Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

2 w 98 - Rozdział I - Jakoś trzeba zarobić

Rok 1998. Sosnowiec, ulica Romana Dmowskiego 56a. Normalny siedmiopiętrowy blok mieszkalny położony w dzielnicy Zagórze. Ta część miasta była uważana za jedną z "najgorszych" dzielnic miasta, tak zresztą jest do dziś. Niby łatwo było tu dostać w zęby lub zostać okradzionym, ale wiadomo że tak może być wszędzie. Jednak przyjęło się to, iż Zagórze to jedni z groźniejszych miejsc na terenie Zagłębia Dąbrowskiego, więc chyba tak zostanie - zostańmy przy tym.

 

Marcin, mieszkający na ostatnim piętrze wspomnianego wcześniej bloku od rana stał na nogach, mimo że do pracy nie chodził, wolał bowiem zarabiać inaczej, ryzykownie lecz szybko jak sam określał swoją pracę. Łapał się wszystkiego, co dałoby mu łatwy zarobek, nie musząc tyrać kilka godzin dziennie przez pięć dni tygodnia. Dzień wcześniej umówił się z kolegą, że ten przyjdzie do niego coś odebrać.

Dwudziestolatek spojrzał na zegarek w bardzo nowej jak na te czasy komórce Nokii 5110. Za dziesięć jedenasta, czyli zaraz powinien być, pomyślał. Wysączył jeszcze bucha z papierosa, po czym swobodnie zrzucił go w dół z balkonu. Wziął oddech, a następnie wrócił do swojego niedużego mieszkania. Usiadł na rozłożonej kanapie, która pełniła rolę łóżka. Odsunął do tyłu białą kołdrę oraz poprawił dwie poduszki koloru czarnego, aby wyglądała na uporządkowaną. Naprzeciwko siebie na komodzie stał telewizor, który leżącym koło niego pilotem włączył. Nawet nie wiedział co aktualnie jest emitowane, po prostu nie lubił jak w domu było za cicho, dodatkowo chciał zabić czas. Minęło kilka minut, a po mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Marcina w momencie zaczął zjadać stres, zawsze denerwował się gdy ktoś przychodził, co wiązało się z tym co robi. Przyciszył telewizor niemal do zera, po czym wstał cicho i zakradł się do przedpokoju. Spojrzał przez wizjer drewnianych drzwi. Zobaczył znajomą twarz, jednak powtórzył czynność. Musiał upewnić się, że za nim nikogo nie ma, na wypadek gdyby koleżka chciał go wjebać. Gdy wszystko było pewne, otworzył drzwi, gestem zapraszając do środka. Próg przekroczył wysoki blondyn obcięty na krótko. Dopiero po zamknięciu drzwi na górny zamek zbili pionę i zaczęli rozmawiać.

— Siema, Marcin, co tam u ciebie? Trochę nie gadaliśmy. — Próbował nawiązać rozmowę blondyn o imieniu Stanisław.

— Siema. — odparł sucho gospodarz, który chciał po prostu załatwić sprawę. — Ile tego chcesz? — zapytał przechodząc do rzeczy.

— Piątkę najlepszego towaru jaki masz. — Uśmiechnął się od ucha do ucha.

— Czekaj tu.

Wszystko miało dziać się szybko. Odwiedzający nie zdejmował ani trampek, ani ciemnozielonej bluzy z kapturem. Marcin, który co prawda mniej już się stresował powędrował do salonu. Z szafy stojącej obok komody z telewizorem, spod sterty celowo położonych tam ubrań wydobył starą wagę, nieduży woreczek strunowy oraz duży taki worek, w którym znajdowały się kulki zielonego suszu. Obie te rzeczy postawił na stoliku stojącym pośrodku salonu. Najpierw odmierzył jeden gram, potem drugi, trzeci aż w końcu waga pokazała liczbę pięć. Wtedy zważony susz zapakował do mniejszego worka i szczelnie go zamknął. Zostawił go tak, a dwa pozostałe wyjęte wcześniej przedmioty schował tam skąd je wziął. Zabrał woreczek, a nastanie wrócił do nudzącego się przez ten czas kolegi.

— Jest i to co chciałeś, teraz kasa. — wręczył Stachowi pakiet. — Wziąłbym sto pięćdziesiąt, ale kończy się zioło to policzę ci dwie dyszki mniej.

— Okej. Chwila. — Stanisław schował worek do kieszeni i zaczął grzebać w portfelu w poszukiwaniu gotówki. Po kilkunastu sekundach dał mu kilka banknotów o podanej przez Marcina wartości. — Dobre to zioło, powiedz szczerze?

— Nie raz było i pewnie będzie lepsze, ale ten towar jest fajny. Dobry zapach, smak, tylko nie zrób lipy jak będziesz palił. — ostrzegł diler.

— Wiem, wiem. No to na mnie chyba pora? — Przekręcił zamek i złapał za klamkę.

— To leć. Trzymaj się.

Pożegnali się piątką, a Marcin zamknął za koleżką drzwi. Odetchnął z ulgą, że znów wszystko się udało. Wrócił do salonu, w którym położył się wygodnie, musząc jeszcze się przespać. Przed tym schował zarobione pieniądze do szuflady z resztą posiadanej gotówki, zostawiając do spodni dwadzieścia złotych.

 

Jakiś czas później obudziła go melodia wydobywana z jego komórki. Zaspany Marcin wstał i sięgnął po nią na stolik.

— Co jest? — zapytał.

— Marcin, musimy pogadać. Dostałem Ryśka ofertę, na której można zgarnąć trochę kasiory. — odpowiedział od razu męski głos. Marcin poznał, że to Łukasz, zwany na osiedlu Kosą. Byli najlepszymi przyjaciółmi od dzieciństwa. Był on dwa lata starszy od dwudziestolatka.

— Dobra, teraz się obudziłem, więc za piętnaście minut pod twoim blokiem.

Odłożył telefon jeszcze zaspany. Wspomniany Rysiek był starszym mężczyzną, koło trzydziestki, paserem, który chętnie skupował kradzione rzeczy. Dobrze płacił, więc dwójka razem działających przyjaciół często u niego bywała.

Marcin wyłączył telewizor, po czym wstał do szafy. Wziął z niej granatową kurtkę sportową, którą założył na białą koszulkę z krótkim rękawem. Swoje ulubione, granatowe dżinsy miał ubrane, więc buty i mógł iść. Z parapetu zabrał zapałki oraz w połowie pustą paczkę papierosów, które schował do kieszeni kurtki. Zamknął szafę, ruszając do drzwi. Założył swoje lekko ubrudzone trampki, wziął klucze od mieszkania z półki na ścianie i wyszedł, zamykając na oba zamki drzwi.

 

Zbiegł po schodach, po czym wyszedł z szarego bloku. Co jakiś czas rozglądając się za siebie, zmierzał w lewą stronę od klatki. Dwa bloki dalej, w wąskiej uliczce między nimi czekał średniego wzrostu, nawet dobrze zbudowany blondyn o krótkich włosach. Ubrany był w białą bluzę z kapturem, szare spodnie dresowe oraz tenisówki. Podobnie jak jego przyjaciel, lubił sportowe ubrania.

— Siema. — Pierwszy odezwał się Kosa, wyciągając do Marcina dłoń. W oczy rzucała się kilkucentymetrowa blizna na lewym policzku chłopaka.

— Siema. O co chodzi z tą robotą? — Zaciekawiony od razu spytał, nie lubił czekać.

— Gadałem z Ryśkiem. Ma dla nas nową fuchę. Chcę nam zapłacić tysiaka, podzielimy się na pół. W całej akcji chodzi o to, żeby włamać się do jednego z tych garaży tu obok nas. Koleś ma tam zostawioną furę. Nie bierzemy jej, bo z tym jest większa lipa, tylko mamy określone zadanie. Zabieramy tablice, lusterka możemy nawet wyłamać, po czym wywalamy szybę, żeby zabrać też lusterko z auta i radio. Wtedy włączy się alarm, więc będziemy się musieli ulotnić. Wiesz jak, wejść i wyjść. Do garażu można wejść wyłamując te drzwi czy co to jest prętem, który dalej mam z ostatniej akcji. — opowiedział dokładnie Kosa, odpalając po chwili papierosa.

— To jakiś konkretny garaż czy pierwszy lepszy?

— Konkretny, na miejscu pokażę ci który. Nie wiem czy koleś ma drogie auto, ma z nim jakąś kłótnię czy co, ale można trochę zarobić.

— No wszystko jasne, podobne rzeczy mamy w sumie za sobą. Kiedy działamy?

— Jak najwcześniej. Może dzisiaj, koło północy nikt nie będzie się szwędał po tej okolicy.

— Dobra. Umawiamy się o północy tutaj?

— Może być. A teraz chodź jeszcze do sklepu, kupię sobie coś do picia.

Bez słowa już ruszyli do pobliskiego monopolowego. Weszli, wzięli litrową butelkę wody i stanęli przy kasie za jakimś mężczyzną.

— To wszystko? — zapytała starsza sprzedawczyni.

— Tak. — odparł mężczyzna wyglądający na około czterdzieści lat.

— Dziesięć pięćdziesiąt.

Mężczyzna wyjął portfel, a z niego banknot dwudziestozłotowy. Uwagę stojących zaraz za nim chłopaków przykuło kilka banknotów tym razem o wartości pięćdziesięciu złotych. Było ich tam nawet pięć lub sześć. Mężczyzna wziął reklamówkę jednorazową z lady i opuścił sklep. Kosa szybko kupił swoją wodę, płacąc odliczoną gotówką. Ci również wyszli, rzucając krótkie "do widzenia".

— Myślisz o tym co ja? — spytał Marcin, obserwując oddalającego się mężczyznę, za którym stali w kolejce.

— Ta. Koleś niezłą kasę przy sobie nosi. — przygryzł wargi Łukasz, zacierając ręce na myśl ci w nie może wpaść za chwilę.

— Robimy?

— Chuj z tym piciem.

Obaj przyjaciele napili się po łyku wody, a następnie wyrzucili butelkę gdzieś na bok. W ciszy ruszyli szybkim krokiem w kierunku mężczyzny. Kosa nałożył kaptur na głowę i przyspieszył wyprzedzając przyjaciela, gdy byki już blisko. Rozejrzeli się jeszcze raz, czy nikogo wokół nie ma. Nie było. Podbiegł do starszego faceta i uderzył go pięścią w tył głowy powalając na ziemię. Ten wydał z siebie jęk, lecz nie zanim zorientował się co się dzieję Marcin zrobił to samo, natomiast on kopnął mężczyznę w plecy. Obaj przyklękli na nim, uniemożliwiając wstanie. Młodszy z przyjaciół wyciągnął z kieszeni marynarki czarny portfel i zostawiając jego właściciela, ruszyli do biegu. Mężczyzna przez chwilę ściągał ich, ci jednak lepiej znając okolicę bez problemu go zgubili za blokiem Marcina. To on otworzył skradziony portfel, w myślach policzył banknoty wyjmując jeden za drugim, a po chwili powiedział szczęśliwy:

— Sześć pięćdziesiątek kurwa!

— No i zajebiście. — Kosa rozjerzał się wokoło.

Nie musieli nic więcej mówić. Marcin po równo podzielił pieniądze po trzy banknoty, a portfel oddał Kosie, aby wyrzucił go po drodze do domu.

— Wyjeb to gdzieś bez przypału i widzimy się o północy. Będzie jeszcze więcej kasy!

Pożegnali się pioną i poszli w swoje kierunki.

Marcin wbiegł po schodach, wszedł do swojego mieszkania i ucieszony z pieniędzy rzucił się na kanapę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Dyszka 06.02.2018
    Dzięki za ocenę i dodam od siebie, że następny rozdział będzie bardziej dopracowany bo nie zamierzam go pisać o 23.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania