2.28

Tamtego dnia czułam, jakby anioł swym skrzydłem torował mi drogę do ciebie.

Puściły kajdany, którymi byłam przykuta do samotności.

Przestałam już być tylko sumą składników ciała.

Trwałam

zakochana,

naiwna,

beztrosko obchodząc się z czasem.

Lunatykowałam po rozżarzonych kamieniach miłości.

Zapatrzona w twoją twarz nie dostrzegałam zamykającego się wieka trumny.

Zachłyśnięta owacjami nie widziałam opadającej zasłony.

Ze snu wieczności wybudził mnie brak twojej obecności.

Koniec przedstawienia.

Zamarłam

zakochana,

naiwna.

Zostały słowa niczym rozjuszone stado wron.

Za kołem zębatym czasu

rdza wspomnień nie trawi.

Kuli się dusza jak u grzesznika.

Pobladły włosy.

Wieczność bez ciebie jak wąż oplata duszę.

Patrzę na umarłe pamiątki.

W szklanej atmosferze lituje się bezdomny.

Przegniły uczucia wybite milionem drukarskich czcionek.

Zamarłam

zakochana,

naiwna.

Na drodze rozsądku o twoją miłość upominam się u Boga.

Umierając z obłędu, boję się przed zbiorem pustych kłosów.

Czy to wiatr ustał i nie niesie mojej modlitwy,

czy zbłądził wśród gęstej mgły modlitw grzeszników?

Czekam

zakochana,

naiwna.

Jutro znowu będę prosić.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania