...

Jesteśmy zaprogramowani. Nasze uczucia, myśli, a nawet słowa i działania są zaprogramowane.

Wciąż masz ten sam wyraz twarzy, gdy słuchasz o miłości, i tak samo reagujesz, gdy po raz kolejny inni składają ci obietnice lepszej przyszłości.

Ten sam uśmiech wywołuje w tobie wiadomość o pierwszym kroku dziecka i tak samo wyglądają twoje oczy, gdy kochanek przytula cię pierwszej nocy.

Tak samo zakrywasz twarz palcami, gdy okazuje się, że zdradził cię ten, który składał ci przysięgę przed ołtarzem, i w podobny sposób okazujesz zawstydzenie.

W ten sam sposób marszczysz to miejsce nad nosem, gdy słońce zaświeci, i niespodziewanie unosisz ręce, gdy zaczyna padać deszcz.

Tak samo trzymasz pióro w dłoni, gdy piszesz do banku podanie o umorzenie długu, jak i wtedy, gdy kierujesz do Boga prośbę o absolucję dalszego cierpienia.

Tak samo kulisz plecy, gdy świat cię przytłacza, i tak samo krzywisz się, gdy wystroisz się, ale nie wiesz, dokąd możesz pójść.

Twój podbródek jest naszpikowany tą samą dumą i gdy odbierasz świadectwo dojrzałości, i gdy łowisz lubieżne spojrzenia.

W taki sam sposób parzysz poranną kawę, gdy on jest obok ciebie, jak i wtedy, gdy nie ma.

Tak samo przekręcasz klucz w drzwiach, gdy jesteś pod opieką rodziców, jak i wtedy, gdy czujesz się wyzwolona spod jarzma kontroli.

 

Patrzysz teraz z akceptacją lub pogardą na zapisane słowa, ale twoje spojrzenie nie różni się od tego, jakim obdarzyłaś kloszarda, który grosz po groszu zbiera na chleb.

Chodzi tu tylko o intensywność emocji, chociaż bywa, że jednakowo odczuwamy je w sobie. Bo nie tylko program zewnętrzny wgrał się w nas po latach spędzonych wśród schematycznego tłumu – tymi samymi emocjami pachniesz, gdy on po raz pierwszy niby przypadkiem dotyka twojej dłoni, i gdy jako matka po raz pierwszy przyjmujesz na pierś dziecko wyjęte z twojego łona.

Te same uczucia wywołuje śmierć miłości jeszcze nieokrzesanej, jak i tej, która latami zastygła w sercu i niczym fundament odgrywała rolę związku.

Czujesz taki sam ucisk w przeponie w momencie, gdy zauważasz piękno doskonałe w formie dawcy nasienia, jak i wtedy, gdy dostrzegasz szeroko rozłożone konary kasztanowca.

I identycznie przedsionki aorty kołaczą i zamierają w momentach uniesienia duchowego, jak i fizycznej podniety.

Z takim samym rozdarciem wewnętrznym żegnasz i matkę swoją, i przyjaciela swojego na łożu prowadzącym do wiecznego dobrobytu.

Tak samo krwawi ci dusza, gdy słuchasz słów niepohamowanych, jak i wtedy, gdy skaleczysz się nożem, którym kroisz chleb.

Z dwóch, wydawałoby się, różnych przyczyn popadamy w te same nastroje. Cierpisz, nie mając nic do ukrycia przed pożądliwymi spojrzeniami, i na nieznany sobie czas oddajesz swoją duszę prostym funkcjom życiowym. Albo obca wydaje ci się wolna wola, albo wpadasz w euforię i przestajesz dostrzegać najmniejszy choćby przejaw niesprawiedliwości, jaki właśnie dotyka innych. Nosisz na ustach carpe diem i nawet przez myśl ci nie przejdzie, że niebawem pluć będziesz na tak często wypowiadane słowa.

Najlepiej wychodzi nam szablonowość i udawanie wiecznie świadomych. I może dopiero korzymy się – lub nie – przed siłą połączeń naszych neuronów, gdy stajemy na deskach w dniu rozliczenia, odpychając myśl, że mieliśmy wpływ na życie. Tym jedynie się różnimy, że jedni smutkiem odziali swój korowód żałobny, a inni odchodzą zalani oksytocyną w poczuciu, że sam stwórca przygryzał ich sutki.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 11.03.2017
    Całe zycie to udawanie czegoś. Często zadaje sbie pytanie dlaczego tak łatwo dajemy się manipulować i ciagle powielamy te same sytuacje. Jesteśmy jak drukarka, która wyrzuca z siebie gotowe schematy życia. Piątka. Miłego dnia

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania