Laurembar - tom I - Dom o Zielonym Dachu - Rozdział 2 - Fiolka Życia (część 4)

- * - * - * -

 

– Cóż to jest? Nawet ja nie mogę odgadnąć kto to. – Ean była mocno zdenerwowana. Czekała w sali nad kryptą na resztę, która powoli (jak powoli!) wdrapywała się po drabince.

– Jest zwierzęcy? – spytał Honoe, kiedy do niej dołączył.

– Gdyby był już bym Ci wszystko o nim powiedziała. – żachnęła się druidka – On nie jest tworem Nehtarai.

– Może krzyżówka? – próbował dalej łotrzyk.

– W jaskiniach i pod ziemią to może być na przykład minotaur. Albo… – właśnie dołączył do nich Bonte i zaczął się zastanawiać na głos.

– Ineme et alat, jedrh alai? (tłum. "Jestem witarem dla Ciebie, a tyś jest?") – słowa płynące z ust Anak na chwilę pojaśniały w pomieszczeniu. Anak zdała się migotać. Jej powieki tańczyły w takt tak szybkiej melodii, jak sny, które tańczą zanim zaśniemy tuż pod naszymi powiekami. W końcu otworzyła oczy – Cyklop.

– Cyklop? Pod ziemią? Panienko przesadzasz… – Bonte już chciał wyjść ze swoją wiedzą na ten temat

– To nie jest zwykły cyklop. – dodała, gdy czar wrócił do niej – Nie mogę dokładnie go rozpoznać, a nie stosuje magii by się ukryć.

Spojrzeli po sobie. Druidka Ean i kapłanka Anak nie byli w stanie określić kto do nich podchodzi? We dwójkę potrafiłyby odnaleźć w swojej pamięci informacje o praktycznie każdym zwierzęciu zamieszkującym Laurembar. To musiał być demon, stwór magiczny lub po prostu jakieś pieroństwo. Ean potrafiła wyczuć nawet bestie i zwierzęta Setto, więc szykowała się im nieziemska kompania.

– Wiele przedmiotów tu dusz nie miało. – zaczął Amon – Ten także jej nie ma. Oczu nie potrzebuje, bo wyczuwa serca. On duszami żyje jak my powietrzem.

Nagle, tak jak stali, Bonte i Ean instynktownie zajęli postawę bojową naprzeciw korytarzyków prowadzących do sali.

– Cyklop krwawego kamienia! – rzucili jednocześnie.

– Żywa legenda… Chodu ludziska, bo to nasza ostatnia podróż będzie! – głos Ean drżał.

– Ale gdzie? – Honoe też stanął obok nich, gotowy do walki – Wejście zamknięte, a i kroki cyklopa jakby właśnie... stamtąd? – pokazał przez ścianę przed nimi, w kierunku korytarza pnącego się w górę do groty, w której obozowali.

– Już jest w jaskini! – wyczuwał wibracje ścian dotykiem Honoe. – Jak on się tam dostał?

– To teraz nie jest najważniejsze. Bronimy się na rozwidleniu? – rzuciła Anak chwytając pewniej swój kostur i szykując się do pomocy. Kroki stwora czuli już wszyscy. Przychodziły do nich jako wibracje ścian.

– Z całym szacunkiem Anak, ale jego nie draśniesz. – głos Bontego był spokojny, lecz ostry. – Tu by potrzeba dobrej magii, nie oręża.

Kroki były coraz bardziej odczuwalne.

– A Amon? – Anak nie dawała za wygraną.

– On nie włada czarami robiącymi kuku. – syknął Bonte – Tak mu chyba z dzieciństwa zostało. On tylko wspomaga nas w podróżach. To dlatego jesteśmy mu potrzebni. Jest cokolwiek nieofensywny.

– No to klops. – podsumowała położenie całej ich piątki kapłanka.

Usłyszeli nagle jakiś hałas, jakby ktoś w korytarzu uderzył pięścią w ścianę. Nieludzko twardą pięścią w normalną, kamienno-skalną ścianę. Głuchy pomruk skargi ziemi potoczył się w dół, do nich.

– Tym razem z moim szacunkiem, Anak. – odszepnął jej Honoe – Klops jest smaczny. My wpadliśmy w gówno i nie mam pojęcia jak z tego wyjdziemy.

Kroki na chwilę ustały. Cisza, która ich dopadła, była tak sztuczna, tak niespotykana...

 

Rroarr!!

 

Potężny samą tylko siłą, niski i chrapliwy dźwięk, jakby stos kamieni tarł się w gardle zanim wydał na świat ów okrzyk. Echo jeszcze wiele razy powtórzyło ...arr! ...arr!

Nie był to głos cyklopa. Nowy stwór poczuł ludzką krew. Wiedział już, że za chwilę będzie należeć do niego.

– Zmysłowiec – szepnęła Ean.

– Zmysłowiec? – spytała kapłanka.

– Tak Anak. – Honoe, podchodził powoli do ściany obok wąskich korytarzyków – Bestia, która się naszymi zmysłami żywi. – Oparł się plecami o ścianę, po lewej i po prawej ręce mając wyloty korytarzy. Patrzył wprost na druhów i na czysty dzwon za ich plecami – Nie poczujesz jej dotykiem, nosem, nie zobaczysz ani nie usłyszysz. Ale jak ma cię w swojej mocy odczuwasz wszystko to, co on ci odczuwać każe. – spłycał oddech, szykował się – Do popękania bębenków, do zagotowania się gałek ocznych, do obdarcia ze skóry...

– Amon – błagała Ean – jeśli masz w zanadrzu jakiegoś asa to zagraj go teraz. – stanęła w pozycji, bez broni w dłoniach, prawym bokiem do Homoe, lecz w odległości jednego kroku od niego. Wylot jednego z korytarzy także miała po swojej lewej stronie plecami opierała się o ścianę. Patrzyła w mrok swojego korytarzyka – Talia nam się skończyła. – spłycała oddech.

Znów zaczęli czuć kroki. Po chwili zaczęli też je słyszeć.

Łup.

Zduszone i zwielokrotnione przez echo kręgu. Ugięło im kolana i na chwilę zabrało czucie w rękach. Nie krok. Uderzenie czymś w ścianę. Po wielokroć powtórzone przez korytarze zasypanej świątyni.

– Amon! – krzyknęła szeptem, w gniewie, Ean – Mówię Ci to jako dowódca najemników. Z naszym ekwipunkiem i uzbrojeniem możemy ich tylko w stopy połaskotać! Obudź się! Zacznij coś robić! – zastygła w postawie, kłykcie zaciśniętych dłoni pobielały natychmiast.

 

Łup.

Bonte wyjął młot i stanął plecami do ściany, lewym bokiem do Homoe (także w odległości jednego kroku od niego) i prawym bokiem do drugiego korytarza. Zaczął szeptać. Naprzeciw tej defensywnie ustawionej trójki stali teraz Anak i Amon. Pomiędzy nimi ziała dziura prowadząca do martwej już krypty. Światło na całą scenę rzucała nadal kulka Amona.

 

Łup.

Amon otrząsnął się i zaczął szukać czegoś w tobołku. Szkatułka z trzaskiem rozbiła się o posadzkę.

 

Łup!

Dużo bliżej i potężniej, niedaleko. To tak jakby... Cyklop swym kamieniem uderzał z rozmysłem o ściany! Przechodziły w kamienne im bliżej było do rozwidlenia, a on właśnie uderzył kamieniem o kamień!

Stał już prawie na rozwidleniu.

 

Łup!

Zwój wypadł mu z rąk, gdy Amon próbował go podnieść z ziemi. Pokaleczył sobie rękę drzazgami, w które rozpadła się szkatułka. Nie było w niej żadnych zabezpieczeń, tylko ten skrawek papieru. Dobrze, że zwój nie wpadł do krypty. Jej krawędź był odległa od maga tylko o dwie stopy.

On sam cały drżał i nijak nie mógł tego opanować. Widać było, że walczy bardziej ze sobą, niż ze strachem. W całej tej walce zapomniał nawet o podtrzymywaniu czaru i kula, która była z nimi od wyjścia z krypty właśnie rozwiewała się i niknęła w oczach.

Otoczyła ich ciemność.

– Amon! – krzyknęli jednocześnie Bonte i Ean.

Homoe słuchał szmerów w szparach. Jeśli szedł do nich zmysłowiec, może zdąży go trafić jak będzie się przeciskał. Sztylety miał już w pogotowiu.

 

Łup!

Cyklop był już na rozstaju.

– Amon!! – krzyknęła Anak.

 

Łup!

Rroaarr!!

 

Stwór rozdarł się na całe gardło. Znów, jakby ktoś tarł kamieniem o kamień, ale jeszcze... Do tego dźwięku dołączył świszczący oddech, charkot zakurzonych płuc i bliska odległość. Zadzwoniło im w uszach…

Amon wymacał wreszcie zwój. Spojrzał w kierunku Anak. Szata kapłanki blado jaśniała. Zdążyła rzucić na nią poświatę. Odetchnął i zaczął:

– „Dlatego też Parn powiedział im:” – zdziwił się jak sztucznie brzmiały jego słowa, jakby wypływały nie z niego. Za ścianą usłyszeli dźwięk jakby osunęła się skarpa... Cyklop bawił się ich strachem podając ich na tacy zmysłowcowi – „Gdy tylko drogi zamkniętej szlak poznasz postawię Ci ją otworem.”

– Parn?! – spanikowała Anak i odwróciła się do maga – Ja nie chcę do grobowca! „Śmierci się nie ulęknę, gdyż ona prowadzi...”

– Nie kontruj! – krzyknęła Ean, porzucając na chwilę postawę.

 

Łup!

Potężne uderzenie omal nie oderwało Sontema od ściany, zewsząd sypnął się piach. W tle słychać było głos maga, który w kurzawie i szumie osuwającej się ziemi oraz odłamków ściany zanikał, sam stawał się szumem.

Amon nie przestawał zaklinać.

– On chce nas stąd wyciągnąć! – znów krzyknęła Ean, kończąc swą myśl, po czym z powrotem spłyciła oddech szykując postawę.

 

Łup!!

Kamień cyklopa uderzył w ścianę. Z góry posypały się skruszone cegły. „Spokój!” kontrolował sytuację Homoe. On sam kucnął z plecami przy ścianie, choć odłamki kamiennych cegieł i gruz, osuwały się wprost na miejsce, gdzie się znajdował. Odpryski uderzały w niego bezwładnie, w swym pierwszym od wieków tańcu. Piach i pył był wszędzie, coraz trudniej łapali oddech.

Bonte skończył szeptać. Jego młot, na chwilę zajaśniał purpurą i sadzą. Cyklop znów potężnie uderzył w ścianę, którą, zdawało się, podpierał Sontem.

– Przez piekło? – szepnęła przerażona Anak.

– Spokóój… – znowu komenderował Homoe.

– Nie. Przez wiarę. – odezwał się Bonte głosem, w którym brzmiało opanowanie. Już jest pogodzony ze sobą i z bronią. Przyjął postawę i czekał.

 

Łup!!

Ściana przestała się trzymać. Na dół poleciały pokaźnych rozmiarów fragmenty muru. Jakaś postać płynnym ruchem odskoczyła przed jednym z nich w ostatniej chwili. Odłamki skał zaczęły latać wokół nich. Ean i Bonte poczuli Homoe ustawiającego się plecami do ich boków. Oderwał się od ściany i przesuwał ich w kierunku maga i Anak ale tak, by nie wpadli do krypty.

Amon był już za bardzo skupiony. Nie czuł już nic, wokół niego zbierała się ciemność, rozpraszana tylko mdłą poświatą szaty kapłanki.

 

Łup!!

Posypała się ziemia i cegły. Trójka najemników przeskoczyła wejście do krypty, stanęła wokół maga i kapłanki w tym samym co przed chwilą szyku. Zamienili się od razu w posągi. Mają tylko jedną szansę.

W walce ze zmysłowcem chodzi o to, kto pierwszy. W walce z cyklopem – kto silniej.

– „Otwórz wrota czasu i przestrzeni!” – głos maga był potężny, pomimo kurzawy, która wdzierała się im do płuc – „Daj nam możliwość wyjścia stąd obronną ręką tak, jako dawałeś wyjście innym przez Twą wieczność całą!”

Powietrze w pomieszczeniu jeszcze bardziej zgęstniało. Wokół czaił się cień. Z prawej strony jakby...

– Wietrze: odpuść nam! Lesie: rozchyl korony! – Amon krzyczał – Ziemio: przepuść nas!

 

Łup!!!

Huk chciał rozsadzić im czaszki, kamienie i odłamki skał poleciały w kierunku gromadki zbitej wokół maga. Bonte wychwycił największe z nich i młotem je porozbijał. Ściana, w której jeszcze niedawno schowany był pergamin Amona, przestała istnieć. Zobaczyli kontur potwora i coś na granicy jego postaci. Cień ruszył w ich kierunku.

Wszechobecny kurz i pył powodował, że nie mogli oddychać, zamazywał im obraz. Zauważyli kształt wysoki aż do sklepienia.

Wtem, pomiędzy nogami…

– Amon, szybciej! – wrzask Ean – Ten mały wije się ku nam! Am…!? Ahaha! Wpadł do krypty!

– Czasie – w miejscu stań! – darł się Amon.

 

Rroarr!!

Okrzyk, z tak bliska, lecz z dołu, niemal rozsadził im bębenki, spotęgowany przez ściany obu pomieszczeń. Nagle zobaczyli wielki prawie na całą szerokość korytarza kamień trzymany przez ogromne cielsko człekokształtnego cyklopa. Jego ciało drgało w rytm śpiewanej przez mięśnie, śmiertelnie potężnej i harmonijnej pieśni. Kontem oka widzieli wypełzający z krypty cień.

– Nehtarai, ja tylko pokorną Twą służką, idę do Ciebie, by... – zrezygnowana wyrzucała z siebie modlitwę Anak.

– Przestrzeni – prowadź!!

 

Łup!!!

Squeek!!

 

- * - * - * -

 

Widział z oddali jak ta piątka wchodziła do puszczy. Jak las za nimi zamknął swoje wrota. Jakże cicho się zrobiło, kiedy w końcu odeszli i przestali przeszkadzać wioskowym. Siedział na dachu domu stojącego najbliżej studni więc był dość blisko całej grupy, by widzieć twarze każdej z tych postaci. Był ciekaw jak tacy młodzi, z tak małą wiedzą, zamierzają rozprawić się z tą legendą. Według niego porwali się z motyką na słońce.

Na to, co mają zamiar zrobić, potrzebują czasu. Dni kilku zaledwie, ale jednak. Ciekawość to dla kota pierwszy krok ku śmierci.

A dla ptaka?

Siedział na dachu i czekał na ich powrót. Nie zdecydował się odlecieć, choć w tym miejscu i tak nie planował zostać zbyt długo. Chciał tylko zobaczyć, czy im się udało.

 

Dwa dni później poczuł huk. Tak – poczuł, gdyż do wioski dotarło ledwo blade wspomnienie po nim. Niósł się wprost z puszczy. Chwilę potem za wzgórzem (z dachu widział wszystko dalej), wprost z lasu pojawił się dym i pył, który wiatr rozwiewał pasmami po polach. Przeszukiwał horyzont.

Zobaczył ich. Dwoje jako tako trzymało się na nogach, lecz szybko opadło na kolana. Trzy ciała leżały na ziemi bez ruchu.

 

Jednoskrzydły patrzył bystrymi oczkami. Siedział na swojej więźbie chatki na wprost wzgórza (i na wprost studni), i szybko rzucał ciekawym łepkiem to w jedną, to znowu w inną stronę. Widział już wiele, ale tego zupełnie się nie spodziewał.

Ptak przekręcił łepek i przyjrzał się uważniej postaciom na tamtym spłachetku ziemi. Jedna z tych postaci... Leżała na ziemi, żywa chyba, ale spowita poświatą mroczniejszą, niż cienie. Jeżeli tak, to właśnie przeszła doliną śmierci, otarła się o Parna, przewodnika dusz, i była w pół drogi do Iglicy Lodowego Palca.

Jaki układ zawarła ze śmiercią, że Parn go puścił? Moment – ich puścił! Przecież on, ten mag, to leżące na ziemi ciało, przeprowadził przed nosem Łowcy Dusz pięć osób!

 

Jednoskrzydły rzucał wzrokiem. Starał się przyjrzeć mu jeszcze dokładniej. Jego postać spowijał mrok, powoli (jak pył, co go ze sobą przynieśli) rozwiewany przez wiatr. Zobaczył zwykłą twarz zwykłego gairimoresa. Jego odkryta, łysa głowa miała znamię w postaci liścia. Ale liść ten zajmował u niego większą część czaszki, niż u zwykłego... Oto legenda w całej swej okazałości.

 

Znalazł go. Człowieka z Liściem na Głowie.

 

Słońce za chwilę wzejdzie. Nad pagórkiem zbiorą się długie cienie. Ptak wolałby, gdyby wszyscy tam w dole zostali oślepieni światłem Dziennej Gwiazdy, ale i to musi wystarczyć. Przyszykował swe nóżki do skoków. Z dachu na ziemię łatwo jest sfrunąć. A jak ma to zrobić jednoskrzydły?

Skok, skok, skok, trzy skoki w bok...

By zniknąć będzie musiał nieźle się natrudzić.

 

- * - * - * -

 

Na środku placyku, koło studni, stały cztery postacie. Wszystkie wyposażone jak do drogi i widać było, że zniecierpliwione. Zwłaszcza jedna z nich ciągle przestępowała z nogi na nogę.

– Długo jeszcze będziemy tak siedzieć?

– A co, nudzi Ci się Bonte? Czy za każdym razem musisz być taki niespokojny? Jeszcze się nie przyzwyczaiłeś, że zawsze każe na siebie czekać?

– Łatwo Ci mówić „czekaj”, Ean. Czekam, i czekam i nic. Może drogi zapomnieli?

– Jeszcze przecież nie wydobrzał. – powiedziała Anak – Cholernie dobry mag.

– Ależ Anak! Kapłance nie przystoi! – poprawił ją Honoe

– A co mam innego zrobić? Tylko wściekać się mogę! Gdyby mi go dali pod opiekę już dawno by wyzdrowiał. – gestykulowała energicznie podkreślając swe słowa.

– Ale ty musiałaś odnieść flakonik do swoich. – przypomniał jej Bonte.

– I dali go potem jakiemuś chłystkowi, co nie wie co gorsze: miecz czy jego własny cień! – rozgoryczona Anak usiadła na cembrowinie.

– Chciałeś zachować fiolkę dla siebie Bonte? Ruszyć w świat by nas uratować od tego Miecza? Odkąd to jesteś filantropem? – ironizowała Ean.

– Jego nie do Miecza ciągnie. Raczej do bogactw po nim. – znów, jakby do nikogo powiedział Honoe.

– Kiedy go wypuszczą? – Bonte zignorował przytyki i skierował rozmowę na inne tory.

– Mówią, że pod koniec siewów. – zrezygnowana Anak opuściła ręce. Patrzyła w kierunku wschodzącego słońca, Dziennej Gwiazdy i myślała o magu.

– To jeszcze sporo czasu. – podsumował Bonte.

– A co? Już za nim tęsknisz? – spytała zadziornie Ean

– Za nim, czy za cyklopem? – spytał wprost Honte.

– Nawet mi nie przypominaj… – Ean odwróciła swój wzrok do Anterhore, które leniwie rozpoczynało swój bieg po niebie. Widać było, jak ciarki przeszły jej po skórze.

Anak zerknęła na nią spod powiek. Wydawało się jej, że spadając do krypty zmysłowiec jednak ją musnął. Nie wiedziała czy Ean czuła coś z tego, o czym mówił wtedy Honoe, czy zmysłowiec zdążył jej wyrządzić jakąś krzywdę. Miała nadzieję, że to tylko dreszcz nieprzyjemnego wspomnienia, które w ten sposób chciała zrzucić z siebie.

– Chociaż kto wie? Może bym go usiekła? – powiedziała po chwili Ean próbując ukryć chwilę słabości pod zawadiackim uśmieszkiem.

– Wierz mi lub nie – Bonte pociągnął łyk ze swojego kubka – ale nawet On salwował się ucieczką. A czary ochronne zna. Pomagał nam wiele razy przechylając szalę zwycięstwa na naszą stronę.

A tym razem zdecydował się na ucieczkę. Od razu – znów upił.

– Mnie się wydaje, że otrzymał to, po co przyszedł i nie potrzebował ryzykować więcej. – powiedział Honoe i gwałtownie wstał – Pamiętacie jak nas zamknął w tej kuli zaraz po słowach o przestrzeni? Z jakim hukiem wylecieliśmy... gdzieś? Zdawało mi się, że lecieliśmy długo i bez celu aż, jestem tego pewien!, Amon spotkał się z Parnem.

– Mówiłam Wam, że nie powinniśmy igrać ze śmiercią. – tym razem to Anak przeszły ciarki.

– Ależ Anak – odezwał się Bonte – To on z nim wtedy rozmawiał, nie my.

– A mnie się wydaje, że się targował. Że mówił coś o... Zaraz jak to brzmiało...

– O Tarnihil. – podpowiedziała im Ean – Pytał go o drogę do Tarnihil bo, mówił, że drogę do Iglicy już zna i nie musi nią iść. Użył też potem strasznie dziwnego języka. Nigdy wcześniej go tu nie słyszałam.

– A na koniec pytał o Ahtelaha, o ile zapamiętałam dobrze imię. – dopowiedziała Anak.

 

Nad cembrowiną zapadło milczenie. Wszyscy mieli pewność, że gdyby nie ten mag sprawa zakończyłaby się pod kamieniem cyklopa, w mackach zmysłowca.

– Mam nadzieję, że opłacało mu się spotkać ze śmiercią twarzą w twarz, że ten zwój, był tego wart. Inaczej niepotrzebnie zmarnował dwa lata. – powiedział Sontem

– A może on naprawdę chciał dać nam tę fiolkę? – spytała energicznie Anak. Ciężko było jej mówić, smutek dopadł jej oczu i nie chciał uciec dopóki nie upuścił z nich przynajmniej łzy – Nie wierzycie, że mógłby chcieć właśnie tego? Że tylko po to tam poszedł?

Cała trójka najemników, połączona już niejedną troską, niejednym zwycięstwem, niejedną ucieczką i niejednym strachem, cała trójka naraz podniosła kubki do ust, upiła dokładnie taki sam łyk, odstawiła od ust naczynia i powiedziała stanowczo:

– Nie.

Jednym głosem, jednogłośnie, zamknęli wszystkie drzwi prowadzące do ich wnętrz.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania