12. KIEDY SKOŃCZYŁAM PRACĘ W DOMU...

Kiedy skończyłam pracę w domu, przyszła pani Cortez. Była zadowolona, wręczyła mi czek i odprawiła. Pomyślałam, że łatwiej było stąd wyjść niż wejść. Kiedy opuściłam posesję, nie bardzo wiedziałam, co mam zrobić ze sobą. Nie spodziewałam się, że to tu dziś trafię, jednak skoro już byłam w Tabi liczyłam, że kiedy znowu się zobaczymy, wszystko będzie wyglądało inaczej. Ale jak zwykle poniosły mnie moje fantazje… Postanowiłam się przejść, a kawałek dalej rozłożyłam kurtkę i usiadłam na łące. Chciałam pozbierać myśli, zmienić ich bieg, wyciszyć się. Tu gdzie siedziałam miałam dobrą widoczność na Tabi, ale także na jej sąsiadkę – drugą, równie piękną posiadłość. Jako że moja naturalna ciekawość wszystkiego nie pozwoliła mi długo usiedzieć w jednym miejscu, postanowiłam podejść bliżej, żeby ją obejrzeć dokładniej, ale jak myślałam nie na tyle, żeby wyglądało jakbym podglądała. Gdyby ktoś mnie zobaczył mógłby się zastanawiać czego tu szukam ale stwierdziłam, że nie mam nic do stracenia, w końcu pewnie ostatni raz tu jestem, bynajmniej w rzeczywistym świecie. Jak mówiłam wcześniej obie rezydencje były piękne, jednak o ile Tabi była bardzo wystawna, ciesząca oko, wzbudzająca duże zainteresowanie i podziw, to ta drugą cechowała skromność, sprawiała wrażenie dużo bardziej przytulnej, zachwycała mnie jej prostota i jakby… nie umiem tego wyjaśnić, znaleść słowa, ale miałam wrażenie jakbym odnalazła spokój. Na patio wyszedł staruszek, około osiemdziesiątki poruszający się żwawo, choć o lasce. Miał zamiar usiąść w fotelu, jednak w ostatniej chwili się rozmyślił i postanowił przejść. Akurat pech chciał że ruszył w stronę ogrodzenia, po której stałam. Zaczęłam więc wycofywać się w nadziei, że mnie nie zauważy, jak stojącego szpiega, jednak było za późno. Kiedy mnie zobaczył wzdrygnął się i zawołał kogoś. A ja już nie zastanawiając się zaczęłam uciekać, co po ostatnich doświadczeniach w Tabi, z lokajem i psami było chyba najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji.

 

***

 

Z tego wszystkiego zapomniałam, że szofer miał mnie odwieźć do domu po zakończonej pracy. A ja zwiałam, nawet się nie zastanawiając. Musiałam dzwonić po kogoś, trafiło na Marthę, co było najbardziej prawdopodobne, bo tu o autobusach można było zapomnieć.

-Co jest ze mną nie tak? Najpierw ta babcia, później jakiś dziadek z sąsiedztwa przestraszył się mnie albo nie wiem co… (bądź po prostu uznał za intruza ale o tym nie pomyślałam) . W każdym razie zachowywali się jakby zobaczyli ducha.

-Być może…Wyglądasz trochę jak duch, zacznij lepiej więcej jeść – to Martha słysząc to odpowiedziała mi. -Już jesteś? Nawet nie wiem ile minęło odkąd do Ciebie zadzwoniłam.

-Ano jestem. Dzwoniłaś pół godziny temu a że akurat nie miałam w tym momencie nic innego do roboty to jestem. Nie wiedziałam że mówisz do siebie. -odparła, dziwnie na mnie patrząc.

-Mówię nie mówię…sama nie wiem. Dziwny dzień po prostu… – opowiedziałam jej o wszystkim co się wydarzyło, o domu, o projekcie, jak wyszło, o rozmowie z babcią, o tym, że go spotkałam i jak to wyglądało, no i jeszcze o tym incydencie ze staruszkiem. -No i dlatego tak wyszło, że potrzebowałam, abyś przyjechała. Nie śmiej się, ciekawe jakbyś Ty się poczuła na moim miejscu – dodałam odrazu, bo zaczęła głupio się śmiać.

-Nie wiem jak ale wiem napewno, że zaczynasz popadać w paranoję. Daj sobie z tym spokój. Przynajmniej narazie. A jak chcesz to poszukamy Ci jakiegoś faceta, żebyś przestała myśleć o tym tajemniczym nieznajomym. – stwierdziła Martha, a ja chciałam dodać, że wiem już nawet, jak się nazywa, to już nie taki nieznajomy. Ale za chwilę pomyślałam, że to byłoby głupie…więc zostawiłam to dla siebie.

Miałam oczywiście zamiar o tym zapomnieć, to znaczy jedna część mnie chciała, a druga nie potrafiła. Walka serca z rozumiem, jak to się nazywa. Jednak kiedy nie jedno to drugie, z naszego ponownego spotkania nic nie wynikło, ale to, że znów coś mnie tu przywiodło i jeszcze dziwne zachowanie tych dziadków… sama już nie wiedziałam co o tym myśleć.

 

***

 

-Rozstałem się z Veronicą.

-Jak to? tak po prostu?!

-Tak po prostu. Nie pasujemy do siebie, nie kocham jej, nic z tego nie wyjdzie.

Kobieta zdjęła okulary, odłożyła książkę, po czym zwróciła się w stronę swojego rozmówcy. Głosem najłagodniejszym, jaki tylko mogła z siebie wydobyć, odparła:

-Tego nie wiesz.. Nie wszystko przychodzi odrazu. Czasem trzeba dodać od siebie trochę więcej zaangażowania,zainteresowania, żeby relacja zaowocowała. Pozatym miłość.. kto tu mówi o miłości. To w gruncie rzeczy nie jest najważniejsze, a fakt, że jest to najlepsza inwestycja jaka mogła nam się trafić…najlepsza od tylu lat..to same korzyści dla naszej rodziny, dla naszej przyszłości! Nie możesz tak po prostu jej zostawić, bo masz akurat taki kaprys!

-Wiesz co, mam tego dość..Mam gdzieś wasze interesy, to że w ogóle się nie liczę i nigdy nie liczyłem.

Kobieta zarzuciła swoje postanowienie cierpliwości i pobłażania mu na każdym kroku. Już nie liczyła się z tym co mówi:

-Jeśli tego nie odkręcisz dopilnuję, żeby wykluczono Cię z testamentu, nie dostaniesz ani złamanego grosza, dostępu do żadnego swojego konta też nie będziesz miał! Od zaraz! Co ja mówię, od mojego konta! Nic nie jest Twoje!!

W holu pojawiła się trzecia osoba. -Co to za wrzaski?! Co się stało?!

-Mam dość tego gówniarza… zerwał z Veronicą! jak mógł! W ogóle nie myśli! Jedynie o sobie! – rzuciła do męża.

-Gówniarzu? Jesteś śmieszna. I myślę tylko o sobie, tak? No popatrz, po kimś to mam… Proszę bardzo, rób co chcesz. – i Pablo wyszedł, trzaskając drzwiami.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania