Laurembar - tom I - Dom o Zielonym Dachu - Rozdział 2 - Fiolka Życia (część 3)

- * - * - * -

 

– Za kilkadziesiąt kroków rozwidlenie na trzy. Jeden korytarz na wprost i pozostałe po jednym na każdą rękę. – Honoe znów szedł przodem i rozpoznawał dla nich teren. Trochę „dotykiem”, trochę zwiadem.

– Labirynt?

– Raczej nie, Bonte. Podziemne rozstaje.

– Co teraz Ean, nasz dowódco? – nie mógł się powstrzymać Bonte.

– Jak już dojdziemy do rozwidlenia Amon, Anak i Bonte

w prawo, Ja i Honoe na wprost. Jeżeli ktoś coś znajdzie lub zostanie zaatakowany – wraca na rozstaje. W innym przypadku idzie dwa tysiące kroków, zaznacza, gdzie dotarł i wraca.

– Nareszcie coś się dzieje. Może tym razem nie zmarnujemy całego dnia? – powiedział Bonte zadowolony i żwawo zaczął iść ku rozwidleniu.

– A skąd wiesz, że jest dzień? Siedzisz przecież pod ziemią. – Anak schodziła dużo ostrożniej.

– Słuchaj złotko – Bonte zatrzymał się, podszedł do niej i stanął z nią twarzą w twarz – Gairimoresa nie pytaj o takie rzeczy. On wie i tyle. – posłał jej najweselszy i najgłupszy uśmiech ze swojego repertuaru, odwrócił się na pięcie i poszedł.

Byli już głęboko. Tu korytarz stworzony przez naturę piaskiem, korzeniami i kamieniami dość płynnie przeszedł w korytarz stworzony ręką ludzką. Ściany były wyrównane, za zaprawę służył ten sam materiał, którego braveni stosują do budowy swoich kamiennych siedzib. Korytarz zyskał na regularności i wysokości. Był już kwadratem o boku pięciu kroków. Tu musiał być początek kręgu. Przestali także schodzić głębiej.

Na rozstaju poszli w wyznaczonych przez Ean kierunkach. Anak potem mówiła, że całe to przeszukiwanie trwało kilka godzin. Była zdziwiona, gdy Bonte wyprowadzał ją z błędu mówiąc, że ledwie jedna i to niezbyt pękata.

 

Spotkali się po jakimś czasie. Na rozstaju czekali Ean i Honoe, do nich dołączyła pozostałą trójka.

– U nas owocnie. – opowiadał swoje wrażenia Bonte zaraz po tym, jak się ponownie spotkali – W korytarzu po prawej najpierw trafiliśmy na korzenie i pajęczyny, a po kilkuset krokach na dzwon. Nie zdobiony, z kawałka gładkiego kamienia. Amon kazał go oczyścić nieco. Sam sprawdził, czy jest w nim serce, ale chyba nigdy nie było montowane, nawet nie było miejsca na nie. Powiedział, że nie ma w nim magii i poszliśmy dalej. Przeszliśmy ponad osiem setek kroków, gdy trafiliśmy na kolejny dzwon. Zdawał się być bliźniakiem poprzedniego, też był bez serca, wykonany z kamienia, i także nie miał w sobie magii. Potem, idąc dalej, wyszliśmy lewym korytarzem na rozstaje, tym samym zataczając pełne koło. Naliczyliśmy szesnaście razy po sto kroków od Was do Was.

– A u nas po dwustu i czterdziestu krokach trafiliśmy na ścianę. – rozpoczęła swą opowieść Ean – Z jej boków były bardzo wąskie szczeliny, które okazały się być małymi korytarzami. Poszliśmy prawym. Był ciasny jak diabli i mocno ściskał, ale daliśmy radę. Trafiliśmy do jakiegoś pomieszczenia, trochę jak do pokoju, w którym na półce naprzeciw wyjścia z korytarza, leżał sobie dzwon. Nie był pokryty wcale ani kurzem, ani piaskiem. Był gładki, bez zdobień i z jakiegoś dziwnego kamienia, czysty jakby dopiero co był myty. Honoe nic nie mógł z niego wyczytać. Powiedział, że dla niego ten kamień to... białoskał?

– Biała skała. W ogóle nic nie mogłem się o nim dowiedzieć. – poprawił ją Honoe.

– O właśnie, dzięki. Okazało się, że ten lewy korytarzyk również prowadził do tego pomieszczenia z czystym dzwonem. Od ściany do dzwonu było dwadzieścia kroków. Wróciliśmy na rozstaje lewym korytarzem i od tej pory czekamy na was.

– Czyli koło w kole. Świątynia Edihe jak u Beatevona! - rozentuzjazmowanym głosem podsumowała opis Anak.

– Wydaje mi się, że te dzwony nie są zrobione z kamienia. – głos Amona przerwał im opowieści.

– A z czego? – zainteresowała się Ean.

– Myślę, że to ilater.

– Ilater? To bardzo prawdopodobne. – widać było, jak Honoe mówiąc to odpływa gdzieś – Bardzo, bardzo chciałbym mieć z niego sztylet...

– A ja groty... – popłynął w tę samą stronę Bonte

– To może weźmiecie sobie jeden ze sobą, co? – zaproponowała Anak – Wyniesiecie na górę i spokojnie przetopicie na to, co wam potrzebne?

– To niemożliwe, siostro. – powiedział Honoe – Jak raz ilater otrzyma formę...

– ...nigdy jej nie zmieni. My o tym wiemy, a ty nie? – Bonte nie rozumiał – Naprawdę nie wiesz, że to najtwardszy ze stopów, wytworzony przez samego Reeinta w Kuźni Bogów? Najtwardszy i najcenniejszy.

– Skoro więc to takie cenne, czemu go sobie nie weźmiesz? Ależ Bonte, weź ile chcesz! Wolna droga, chciwcze! – zaperzyła się Ean.

– Musimy przeszukać otoczenie dzwonów. – próbował przerwać początek kłótni Amon.

– A żebyś wiedziała! Wziąłbym cały taki dzwon na górę! Dostałbym za niego więcej, niż za skrawek papieru! – Bonte już się zdenerwował. Stanął naprzeciw Ean.

– Barbarzyńca! Byle tylko kabzę napchać! Jakie to typowe dla...

– Cisza!

Gdyby krzyknął ktokolwiek inny nie zatrzymałby tej pary przed rzuceniem się sobie do gardeł. Ale zrobiła to Anak, drobniutka i chuderlawa kapłanka z głosem jak harpia (przynajmniej gdy krzyczy), to i jej głos usadził ową parę w miejscu.

– Zamknijcie się! Amon coś powiedział. – dodała jak już uzyskała posłuch.

– Już Ci się udzieliła aura tego człowieka? „Jak przemawia to trzeba go słuchać”. – dodał z sarkazmem swoje trzy grosze Honoe.

– Mówił, aby przeszukać otoczenie dzwonów. – kompletnie zignorowała tę uwagę kapłanka.

– Czemu?! – zniesmaczony odwarknął w odpowiedzi Bonte.

– Bo tam są wskazówki gdzie są drzwi. – jak zawsze spokojnie, jak zawsze poważnym głosem, powiedział Amon.

– Jakie znowu drzwi? – tym razem nie wytrzymała Ean.

– Do sali pod nami. – dalej spokojnie tłumaczył Amon.

– Ja nie czuję pustki pod nami. Jesteś pewien? – w głosie Honoe pojawiła się ciekawość.

– Tak. I jestem pewien, że dzwony milczą o tym, gdzie to wejście się znajduje. Gdzieś ślad być musi, który nas tam zaprowadzi. Domyślam się też, gdzie jest zwój.

– To dobrze. Gdzie? – spytała Ean.

– W ścianie, którą niedawno omijaliście. – odparł Amon.

– W tej przy korytarzykach? Ona jest rzeczywiście gruba, na pięć kroków minimum, można tam skrytkę schować. – Honoe powoli przekonywał się do słów maga.

– Sprawę rozwiązują dzwony. To typowa „pułapka na dźwięki”. Nie chcę tylko, aby gdy otworzy się wejście do sali pod nami, ktoś tam wpadł. Tam prawdziwa zagadka znajdować się będzie. Tam będzie fiolka.

– Ja już kompletnie nie wiem, co ten starzec do mnie mówi... – Bonte złapał się za głowę.

– Tylko nie starzec! – znów uniosła się Ean.

– Odstąp! Rozumiem już. Wy „magiczni” zawsze razem trzymacie.

– A wy „siłacze” nie? Dziwne... – słowa Anak pozostały bez odpowiedzi. Tylko czyjś dziki wzrok krzyczał „dorwę Cię, dopadnę i zjem”.

 

Przez chwilę na rozstaju unosił się tylko kurz. Słychać było tylko coraz bardziej miarowe i coraz głębsze oddechy i palące się, trzymane w rękach pochodnie.

– To co? – Bonte w końcu przerwał ciszę.

– Pamiętasz modlitwę do bogów wszelakich? – zadał pytanie Amon.

– On nigdy się nie modlił do bogów. – wytłumaczył Honoe.

– „By modlitwę wznieść weź do siebie trzy dusze. Niech staną tak, aby każda była wierzchołkiem i każda sięgała następnej. Wznieś modły żarliwe a moc, jako czwarta dusza, pojawi się pomiędzy Wami. Gdy skończy się ich wszystkich rozmodlenie moc wróci do źródła i będzie czekać, dopóki znów trzy dusze nie staną ku sobie w tym samym celu.” Tak pisze Beatevon. – zacytowała Anak.

– Ale tu nie chodzi nam o modlitwę, prawda? – spytała maga Ean.

– Zasada jest ta sama, – chciał wytłumaczyć Amon.

– Już rozumiem! – Przerwała mu w pół zdania Ean – Ale nie mają ani dusz, ani serc...

– My musimy je rozmodlić. – stwierdziła Anak

– Przejście otworzy się kilka kroków za tą ścianą, w środku całej figury złożonej z trzech dzwonów. – podsumował Honoe.

– I w środku całej świątyni. – podsumował Amon i pokiwał z aprobatą głową.

– Mam! I będzie prowadzić w dół. – błysnął Bonte.

Zadowolony z siebie wojownik nie zauważył chichotu kapłanki.

– Podsumujmy. – rozpoczął po chwili – W ścianie przed nami jest zwój. Przed tą ścianą otworzy się przejście...

– … gdy trzy dzwony naraz dźwięczeć będą. – ciągnęła Ean – Wtedy to...

– … należy złapać zwój zanim wpadnie w przejście. – skończył ich wywód Honoe.

– A co z dzwonkiem Amona? – spytała Anak.

– Nic. Jest bezużyteczny. Ma serce. – odparł mag.

Kompani nawet nie skomentowali tego faktu.

– To przejście na dół otworzy się w pomieszczeniu z czystym dzwonem, tak? Tym za ścianą? Przecież jak on będzie wibrował to tam nie będzie można wytrzymać! – Bonte złapał się za uszy.

– Dlatego tylko Amon może tam stać. – spokojnie odparła Ean i zaczęła przedstawiać im plan – Za trzy pacierze uderzymy w dzwony. Ja w ten po lewej od sali, Honoe w ten po prawej. Może być zwykła modlitwa o powodzenie drogi.

– Anak zostaje ze mną. – powiedział spokojnie Amon – Ktoś musi mówić za mnie tę modlitwę jak będę nas otaczał bańką dźwiękową. – spojrzał na Ean Amon. Bonte nieco się zaczerwienił i przestąpił bezwiednie z nogi na nogę – Ruszajcie już. – skończył mówić mag.

– Wiem, wiem, czas nagli. – dodał idąc w kierunku ściany Bonte.

Po chwili Amon, Bonte i Anak zostali sami przed ścianą, obok której biegły małe korytarze. Amon spojrzał na kapłankę by sprawdzić, czy mówiła modlitwę. Widząc, że tak i widząc, że ma w ręku pochodnię zaczęli przeciskać się do pomieszczenia za ścianą. Bonte wciskał się już do sali korytarzem po lewej. Na miejscu stanęli jak najbliżej ściany i Amon zaczął szeptać. Jego zawołanie usiadło im na uszach i zasnuło je błoną, taką jak u palców żaby, na tyle szczelną, że przestali cokolwiek słyszeć, jednak na tyle kruchą, by móc ją zerwać. Anak pokazała jeden palec. Skończyła pierwszy pacierz.

Amon zaczął znów ruszać ustami. Jego postać na chwilę rozjarzyła się czerwienią, którą on dłońmi zebrał z otoczenia i powoli układał na swoim palcu wskazującym. Wiła się wokół niego i nie za bardzo była posłuszna, lecz on z cierpliwością rzemieślnika zbierał jej wysnuwające się pasma i układał na szczycie palca, łapał oplatające go czerwone nici i wił z nich kłębek. W końcu nawet jedna smuga czerwieni nie wydostawała się poza zgrabną kulkę.

Anak pokazała dwa palce.

Złapał kapłankę lewą ręką (tą bez kulki) za ramię i odwrócił ją plecami do siebie. On patrzył na dzwon, ona na ścianę. Po chwili jednak zreflektował się i stanął u jej boku przodem do ściany, z czerwonym palcem wycelowanym w dzwon. Ściana była szeroka na kilka kroków. A jeśli skrytka otworzy się nie tam, gdzie stoi Anak? Nie będzie szansy, by ją złapać i roztrzaska się w proch. A co, jeśli wtedy pergamin ulegnie zniszczeniu? Bonte pokazał mu, żeby się nie martwił. Podszedł do nich i tak ich ustawił, że cała trójka miała w swoim zasięgu całą szerokość ściany. Anak pokazała dwa palce i zaczęła nimi kręcić. Kończy.

 

Wtem kapłanka machnęła ręką i Amon wypuścił pocisk. Jak tylko umiał najszybciej odwrócił się od dzwonu. Długo (bardzo długo) nic się nie działo aż w końcu w połowie długości ściany kawałek muru się obluzował. Widać było, jak za chwilę wypadnie na podłogę. Oboje przygotowali ręce. W końcu kamień się wysunął i spadł na ręce Amona. a Anak złapała w swoje małą drewnianą szkatułkę. Amon rzucił swoim kamieniem o podłogę (ten rozpadł się w pył)

i zabrał jej z rąk drewniane pudełko.

Podskoczył jak oparzony. Zaczął w panice rozglądać się dookoła i stracił równowagę.

Anak krzyknęła niemo. Pod magiem zaczęła pojawiać się szczelina, z której jakaś ręka sięgała ku niemu!

W ostatniej chwili kapłanka pchnęła maga w kierunku dzwonu i sama rzuciła się w tym kierunku. Upuściła pochodnię, która teraz leżała na samym środku kamiennej, poruszającej się powoli płyty. Mag upadł boleśnie, ratując przede wszystkim od wstrząsów szkatułkę. Kapłanka natychmiast stanęła przed nim i zasłoniła go sobą.

Przed nimi nie było już szczeliny, tylko jakieś wielkie dziursko ziało w ich kierunku ciemnością. Pochodnia dotarła do krańca zapadni i turlała się bezwładnie w miarę jak płyta przesuwała się w kierunku dzwonu niejako chowając się pod nią i magiem.

Anak była pewna, że przez szczelinę wślizgnęła się do nich jakaś postać…

Przed ich oczami nagle stanął Bonte. Coś gorączkowo gestykulował, krzyczał nawet, lecz oni...

 

Anak zrozumiała. Wsadziła sobie do uszu małe palce rąk.

– …ariował! Na głowę upadłeś!! Nie widziałeś, że pod Tobą otworzyła się dziura?!

– Bonte. Bonte!! – krzyknęła do niego – On nic nie słyszy. Nadal ma błonę na uszach. – swoimi palcami przebiła Amonowi błony.

– Mam ja z nim siedem światów! – warczał Bonte rozgniewany – gdybym nie zareagował już byłby na dole. Spuścić na chwilę maga z oka to Ci się weźmie i zabije...

W momencie kiedy Amon cisnął pocisk i Ean, i Honoe uderzyli w dzwony. Hałas zrobił się nie do wytrzymania. Oboje, według planu, ruszyli z powrotem na rozstaje i skierowali się ku ścianie, lecz. Dzwony wydawały niesamowity dźwięk, buczały bardzo głośno. Ich dźwięk, ni to garnków glinianych, ni to uderzonej w studni patelni, ni to pisku harpii, zaatakował bębenki i aby nie stracić słuchu musieli uciec tam, gdzie dźwięk cichł, w górę korytarza, w kierunku jaskini, w której odpoczywali, całkowicie przeciwnie do zamierzonego celu. Dopiero po chwili, jak już się powietrze na dole nieco uspokoiło, zaczęli schodzić pod ścianę i wciskać się do sali z gładkim dzwonem.

Wreszcie do sali przecisnął się Honoe, a z drugiej strony Ean. Stanęli naprzeciw szerokiej dziury w posadzce. Sączyła się z niej blada poświata pochodni, która ostatecznie wpadła do środka. Dzwony powoli milkły i ich uszy wracały do siebie.

 

Amon cały ten czas pilnował, a potem badał skrzyneczkę. Była wykonana z drewna, bogato rzeźbiona, rozmiarami większa niż szeroko spotykane skrzynki na zwoje. Sprawdził już, czy nie ma w niej jakiejś zapadki, pułapki, może mechanizmu. Nic takiego nie znalazł i w końcu szykował się, by ją otworzyć.

– Już wiem czemu nie mogłem wykryć tej przestrzeni pode mną. – powiedział Honoe do Amona, który właśnie chował do swojego tobołka drewnianą szkatułkę. – Magia jest tam tak skondensowana, że topór zawiesisz.

– Ale ja widzę tylko drabinkę i światło. – dodał Bonte.

– Sanai i Ratachi – nie mylę się Amonie? – spytała kapłanka.

Amon podniósł się z podłogi. Spojrzał na kompanów. Na twarzach najemników malowała się radość, ekscytacja oraz odrobina niezrozumienia. Na twarzy Anak uśmiech i radość.

– Nie Anak. Nie mylisz się. – odpowiedział jej otrzepując szatę.

– O czym wy u diabła gadacie? – wtrąciła się Ean.

– Światło na dole pochodzi nie tylko od pochodni, lecz także od dwóch żywych luster, Sanai i Ratachi. – tłumaczyła im Anak. – Dwóch przyjaciół Scorei, na jej życzenie, wykonało te zwierciadła. Mówi się, że „oddali swe życie by tchnąć w nie magię”. Teraz już wiem co to oznacza.

– A mówią, że wyznawcy to nie barbarzyńcy. – tak jakby od niechcenia i do nikogo powiedział tym razem Bonte, a Honoe tylko skinął głową w porozumieniu.

– Bo to nie są barbarzyńcy! – zaperzyła się Ean – Ty też poświęciłbyś życie za to w co wierzysz i kochasz. Nawet, jeśli to tylko mieszek.

– Dobra już! Spokój wy dwoje. – twardo usadził ich w miejscu Amon – Schodzę pierwszy.

– Nie ma mowy. – tym razem to Honoe usadził Amona – Jestem malutkim nandem, więc to będzie najmniejsza strata, jak mi się coś stanie. – powiedział i szykował się do zejścia.

 

Wszyscy patrzyli, jak małe ciało kompana zsuwa się powoli po metalowej (Bonte by przysiągł, że ilaterowej) drabince. W końcu dotknął posadzki, zrobił szybki przewrót w prawo i zniknął im na chwilę z oczu. W tej ciszy, która na nich zstąpiła, słychać było, jak mag przełyka ślinę.

– To pomieszczenie wygląda jak krypta! – usłyszeli wreszcie głos z dołu – Naprzeciwko drabinki, w oddali, widzę trzy postumenty. Dwa skrajne zajmują zwierciadła, na środkowym jest gliniana fiolka. Możecie zejść. Nic niebezpiecznego.

– A po co my tam wszyscy? Weź fiolkę i wracamy! – krzyknął do niego Bonte.

– To nie takie proste, co Amon? To ta druga zagadka? – odwróciła się do niego Ean i spojrzała mu w twarz. Nie widząc w niej odpowiedzi (mag znów uciekł myślami na poszukiwanie Celu) zaczęła zsuwać się na dół i zachęciła innych, by podążyli za nią.

– Sanai i Ratachi. Niech wiecznie odpoczywają. – już na dole, stojąc przy drabince naprzeciw odległych o kilkanaście kroków zwierciadeł westchnęła Anak.

– Jak dla mnie to wiecznie pracują. – to Honoe. I jak zwykle powiedział to ot tak, do nikogo.

 

Pomieszczenie na dole, krypta, miała regularny kształt prostokąta długiego na kilkanaście kroków i szerokiego jak ściana w sali powyżej. Czuć było w niej ciepło, które pochodziło od promieni ze zwierciadeł. Oba swym światłem obejmowały drabinkę i wszystkich, którzy zdążyli zejść na dół.

Postaci rozproszyły się po pomieszczeniu. Tylko Amon został tak, jak zszedł i błądził myślami na niedostępnym dla nikogo poziomie. Po chwili odezwał się:

– Krypta Hommita, wykuta przez Sontema. Tyle ludzkich legend, tyle opowieści w tak małym miejscu…

Ean widząc, że z maga nie będzie przez chwilę pożytku przejęła znów stery.

– Bonte! Zastanów się lepiej co teraz! – rzuciła mu wyzwanie.

– Tutaj legenda się kończy. – powiedział nagle do nich Amon – Mówiła, że dwa snopy światła znajdę, z których każdy chłodny jest gdy na niego patrzę, a piekłem jest kiedy coś do niego włożę. Staliśmy w ich świetle a spłonąć nie zamierzamy. Coś jest…

Wojownik stanął za postumentami.

– Sprawdzę tę glinianą fiolkę. Może wystarczy ją zdjąć z postumentu? – odparł.

Jak powiedział tak uczynił.

W czasie, jak Bonte wyczyniał harce nad postumentem z fiolką oraz pozostałymi dwoma, na których zamocowano zwierciadła, pozostali rozejrzeli się po krypcie. Ściany miała o wiele bardziej wygładzone, niż te, które pozostawili za sobą. To pomieszczenie w całości było zbudowane z cegieł i dodatkowo co druga z nich zawierała jakieś symbole, po takim czasie już nie do odczytania.

– Scorea musiała nieźle się namęczyć, by coś takiego wznieść, tylko własną ręką. Podziwiam jej samozaparcie – powiedziała Ean.

– To nie ona budowała tę kryptę. – powiedział Amon – Autorami tego pomieszczenia są Hommit druid i Sontem wojownik. Przybyli tu na pomoc Scorei gdy ta o nią we śnie ich prosiła.

– Tak naprawdę to w tej glinianej fiolce ukryty jest mniejszy flakonik. – podsumował właśnie w tej chwili rekonesans Bonte – Chyba to o ten nam chodzi. Za diabła przez szyjkę go nie wyciągniemy. Jest za wąska.

– A co ze zwierciadłami? – zainteresował się Honoe.

– Stoją obok przecież – żachnął się wojownik.

Honoe oderwał się od ścian pomieszczenia i podszedł do druha obejrzeć zwierciadła. Bonte nadal mordował się z glinianą fiolką próbując ją od postumentu oderwać. Ta jednak trzymała się go tak, jakby była z niego wykuta. Była z gliny, fakt był niepodważalny. Ale bardzo mocno trzymała się swego postumentu.

– Widziałeś? Bonte. Te zwierciadła stoją na jakimś mechanizmie... – przykuł uwagę kompana Honoe uwalniając go od tańców nad przeklętym już wielokrotnie przez niego przedmiotem.

– Może światło zwierciadeł nie jest niebezpieczne? – zastanawiała się Ean

– Sprawdźmy. – Bonte wyjął z tobołka ostatnią pochodnię i wrzucił w snop światła.

Ta natychmiast zniknęła! Nie spaliła się, choć czuć było spalone drewno, lecz zniknęła. Proces musiał nastąpić piekielnie szybko.

– Jest niebezpieczne. – skwitował doświadczenie Bonte.

– Piekłem światło się staje im bliżej zwierciadła będzie. - podsumował odkrycie Amon i znów zatopił się w myślach

– Może aby wyjąć zawartość należy tę glinianą fiolkę rozbić? – nie dawał za wygraną Bonte.

– Jasne. A gdy rozbijesz gliniany dzbanek fiolka w środku nie pęknie tylko wyskoczy Ci prosto w dłonie nienaruszona i bez skazy. – ironizował Honoe.

– To może ją zepchnąć? Jak zdrowo rąbnę to opuści postument. Tylko niech ktoś ją łapie! – powiedział Bonte.

– Myślę że to... – zaczął Amon ale przeszkodziło mu nagłe i dzwoniące w uszach BAM!

Dźwięk jeszcze długo wibrował odbijając się od kamiennych ścian krypty. Nie oszczędzał uszu całej piątki poszukiwaczy przygód, nie oszczędzał także fiolki i zwierciadeł, ale w końcu zaczął tracić na sile.

– ...zły pomysł. – niezrażony dokończył Amon jak świat przestał już wibrować, dzwonić i huczeć mu w głowie – Tu potrzeba czegoś więcej, niż fizycznej siły. – powiedział patrząc, jak Bonte chowa młot z przepraszającą miną.

– „Płomieniem glinę wypalisz duszy jej pozbawiając. Będzie Ci odtąd służyć jako naczynie i taką już pozostanie do końca swych kruchych dni. Lecz czasem żar pozwala wydobyć z gliny jej nową duszę, pozwolić, by służyła ona bogom na równi z istotami”. Beatevon i jego garncarstwo. – zacytowała Anak.

– No przecież! Rozgrzejmy glinę! – podchwyciła pomysł Ean.

– Ean, słonko nasze. Ty nam poświecisz, ty ją ogrzejesz i rozpalisz? Czy masz może przy sobie jakieś inne paliwo? Drzewa jakoś tu nie rosną. –zauważył wojownik próbując się zrehabilitować.

– Zamiast się wygłupiać, może ruszysz któreś z tych zwierciadeł? – odpowiedziała mu Ean – Skoro ich światło jest takie gorące a Honoe mówił, że ich cokoły mają jakiś mechanizm. Może można je obrócić?

– Masz to siostro! – krzyknął zaaferowany. Mógł zrobić coś co wymagało od niego tego co umiał najlepiej.

Po serii stęków, sapnięć, westchnień i napinania mięśni w końcu można było usłyszeć świszczący w rytm oddechów głos.

– Tych luster nie można ruszyć choćbym nie wiem jak się zapierał. – podsumował swe wysiłki Bonte.

– Czyli ten mechanizm nimi porusza. – powiedział niby do nikogo Honoe. Bonte tylko na niego spojrzał.

– Może na wszelki wypadek stańmy za lustrami. Nie chcę się spalić podczas tych prób. – Anak podeszła do drabiny, którą wszyscy tu zeszli. Pociągnęła za sobą wciąż zamyślonego, stojącego tam od dobrej chwili Amona i schowała go za jednym ze zwierciadeł. Honoe już szukał czegoś wokół jednej z podstaw.

– Mechanizm jest uszkodzony, ale z mieczem Bontego damy radę go uruchomić. – powiedział Honoe potwierdzając znalezisko.

– Czego chcesz od mojego miecza, barbarzyńco? – zaperzył się Bonte.

– Po pierwsze: i tak go już nie używasz, odkąd masz młot, młotku. – powiedział mu uprzejmie Honoe – po drugie: wajchy mi trzeba.

Zabrał z jego plecaka wysłużony już kawałek żelastwa, wsadził w tryby mechanizmu i próbował go poruszyć. Dopiero jak do pomocy przyszedł mu wojownik, wspólnymi siłami ruszyli kilka ząbków zapomnianego do dziś koła.

Lecz kiedy udało się im je poruszyć, zwierciadła przekręcały się jednocześnie. Po kilku próbach okazało się, że ich pole manewru ograniczone było przez sam mechanizm, którego ze swoich miejsc nie mieli szans dojrzeć. Wystarczyło dodać, że każde ze zwierciadeł mogło się obrócić tylko o jedną kwartę koła. Tak więc jeśli zwierciadło lewe na początku oświetlało drabinkę (wzdłuż lewej ściany krypty) kończyło swą możliwość ruchu na glinianej fiolce pokonując w tym czasie dokładnie kwartę koła (po drodze oświetlało także prawe zwierciadło). Prawe zwierciadło w tym czasie nie poruszało się.

Gdy poruszali prawe zwierciadło to wraz z nim przekręcali także lewe. Przesuwało się w tym samym czasie, w tym samym tempie oraz w tym samym kierunku co prawe. Doprowadzało to do sytuacji, że gdy oba zwierciadła patrzyły na drabinkę, to nie można było poruszyć prawym zwierciadłem wcale. Gdy lewe patrzyło na fiolkę, to prawym można było poruszyć w pełnym zakresie od drabinki aż do fiolki z tym, że kręcąc prawym w lewo lewe też kręciło się w lewo i od fiolki uciekało (promienie obu zwierciadeł spotykały się pośrodku pomieszczenia) aż sięgnęło drabinki (prawe wtedy patrzyło na fiolkę). Kręcąc teraz prawym w prawo lewe też kręciło się w prawo (promienie znów spotkały się pośrodku pomieszczenia) i wszystko wracało do początku.

Bonte dostał kręćka i już miał zamiar użyć na zwierciadłach młota, ale Honoe szybko złapał go za ramiona, posadził w rogu krypty i przytrzymał chwilę, by zdążył ochłonąć.

– Fiolka nie rzuca cienia. – spostrzegła Anak.

– Rzeczywiście. To tak, jakby ta glina pochłaniała całe światło zwierciadła. – poparła kapłankę Ean gdy starali się z owych doświadczeń wyciągnąć jakieś pożyteczne wnioski.

– Gdy zwierciadło ustawione jest naprzeciw fiolki, choć jest tak blisko i żar tam ogromny glina ani się nie topi, ani nie zmienia kształtu. – kontynuowała Anak.

Mocno zmęczeni tą zabawą mężczyźni odpoczywali teraz.

– Na moją głowę to pod posadzką Scorea schowała całe te zębatki i trybiki. Musimy odnaleźć chociaż jeden ich fragment i zepsuć – zaproponował Bonte.

– Nie Scorea tylko… – próbował się wtrącić Amon.

– No nieważne kto! – przerwał mu zmęczony i rozgniewany wojownik – Rozwalmy tu coś bo dostanę świra!

– Ale najpierw ustawmy zwierciadła tak, by jedno z nich było skierowane na glinianą fiolkę. Jeżeli mamy go nie ruszyć potem to niech będzie już na swoim miejscu. – podpowiedziała Anak.

– Złota myśl. – przytaknęła Ean.

 

Znów przez chwilę słychać było dzikie stęki i posapywania. Mężczyźni ustawili lewe zwierciadło naprzeciw glinianej fiolki (prawe oświetlało drabinkę).

– Teraz przydałoby się poszukać w nich mechanizmu. Może gdzieś koło postumentu? – zaproponowała Anak.

– Mnie się wydaje, że same postumenty mogą być mechanizmem. – wrócił do żywych, zostawiając swe myśli, Amon.

– Może być i tak. To macamy. – Bonte zaczął obłapywać, wąchać i zaglądać do każdej szpary, szczeliny czy wypustki w prawym postumencie.

– Ja mam coś! – pochwalił się Honoe – W postumencie jest jakieś wgłębienie o dość znanym mi kształcie…

– Pokaż no! – odsunął go Bonte – Hehe! – podsumował odkrycie kompana – Niech mi się młot złamie, jeśli nie wiem co to za kształt. Zobaczę, czy w tym lewym postumencie jest taki sam otwór.

– Amonie. – zwrócił się do maga Honoe – Daj mi ten krowi dzwonek, co go nam w jaskini pokazywałeś. Chyba jednak nie jest aż tak bezużyteczny.

Bonte pokazał Honoe, że przy w drugim cokole nie było takiego otworu.

Ten wziął z ręki Amona ów krowi dzwonek i włożył na miejsce w prawym postumencie. Po chwili zwierciadło lekko zawibrowało. Teraz dawało się przesuwać bez większych oporów tak, że nawet kapłanka bez większego wysiłku mogłaby je ustawić w takiej pozycji, w jakiej by chciała.

– Bezużyteczny przedmiot, mówiłeś! – Bonte się rozkręcił – Ty nigdy nie nosisz przy sobie bezużytecznych rzeczy. – powiedział z uśmiechem do Amona. Z uśmiechem, który po raz pierwszy od dłuższego czasu nie był podszyty ani sarkazmem, ani drwiną.

Ustawili oba promienie wprost na fiolkę. Ta zaczęła po chwili zmieniać kolor. Im dłużej światło z obu zwierciadeł padało na nią, tym czerwieńszą się stawała. Gdy fiolka rozgrzała się już znacznie nagle w krypcie wybuchło słońce, które poraziło wszystkich w niej obecnych. Dopiero po dłuższej chwili cała piątka awanturników mogła swobodnie otworzyć oczy. Pierwszy odzyskał wzrok i odezwał się Bonte.

– Ciemno tu jak w krypcie...

– Skończyły się nam pochodnie? – spytała lekko ze strachem Anak.

– Amon, możesz? – poprosiła Ean.

Amon zaczarował:

 

Słowem mym i czynem przyzywam płomyki

Dajcież nam ognia piekielne chochliki!

Dajcie też siłę, by przez pacierz chociaż

Utrzymać kulę, co świeci w ciemnościach.

 

– Jak ja kocham, jak on czaruje. – rozpływał się w zachwytach Bonte. – Jakież on ma piękne te zawołania.

– Dałbyś już spokój. – strofowała go Ean. – Zazdrościsz, że ty tak nie umiesz?

– Ani ze mnie wierszokleta, ani mag. – odciął się jej ostro.

– Spójrzcie! Glina się… stopiła! – zawołała do nich Ean – Flakonik! – podniosła z podłogi zdobycz i pokazała im podnosząc do trzymanej w ręku przez Amona kuli światła.

– Przecież tego jest tam nie więcej, niż łza, może dwie. – ocenił na oko Honoe.

– Łzy Nehtarai – jednocześnie, z czcią w głosie powiedzieli Amon i Anak.

– Czuję w oddali jakieś kroki. – słowa Bontego natychmiast zgasiły radosny nastrój. – Na drabinę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania