Laurembar - tom I - Dom o Zielonym Dachu - Rozdział 2 - Fiolka Życia (część 5)

Epilog

 

Wytrych

 

Łojowa świeca na poplamionym i zagraconym biurku szeryfa dopalała się ze swądem. W powietrzu wisiała przygniatająca cisza, z rzadka jedynie mącona ślurgotliwymi pociągnięciami nosa młodego Gulpa. Powoli wracał spokój. Zanim opadł jeszcze kurz wzniecony przez gwałtownie trzaskającego drzwiami nieznajomego, następca szeryfa rozluźnił zaciśnięte kurczowo pięści i spojrzał schnącymi oczyma na swą towarzyszkę. Wiedział, że scena, która rozegrała się przed kilkoma chwilami była tylko przedstawieniem. Znaczące szturchnięcie i przyprawione oszałamiającymi środkami wino, trzymane specjalnie na takie okazje – to była gra przeznaczona dla zagadkowego nieznajomego. Dlatego atak żalu wywołany informacją o śmierci ojca był symulowany. W rzeczywistości Gulp był mądrzejszy, niż mogło się to wydawać niewygodnym obserwatorom. No, w każdym razie trochę mądrzejszy. Gulp uznał, że milczenie przeciąga się zbyt długo. Chwycił głęboki oddech, po czym kichnął gwałtownie i z imponującym rozbryzgiem.

– Jak mi poszło? – spytał, gdy tylko wyplątał nos z obfitych zwojów płóciennej chusteczki.

– Nieźle – burknęła zapytana – Następnym razem powinieneś jednak powstrzymać się od przesadnych okrzyków w stylu „mości szeryfie, larum grają”, czy „wielkieś mi uczynił pustki w domu moim”. Przede wszystkim zaś zabraniam ci rozpowiadać na prawo i lewo o tym, że twój ojciec żyje. Na bogów, ledwie zdążyłam zareagować i zainscenizować wespół ze służbą tę historyjkę o nagłym zawale. Czy masz świadomość co by się stało, gdyby tamtemu typowi udało się dostać do Ahtelaha? Cała nasza misja wzięłaby w łeb.

– Znałaś go wcześniej, prawda?

– Kogo, twojego ojca?!

– Tego faceta, co już nas opuścił. Widziałem jak na niego spojrzałaś. Jakbyś się czegoś przestraszyła. A on zapytał wtedy...

– Pilnuj swojego nosa – burknęła gniewnie. Nie zaprzeczyła jednak, co nie uszło jego uwadze – Człowiek, z którym rozmawiałeś i któremu tak nieopatrznie ofiarowywałeś swą przyjaźń, jest największym wrogiem Ahtelaha. Śmiertelnym wrogiem, jeśli wolno mi użyć takiego sformułowania w stosunku do jego osoby.

– Więc on też...

– Tak. Jego bogowie obdarzyli nieśmiertelnością jeszcze w czasach, kiedy jej przekleństwo nie dotknęło Ahtelaha. To przez takich, jak on istnieje Łowca, przez nich szeryf zmuszony był mianować cię następcą, choć wszystkie decyzje podejmuję za ciebie ja. Urząd i wiążące się z nim przywileje są dla ciebie jedyną formą ochrony, odwracają też uwagę tych, którzy mogliby posądzać cię o wiedzę odziedziczoną po Ahtelahu. Szeryf bezustannie otoczony jest strażą, trudno więc porwać go, lub po prostu zabić. Masz szczęście, że twoje pochodzenie... Masz szczęście, że tamten człowiek uwierzył w bajkę i poszedł sobie.

W tym momencie dał się słyszeć głośny huk. Sponiewierane już tego dnia drzwi wyleciały w powietrze przy akompaniamencie szczęku broni i tupotu kilku par nóg obutych w żołnierskie skórznie...

 

Kobieta zareagowała szybko. Błyskawicznym ruchem chwyciła leżący pod ścianą miecz, po czym przybrała ofensywną pozycję osłaniając oniemiałego z zaskoczenia Gulpa. W miarę jednak, gdy gromadzone tygodniami pokłady kurzu łagodnie opadały na ziemię, a wąskie pole widzenia tej dwójki poszerzało się, bojowy nastrój mijał niczym gwałtowny, lecz krótki letni deszcz. Broń ze smętnym brzękiem wylądowała na deskach podłogi. Do gabinetu wkroczyło sześciu uzbrojonych w berdysze drabów prowadzonych przez...

 

Na widok istoty, która powiewając jadowicie żółtym całunem energicznie weszła do sali, przypadkowy widz miał prawo krzyknąć głośniej, niż mogłoby wytrzymać jego gardło. Zaiste było się czego przestraszyć. Odcinająca się na tle półmroku zaopatrzona w zapadnięte oczodoły głowa wieńczyła sylwetkę godną baśniowych olbrzymów. Potężne na wzór dębowych pni ręce gestykulowały żywo, zaś z krwawo rozbitej paszczy dobywały się nieartykułowane tubalne dźwięki. Całości dopełniały ciżmy z długimi na dobry łokieć nosami, oraz różowa kapa spowijająca tułów o wyraźnie żeńskich kształtach. Dookoła rozniósł się zapach krypty.

Na Gulpie i jego towarzyszce to akurat nie uczyniło najmniejszego wrażenia. Tylko miecz tak sam z siebie upadł na podłogę.

– Witajcie, kochani – wysapała dama o aparycji upiora, gdy już opadła z hukiem na krzesło, wygładziła fałdy modnej sukni i poprawiła na głowie barwiony szafranem welonik.

W świetle zapalonej naprędce nowej świecy widać było, iż bystrym, okrągłym oczom niewiasty niczego nie brakuje (efekt pustych jam był opacznie wywołany przez szalenie elegancki cień do powiek), kształt zaś rozciągniętych w uśmiechu ust został podkreślony szminką o stonowanym kolorze. Niezdrowa cera nie była wynikiem pośmiertnego rozkładu, a jedynie w pośpiechu nałożonego blanszu i różu

– Wybaczcie, że nachodzę was tak z rana, bogowie jednak świadkiem iż nie mogłam dłużej wytrzymać. Popsutymi drzwiami się nie przejmujcie, pokryję wszystkie koszta. Moi chłopcy mają więcej siły w garści, niż oleju w głowie, trudno jednak słabej kobiecie poruszać się w dzisiejszych czasach bez obstawy... ale o czym to ja miałam mówić? Aha, tak. Gulpku, Isobelko, nie gniewacie się, prawda?

– Ależ skąd, lady Bombarde – odpowiedzieli unisono młody szeryf i kobieta nazwana Isobelką.

– To doskonale, kochani. Przyniosłam nieco marynat własnego wyrobu; ogrody obrodziły niespodziewanie tego roku, a nie lubię, by cokolwiek się marnowało. Mam też dla was najświeższe nowinki z dworu księcia, jeśli naturalnie macie ochotę posłuchać.

– Ależ tak, tak, oczywiście – zapewnił młody Glistbourne, po czym łakomie wsadził nos w słoik pełen pikli z ogórków. Przetwory lady Bombarde, mocne i kolorowe jak ona sama, cieszyły się opinią zaskakująco smacznych. Dla nich był gotów przetrzymać nawet potok słów wyrzucany przez arystokratkę znaną z oryginalnego wyglądu i upodobań polegających na brataniu się ze wszystkimi dookoła – Jesteśmy niezmiernie ciekawi.

 

Przez bite trzy godziny oboje słuchali ze świętą cierpliwością ploteczek dotyczących świata mody i arystokracji, poznali dzieje egzotycznego hrabiego Rolady, dowiedzieli się o wahaniach cen na rynku zboża, o nowych perfumach i różach rozmówczyni zaatakowanych przez niezwykle groźnego pasożyta – barloga. Uzbrojeni po zęby „chłopcy” w tym czasie przestępowali z nogi na nogę, z rzadka decydując się na ciche westchnięcie. Wreszcie wizyta dobiegła końca. Lady Bombarde wstała, ze stęknięciem łapiąc się za krzyż.

– Ach, byłabym zapomniała. W drodze do was napotkałam kuriera, który wiózł list zaadresowany do Gulpka. Powiedziałam, że przekażę, po czym schowałam go nie pamiętam gdzie... o, jest. Mam nadzieję, że to dobre wiadomości – Niewiasta wydała z siebie chichot przyprawiający o dreszcze, po czym pomachała na pożegnanie ręką i znikła jak sen jakiś złoty. Jej śladem ruszyła cała szóstka zabijaków, rzucających za siebie przepraszające i nieco spłoszone spojrzenia. Gabinet szeryfa opustoszał.

Gulp z ciekawością zwrócił się ku leżącej na biurku zalakowanej kopercie. Ledwo jednak zdążył sięgnąć po nią pulchnymi palcami, list został mu wyrwany i brutalnie rozpieczętowany. Szeryf nie protestował, patrząc z rezygnacją, jak zwężone czarne oczy jego przybocznej ślizgają się szybko po zabazgranym w zamaszysty sposób pergaminie. Po chwili wylądował on zresztą na kolanach chłopca.

 

"Drogi Gulpie!

W chwili, w której czytać będziesz te słowa, najprawdopodobniej nie będzie mnie jurz na świecie. Orgon (niechaj imię Jego przetrwa wieki) pozwolił mi wreszcie zrzucić jarzmo nieśmiertelności, które złożył dawno temu na mych barkach – nazbyt wątłych, jak pokazał bezlitosny czas. Z dawna jurz wznosiłem do Niego modły, błagając o morzliwość przekazania misji komuś silniejszemu ode mnie. Komuś, kto będzie głosił chwałę naszego patrona wszędzie, gdzie oręż jego sięgnie, a którego duszy w krytycznym momencie nie zabije strah. Ja okazałem się nadto słaby, by doczekać przyjścia kolejnego nieśmiertelnego z imienia Tagroma. Zapomniałem o Słowach Mocy, zgubiłem ścieżki, które w ostatnim życiu pokazywał mi twój ojciec. Krótko mówiąc – zawiodłem. Udało mi się jednak znaleźć następcę – młodego i nadzwyczaj błyskotliwego Łowcę, który zdolen jest otworzyć bramę do Stolicy Zrzeszonych Krain. Nie wie o tym jeszcze, wkrótce jednak będzie zmuszony stawić czoła nieznanemu. On jest Wybrańcem. Jeśli zaś się mylę, proszę Cię o wybaczenie. Jestem jurz zmęczony. Jutro udaję się do Łowcy, by przekazać mu nieśmiertelność. Niehaj słońce świeci w jego mieczu, a gwiazdy rozświetlają mu drogę. Oby dokonał to, czego ja nie byłem w stanie się podjąć. Trzymaj się hłopcze i uważaj na człowieka z liściem wytatuowanym na czubku łysej czaszki. Nie wolno go zabić, gdyż stałby się potężniejszy, niż można to sobie wyobrazić. Nie daj się jednak omamić jego układnym słówkom i słuchaj zawsze we wszystkim Isobel. Przekaż jej moje serdeczne pozdrowienia, jeśli nie czytała najprzód tego listu, w co wątpię. Mam nadzieję, że jurz się na mnie nie gniewa.

Nie szukajcie mojego następcy – jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to on znajdzie was. Raz jeszcze proszę Was oboje o wybaczenie i żegnam się. Odchodzę do świata pszotków, na powrót w ramiona matki. Mam nadzieję, że Misja zakończy się mimo wszystko powodzeniem i Zło nie zapanuje nad światem.

 

Post scriptum: noś zawsze ciepły kaftan i czyste onuce.

Wasz na zawsze Ahtelah."

 

– Co o tym sądzisz, Isobel? – szepnął szeryf drżącym głosem – Czy to może być prawda?

– Niestety – jej głos był chłodny i spokojny niczym tafla jeziora w pogodną noc – List ponad wszelką wątpliwość został skreślony ręką Ahtelaha. Te byki poznałabym na końcu świata. Nie mówiąc już o stylistyce... Oznacza to jednak, że twój ojciec rozstał się z życiem, że nasz blef nie był potrzebny. To nieoceniona strata. Myślę, że zbyt pochopnie zdecydował się na taki krok. Wierzyłam w niego... Nie mogę zrozumieć dlaczego zwątpił. Co się jednak stało, to się nie odstanie, nie pora już więc na takie rozmyślania. Oddajmy hołd jego pamięci.

Gulp posłusznie wstał za jej przykładem i strząsnął na podłogę kilka kropel z trzymanego w rękach słoika. Ze zmieszaniem ujrzał, jak nieruchoma zazwyczaj twarz jego towarzyszki ściąga się mimo woli w grymasie bólu, zaś po policzku kobiety spływa oszczędna łza.

 

- * - * - * -

 

Odczekał chwilę i ruszył naprzeciw coraz silniejszej burzy piaskowej. Zdołał okryć twarz szalem, gdy pierwsze ziarna spowodowały pierwsze iskry bólu. Miał wrażenie, że wiatr zorientował się o co chodziło temu przybyszowi. Ale ten konkretny przybysz nie miał zamiaru ustąpić. Parł naprzód jeszcze jakiś czas. Nie czuł jednak, żeby choć o krok zbliżył się do centrum piaskowego gniewu. Mimo to musiał się zatrzymać. Jeszcze jeden krok i wirująca śmierć odcięłaby mu całkowicie powietrze. „To tylko piasek” – mawiał mu bóg. „Piasek, który wciśnie ci się w każdy odsłonięty otwór na ciele, a jak mówię każdy to mam to na myśli. Aby wezwać władcę ziemi sam musisz stać się piaskiem.”

Stać się piaskiem. Za chwilę przestanie to być problemem. Powstanie za to nowy: jak wyjść z tego żywym.

Rozpostarł ręce. Wyglądał jak ukrzyżowany. Burza skręciła z piasku bicze i zaczęła smagać jego ciało. Najtrudniejszy moment... Nieświadomie zagryzł wargi do krwi. Nagle z ust wyrwał mu się jęk. Wytrzymał. Nie zmienił pozycji.

 

Stał tak chwilę (wieczność). Wtem coś się zmieniło. Piasek opuścił go a skręcone wiatrem bicze przestały nagle smagać. Nie odeszły jednak daleko. Wokół podróżnika powstała strefa stojącego wręcz powietrza, otoczonego wirującą śmiercią. Wyglądało to tak, jakby Człowiek z Liściem na Głowie był zamknięty w szklance, której ścianki stanowiła porwana z wiatrem masa drobnych i twardych ziaren, a jej dno pustynia. W szklance wysokiej na kilka metrów. Podróżnik opuścił ręce. Teraz albo nigdy...

– Cenai et alat. Woe cenai magat. Shadelan!!

Piasek nie reagował. Jakby zupełnie nie dotyczyło go powyższe zawołanie. Zamknięty w centrum piaskowego naczynia gairimores (piasek zdecydowanie przyspieszył tańcząc teraz wokół niego

w szalonym tempie) nie mógł pozbierać myśli.

– Czyżby naprawdę tylko Słowa Mocy mogły... – głośno myślał.

– Kimże jesteś, że w progi moje chcesz wstąpić? – głos zaatakował bębenki podróżnika. Był ciężki, niski, władczy. Człowiek z Liściem na Głowie miał wrażenie, że dobiega z wnętrza jego czaszki. W rzeczywistości jednak dobiegał z owej szklanki piasku.

– Jam jest Amon, sługa Nehtarai, córki...

– Łżesz! – ryk był tak silny, że Amon odruchowo zakrył uszy. O mały włos a oparłby się o ścianę piasku. Ręki by już z pewnością nie wyciągnął całej… – Prawdę mów, albo na zawsze do Iglicy Lodowego Palce zesłan zostaniesz!

Przybysz odkrył uszy i stanął mocniej na nogach. Wokół szalała ziemia, która wraz z wiatrem krążyła dookoła, zacieśniała krąg i rozluźniała go, pulsowała tak, jak teraz pulsowała krew Liściastego. A on myślał tylko o jednym. „Prawdę?”.

– Jam jest Amon – powtórzył podróżnik – sługa Karplusana.

Piach przestał pulsować, nawet jakby zwolnił. Serce Amona jednak przyspieszyło bicie. Tyle już osiągnął, nie może się teraz cofnąć. Zaryzykował za dużo, aby móc się wycofać.

– Amon Sotvicei. – odpowiedział głos – Amon Przeklęty. Narzędzie Doskonałe. Powiedz mi: ile razy o miecz Ahtelaha jeszcze mnie poprosisz? Ile razy będziesz do domostwa mego pukał?

– Nie pukam do twego domu. Ja otwieram wrota do niego. – odpowiedział Amon głosem pewnym siebie i stanowczym.

– Nie, Amon. Nie tym razem. Twe słowa już na mnie nie działają. Na Twój jad już się uodporniłem. Ani umysł, ani magia już Ci wierzei nie otworzą. Sam sobie radź. – to powiedziawszy głos rozkazał wiatrowi by ten zwiększył prędkość. Ziarna ziemi pędziły teraz tak szybko, że zdawało się jakby tworzyły nieruchomą dla oka ścianę. Tylko szurgot drobin trących o siebie nawzajem zdradzał, że są one w ciągłym ruchu. Zagrożenie jeszcze wzrosło, gdyż krąg zdawał się pomniejszać.

– Nie, Strażniku. Ja Cię nie proszę o miecz Ahtelaha. Wiem, że go nie masz. Szeryf, ojciec tego pożal się człeczyny, który w zajeździe siedzi, już się go pozbył. Za to już kwiaty od spodu wącha, o ile jakieś na tej pustyni rosną…

– Więc czegóż ode mnie wymagasz? – przerwał mu rozdrażniony Głos.

Przez chwilę słychać było tylko wirujące ziarna piasku, trzeszczące i zgrzytające.

– Chcę Klucz. – powiedział Amon stanowczo i z mocą.

 

Piasek znowu zaczął „pulsować”.

– Zabawne rzeczy prawisz... – Człowiek z Liściem na Głowie miał wrażenie, że Głos całkiem dobrze się bawi – Klucz. A po co? Jeśli oczywiście wiedzieć mi wolno.

– Chcę znaleźć Icatian. – odpowiedział spokojnie Amon.

Tym razem wirująca wkoło pustynia była źródłem dość nieprzyjemnego dźwięku. Magowi się zdawało, że ktoś gryzie i przeżuwa coś niezbyt smacznego. Że się męczy, może denerwuje i zgrzyta zębami.

– Po co Ci to? Jeszcze tam krwi nie napsułeś? Jeszcze Cię tam nie było? Czego poszukujesz?

– To moja tajemnica Tancerzu Piasku. Daj mi Klucz.

– To już nie szukasz Ahtelaha i jego może-potomków? Nie chcesz ich dopaść?

Znów ta trzeszcząca, przesypująca się przez uszy pustynia, w której pojedynek na spojrzenia toczyli ze sobą piaskowy wir i zamknięty w jego środku gairimores.

– Strażniku. – Amon przybrał ton rozkazująco-ponaglający. – Nasz czas dobiega końca. Daj mi Piaskowy Klucz.

– Narzędzie – daj mi Słowo.

 

Amon wyprostował się, złożył ręce na brzuchu tak, by utworzyły odwróconą literę „A” i zaczął:

 

Gdym ja był głosem – świat się przez mię stawał;

Gdym ja był czynem – przeze mnie się zmieniał;

Gdym ja był gestem – świat mnie nie poznawał;

Teraz jam ciałem – świat patrząc oniemiał.

 

Gla Ciebie Świecie słowo owo niosę,

Zaklinam władzę, nim swą siłę głoszę;

Słowem tym stwarzam, słowem tym otwieram,

W słowie tym sprawę poważną zawieram.

 

Powiem je trzykroć, niech góry przenosi:

Daj mi Klucz Piasku – proszę, proszę, proszę.

 

Amon przysiągłby, że gdyby Głos miał twarz zobaczyłby na niej szyderczy uśmieszek...

 

- * - * - * -

 

Na pustyni Sessohai wielu już straciło życie. Ale niewielu wiedziało to, co Amon. Za tę wiedzę musiał zapłacić dość wygórowaną, nawet jak dla niego, cenę. Musiał pozwolić, aby pewien nand stał się legendą, Ezhrak mu było na imię. On, Amon, musiał oddać mu chwałę i to nie byle kiedy. Podczas święta Heno-Aresei, największego święta Laurembar! Dobrze, że te czasy są już za nim. Dobrze, że wtedy właśnie zdobył wiedzę, która teraz procentuje. Opłacało się jednego mieszkańca Laurembar na chwilę nazwać bogiem, gdyż dzięki temu on przeżyje tę podróż.

Ile to już lat od tamtego czasu minęło? Ile to rzeczy udało mu się dokonać? Zdołał zdobyć wiedzę biblioteki Beatevona pobierając nauki w Tarnihil, spotkał się z legendą Edihe, by zdobyć kolejną porcję wiedzy a teraz na jej podstawie dopadł kolejnej legendy. Zdobył Klucz i drzwi do Mishran stały dla niego otworem.

Teraz musiał dogonić Góry Astralne. W ich trzewiach było przejście do Mishran, krainy magów. Jeśli gdzieś miał się dokopać do informacji o Icatian to tylko w tej krainie. Na pustyni nie mógł się doszukać tej wiedzy.

Nie miał czasu na to, by podróżować przez piaski w normalny sposób. Po prawdzie nie miał też sił. Spotkanie z Tancerzem Piasku mocno nadwyrężyło jego zdrowie. Ma już przecież ponad siedemdziesiąt pięć lat! Dawniej, jak miał ich trzydzieści, czterdzieści, mógł beztrosko sobie wojować. Ale teraz... Najpierw musi dotrzeć do Mishran. Czas nagli...

Jak dogonić wciąż przemieszczające się po pustyni Góry Astralne, ten niedostępny miraż? Po prostu nie chcieć do nich dotrzeć! Im bardziej bowiem czegoś w życiu chcesz, tym więcej przeszkód masz do pokonania, by to otrzymać. Przestajesz czegoś pragnąć a tu – zbieg okoliczności – masz to na wyciągnięcie ręki. Matki dzieciom od niepamiętnych czasów przekazują tę ludową prawdę: „znajdzie się, gdy już nie będzie potrzebne”.

Aby dotrzeć do Astralnych Gór należało więc kompletnie zignorować ich istnienie. Zapomnieć o tym, że się je goni i nie chcieć do nich dotrzeć. Zignorować jednak cel swojej podróży nie jest tak łatwo, stąd też niewielu udaje się nimi podróżować.

„Pustynia jak okiem sięgnąć” myślał. „Niezmiennie piaszczysta i niezmiernie śmiertelna”.

 

Zostawił ślady swojej bytności, tego był pewien. Nie potrafił się chować, ale wiedział też, że nie musi. Jego jedyny przeciwnik w wyścigu do Icatian, jedyna Legenda, która mogła go dopaść, właśnie zginęła z jego własnych rąk. Prawdopodobnie jest już w Iglicy Lodowego Palca. Problem sam się rozwiązał. Co prawda nie znalazł przy nim już miecza, ale ten problem piasek przykryje. Na pewno leży gdzieś pośród tego drobnego cholerstwa zagrzebany na pokolenia. Ahtelaha już nie ma – to fakt, a on, Amon, musi zająć się teraz czymś bardziej prozaicznym.

Jego szlak kierował go teraz na Stary Kontynent. Miał nim dotrzeć nad jezioro Faenei – Zmrożonych Wód. Na jego przeciwległym brzegu stała stolica Krain, a w niej największa biblioteka świata. Tarnihil – TrójMiasto w którym znajdowała się biblioteka Beatevona. Ale nie był to cel jego podróży. Stolicę już zwiedził.

 

Znad jeziora wyruszy do Mishran.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Doczytałem wreszcie zaległe części.

    Kawałek wspaniałej fantastyki, dokładnie takiej, jaką uwielbiam. Czytałem jednym tchem przechodząc z części do części. Widać, że to tylko fragment znacznie większego świata.

    Masz w głowie coś niesamowitego. Coś wspaniałego. I piszesz w bardzo przyjemnym, dla mnie, stylu. Oczywiście wymaga doszlifowania tu i tam. Najbardziej nurtujące są momenty, gdy otwierasz trochę szerzej świat gubiąc czytelnika, który go nie zna, ale przy tak złożonym świecie pewnie momentami jest to nieuniknione.

    Ale nawet mimo takich momentów opowieść czyta się bardzo przyjemnie. Nie będę wymieniał wszystkich ciekawych elementów, bo ten komentarz zamieniłby się w opowiadanie, ale zaznaczę tylko, że kreujesz ciekawe postacie i miejsca. Bez wątpienia chciałbym przeczytać o nich więcej.

    Nie przestawaj!
    Przeczytam każdy fragment, który wrzucisz!
    I tym razem będę na bieżąco, więc będę starał się komentować na bieżąco!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania