Żywa kolekcja
Siedziałem w pustej klasie. Za oknem padał rzęsisty deszcz przeplatany silnymi podmuchami wiatru. W środku było zimno, a to za sprawą wybitego okna. Nie zamierzałem tam pozostać ani chwili dłużej i wyszedłem na korytarz. Szkoła wydawała się opuszczona. Panowała niepokojąca cisza. Nawet muchy nie ośmielały się wydać żadnego dźwięku. Nagle jedne z drzwi na końcu korytarza otworzyły się i wyszedł z nich jakiś mężczyzna. Prawdopodobnie był to woźny, ale nie zdążyłem się go o nic spytać, bo szybko ulotnił się znikając za drzwiami, prowadzącymi do sali gimnastycznej. Poszedłem za nim, choć nie miałem pewności czy to dobry pomysł. Zauważyłem, że ścianach w wielu miejscach były odciśnięte w krwistym kolorze ludzkie dłonie a szafki po obu stronach są wyraźnie uszkodzone i również poplamione krwią. W końcu stanąłem przed drzwiami do sali, a gdy miałem je otworzyć poczułem okropny smród, który kiedy tam wszedłem spotęgował się do tego stopnia, że zrzygałem się prosto na moje buty. Na podłodze leżały poukładane jeden na drugim martwe ciała uczniów, wszystkie w głębokiej fazie rozkładu. Szybko zatrzasnąłem drzwi i pobiegłem szukać wyjścia. Nie mogłem jedna znaleźć schodów, a do tego woźny zauważył mnie i chyba chciał bym stał się częścią jego oryginalnej kolekcji. Nie miałem wiele możliwości, więc wbiegłem do pierwszej lepszej klasy, po czym zabarykadowałem się i zacząłem obmyślać jak się stamtąd wydostać. Woźny nie odpuszczał szturmował drzwi z taką natarczywością, że moja barykada wytrzymała zaledwie parę sekund. Wbiegł do klasy i z paskudnym uśmieszkiem obezwładnił mnie drewnianą miotłą. Ocknąłem się przywiązany do jednej z szafek. Woźny spojrzał się na mnie i głośno zagwizdał. Początkowo nie wiedziałem czemu to miało służyć. Wtedy z sali gimnastycznej zaczęły dobiegać dziwne hałasy, a po chwili wyszedł z niego jeden z martwych uczniów. Jednak to był początek, bo za nim wychodzili z sali inni. Nagle martwi nastolatkowie, których ciała praktycznie zgniły zaczęli podążać w moim kierunku. Szarpałem się ile sił, aby poluzować sznury, ale to nic nie dało. Wtem poczułem jak jeden z trupów wgryza się mi w biodro, wyszarpując kawał mięsa. Po nim kolejny i tak nie zważając na moje krzyki powoli mnie zżerali. W końcu miałem dość i wiedząc, że to koniec zamknąłem oczy, ale gdy je otworzyłem oni wcale nie zniknęli, a ból w ogóle nie minął. Woźny jedynie przypatrywał się temu, paląc fajkę i nucą sobie pod nosem jakąś nieznaną mi melodię. Gdy połowa mojego ciała była już rozerwana na strzępy, a wnętrze porozrzucane było po podłodze ja nadal żyłem i miałem świadomość co się dzieje. Wtedy woźny wstał i mówiąc, że to oszczędzi mi tego widoku, wyjął z kieszeni dwa ostre ołówki i w bił mi je w oczy, po czym obudziłem się z krzykiem.
Komentarze (3)
"Nie mogłem jedna znaleźć schodów," - jednak
"i nucą sobie pod nosem" - nucąc
Podziel tekst na akapity, aby nie był monotonnym blokiem.
Nie ma to jak smacznie się wyspać, a przebudzenie wcale nie musi być takie przykre. ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania