Laurembar - tom I - Dom o Zielonym Dachu - Rozdział 1 - Minose i Hartan (część 1)

„Idąc – nie zdążysz i spotka Cię kara.

Biegnąc – zdążysz, lecz ominie Cię życie”

Beatevon, Pisarz Dziejów

 

– Jak długo jeszcze?

– Dlaczego jesteś taki niecierpliwy, Minose? – z wyrzutem w oczach spytał mężczyzna siedzący obok chłopaka. – Nie mogę przyspieszyć ni koni, ni wołów, bo mi wozów na miejsce nie dociągną.

Mój ociec miał rację. Mój ojciec zawsze miał rację. I co z tego? To ani nie umniejszy mi drogi, ani nie spowoduje nagle, że przestanę się nudzić.

Muszę się dziś spotkać z tym druidem. Miał mnie zabrać do puszczy. Tym razem zmuszę go, aby mi pokazał coś więcej, niż tylko ziołolecznictwo i zbieranie jemioły. W zeszłym roku udało mi się co nieco podpatrzeć, lecz i tak zbyt wiele z tego nie zrozumiałem. W tym roku…

– Czy wiesz, że pojutrze są Twoje urodziny? – odezwał się kobiecy głos. Dobiegał z głębi wozu, okrytego płótnem, niegdyś białym, rozpiętym na drewnianej, półokrągłej ramie z czterema żebrami.

– Tak, mamo – bardziej parsknąłem, niż odpowiedziałem.

Znów „się zestarzeję”, jak mówi tato lub też „otworzy się dla mnie nowy rozdział” jak mówi z kolei mama. A ja i tak wiem, że znów dostanę do ręki Helherei. Upiję z niego rytualny łyk, wraz z którym przyjmę do ciała ochronę na nowy rok życia i… Bla, bla, gadanie starszyzny i nic więcej. A czy nie mógłbym upić z kielicha trochę wiedzy? Albo i lepiej – żebym nie musiał pić, tylko żebym mógł…

Ojciec szturchnął mnie w bok rozpraszając myśli. Wjeżdżali­śmy do miasta.

 

Wilhos. Miasto targowe w krainie zwanej Kilocea. Z reguły nudne i brudne, lecz raz w miesiącu, przez dwa dni, ożywa do rangi Stolicy. „Wszyscy liczący się mieszkańcy Laurembar…” – tak mówi zarządca tego miasta. W rzeczywistości wszyscy najważniejsi rzemieślnicy, rolnicy i kupcy z Kilocea, czasami nawet z Saneto, kolejnej krainy, przyjeżdżają tu by się zaopatrzyć w żywność. Przede wszystkim kupują płody rolne, lecz także odsprzedają narzędzia, broń, a czasem nawet zwoje i księgi.

Miasto-targ Wilhos. Wypełnione po brzegi straganami, ko­cami (na nich biedniejsi kupcy rozkładają towary) i tłuszczą. W dni targowe tak właśnie wygląda. Poza nimi zdaje się być widmem. Ma bardzo małą liczbę stałych mieszkańców, którzy najczęściej doglą­dają placów targowych. Zarządzają nimi od pokoleń. Specjalizują się w wymianie i to zazwyczaj oni ustalają tak zwaną cenę pierwotną – podstawową wartość wymiany dla danej kategorii towarów. Jako, że są osobne place dla zwierząt, roślin, narzędzi, broni i tak dalej, stąd każdy z placów targowych ma inną cenę pierwotną.

Kiedy nie ma targu część ludzi sprząta miasto a część debatuje jaką cenę pierwotną ustalić na następny miesiąc. Dlaczego? Bo każdy ze sprzedawców musi ją opłacić wykupując miejsce na placu. A potem tak handlować, aby jeszcze zarobić. Proste, nieskomplikowane, działające od pokoleń.

I nudne, jak cholera. Właśnie się tu wybieramy, by sprzedać nasze dorodne truskawki, pszenicę, cztery konie i jabłka, a za to kupić pług i zdobyć trochę gotowizny na remont stodoły, bo dach nam nieco zaczął przeciekać.

Jak tylko dotarliśmy na miejsce i opłaciliśmy nasz kawałek placu, pomogłem rodzicom wyłożyć towary na stragan. Były nim trzy połączone ze sobą stoły, na których, po ich przykryciu płótnem, wyłożyliśmy dwa snopki, kilka kobiałek truskawek oraz dwa kosze jabłek. Te rzeczy zostaną na pewno zjedzone albo przemielone w rękach w celu sprawdzenia ich jakości. Ojciec odwiązał z jednego z wozów konie wierzchowe i przywiązał je do słupka opodal stołów. One nie będą już z nami wracać. Drugą parę koni, pociągowych, też zamierzamy sprzedać a wóz, który ciągnęły, pozbawiony już zapasu zboża, połączymy z naszym, mieszkalnym. Trzeci wóz zawierający zapas jabłek i truskawek, stanął z drugiej strony naszego kawałka. Założyłem wołom obrok i mogłem pójść rozejrzeć się po targu.

Udałem się najpierw na plac z narzędziami. Cena pierwotna placu była o połowę wyższa, niż na naszym. Dobrze ojciec celował z zapasami. Truskawki pozwolą opłacić naszą powinność za plac, zboże pokryje różnicę pomiędzy naszą a „narzędziową” ceną podsta­wową, a konie posłużą do zapłaty za pług i do zebrania pieniędzy na łatanie dachu. Może nawet na coś więcej? Co jak co, ale konie mieliśmy jedne z lepszych w Kilocea. Dwa pociągowe – robotne

i silne jak dobra para wołów, zdecydowanie od nich szybsze. Dwa wierzchowe – szybkie i zwinne, idealnie nadające się do lekkiej jazdy lub na polowania, albo też dla awanturników chcących podróżować po Laurembar.

 

Sprawdziłem cenę pługa i zamówiłem u sprzedawcy jedną sztukę dając połowę ceny w zastaw. Znałem tego sprzedawcę i wiedziałem, że nie dostaniemy sztuki naprawianej, lecz odlewaną na nowo, kutą na wytrzymałość. Nasz pług nie będzie błyszczał najpiękniej, ale nie zużyje się tak prędko jak te inne, dające po oczach. Nam on był potrzebny do pracy, nie do wyglądania.

 

Po załatwieniu tej sprawy poszedłem do tawerny. Miałem więcej niż pewność, że dziś się w niej zjawi mój druid. Musiałem tylko być cierpliwy. Zamówiłem grzańca i czekałem.

 

- * - * - *-

 

– Nie znudziłem ci się? – spytał dosiadając się do mnie.

– Skądże, cenai. Rad jestem Cię widzieć – odpowiedziałem mu zapraszając gestem do stolika. O tej porze, jak to w tawernie, było pusto. Wszyscy kupowali, załatwiali sprawunki, handlowali. Mieliśmy komfort niebycia podsłuchiwanym oraz nie mieliśmy konieczności przekrzykiwania nikogo. Mogliśmy spokojnie porozmawiać.

– Byłeś gdzieś ostatnio, czy cały miesiąc spędziłeś w Miterea? – zagaiłem rozmowę, gdy druid otrzymał już swoje zamówienie.

– Ta kraina ostatnio działa mi na nerwy – odparł upijając łyk swojego grzańca. – Byłem tu i tam. Ale nie o to chcesz spytać.

Tym razem ja upiłem łyk.

– Weźmiesz mnie z sobą do puszczy? Za wschodnią granicę? – spytałem.

– A po co? To niebezpieczne. A z Tobą jeszcze bardziej. Pamiętam pewien stragan…

– To było kilka ładnych miesięcy temu. Bardzo dawno! – żachnąłem się. – Teraz jestem inny.

– Widzę, że się zmieniłeś – taksował mnie wzrokiem. – Urosłeś, masz więcej pary w rękach… Co tym razem rozwalisz?

Śmiał się ze mnie a ja upiłem kolejny łyk.

– Nie zamierzam niczego rozwalać. Ja muszę pójść z Tobą, cenai.

Widziałem znad kufla, jak moje słowa go zaskoczyły. Odchylił się na swojej ławie i długo patrzył w głąb swojego naczynia.

– Posłuchaj – przerwał w końcu milczenie – Wiem, że bardzo chcesz iść. Gdziekolwiek, dokądkolwiek byle ze mną…

Znów to milczenie. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Albo się zgodzi albo go do tego zmuszę! Muszę się stąd wyrwać. Muszę stąd iść, chociażby do puszczy.

Nachylił się do mnie i na jego twarz wypełzło coś na kształt uśmiechu.

– Ile masz lat?

– Za dwa dni skończę dwadzieścia trzy.

– Tym razem nie dostaniesz kielicha Helherei – odpowiedział odsuwając się ode mnie. – Tym razem będziesz uczestniczył w Dniu Rytuałów.

Zupełnie o tym zapomniałem! No przecież! Starszy brat, no i mój kumpel z wioski, oni też przechodzili przez tę ceremonię.

– Każdy dwudziestotrzyletni braven przechodzi Rytuał. To właśnie wtedy podejmuje decyzję, która będzie błogosławieństwem albo przekleństwem jego dorosłości. Przypominasz sobie co możesz wybrać?

– No pewnie! Dom, cech, rzemiosło…

– Ciebie interesuje tylko Długi marsz – szybko przerwał moją wyliczankę.

– Długi marsz? Ależ to…

Nachylił się teraz nade mną aż ciarki mi po plecach przeszły.

– Jeśli chcesz iść ze mną to jest to jedyne wyjście.

Odsunął się i usiadł na swojej ławie. Upił łyk cały czas patrząc mi w oczy.

– To bardzo niebezpieczny Rytuał – odpowiedziałem. – Nie daje pewności, że można go kiedykolwiek ukończyć, a czasem jego końcem jest dopiero śmierć. Jak więc mam wypełnić tirtihad i zdobyć klucz do Iglicy Lodowego Palca, skoro mogę po prostu nie sięgnąć celu? – wyrecytowałem włożoną mi w głowę regułkę i dopiero po fakcie, a właściwie widząc reakcję druida, zawstydziłem się.

– To Twoja decyzja i będzie Ci ona błogosławieństwem albo przekleństwem. – mówił spokojnie, ważąc słowa.

– A gdzie ten marsz? – spytałem.

– Do Tarnihil – odpowiedział natychmiast.

– Do Stolicy? To szmat drogi. Dużo dalej niż puszcza… – oklapłem na mojej ławie.

Sprawa naprawdę robiła się poważna.

– Ale na ostatnie pytanie rytuału znasz już odpowiedź. – druid upił ostatni łyk i spojrzał na mnie cieplej.

– Tak, cenai. Jak mnie zapytają „Jak?” odpowiem, że przy Twoim boku.

– Nie musisz od razu na zapas się martwić – starał się mnie rozweselić druid – To będzie treść Twojego przyszłego życia! Nie będziesz mógł się widzieć z rodziną dopóki nie wypełnisz swego przeznaczenia, swego tirtihad, ale spójrz na to inaczej! – nachylił się nade mną i nosem dotknął mojego. – Nikt nie przeżyje tyle przygód, co Ty – odsunął się. – Nikt nie zabierze od Ciebie wiedzy, którą posiądziesz!

 

Ostatnie zdanie otworzyło mi oczy. Nikt mi tego nie zabierze. A za przewodnika będę miał druida. Za nauczyciela też.

– Pamiętaj, Minose. To będzie Twój wybór, Twój dzień sądu. Jeżeli będziesz chciał pójść ze mną wiesz już, że Ci pomogę. Jeśli będziesz chciał zostać z rodziną po prostu wybierzesz Dom albo inną przydatną Drogę.

Jasne. Jakbym chciał wybrać „Dom”, powiedziałem sobie w duchu, to bym z tobą nie rozmawiał, cenai.

 

- * - * - * -

 

Drugiego dnia pobytu w Wilhos skończyło nam się zboże. Truskawek zostało tylko kilka kobiałek i nie mieliśmy już koni wierzchowych. Uzyskaliśmy już zwrot i ceny podstawowej i kosztów podróży. Pod koniec dnia ojcu udało się sprzedać drugą parę koni i to z pokaźnym naddatkiem! Kupujący potrzebowali silnych zwierząt, a gdy nasze zademonstrowały co potrafią, cena przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Do wieczora udało nam się także sprzedać resztę truskawek. Spięliśmy wozy, oporządziliśmy woły i przygotowaliśmy sobie kolację.

– Wiesz już, że jutro będzie to wyglądało nieco inaczej, niż zwykle? – tę rozmowę zaczął ojciec.

– Nie dostaniesz kielicha – dopowiedziała mama patrząc prosto na mnie. – Czeka na Ciebie Dzień Rytuałów. Najważniejszy dzień w Twoim przyszłym życiu.

– Pewnie pójdziesz za druidem, nie? – ojciec. Jego się nie da oszukać.

– Bardzo poważnie się nad tym zastanawiam – odpowiedziałem im.

– A co zamierzasz wybrać? Ucznia? Podróż?

Nie byłem przekonany, że chcę im powiedzieć, co siedzi mi w głowie.

– Nie jestem jeszcze zdecydowany. Rozmawiałem z cenai i powiedział mi, że może być moim przewodnikiem.

– To dobrze – poczułem, jak ten świdrujący wzrok mamy zelżał nieco. Odetchnęła słysząc, że będę miał chociaż opiekę.

 

Milczeliśmy chwilę. Trzaskający ogień i porykiwania wołów to były jedyne dźwięki, które docierały do moich uszu.

 

– Tato? – zacząłem – Czy Heli wybrał Dom?

– Tak. Tak chciał i widzisz, jak jego konie nam teraz pomagają? – był dumny z mojego starszego brata.

– A Lilei?

– Twoja starsza siostra wybrała Rzemiosło i pracuje w cechu w naszej wiosce. Pomaga naszemu zarządcy w jej utrzymaniu, do tego zajmuje się polami i okolicznymi domami tak, by żyło się nam w spokoju i dostatku. – odpowiedziała mi mama.

– Minose – ojciec położył mi rękę na ramieniu. Wyczuł to, o co bałem się spytać. – To Twoja droga. Nie patrz w przeszłość. To są tylko podpowiedzi, inne życia i inne szlaki. Twój może być tam gdzie tylko zechcesz.

Zawsze miał rację.

 

– Po Rytuale będziesz już dorosły – powiedziała mama patrząc wciąż na gwiazdy.

– Po rytuale nasza rola się kończy a Ty wstąpisz na ścieżkę swojego przeznaczenia. – dodał ojciec. – Sam je sobie wybierzesz i sam będziesz musiał je spełnić. By otrzymać klucz do Iglicy Lodowego Palca. By móc odejść z Laurembar jak braven, a nie jak zwierzę.

Klepnął mnie ręką po ramieniu, wstał i poszedł do wozu. Mama też wstała i poszła za ojcem. Patrzyłem na nich. Objęli się wpół i nie odwrócili się już do mnie odchodząc od ogniska. Weszli do środka i położyli się spać.

Ognisko przygasało, gdy zmorzył mnie sen.

 

- * - * - * -

 

Kielich Wieku, kielich Helherei. Każdemu pijącemu z niego podlotkowi dawał opiekę na kolejny rok życia, otwierał mu umysł na nową wiedzę oraz pozwalał na nowe doświadczenia.

Nie umoczę już ust w tym kielichu.

 

Naprzeciw głównego dziedzińca przy Domu Zarządcy stanął herold i zapowiedział kogoś. Nie zrozumiałem jego miana, gdyż albo było w jakimś dziwnym języku, albo po prostu herold się nie spisał. Ja na pewno słuchałem oboma uszami. Choć co prawda wzrokiem szukałem cenai (był niedaleko, w drugim może trzecim rzędzie gapiów), szukałem rodziców (stali w pierwszym rzędzie patrząc na mnie i uśmiechając się, zwłaszcza mama) i patrzyłem przed siebie. Ale uszami, oboma!, słuchałem jak nigdy.

Serio!

Gdyby mnie ktoś nie przesunął o krok w tył na pewno mag, który właśnie teraz nas omijał, wpadłby na mnie. Wystąpił naprze­ciw nas (to pewnie ten o tym dziwnym imieniu…) i rozpoczął Rytuał.

O rzesz…! Toż to mag mishrański! Zapomniałem na śmierć, że rytuału dojrzewania udzielają ci właśnie magowie! Elita elit, zamknięci w górze, która w dawnych czasach pluła ogniem! Magowie mishrańscy… Ci sami, którzy zakończą dzisiejszy dzień Rytuałem Pożegnania dla osób gotowych już odejść ze świata, dla osób, które mają już klucz do Iglicy i chcą się tam udać. Mag… już rozpoczął?

– Zebraliśmy się tu, by te dzieci dostąpiły dorosłości. Niech nikt nie przekonuje i nikt nie zaprzecza. Ich decyzje uczynią ich los.

Jak na mishrańskiego maga, z serca Mishran, krainy zamkniętej w trzewiach góry, głos miał zwyczajny, ludzki.

– Oto czara wody. – Mag „pojawił” czarę naprzeciw siebie. Była zrobiona z kryształu i wypełniona po brzegi wodą. Podawał ją każdemu z naszej siódemki. Z siódemki dzieciaków czekających na znak, że już są dorośli. – Niech ta woda oczyści Was od środka tak, jak to robi codziennie z wierzchu.

Każdy za nas upił po trzy łyki. Mag „zniknął” czarę i rozpoczął celebrację.

 

– Wellerze, synu Tai. Jaką Drogę wybierasz? – spytał pierwszego z nas.

– Dom – odpowiedział chłopak.

– Niech się tak stanie.

Mag znów pojawił czarę i wodę z niej wylał chłopcu na stopy, które natychmiast nieco zbrązowiały. Na kostkach wykwitło znamię. Mag wprawnym ruchem przekształcił czarę w kolczyk i wpiął go do ucha chłopaka zdecydowanym ruchem, po czym przeszedł do następnego dziecka.

– Maeh, córko Biha. Jaką Drogę wybierasz?

– Dom – odpowiedziała dziewczyna.

– Niech się tak stanie.

Mag powtórzył wszystkie czynności i przeszedł do następnego dziecka.

– Kathanie, synu Mastona. Jaką Drogę wybierasz?

– Morze – usłyszałem w odpowiedzi.

– Niech się tak stanie.

Mag napełnił czarę, lecz tym razem jej zawartość wylał chłopakowi na głowę. Przemoczył go całego. Na prawym ramieniu chłopaka pojawiło się znamię. Mężczyzna przekształcił czarę w medalion i zawiesił go Kathanowi na szyi. Po czym podszedł do mnie.

– Minose, synu Mae. Jaką Drogę wybierasz?

Słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Przełknąłem i spróbowałem jeszcze raz.

– Długi marsz – odpowiedziałem.

Spojrzałem na cenai. Pokiwał głową przytakując.

– Gdzie najpierw się udasz? – spytał mag.

– Do Tarnihil – nie poznałem swojego głosu, kiedy wypowiadałem te słowa.

Popatrzyłem na rodziców. Ojciec objął mamę ramieniem i tulił do siebie. Patrzył na mnie, ale nie ze złością czy gniewem. On wiedział. Wiedział już wcześniej, że ich opuszczę. Mama wtuliła się w niego i patrzyła na mnie.

– Jak tego dokonasz? – padło ostatnie pytanie.

– Przy boku cenai…

Tu z tłumu wystąpił mój druid. Ukłonił się i powiedział coś do maga w języku, którego nie mogłem zrozumieć. Rozmawiali chwilę w tym dziwnym języku (były i pytania i odpowiedzi. tak wynikało z modulacji głosu, bo słów nie mogłem w żaden sposób rozpoznać) i po chwili, słysząc odpowiedzi druida, mishrański mag przytaknął i zwrócił się do mnie.

– Niech się tak stanie.

Znów napełnił czarę i podstawił mi ją abym z niej upił. Potem owym płynem przetarł mi skronie, natarł ramiona i łydki. Resztę wody wylał na ziemię tuż pod moimi stopami, ale tak, by ich nie oblać. Następnie pustą już czarę przekształcił w bransoletkę koloru brązowego, wykonaną z jakiegoś dziwnego metalu, gładką, bez żadnych ozdób i szeroką na dwa palce. Założył mi ją na lewą rękę, podciągnął ją aż na ramię. Gdy był już zadowolony z miejsca,

w którym się znalazła dmuchnął na nią a ona ścisnęła mi ramię tak mocno, że musiałem krzyknąć. Mag spojrzał na mnie.

– Dopóki nie wypełnisz swego tirtihad, dopóty nie znajdziesz domu. Jesteś mieszkańcem Laurembar, przestałeś być mieszkańcem Kilocea.

Odszedł ode mnie i stanął naprzeciw kolejnego dziecka.

– Arei, córko Salle… – kontynuował Rytuał Dojrzewania.

 

Nie za bardzo mogłem się skupić na dalszej części ceremonii. Dosłyszałem, że oprócz mnie jakaś dziewczyna wybrała Las. Wszyscy pozostali wybierali Dom. Nie mogłem się skupić. Umówmy się, że z powodu bólu ramienia, które zostało otoczone kawałkiem metalu i nieomal przezeń zmiażdżone.

 

Po rytuale mag pozwolił tym, którzy wybrali Dom na powrót do rodziców, tym, którzy wybrali Morze i Las nakazał iść w kierunku nauczycieli. Patrzyłem na moich rodziców, gdy podchodził do mnie. Mama starała się uśmiechnąć, a ojciec pokiwał głową jakby chciał mi powiedzieć „dobrze, synu”. Uśmiechnąłem się do nich i już chciałem im pomachać, gdy właśnie w tej chwili mishrański wysłannik położył swoją dłoń na moim ramieniu, tym

z bransoletą. Jej ucisk zelżał nieco.

– Minose – zwrócił się do mnie po imieniu. – Od teraz ta bransoleta będzie rosła wraz z tobą, mężniała wraz z tobą i tak jak ty pokryje się kiedyś rdzą. To będzie wskaźnik, przewodnik, który poprowadzi Cię w kierunku Twego przeznaczenia. Nie będzie Ci już sprawiała bólu. Posmakowała Ciebie, a teraz wraz z Tobą będzie się Ciebie uczyć.

Poklepał mnie po ramieniu i kontynuował.

– Masz bardzo dobrych rodziców. Nie przynieś im i sobie wstydu – powiedział to do mnie tak, aby nikt wokół nie usłyszał.

Odwrócił się ode mnie i rzekł już bardziej uroczystym tonem:

– Udaj się teraz do Domu Zarządcy. Tam otrzymasz podstawowy ekwipunek na podróż i lokum na dzisiejszą noc. Jutro spotkasz się z cenai i wyruszycie w drogę. Mae, Harenn – zwrócił się do mego ojca i mamy. – Nie ma już wśród Was Minose. Szukajcie zatem Hartana. Słuchajcie wieści o nim i wypatrujcie jego powrotu.

 

W tej właśnie chwili uzmysłowiłem sobie jeszcze jedno. Nasi nauczyciele, kiedy wykładali nam Drogi, mówili, że Długi marsz zmienia człowieka nie do poznania. Teraz rozumiem, co musieli mieć na myśli.

Muszę się nauczyć mojego nowego imienia.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania