć i zapomnieć o problemach, ale czasem jest też (i musi być!) burzą z piorunami, aby wstrząsnęła i skierowała na inną drogę, wskazała inny, alternatywny drogowskaz. Bo przyjaźń jest wartością. Proste. Trudno natomiast bywa jej pielęgnowanie. Życie bez przyjaciół, to jak dzień bez słońca. A mi ten cień odebrano. Dosłownie.

Kiedy umiera bliska nam osoba, w nas i wokół nas, odczuwamy pustkę. Rzeczywistość staje się nierealna, pojawiają się setki pytań, nastroje i emocje zmieniają się szybko i niezrozumiale. Gubimy się w pustce, która zostaje i gubimy się w uczuciach, których doświadczamy. Nie wiemy, czy to, co przeżywamy jest ''normalne”, czy ból, który odbiera nam oddech kiedykolwiek minie, czy gniew i żal, i poczucie winy i lęk, i rozpacz mogą kiedykolwiek przestać być tak silne, a nawet przeminąć zupełnie. Gubimy się w tym, co przeżywamy, ponieważ nikt też nas nigdy nie przygotowywał na to doświadczenie. Otoczenie równie zagubione jak my, często nie umie odpowiedzieć na nasze potrzeby, nie potrafi wysłuchać i wesprzeć. Ale to nie o to chodzi w mojej opowieści...

Miałam żal, że to, co najlepsze umykało mi poza palcami. Czułam, że to ''coś'' robiło mi specjalnie, robiło to tak, jakbym przed życiem zrobiła coś źle. Całymi dniami, tygodniami, miesiącami a nawet latami, zastanawiałam się czemu to ja jestem chora, czemu to ja muszę cierpieć. To, co najlepsze ominęło mnie. Mówiłam sobie, że choroby są po to, by nam przypominać, że nasz kontakt z życiem może być w każdej chwili unieważniony. A teraz, gdy jestem już dorosłą osobą, chciałabym jakoś ułożyć sobie życie, mieć cel, do którego mogłabym wytrwale dążyć, bo chcieć to móc.

Co chciałam przez to powiedzieć? To, że jestem inwalidką. I czy teraz czuje się gorsza od reszty? Nie. :) W pierwszej grupie społeczeństw nie widać niepełnosprawnych (ponieważ nie są w stanie wyjść z własnego mieszkania - jak ja), natomiast w drugiej grupie społeczeństw nie widać niepełnosprawnych, bo wtopili się w tłum, kontakty z nimi stały się tak częste, że nie zauważa się już ludzi niepełnosprawnych, ale po prostu… ludzi. Odpowiada za to niedostosowana infrastruktura, brak rozwiązań w tym zakresie i dobrej woli, aby to zmienić - jak u mnie. Spotykam w życiu wielu utrudnień. Te najbardziej podstawowe wiążą się najczęściej z wykonywaniem czynności codziennego życia. Każda osoba niepełnosprawna jest świadoma na ile ją stać i jak wiele może zrobić sama, a kiedy musi poprosić o pomoc. Dlatego nigdy nie zakładam, że sama czegoś nie zrobię, nie wykluczam z działań. Jeżeli nie mogę sobie poradzić - Mama zawsze jest obok. Nie zdajecie sobie najmniejszej sprawy ile Ona dla mnie zrobiła, ile dla mnie poświęciła i poświęca nadal. Gdy nie mogę wyjść ani wejść do pokoju - zawsze jest obok. Gdy nie mogę swobodnie i bezpiecznie poruszać się po domu - zawsze jest obok. Gdy wszystko jest za wysoko - zawsze jest obok, by podać. Gdy nie mogę korzystać z urządzeń i sprzętów niezbędnych do życia - zawsze jest obok. Gdy w swoim pokoju czuje się odilozowana, nie mam możliwość nawiązania kontaktów z rówieśnikami - zawsze jest obok, by powiedzieć dobre słowo. Mamy bliskość i obecność sprawia, że, jestem osobą wesołą i otwartą. Ma pozytywny wpływ na charakter, spojrzenie na świat i nastrój.

Ma w sobie tyle determinacji, że miłość każe jej wziąć na swoje barki wszystkie moje problemy, aż przytłoczyłby ją ciężar, mimo, że czasem szlag człowieka trafia. Nie żyła dla siebie - żyła dla mnie. Czuję się z tym fatalnie. Każdy krok rozważała pod kątem głównie moich korzyści, wahała się, odwlekała decyzje, aby wybrać najkorzystniejszą opcję. Wszystko rozpatrywała (i robi to nadal) pod kątem szeroko rozumianej opieki nade mną w niedalekiej przyszłości, także nieuniknionej finansowej.

Są dni kiedy zazwyczaj czuje się samotna, lecz dzięki Mamie mogę podzielić się swoimi uczuciami. Potrzeba komunikowania występuje u każdego z nas. Mnie - osobie niepełnosprawnej dodaje pewności siebie, bo każdy czuje się pewniej, gdy ma z kim porozmawiać, a gdy nikt nie zwraca na niego uwagi, czuje się osamotniony.

Żyjemy dobrym, radosnym życiem, nawet jeśli nie wszystko idzie tak jak trzeba. Dajemy sobie razem z Mamą wzajemne oparcie i jest to cudowne, mocne doświadczenie. Kiedy trzeba, możemy odpuścić. Bywa, że jest to jedyne wyjście. Słowo "Mama" stało się dla mnie najpiękniejszym słowem. Ja uświadomię to sobie wtedy, kiedy sama zostanę Matką. Nabierze ono dla mnie jeszcze większego, głębszego znaczenia. Jestem wdzięczna losowi, że dał mi taką Matkę - dla której staram się być dobrą córką - chcę kiedyś poczuć to, co czuje Mama obchodząc swój pierwszy Dzień Mamy - szczęście, radość, wdzięczność i ogromną miłość, nieporównywalną z żadną inną. Dla mnie relacja Matka - Córka jest jedną z piękniejszych jakie mam w swoim życiu. Mojej Mamie dziękuję za wszystko, za każdą chwilę jaką mi poświęca, za każdą ciepłą myśl, którą zawsze telepatycznie czuję, za każde słowo, gest, uśmiech czy łzę.

W obecnej sytuacji tak naprawdę mam jeszcze więcej, bardziej wartościowych osób wokół. Problem leży we mnie. Mam dużego stracha przed odrzuceniem. Znam to doskonale. Boję się spróbować. Chciałabym, żeby wszystko się udało, żeby wszystko poszło po mojej myśli. Pragnę jakiegoś bliższego kontaktu z jakąś osobą, chociażby dłuższej rozmowy. Ale nadal czegoś się obawiam. Nadal nie zrobię tego pierwszego kroku. Nie posunę się do przodu, bo boję się konsekwencji. Jestem słaba i nie doceniam siebie. Nie wiem do końca co mnie czeka. Ta niewiedza irytuje i pozbawia mnie najpiękniejszych momentów, które mogą mnie czekać. Codziennie rozmyślam nad tym, co ktoś sobie pomyśli, co się będzie działo, kiedy już się nie uda i jak będę postrzegana. Po cholerę mi to? Muszę się porządnie zastanowić co tak naprawdę mam do stracenia. Trzeba brać los w swoje ręce, nim będzie za późno. Tylu ludziom chciałabym powiedzieć prawdę jaką czuję, ale jestem zbyt mało odważna. To jest właśnie mój problem. Czasem tak się zastanawiam... Ludzie śmieją się ze mnie, bo jestem inna, a ja śmieję się z nich, bo wszyscy są tacy sami. Ale mi to nie przeszkadza. Inna nie znaczy gorsza. W pełni dostrzegłam osoby, na które mogę liczyć na pomoc i wsparcie.

 

Czym jest dla mnie życie? Życie... Jedną wielką męczarnią. Po co żyję? Nie wiem... Może po to, by znów ''ktoś” mnie mocniej zranił niż ostatnio.

Życie jest po to, aby móc cieszyć się nim, by znaleźć pewną równowagę, mieć wszystkiego po trochu. Życie to dążenie do doskonałości, to wstęp do tego, co czeka nas potem, to męka, to szczęście, to wszystko i nic. Mówisz, że ciężko po wielu próbach samobójczych, widocznie wzięłaś za dużo do plecaka na drogę, drogę życia, ale przecież możesz komuś coś oddać z plecaka, żeby było ci lżej. Pamiętaj, że ta droga jest pełna ludzi, tylko zdejmij czarne okulary i zauważ słońce, które pali twarz, gwiazdy, które pięknie świecą, liście, które spadają z drzew, piasek po którym chodzimy w lato, czy w końcu kaleka bez ręki i nogi, cieszący się każdym grosikiem i czerpiący z życia garściami tak jak umie najlepiej.

Prawdziwy rozwój jest wtedy, kiedy dostrzegamy pewne sprawy w inny sposób niż przeciętni ludzie. Życie nauczyło mnie, że mamy wiele aspektów, nie ma ludzi miłych i niemiłych, każdy bywa miły i bywa niemiły. Nie ma osób głośnych i cichych, pewnych siebie i nieśmiałych. Głupich i mądrych. To zależy od sytuacji jak się zachowujemy.

Dlatego drogi czytelniku, doceniaj każdy dzień i myśl, że życie jest niepowtarzalne i trzeba je jak najlepiej wykorzystać. Po prostu żyj, a resztę olewaj. Nie mówię też żeby ciągle coś zmieniać na siłę, ale żeby się po prostu tego nie bać, bo uważam, że zmiany zawsze wychodzą na dobre, czegoś uczą. Zachowaj swoją autentyczność, zawsze żyj w teraźniejszości - każde zakłamanie nadchodzi z przeszłości albo z przyszłości. To co przeszło - minęło, nie przejmuj się tym. I nie dźwigaj tego jak piętno; inaczej nigdy ci to nie pozwoli być prawdziwym w teraźniejszości. A co jeszcze nie nadeszło - nie zdarzyło się, nie przejmuj się niepotrzebnie przyszłością; inaczej wejdzie ona do twojej teraźniejszości i zniszczy ją. Bądź prawdziwym w teraźniejszości, a wtedy będziesz autentyczny. Być tu i teraz, znaczy być autentycznym.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Rasia 25.08.2015
    Bynajmniej życie nie jest teatrem, ale spoglądając na niektóre osoby zastanawiam się czasem, dlaczego próbują odgrywać kogoś, kim nie są. Tej zagadki chyba jednak nikt nie jest w stanie rozwiązać, a szkoda. To co napisałaś, ma smutny, ale równocześnie bardzo motywujący wydźwięk, zwłaszcza ostatni akapit. Wartościowe przemyślenia, czasem bardzo podobne do moich własnych :) Pozdrawiam, zostawiam 5, bo wpis i bijąca od niego szczerość mi się bardzo podoba.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania