(Artykuł) O postrzeganiu współczesnego odbiorcy
Artykuł pochodzi z bloga: Tekst pochodzi z bloga: http://rozpisany.pl/
_________________________________________________________________________________________
"Kuba, nikt tego nie zrozumie", słyszę nader często w pracy, czasem podczas publikacji lub w pracy copywriterskiej, kiedy wplotę jakiś kulturowy żarcik.
"To jest zbyt poetyckie", słyszę przy tekstach, które z poetyką niewiele wspólnego miały, na oczy jej nigdy nie widziały, a całą poetyckością (błędnie postrzeganą i myloną z literackością) jest fakt, że język nie jest pisany z myślą o typowym Sebie z osiedla. I mam wątpliwość - czy to serio ludzie zgłupieli, czy też twórcy zaczęli uważać odbiorcę za kretyna?
____________________
>Simple writing<
____________________
W pracy staram się pisać prostym językiem - unikam inwersji, unikam skomplikowanych metafor (prostych używam też od święta), unikam przyrównywania produktów, przedmiotów lub sytuacji do dzieł artystycznych albo postaci literackich. Tworząc storytellingowe opowieści również nauczyłem się, że w branży marketingowej (jak i wielu innych branżach - ba, nawet książkowej) storytelling nie oznacza literackości - opowiadanie historii również musi być łopatalogiczne, bo idea simple writingu zwyczajnie się sprzedaje. I w porządku, rozumiem to - rozumiem, że najważniejsza w tekście jest idea i to ideę trzeba przekazać dalej w eter.
Ale tutaj zagwozdka - czyli to, czego nie rozumiem - czemu, zwłaszcza w przedstawianiu historii, odpuścić sobie odrobinę literackiej formy? Nawet jeśli to na Facebooka, na bloga. Nawet jeśli to do reklamy, przecież magia książek nie polega tylko na fabule, na pokonywaniu konfliktów, na więzi z bohaterami, ale też na sposobie, w jaki to zostało napisane. Równanie wszystkiego do simple writingu, do jednolitego, powszechnego stylu pisania sprawia, że dzieło... w gruncie rzeczy nie wyróżnia się niczym pod względem stylistyki. Nie przyciąga elegancją, bo jest szyty niczym mundurki szkolne - byleby wyglądały jednakowo, trans-gender i aseksualnie.
Styl to seks kreatywności. Styl to coś, co może złapać uwagę czytelnika i sprawić, że lekki storytelling w reklamie, na FB albo na blogu błyśnie całkiem inaczej niż setka innych "skrojonych" historii, które mają ruszać serce. I tego stylu - jak mi się ciągle powtarza - "nikt nie zrozumie". Bo zamiast napisać, że "Światła latarni i samochodów błąkały się po mieście niczym świetliki" muszę napisać "Bohater obserwował miasto z góry, widział latarnie i światła samochodów, świeciły w ciemnościach miasta" - powód banalny - bo przecież nie każdy wie, czym jest świetlik.
No kurwa.
____________________
>Odbiorcy kumaci<
____________________
Porównajmy teraz powyższą sytuację - kiedy lekkiej, prostej metafory człek internetowy nie zrozumie - z sytuacją na Facebooku albo YouTube. Konkretniej kulturową. Setki fanpage'y i kanałów traktujących o:
!serialach (np. Zwierz Popkulturalny),
!filmach (np. Mysza Movie albo Filmy, które ryją banie zbyt mocno, Kinofilia),
!książkach (np. fanpage Szczepana Twardocha z jego wpisami, które przecież dla konsumentów są - rzekomo - tl;dr),
!sztuce i kulturze (np. Kulturą w płot, Wertruizm, Lizanie dobrej sztuki podczas picia kawy),
!wykorzystujących sztukę w humorystyczny sposób (np. Sztuczne Fiołki, Satyra Polityczna, Bohater),
!kinematografii (np. Off Camera, Na Gałęzi),
!muzyce (np. Zapętlone),
!popkulturze (np. Mistycyzm popkulturowy).
I jeszcze mógłbym wymieniać. Setki tysięcy (!!!) osób, które - czytają, oglądają, piszą, tworzą, potrafią nawet znajdywać odniesienia do innych dzieł, zrozumieją humor porównania np. Marvela do DC albo kojarzą Wiedźmina, Grę o Tron, Avengersów, Sherlocka Holmesa. Ta grupa - wszak złożona z osób w różnym wieku, o zróżnicowanych poglądach i profilach zawodowych, miejscach zamieszkania - to grupa, która POLUBIŁA te fanpage'e. Trzeba tutaj jeszcze dodać tych, którzy z różnych powodów nie polubili fanpage'y albo oglądają, znają i słyszeli, ale nie widzieli (jak np. ja z Grą o Tron - widziałem parę odcinków, reszta mnie znudziła, książki napisane zbyt... trepanacyjnie jak dla mnie, ale wiem, o co chodzi i fabułę znam - z memów i Internetów).
I tutaj powstaje dysonans w mojej głowie - być może zakrzywienie środowiskowe - bo w takim razie dla kogo ja tworzę? Dla mitycznych matek ze Spotted: Madka, które walczą o darmowe wózki i świeże świeżaki? Dla pracowników fizycznych, którzy nie mają czasu na filmy, seriale ani śledzenie FB i czytanie storytellingu? Czy dla tej grupy ludzi na Facebooku, którzy jednak czytają, znają i trochę się orientują w świecie popkultury i kultury? Na Teutatesa, jak rzekłby Asterix (w tym momencie ktoś mi powinien zwrócić uwagę, że nie powinienem nawiązywać do Asterixa, bo nikt nie zrozumie), gdzie jest mój głupi, nierozumiejący, nieposiadający Googla, zbyt leniwy, by coś wyszukać, odbiorca?
____________________
>Objawia się w niedziele i święta?<
____________________
Nie? W takim razie - czego nie rozumieć w metaforze i symbolice, którą przecież ci odbiorcy chłoną każdego dnia - w filmach, serialach, książkach, sztuce, NAWET MEMACH, których humor w znacznej mierze jest abstrakcyjny, bareistyczny, symboliczny i opiera się na odniesieniach do polityki, kultury, popkultury, ba, nawet znajomości "ponglisza", czyli mieszanki polsko-angielskiej. Memy, demotywatory, śmieszne gify - zdecydowana większość do zrozumienia WYMAGA znajomości jakiegoś tematu, zagadnienia - podstawowego, nieskomplikowanego wykształcenia.Wystarczy spojrzeć na Polemical Polish Memes, by zrozumieć, że fenomen internetowego humoru nie jest wcale taki prosty i nie jest to szambo spływające po wyrafinowanych, ale prostych, storytellingowych żartach z pogranicza marketingu i opowieści.
Gdzie te debile, dla których mam wszystko upraszczać? Pytam ludzi - znają idiotów, ale nie aż takich. Pytam moją dziewczyną - ona też nie wie. Pytam siebie - fakt, zdarza mi się czegoś nie zrozumieć, ale jest przecież kontekst, który w 97% (badania nieprofesjonalne) pozwala mi zrozumieć żart i śmiechnąć albo przejść dalej.
Gdzie jesteś, mój kochany, nierozumiejący, nieoglądający seriali, niemający podstawowego wykształcenia, nietrzymający w życiu książki, niezaznany nawet z Szeregowcem Ryanem, odbiorco?
____________________
>W głowie twórców. Marketerów. Storytellerów. W głowie tych, którzy muszą się postawić wyżej niż odbiorca, żeby być w stanie coś stworzyć.<
____________________
Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że model głupiego, skretyniałego, nieznającego niczego - istna tabula rasa - odbiorcy powstał w głowie komercyjnych pisarzy, marketingowców i storytellerów, ogółem wszystkich tych, którzy chcą mieć jak największą grupę odbiorców. A jak stworzyć sobie taką grupę odbiorców? To proste - zrównać do niczego. Bo przecież jak układamy język pod osobę, która nie zna niczego, jest białą kartą do zapisania (oczywiście przez rzeczonego twórcę, marketera albo opowiadacza historii), to wszyscy zrozumieją. Wszyscy poczują. Wszyscy uznają.
I wszystkich to dotknie. Szkoda tylko, że nie tak dobrze, jak przekaz skierowany do inteligentnego odbiorcy. Odbiorcy, który chodzi/chodził do szkoły, był na studiach, który nie patrzy na kino jak na burdel stojący obok instytucji zwalczania chorób wenerycznych. Odbiorcy, który zrozumie przekaz, a jednocześnie doceni formę. Odbiorcy lojalnego, o którego nie trzeba walczyć cały czas skierowaną do nikogo treścią. A przecież jak do nikogo - to też nie do niego.
I to jest odbiorca, do którego piszę tutaj. Na blogu. W moich opowiadaniach. W książce.
Bo ja, Ciebie, odbiorco, mam za inteligentną bestię, która w razie czego potrafi użyć Google'a, Facebooka, Spotify i oporządzić się w wiedzę. A jeśli nie - to chociaż wychwycić kontekst i sens. Bo idea najważniejsza jednak, prawda?
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tworzenie inteligentnych treści tworzyłoby inteligentnych odbiorców. Odbiorców, którzy przystosowaliby się do tego, że treści wymagają zrozumienia, a nie tylko zeżarcia jak kanapka z pasztetem storytellingowym, krojonym od linijki, dwa centymetry emocji proszę na wynos, panie marketingowy. A tak, tworząc treści prostackie, mamy prostackich odbiorców, którzy - rzekomo - kulturowo i popkulturowo zatrzymali się gdzieś na poziomie człowieka, który malował bizony na skale.
Chociaż nie. Jego również nikt nie zrozumiał.
Dzisiejszy bóldupizm uważam za zakończony. Przynajmniej w tej chwili.
Zróbmy sobie dzień dobry!
________________________________________________________________________________________________
Tekst pochodzi z bloga: http://rozpisany.pl/
Komentarze (40)
"Bo ja, Ciebie, odbiorco, mam za inteligentną bestię, która w razie czego potrafi użyć Google'a, Facebooka, Spotify i oporządzić się w wiedzę." – tak powinno być, jeśli chce się zrozumieć przekaz, zwłaszcza jak się ma pewne wątpliwości. Ale większości nie chce się czegokolwiek rozumieć... A może wynika to z lenistwa!
Bardzo ciekawy artykuł, zostawiam 5 ;D
dziękuję!
Daleko mi do Twojego poziomu. Daleko mi "wogle" do poziomu, ale pytania są te same, bo przecież chciałbym by mnie ktoś czytał i nie o sławie czy życiu z pisania myślę ale o zwykłej ludzkiej chęci bycia z zainteresowaniem wysłuchanym (przeczytanym), wzbudzenia refleksji.
Z jednej strony, myślę sobie, świat idzie w kierunku wizji; tele, komikso, wizji. Język kurczy się i ewoluuje w kierunku ( tak oceniam) zaniku. Pismo próbuje nadążać; zamiast "for" piszemy "4" , zamiast trzyzgłoskowej cholery wprowadziliśmy dwuzgłoskową kurwę. Slang wyparł dawne słowa. Jak w tym wszystkim Czytelnik ma "zaczaić"? Czytelnik zaś, jeśli już na tyle zboczony, że po papier sięgnie (bo wszyscy przecie mają Kindlo podobne ustrojstwa!) - czyta kilkanaście wyrazów i odkłada dzieło, bo "nic się nie dzieje".
Prawda zaś jest taka, że dzieje się, ale nie na tej płaszczyźnie. To jest to słowo - płaszczyzna! Spłaszczyły się szerokie rzesze i Autor albo zniży się do poziomu odbiorcy albo zacznie malować pokoje, bo lepiej na tym wyjdzie a i pisać będzie mógł nadal... dla nielicznych wdzięcznych. Grupy odbiorców nie warto moim zdaniem tworzyć. Najpiękniejsze twory ludzkich umysłów i rąk powstawały z miłości do dzieła. Tak jest piękna legenda i myślę sobie, że warto jej zawierzyć. Pisać z miłością, bo kochać to znaczy dawać bezwarunkowo.
Dziękuję Ci Arysto za tekst i zakończę czymś co kiedyś powiedziałem zestresowanemu ojcu; "Tato, nie łam się! Dzierżyński się nie łamał, drewnianą łyżką się golił, a i tak mu pomniki postawili" Pozdrawiam serdecznie. Musi być lepiej, by mogło być gorzej. :))
Na szczęście u mnie w okolicy tych Kindli jeszcze niewiele. Szanuje papier! :D
Proszę i do napisania! Ja dziękuję za komentarz :)
Ci, którzy uważają widza/czytelnika za głupca, w dużej mierze mają rację, bowiem widz został na podobnej papce wychowany. Jeśli wyjdziesz poza znany schemat, możesz oczekiwać niezrozumienia. Stąd nawet jeśli teksty mają dotyczyć czegoś mniej znanego, to okrasza się je łatwo przyswajalnymi stereotypami i "mądrościami". Czy pisząc tekst reklamy wycieczki do Chin, powiesz o "państwie środka" i Zakazanym Mieście? Nie, lepiej zaprosić ludzi do "krainy chińskiego muru" i dorzucić, że to jedyna budowla widoczna z kosmosu, ale ty nie możesz tam polecieć, więc przyleć z nami i zobacz na własne oczy.
Odnośnie istnienia odbiorców, którzy nie kojarzą nawiązań - a pytałeś w starszym pokoleniu? No bo wiesz, jeśli pytałeś znajomych w podobnym wieku, to może być trudno znaleźć kogoś, kto nie słyszał o popularnych serialach z Netflixa czy HBO. Ale mamy w kraju spore grono osób, których znawstwo kultury zamyka się na TVP i Polsat. Zresztą, ja sobie słucham praktycznie wyłącznie wybranej muzyki z internetu i dopiero niedawno dowiedziałem się, że ponoć na świecie był latem jakiś szał na Despacito.
Obstawiam, że w pokoleniu 50+ więcej osób będzie kojarzyć Sherlocka z książkami lub ekranizacjami z lat 80.-90., niż z nowym serialem, a Grę o Tron brać za jakąś grę komputerową
To swoją drogą smutne, że za objaw inteligencji uważa się nawiązanie do blockbusterów i seriali z maksymalnie 5 lat wstecz. Stokroć bardziej by mnie ucieszyło nawiązanie do opery Mozarta, niż do trzeciego sezonu czwartego serialu z kanału filmowego, którego nie oglądam. Dawniej w dobrym tonie było nawiązywać do znanych poematów, klasycznych powieści i myśli filozofów starożytności, dziś najwyżej możemy nawiązać do lektury szkolnej, bo tą prawdopodobnie większość odbiorców trochę kojarzy.
Raymonda Chandlera muszę nadrobić. Raz - że lubię Chandlera z Friends, dwa, że chętnie uzupełnię luki w myśleniu od kogoś bardziej doświadczonego. Zgadzam się również, ze produkt dla bardziej wymagających - i widzę to w marketingu - jest obecnie praktycznie niespotykany i trzeba do niego docierać.
Wspominanie o telewizji, która, moim zdaniem, odchodzi od klasycznego modelu telewizyjnego znanego jeszcze 10 lat temu, to praktycznie archaizm. Streamingowe usługi obecnie rządzą i będą rządziły, a telewizja obecnie przegrywa z Internetem na każdym polu. Zdaję sobie jednak sprawę z popularności głupich rzeczy nad mądrymi.
Problem dokładnie mam z uznaniem równania w dół i głupoty za schemat, który należy powtarzać, by się dopasować. Zamiast mielić świat na mądrzejsze, liczy się jedynie mielenie na tutejsze. Z tym mam problem. Z indywidualnością ludzkiego umysłu i dbania jedynie o swoje - dlatego jestem za technokracją i warunkowaniem rzeczy intelektualnych oraz wymogów względem odbiorcy. Bo jeśli ktoś mi mówi, że de gustibus est non disputandum, to z miejsca traci w moich oczach - o czym tutaj dyskutować, jeśli nie o gustach?
Zakazane Miasto jest niezrozumiałe? Witki mi opadły, jeśli tak. Z drugiej strony smutniejsze jest to, że ostatecznie nawet zaskoczenie jest wymuszone resztkami wiary, a nie szczerością.
Starsze pokolenie traci głos - jak na starsze pokolenie przyznało. Nie nadąża, nie jest atrakcyjną grupą docelową, nie stanowi dla mnie wartości przebijającej, budującej pomnik ze spiżu albo utrwalającej wartości. Ja lubię katalizatory i hybrydy - lubię pokolenia przejściowe, które rozumie, co było, ale jest up-to-date z tym, co jest. Katalizatory, czyli roczniki 90-93. Między starym a nowym, na pograniczach światów. To jest pokolenie przejściowe.
Też słucham jedynie spersonalizowanych kanałów i wybranych twórców na Spotify. Nie ma inaczej - nie zniosę radia, bo mam gust dosyć wymagający. Culluma nie usłyszę w radiu. Saute też nie. Ani Einaudiego. Ale od Despacito słyszałem, bo pracuję z ludźmi. Niestety.
A poruszając kwestię - 50+ - zamykanie się na kulturze z czasów młodości uważam za błąd nostalgii i nadmiernego przywiązania. Czego faktem jest demonizowanie wszystkiego, co nowocześniejsze i wyrastające na nowoczesnych rozwiązaniach. Lubię dinozaury. Ale w muzeum. Wiem, że to krzywdzące w tej chwili dla starszych ludzi, ale jestem zdania, że starsze pokolenia powinny być języczkiem u wagi, a nie nośnikiem zmian i wyznacznikiem kulturowym. Nie, kiedy kończą czterdziestką i są zmęczeni.
Objawem inteligencji jest rozpoznawanie wzorców. Niekoniecznie blockbusterów i seriali (rocznik 93 tutaj, a kojarzę pierwsze Twin Peaksy, pierwszego Blade Runnera, Friends, Monty Pythona, itd, znam dziedzictwo popkulturowe...i kulturowe, bo Mozart, Chopin i Bach nie są mi opcji. Ale wolę Einaudiego), lecz także kulturowych uwarunkowań i wpływów dzieł starszych. Osobiście bardziej będę szanował żart rzucony względem np. pomnika ze spiżu, triumwiratu albo historycznego uwarunkowania Jezusa (sprawa dla wtajemniczonych) niż względem Stranger Things.
Poza tym - Ty nie oglądasz. Ergo - nie jesteś w targecie.
Tylko wtedy - kto jest? Znów stado zer?
Dla kogo tworzyć?
Gdzie publika?
Te pytania dalej pozostają.
No to z Chandlera poszukaj książki "Mówi Chandler" - to zbiór listów, artykułów i rozproszonych notatek z okresu gdy już był znany jako autor kryminałów. Pisał tam dużo w kwestii listów od czytelników, dogadywania się z wydawcami na niełatwym rynku, współpracy z reżyserami którym pisał scenariusze (zwłaszcza bardzo nerwowa współpraca z Hithcockiem), przerabianiu powieści itp. Bardzo mi się spodobały teksty na temat struktury kryminałów.
I poczytam!
Pozdrawiam.
Przyszła moda, aby być takim jak wszyscy i to jest problem. Nikt nie chce się wyróżniać, bo to ciągnie za sobą konsekwencje ciągłego bycia "na językach". Nikt nie lubi indywidualistów, a jak masz ambicje to na "dzień dobry" dostajesz obuchem w głowę, bo jak śmiesz chcieć czegoś więcej od życia.
Przykre.
W domu babci oglądało się M jak miłość, Złotopolskich, Klan albo skoki narciarskie, mecze i programy popularnokulturowe.
I jednak opór sprawił, że praktycznie wychowałem się sam - ot, dzisiaj cenię sobie długie, skomplikowane sekwencji symboliki w Blade Runnerze 2049, cenię sobie skomplikowaną literaturę Wattsa albo filozoficzne rozważania Schmitta. Cenię sobie komentarz o współczesnych Hitlerach z książki "On wrócił" albo oglądam astronomiczne programy po nocach.
Rodzice mają wpływ, nie przeczę. Ale ostatecznie od dziecka zależy czy będzie wygodnicko leżało w tym samym bajorku, czy też wybierze się samo w podróż.
Niby powinniśmy się cieszyć, że ludzie czytają cokolwiek, no ale... bez przesady.
I nie, nie krytykuje czytelników - niech sobie czytają co chcą, ale niech wydawnictwa zaczną robić prawdziwą selekcję, bo wina głównie leży po ich stronie. Dopuszczają do druku całkowicie świadomie coś z niższej półki, bo liczą tylko na pieniądze. W ostatnim czasie wyszło naprawdę mało dobrych książek... I jak tak myślę o przyszłości to zaczynam się obawiać, że nawet dobrzy pisarze postanowią obniżyć swój poziom pisania, aby przypodobać się masie...
Zgadzam się, że wyrównywanie poziomu powinno zacząć się od góry. Od wydawnictw i twórców - jeśli nic wartościowego dzieło nie wnosi do kultury, to do kasacji. Nie ma wydawania gniotów pokroju Greya, Zmierzchu albo wywłokowych romansów o kutasach i pindach.
Wychodzi na to, że jestem za segregacją kulturową i elitaryzacją kultury. Obawiam się, że taka próba skończyłaby się jak Wielka Rewolucja Francuska - przegraną inteligencji i elity kulturowej z upierdolonym gównem i bajorem motłochem.
Po kilku latach praktycznie zanika myślenie – po co myśleć, kiedy wszystko jest objaśniane w TV.
Podobnie jest w literaturze, muzyce (ja od lat nie słucham radia, żadnego, bo tam lecą tylko disco podobne utwory tylko z pozoru udające muzykę).
Co do wydawanych książek, to ktoś już napisał że są takie, których wręcz nie da się czytać.
Dam przykład. Dostałem od pewnego wydawnictwa w nagrodę za komentarz do książki o wojnie, kilka książek polskich pisarek. Nie podam nazwisk, bo dwie z nich są w tej chwili na topie. Przeczytałem tak może ze 30/40 stron z każdej i dalej już nie mogłem się zmusić.
Ale myślę sobie, może to nie moje klimaty i dałem kilku paniom znajomym do przeczytania.
I co????
Żadna nawet nie doszła tak daleko jak ja. Po prostu totalne gnioty i koniec – taka była ich reakcja.
Podobnie jest np. z tzw. kinematografią. Wiesz co powiedział jeden z amerykańskich scenarzystów (nota bene – zdobywca Oscara)?
Cytuje z pamięci „Amerykański widz jest już tak głupi i ograniczony, że scenariusz do filmu dla niego nie może przekraczać 3/4 stron. Czyli Ty mnie zabijesz, ja ucieknę, a potem będę Cię gonił przez resztę filmu”
To pokazuje jak spłyca się pojęcie sztuki, wszelkiej sztuki. Ma być prosto, głupio i zabawnie.
Napisałeś
„Bo ja, Ciebie, odbiorco, mam za inteligentną bestię, która w razie czego potrafi użyć Google'a, Facebooka, Spotify i oporządzić się w wiedzę. A jeśli nie - to chociaż wychwycić kontekst i sens. Bo idea najważniejsza jednak, prawda?
Hm... to idealizm, na który ja też choruje od lat, choć śmiech słychać już chyba na Alasce.
A właściwie rechot z głupka, który pisze coś w miarę mądrego, myśląc że trafi na mądrych odbiorców. Owszem tacy się zdarzają, ale generalnie mózgi chyba kurczą się u coraz większej populacji ludzi. Następuję marsz stadem, jak Owce lub Krowy byle do przodu i nie oglądać się na boki.
Arysto, może tak musi być co ileś tam lat ?
Może trzeba znowu jakiegoś wielkiego konfliktu, wielkiej traumy, żeby ludzie na nowo zaczęli myśleć.
Obecnie na drodze ewolucji Homo Kretynus zdecydowanie wypiera Homo Sapiens.
Unikam osobiście popularnych platform kulturowych, które nie dają możliwości personalizacji i segregacji dóbr. Nie lubię radia, nie lubię programów telewizyjnych, nie lubię telewizji, nie lubię ogólnikowych gazet, które chciałyby wydawać opinie, ale się boją, bo jeszcze będą niezrozumiane.
Niezrozumienie stało się, z jakiegoś powodu, objawem choroby umysłowej i głupoty. Tymczasem zapomniano, że nierozumienie jest pierwszym krokiem do zaspokojenie ciekawości i zadania pytania. Przecież jako dzieci uczymy się właśnie dzięki nierozumieniu jak działa świat, wiatrak, elektryczność, żywioły. Niezrozumienie to droga do mądrości, wiedzy, do doskonalenia pasożyta inteligencji na mózgu.
Więc skąd ten pocisk na nią?
Współczuję książek. A Amerykański widz niech wraca do ya-hoo Texasu i się wystrzela w końcu :)
ALEŻ DZISIAJ JADU ZE MNIE PŁYNIE.
Ci na samej górze dobrze o tym wiedzą i dlatego wprowadzają to w życie. I nie chodzi i o polityków, a o tych, którzy nimi kierują.
Jeśli tak ma wyglądać stan literatury, bo akceptujemy zasadę "pisarz jest wart tyle, ile ludzi może go zrozumieć", to dalej pozostaję przy opcji - i to całkiem świadomie - pisarz jest wart tyle, ile jego postrzeganie świata. I niewiele mnie obchodzi ilu ludzi będzie to w stanie zrozumieć; są jeszcze środowiska literackie i krytyczne, które znają się lepiej na analizie tekstów niż przeciętny Kowalski.
Zgadzam się jednak, że rynek potrzebuje kilku rodzajów pisarzy, a wśród nich tych, którzy dostarczają rozrywki na dosyć niskim poziomie (Lipińska), tych, którzy chcą wzbudzić refleksję w każdym odbiorcy, więc preferują prosty styl pisania (co się chwali! - choćby Żulczyk), a także tych, którzy stoją za sztandardem literatury i nie upraszczają teksty na potrzeby mas (Watts, Dukaj, pewnie innych bym jeszcze znalazł, ale chory jestem i mi się nie chce).
Przy tym nie zauważyłem, by pisarze - przez duże P - próbowali narzucić coś czytelnikowi. Raczej narzekają, że literatura zatraciła jej podstawową cechę: poszerzania horyzontów.
Reasumując jakikolwiek przekaz musi być prosty jak przysłowiowy drut inaczej większość go nie zrozumie. Najlepiej zadać pytanie i zaraz dać odpowiedź. Takich ludzi czasami nazywa sie cywilizacją internetu lub mediów. Oba są słuszne. Prosty przekaz i prosta odpowiedź, bez czasu na myślenie, bo i po co. To bardzo smutny obraz inteligencji mas.
Poza tym nie wykrzaczam się - obecnie, dwa lata po napisaniu artykułu - na głupocie czytelników, bo doskonale rozumiem, że ktoś może nie znać się na pewnych rzeczach. Wykrzaczam się jednak na braku zainteresowania w poszerzaniu horyzontów. Wracam tutaj do Wattsa, którego czytelnicy odrzucają, bo zwyczajnie nie chce na chwilę im się sięgnąć do terminów naukowych. I Dukaja.
Co do Kinga i Tolkiena - żadnego nie oceniam pejoratywnie, to już sobie dolepiłeś do mojej wypowiedzi, bo mam do nich wręcz przeciwny stosunek. Mam anginę, gorączkę, a momentami jebane delirium, nie będąc więc w formie do dyskuji, może zapomniałem dopisać, że na świecie jest lepiej niż w Polsce pod względem literatury i dalej Murakami, King, Tolkien, Schmidt oraz inni ambitni (albo ambitni momentami) pisarze świętują sukcesy. Z czego się cieszę. W Polsce nie mogę tego napisać - jest na szczęście Żulczyk, który podnosi poziom, jest Dukaj, który gdzieś tam pływa w mainstreamie, a także kilka mniej znanych nazwisk, które robią się, także chwała, coraz głośniejsze. Poza tym jednak, jak pisał mój kumpel po piórze, Jared, folwarki pańszczyźniane i maszynki do pisania rządzą, a także tania erotyka i seks.
Daruję sobię uszczypliwości, jako że twoje wynikają tylko i wyłącznie z niezrozumienia mojego komentarza. :)
Jeśli nie czytasz polskiej literatury, to raczej nie mam o czym gadać. Ty nie znasz sensowności argumentu, którego używam, po prostu przyszedłeś tutaj wylać swoje. Doceniam i podziękuję.
Zajdla i Lema też mam. Miło się czyta.
Do niepodległości się nie odnoszę - to, że sobie wywalczyliśmy demokrację, nie oznacza, że mam akceptować jej wszystkie aspekty. Niezgadzanie się jest podstawą demokracji - już w samym słowie masz zawartą podstawową prawdę, że w demokracji zawsze znajdzie się ktoś, kto się z tobą nie zgodzi.
Umiem żyć w demokracji. Wolność polega na tym, że nie muszę akceptować jej wszystkich aspektów.
Darujmy sobie już dalszą dyskusję, bo nie widzę w niej sensu. Miłego dnia i powodzenia w pokornym życiu :)
Pozdrawiam mordo, elo, pytania potraktuj jako retoryczne.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania