14. Błysk i Grzmot – Część II – MROK // Rozdział I

Trzy dni wędrówki dały mi się ostro we znaki. Bolało mnie dosłownie wszystko. Byłam głodna, zmęczona i brudna. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że można się tak niesamowicie zakurzyć od samego praktycznie chodzenia. A chodziłam długo i niezmordowanie. Mijałam powalone drzewa, zrujnowane budynki z wypadającymi okiennicami i porozrzucane śmieci. Często znajdowałam stare gazety, a w nich dawno nieaktualne informacje. Czułam się, jak w filmie katastroficznym rozgrywanym wokół mnie samej. Zjadłam już połowę zapasów, a do domu według mapy miałam prawie tydzień drogi pieszo – o ile oczywiście udałoby mi się utrzymać obecne tempo. W to akurat, z chwili na chwilę coraz bardziej wątpiłam.

Noce były zimne. Pomimo koca i kurtki, od ziemi wiecznie ciągnęło chłodem. Z początku przebywanie w ruinach wydawało mi się czymś przerażającym, ale gdy pierwszego dnia lunęła na mnie ściana deszczu, szybko zmieniłam zdanie. Odtąd nie ryzykowałam już przemoczenia ubrań, których ciągła wilgoć przyprawiła mnie o przeziębienie. Zresztą wcale niemałe.

Tak oto, pociągając nosem siedziałam właśnie przy małym strumyku i korzystałam z tych nielicznych ostatnio chwil, gdy jesienne słońce ogrzewało mnie i moją świeżo wypraną odzież. Sznurówki, które związałam i rozwiesiłam pomiędzy małymi drzewkami, służyły mi teraz za sznurki na pranie, więc miałam cichą nadzieję, że słońca i wiatru wystarczy, by choć raz ciuchy wyschły tak, jak należy. Z nudów grzebałam w ziemi patykiem i bez entuzjazmu spoglądałam przed siebie. Byłam niesamowicie zmęczona. Głowa pękała mi z niewyspania, a z nosa kapało, jak z kranu. Gdyby było można wziąć chociaż ciepłą kąpiel…

Naraz coś sobie przypomniałam. Chwila, przecież chyba nadal byłam w stanie rozpalić ogień? A przynajmniej kiedyś potrafiłam. Tata nauczył mnie tego podczas wyprawy w góry, gdy miałam dwanaście lat. Byłoby mi wtedy znacznie cieplej. Hmmm… jak to się robiło?

Rozejrzałam się wokół siebie. Wstałam. Chodzenie w butach bez sznurówek nie było łatwe, ale udało mi się nie przewrócić. Pod pobliskim drzewem znalazłam solidny kawałek kory – „Cóż, chyba wystarczy” – wymamrotałam pod nosem. Po drodze zgarnęłam nieco suchych liści, słomy i trawy. Wróciłam do kamienia na którym siedziałam, wzięłam patyczek i ustawiłam korę. Na spód położyłam liście i całą resztę, po czym zaczęłam trzeć. Po kilku minutach bolały mnie już ręce, ale i tak nie miałam nic lepszego do roboty, więc tarłam dalej. W końcu poczułam znajomy zapach palącego się drewna. Podekscytowana kontynuowałam tarcie do momentu, gdy końcówka patyka zaczęła się tlić. Podmuchałam zatem na nią i rozżarzyłam, a następnie przyłożyłam ją do stosiku poniżej. Powoli zaczął wydobywać się z niego dym. Hura! Udało się! Naprawdę byłam z siebie dumna.

Szybko, na ile umożliwiały mi buty, poleciałam pod pobliskie drzewa i zgarnęłam inne suche kawałki kory, patyki, liście i szyszki. Popędziłam z powrotem do głazu, podmuchałam na stosik i powoli kolejno podkładałam uzbierane rzeczy. Po około piętnastu minutach miałam całkiem niezłe ognisko. Dołożyłam więc solidniejsze gałęzie i z uśmiechem na rozgrzanej od ognia twarzy usiadłam na kamieniu, by ogrzać sobie dłonie. Przy takim cieple ubrania na pewno będą w stanie wyschnąć. Niestety radość przerwało mi burczenie w brzuchu: – „A niech to szlag, znowu?!”.

Zmartwiona zajrzałam do plecaka. Było jeszcze trochę chleba, kiełbasy, śliwek i płatków. Orzechy zjadłam już pierwszego dnia. Pomyślałam o owsiance jednak jedzenie jej na sucho nie należało do najprzyjemniejszych, a w zimnej wodzie płatki i śliwki długo będą się moczyć. Wiedziałam, że nie powinnam narzekać, ale co miałam poradzić na to, że uwielbiałam nie tylko gotować, ale i jeść? A tutaj, ani nie miałam zbytniego pola do popisu, jeśli chodzi o pierwsze, ani zbyt wiele do zrobienia przy drugim. Musiałam więc, póki co jakoś oszukać wygłodniały żołądek. Podeszłam zatem do strumyka i w butelkę nabrałam solidną porcję wody. Wypiłam wszystko duszkiem.

Niespodziewanie dostrzegłam coś wystającego z mulistego brzegu nieopodal mnie. Domyślałam się, co to było i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Podeszłam bliżej, wygrzebałam i opłukałam znalezisko. To był garnek. Nie taki zwykły metalowy lecz gliniany. Dość ciężki i wyszczerbiony w kilku miejscach, ale wciąż nadający się do użytku. „Tak Lilu!”. – Uśmiechnęłam się sama do siebie. – „Dzisiaj nareszcie umyjesz się w ciepłej wodzie”.

Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Trochę wody nabrałam w garnek, a następnie nieco odsunęłam gałęzie z ogniska i na samym żarze postawiłam naczynie. Nie musiałam długo czekać. Po kilku minutach podczas których obracałam garnek w różne strony, miałam wodę o temperaturze idealnej do kąpieli – jeśli w obecnych warunkach coś takiego było w ogóle możliwe. Pomimo, że nie sądziłam, by ktoś był w pobliżu jakoś tak dziwnie było mi się myć na otwartej przestrzeni. Zdecydowałam się więc na skorzystanie z ustronności jaką oferowały pobliskie drzewa.

Przez rękawy bluzy zaniosłam parujący garnek do lasku i nareszcie zrobiłam coś, co można było nazwać toaletą – nie poranną, ale jakąś jednak. Ponadto zauważyłam, że dostałam okres. Było to niezbyt komfortowe jednak przyjęłam to z ulgą. Władzom się nie udało. Nie byłam w ciąży. Ku mojej radości posiadałam też odpowiednie przybory toaletowe na tę ewentualność.

Gdy skończyłam i wytarłam się kocem, który teraz służył mi za ręcznik, pod kilkoma okolicznymi drzewami zobaczyłam, małe śliskie kapelusze grzybów. Wiedziałam, że nie są trujące, więc skoro miałam już garnuszek i ciepłe palenisko mogłam przygotować coś na kształt risotto. Ubrałam się zatem w przyjemnie suche ubrania, wylałam resztki wody, wypłukałam garnek i umyłam zebrane uprzednio grzyby. Następnie zagrzałam nieco świeżej wody, wsypałam płatki oraz posiekane ostrym kamykiem grzyby i czekałam. Było to najdłuższe dziesięć minut mojego życia. Ale warto było je wytrzymać. Dzięki grzybom nie naruszyłam zapasu śliwek, a to można było już uznać za małe zwycięstwo.

Gdy ogień zaczął przygasać było już około godziny szesnastej. Jesienią mrok ogarniał wszystko zdecydowanie za szybko. Zrobiłam małe podsumowanie i stwierdziłam, że niestety cały ten dzień zmarnowałam na praniu, zabawie z ogniem, kąpieli i jedzeniu. Ale w końcu musiałam o siebie zadbać i w sumie ten czas odpoczynku naprawdę mi się przydał. Pod wpływem ciepła przestał mnie męczyć katar, a suche ubrania same w sobie poprawiały nastrój. Stwierdziłam, że dzisiaj pod koc położę dużo liści, które powinny ochronić mnie przed chłodem. Będą szeleścić, ale przynajmniej będzie cieplej. Zmęczenie nadal tliło się we wszystkich moich mięśniach, więc nic dziwnego, że sama myśl o śnie wydawała się niesamowicie kusząca.

Ziewając przyniosłam do ruin, które zamieszkiwałam od wczoraj tyle liści ile udało mi się wykraść z lasu zanim noc zaczęła przykrywać je warstewką rosy. Nabrałam jeszcze wody w butelkę i butami zgasiłam resztki żaru z ogniska. Gdy skończyłam, niebo zaczęły pokrywać coraz to ciemniejsze chmury. Był to znak, że w te noc znowu będzie padał deszcz. Gdzieniegdzie dostrzegłam jeszcze po kilka gwiazd, zanim wszystko w końcu poszarzało. Zrobiło się cicho i ponuro.

W takich chwilach zaczynałam tęsknić. Za rodzicami, domem, spokojem, Paulą, pracą w kuchni i moim łóżkiem w hali. Przede wszystkim za drugą osobą. Obecnością innej żywej istoty, do której można było coś powiedzieć. Zauważyłam, że odkąd uciekłam coraz częściej mówiłam sama do siebie. To nie wróżyło nic dobrego. Ale teraz przynajmniej byłam bezpieczna. Przez trzy dni nikt mnie nie śledził. Pewnie dali sobie spokój, o ile w ogóle ktoś się przejął moim zniknięciem. Paulina na pewno była zaniepokojona, ale miałam nadzieję, że nikt jej nie obwiniał za moją ucieczkę. Najgorsza byłaby świadomość, że mogłaby mieć przeze mnie problemy.

Przegoniłam tę myśl. Jeśli ta wyprawa miała odnieść sukces powinnam być twarda. Nie mogłam pozwolić sobie na załamanie. „Jestem tu i teraz” – Pomyślałam. – „Bezpieczna. Sama, ale pewna siebie. Nikt już nie może mnie dotknąć. Nikt nie może mnie skrzywdzić. Uciekłam, zaryzykowałam i wygrałam”. To były dobre słowa. Dawały otuchę. Musiałam się ich trzymać. Jutro ruszę dalej. Silna, wyspana i gotowa na wszystko.

Szelest liści był niczym kołysanka dla moich uszu. Zawinięta w koc, jak w naleśnik, z plecakiem pod głową pogrążyłam się w spokojnym śnie. Spokój ten nie trwał jednak długo, o czym przekonałam się kilka godzin później.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • Tjeri 07.02.2020
    Fajne części. Przydałby się jakiś krótki opis ziemi po katastrofie. Migawka dosłownie. Że mijała coś tam coś tam. Znalazła buta, czy jakiegoż innego misia. Wiesz :).
    A mapa? Skąd miała? Czy może przegapiłam jej pochodzenie?
  • Kocwiaczek 07.02.2020
    Opis będzie. Ale faktycznie o tym skąd miała mapę nie było. Muszę wtrącić zdanie;)
  • Tjeri 07.02.2020
    Kocwiaczek rozumiem, że opis będzie później?
    Będę marudna... Ale w momencie, gdy Lilka opuszcza halę, byłam ciekawa co zobaczy. Ona też powinna być. Ciekawa i zestrachana nie tylko ewentualnym pościgiem, ale i tym co zaoferuje jej "dzicz". Aż się prosi, by gdzieś to wtrącić. Ale kto wie, jak dojdę do opisu, może moja upierdliwość czytelnicza zostanie zaspokojona. :D
  • Kocwiaczek 07.02.2020
    Tjeri im bardziej jesteś upierdliwa tym lepiej :D ja to wszystko notuję aby potem wiedzieć co jest do poprawy. Jeśli chodzi o opisy to nie pierwsza opinia, że jest ich za mało. Nie lubię opisów rodem z Pana Tadeusza i unikam jak ognia. Ale jeśli jest taka potrzeba to przysiądę i je dodam. Aby ukontentować i czytelnika i samą siebie :)
  • Tjeri 07.02.2020
    Kocwiaczek rodem z Mickiewicza sobie daruj na starcie ;).
    Ale pokazujesz wykreowany przez siebie świat oczami bohaterki. Dobrze działająca książka powinna pozwolić podstawić się czytelnikowi do głównej roli, utożsamić. A to oznacza dbałość o okoliczności, obrazy. I logikę przede wszystkim.
    Jak jestem przy opisach - brakowało mi opisu organizacji życia na hali. Wiem że rzędem stały łóżka. A co z ubraniami, rzeczami osobistymi? Kobiety obok mężczyzn? A może podział? A jeśli nie? Wyobrażam sobie plotkujące nastolatki o podglądających je zbokach... Niby drobiazg, ale czytelnik powinien móc choć z grubsza sobie wyobrazić.
  • Tjeri 07.02.2020
    Aa! Zapomniałam wcześniej o jeszcze jednej rzeczy. Przydałby się też jakiś dopisek, gdy mowa o "dotowanych" małżeństwach. Taki, który wzbudzi niepokój (jak to zrobiłaś później gdy wychodziła za mąż przyjaciółka). Lila zauważyła, że to podejrzane, podczas gdy ja jako czytelnik nie. Dla mnie to było dość naturalne rozwiązanie. Może powierzchowne, ale cel z punktu widzenia jasny i jawny. Sam fakt że ludzie się decydują nie wzbudzilł moich podejrzeń. No chyba że zauważyła jakiś niepokojący drobiazg. Ktoś komuś zabronił czegoś mówić, dał znak, dziwnie się zachowywał... Cuś w tę mańkę.
  • Kocwiaczek 07.02.2020
    Tjeri zapisane, będzie do poprawy. O tym przyznam nie pomyślałam. Widzisz, jak to dobrze, że do mnie zajrzałaś :) Jeszcze chwila i będzie cały dodatkowy rozdział rozwiewający wątpliwości :D Nie myśl tylko, że biorę to jako atak, absolutnie nie, otwierasz mi oczy na pominięte wątki i to bardzo dobrze. Będę mogła udoskonalić tekst i poprawić jego odbiór. Aż miło, że mam dzisiaj wolne, pomiędzy sprzątaniem będę sobie układała w głowie wiele rzeczy :D Wracam do historii po 7 latach (tak, przed chwilą to sprawdziłam) i odkrywam ją z wami na nowo. Pozwalacie mi spełniać marzenia!
  • Tjeri 07.02.2020
    Kocwiaczek
    Szacun za cierpliwość. Ja jej nie posiadam, nad czym boleję, bo do dłuższych form się przez to nie nadaję...
  • Kocwiaczek 07.02.2020
    Tjeri czemu cierpliwość? W sensie w pisaniu czy czytaniu uwag? O uwagach już mówiłam - są dla mnie cenne. Jeśli chodzi o pisanie to tak jak już wspominałam Shogunowi, mam w głowie kolejną historię, ale powiedziałam sobie "nie" dopóki nie zakończę przygody z BiG. Wiesz, zawsze masz jakiś zarys tego co chcesz przekazać jak tworzysz. Tak samo ja mam zarys fabuły na kolejną powieść.Tymczasem publikuję rozdziały BiG, katuje was wierszami i stworzoną w impulsie Zdzi*ą - która choć może ma zadatki na dłuższy tekst, raczej nim nie będzie i zamknie się może w nastu częściach. Cholernie fajnie tutaj być, chociaż mąż patrzy na mnie nieco jak na wariatkę jak się niekiedy szczerzę do kompa lub komórki :P
  • Tjeri 07.02.2020
    Kocwiaczek, opowi jest dość specyficzne. Jestem tu, bo jest ruch, choć to ruch nie zawsze zdrowy. ;)
    Są miejsca lepsze jakościowo (w tym mój macierzysty), ale nie ma tam takiego gwaru. Coś za coś.
  • Kocwiaczek 07.02.2020
    Tjeri nie wątpię, że są, jednakże na chwilę obecną uzyskuje od opowi to czego potrzebowałam: krytykę, możliwość dzielenia się twórczością i rozmowy z ludźmi o podobnej pasji. Wszystko to jest dla mnie miłą odskocznią od rutyny dnia codziennego. Póki co mi to wystarcza. Fakt, czasem i mi nóż się w kieszeni otwiera jak widzę niektóre dyskusje i komentarze, ale przecież nie będę co i rusz ludzi przywoływać do porządku. Powiedziałam raz, skutek był na chwilę, po czym znowu to samo. Są dorośli - jeśli wolą zachowywać się jak dzieciaki to ich sprawa.
  • Raven18 14.02.2020
    Poczynania Lilki przypominają mi próbę przetrwania Hugh Glassa w "Zjawie" :D
  • Kocwiaczek 14.02.2020
    Nie oglądałam chociaż słyszałam, że dobry. Zaczęłam pisać BiG w 2013 więc jednak to zjawa była po mnie;)
  • Raven18 14.02.2020
    Kocwiaczek Filmu też nie oglądałem jeszcze, mówiłem o książce, ale broń Boże nie zarzucam plagiatu! :D takie skojarzenia to we mnie wywowalo
  • Kocwiaczek 14.02.2020
    Raven18 hmmm, o książce tym bardziej nie słyszałam :) zapewne jestem sto lat za nią jeśli chodzi o moją pisaninę ;p
  • Raven18 14.02.2020
    Kocwiaczek Pisaninę? Czytam wszystko niemal jednym tchem! To jest świetne!!!
  • Kocwiaczek 14.02.2020
    Raven18 miło mi to słyszeć, bardzo :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania