11 czerwca 1768

11 czerwca 1768

Carscy dragoni jedną znali metodę. Ogniem i prochem najskuteczniej ściga się zbiegów. Taki los stał się nieuchronnym dla Pyzdr. Jeszcze z samego rana, w trzy chorągwie Brzeziński próbował zatrzymać Rosjan, lecz to tylko czas miało dać, aby całe miasto zdążyło zbiec przed najeźdźcą.

-Brzeziński, mój chłopaku, weźmij śremskich i gnieźnieńskich huzarów i zdobądź nam czas – rozkaz marszałka był jasny. Nie o wiktorię tu chodziło, a o obronę tych niewinnych – Niczym mi tam nie szarżuj. Zaczepiaj i w las odskakuj. W żadną potyczkę nie daj się związać. – Gorliwość młodego szlachcica Radzyński znał już nadto dobrze, więc wręcz po ojcowsku do sumienia chciał mu przemówić – W niczym mi nie pomożesz jak tam któryś z was polegnie. Tylko ich wstrzymać musicie, tyle abyśmy za rzekę zdołali przejść.

-Na rozkaz Rotmistrzu. Będziem ino kąsać ruskich. Objedziemy ich, spróbujemy wciągnąć do zaczepki – zasalutował Brzeziński, zdawało się rozkaz i cel misji pojął.

To dało czas marszałkowi, aby ewakuację zarządzić. O dragonach podpułkownika Konstatinowa dowiedział się o świcie, że ciągnie w setkę jazdy spod Poznania. Niewiele więc było czasu, tylko jednych spowolnić, aby drudzy szybciej zdołali uciec.

-Ojcze Andrzeju! Nie ma tu chwili na rozmyślania i jakieś nadzieje. Trzeba wam z nami uciekać! – rotmistrz największy opór w planach spotkał u ojców Franciszkanów – Całe miasto liczy na wasze wsparcie, na nic wam czekać tu Moskali, ogniem tylko rozmawiają! – nawoływał tak, aby wszyscy braci słyszeli jak i wspomogli w przekonaniu ojca przeora – Miasto już na wozach, dobra połowa już za mostem!

- Rotmistrzu Wojciechu, drogi nasz obrońco. Nigdzie mi stąd ruszać nie można. – Z pełnym spokojem w głosie ojciec Andrzej studził gorąc Radzyńskiego. – Ani ja, ani bracia moi nie pozostawimy naszego Pana, nie porzucimy Jego domu. – Zabrał Marszałka pod ramię i już szeptem - Mój Wojciechu, proszę na spokojnie, nie ma co braci trwożyć. Znamy się przecie nie do wczoraj. Ja w Panu pokładam wiarę i nadzieję i z carskim sobie też poradzę, aby to pierwszy raz? – łagodnie tłumacząc się, doprowadził rotmistrza aż do furty. – Spójrz na nas synu, w nas siła boskiej opatrzności. Pomoc daj tym, co tak liczą na Ciebie teraz. – uśmiechnął się i otwierając furtę dał spojrzeć Radzyńskiemu na braci zgromadzonych dookoła. Każdy z nich z uśmiechem i w spokoju potakiwali ojcu Andrzejowi. Ręce założone w rękawach habitów schowane zdawały się tulić ich wzajemnie.

- Niech się więc tak stanie. Bóg z Wami bracia najmilsi. Bóg z Wami.

- I z tobą Marszałku. Niech święty Franciszek będzie z wami wszystkimi.

Furta zakonna zatrzasnęła się jak klamra innego świata. Radzyński podszedł do konia, jeszcze nie dowierzając, że ich pozostawia.

- Gdzie braciszkowie? – Zdumiony Wiśniewski, trzymający konia marszałka, rozgadał się ze zdziwieniem– zostają? Toć wozy czekają, musimy się spieszyć! Nie mogą tu zostać! - I zaraz zrozumiał, że na nic jego oburzenie. Rydzyński już zasiadł w siodle, spojrzał tylko na kompana.

-Bóg z nimi, On ich obroni.

Wyprostował się, uniósł głowę i dojrzał to, czego najbardziej się obawiał. Dym. Dragoni doszli przemieść. Ogień rozpoczął oblężenie.

-Rotmistrzu, Rosjanie zamykają nas od północy – Brzozowski galopem wjechał przed farę drogą od ratusza – Musimy się bronić! Nic więcej nie dało się nam wywalczyć. Ciągną dragoni Konstaninowa! Od Choczu idzie Derwitz!

-Pułkowniku, każ zbierać chorągwie i przeprawiać się przez rzekę! – Z zupełnym spokojem w głosie wydysponował Rydzyński – zarządzam odwrót! Wszyscy się wycofać!

-Rotmistrzu ucieczka? Zmierzmy się z Moskalem, możemy go osaczyć! – gorliwość niespełna 19 latka, wydawała się z niego wylewać – Na podjazdach o świcie udało nam się go zaskoczyć, możemy i teraz go dopaść – nerwowym wzrokiem próbował ogarnąć miasto, widząc już potyczki na ulicach.

-Nie! Nie kosztem miasta i nie w obliczu tej masy kozaków, wycofać chorągwie! - Bez dalszej dyskusji, wyprostował się w siodle jakby oprzytomniał – Wszyscy odwrót!!! Pułkowniku, kryjecie tyły, jak tylko przekroczymy Wartę wycofać się!

-Tak jest marszałku! Wycofać się. -powtórzył rozkaz Brzozowski – Na koń!

Ogień zdawał się szybszy od jazdy i od kul armatnich. Już nawet dragoni, widząc ogrom żywiołu wycofali się z miasta, aby samym nie ulec pożodze. Ogrom zniszczenia i jego piekielna moc zdawała się w tej całej tragedii dać ocalenie konfederatom. Rosjan powstrzymała, a chorągwie barskich powstańców wycofały się bez szwanku zza Wartę. Pyzdry stały się jedną ogromną ognistą kulą.

Radzyński odczekał na drugim brzegu rzeki. Powrócił Brzeziński i dwie chorągwie, znać było, że jeszcze gdzieś zdołali się zewrzeć z dragonami. Od świtu w siodłach. Zrobili co do nich należało.

-Wysadzać! – skinął szablą Wiśniewski.

Most środkiem uniósł się jak bańka nadmuchana i zaraz roztrzaskał się na dziesiątki kawałków w ogniu i dymie. Po chwili opadły strzępy drewnianej konstrukcji pluskiem do Warty. To było jedyne co można było zrobić.

Radzyński stał jeszcze chwilę na brzegu z oficerami, podjechał zmordowany Brzeziński.

Pyzdry stanęły w ogniu. Osada za osadą pożerał łączliwie drewnianą zabudowę.

Płonęło już nieomal całe. W murach zamknięty pożar zawracał, odbijał się od wnętrza obronnych ścian i zabierał kolejne domostwa.

Marszałek patrzył, jak płomienie zabierają Ratusz i mierzą się z klasztorem. Nie mógł zrozumieć jak ojciec Andrzej tym swoim odwiecznym spokojem, tak go przekonał. A teraz serce mu pęka widząc jak ogień i klasztoru nie oszczędza.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • bogumil1 21.04.2020
    Z przyjemnością się czyta ten tekst. 5.
  • MaciejBarton 21.04.2020
    Podziękowanie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania