48. Błysk i Grzmot – Część VI – Burza // Rozdział I

Słowa Roberta wywołały wśród zebranych burzliwą dyskusję. Głosy przerażenia i potępienia mieszały się z obojętnością i pogardą. Nie zdziwiło mnie, że niektórzy nie zamierzali nadstawiać karku. W końcu czego można oczekiwać od kogoś, kto przez większość życia był poniżany i traktowany jak gorsza kategoria człowieka? Nie mogłam ich winić za okazywaną wrogość.

– Ciszej! Cisza! – Robert próbował przekrzyczeć tłum. Zdumiała mnie ilość osób mieszkających pod ziemią. Nie było to może małe przedmieście, ale z pewnością uczniowie jednej szkoły. – Proszę! Dajcie mi dojść do głosu! – kontynuował, ku mojemu szczeremu współczuciu. Pomimo szacunku, bezdomni zdawali się go w ogóle nie słuchać. – Naprawdę nie chcecie wiedzieć, co się właściwie wydarzyło?!

– A skąd mamy mieć pewność, że to prawda?! – Znienacka usłyszeliśmy kobiecy głos. Na jego dźwięk ludzie zaczęli się żywo rozglądać. – To może być zwykła bujda!

– Możecie mi wierzyć, iż nie jest – odparł znużony i wyraźnie zirytowany Robert. Nie miał już siły tłumaczyć, że widział coś, co przekonało go do naszej wersji wydarzeń. – Już wam mówiłem, że Lilianna ma wystarczające dowody.

– Niech i nam je pokaże! – wykrzyknął mężczyzna z tyłu. – Dlaczego masz być lepszy od nas?!

Dryblas westchnął z rezygnacją. Już nawet się nie złościł. Po prostu był tym wszystkim zmęczony. Co z tego, że uchodził za przedstawiciela? Wśród ludzi wolnych nie ma równych i równiejszych. Popatrzył w moje oczy bezradnym wzrokiem. Adam zaś stał obok, kompletnie zatopiony we własnych myślach. Milczał i nieznacznie kręcił głową. W końcu pozbawiona wsparcia, nie mogąc znieść wszystkich wpatrzonych oczu, opuściłam miejsce pod ścianą. Narzeczony drgnął i zwrócił ku mnie głowę. Zdawał się jednak spoglądać zupełnie niewidzącym wzrokiem. Coś go trapiło, jednak nie miałam teraz ani czasu, ani głowy, by się nim przejmować.

– Witajcie – zaczęłam niepewnie, podczas gdy wrzawa stopniowo malała. – Robert już mnie przedstawił, ale chyba nie zaszkodzi zrobić tego po raz kolejny. Nazywam się Lilianna Błysk. Pochodzę z czternastego przedmieścia. Mam dziewiętnaście lat. Straciłam rodziców, dom i dawne życie – tutaj przerwałam tak jakby zabrakło mi słów. Wiedziałam, że coś w tej wypowiedzi jest nie takie, jak być powinno. Nie chciałam się przecież skarżyć, a brzmiałam niczym „mała dziewczynka z kochającej rodzinki, samotna w wielkim świecie i skrzywdzona przez los”. Nie. Nikt taki nie będzie w stanie ich przekonać. Musiałam zmienić taktykę. Pokazać, iż życie dało mi w kość, ale się nie poddałam. Że jestem wolna, silna i sama decyduję o własnym losie. Tak jak oni decydowali o swoim.

– Powiedzcie mi proszę, czy pamiętacie w życiu taki moment, kiedy wydawało się wam, że możecie zrobić wszystko? – zapytałam nieoczekiwanie. – Gdy po wielu staraniach coś w końcu osiągnęliście? Nie ważne czy było to przeżycie kolejnego dnia z pełnym brzuchem. Czy też uśmiech podarowany przez nieznajomego. Albo nawet ucieczka przed deszczem. Niby tak niewiele, a jednak was to ucieszyło, prawda?

Po węźle przeszedł szmer. Jedni kiwali głowami, inni wpatrywali się jakoś bardziej zainteresowani moją obecnością. Byli też i tacy, którzy zerkali podejrzliwie, tak jakby w głowie kołatało im pytanie: „Co ona właściwie kombinuje?”.

– Pomyślcie teraz, że w środku jedzenia ktoś wyrywa wam chleb z dłoni. Wyobraźcie sobie, iż widzicie szczyt góry i nagle grunt osuwa się wam spod nóg. Zastanówcie, jak się poczujecie, gdy dach zacznie przeciekać pod naporem wody i cała kałuża chluśnie wam prosto w twarz, niszcząc ubranie, zgromadzony dobytek i całe dotychczasowe życie? – Spojrzałam wyczekująco. – Co poczujecie?

– Złość! – rzuciła dziewczyna, która wcześniej we mnie wątpiła. – Nienawiść, bezradność, gorycz, rozdrażnienie! No, wkurzyłabym się... – odparła, zerkając na towarzyszy. Chyba zadziwiła samą siebie tym, że się tak rozgadała.

Kilka osób parsknęło śmiechem. Inne zaś, zaczęły rzucać krótkie odpowiedzi:

– Przyłożyłbym im!

– A żeby tylko spróbowali coś ruszyć!

– Niedoczekanie!

– Wara od moich rzeczy!

Ludzie zareagowali odwrotnie niż można by się spodziewać. Myślałam, że zaczną odnosić się wpierw do wartości codziennych, jak chłód, zimno, porażka czy niewygoda. W końcu to z tym spotykali się na każdym kroku. Oni jednak wybrali inną drogę. Przeciwstawiali się. Walczyli. Mieli poczucie niesprawiedliwości. Chociaż początkowo się zdziwiłam, skrycie miałam nadzieję, że właśnie to w nich rozbudzę. Ku mojemu zaskoczeniu bardzo szybko odniosłam zamierzony skutek.

– Pomyślcie więc, jak poczułam się, gdy wprost z kochającego domu trafiłam do hal, gdzie mnie zgwałcono? Nie! – rzuciłam głośno. – Nie przesłyszeliście się. Zostałam brutalnie wykorzystana i oznaczona jako niewolnica. – Wskazałam na swoją pachwinę. – Tutaj jest tatuaż, który głosi, że jestem własnością mojego gwałciciela, którego poplecznicy prezydenta wybrali mi na męża...

Ludzie przyglądali się z konsternacją. Usłyszałam kilka zduszonych okrzyków niedowierzania. Nareszcie przykułam uwagę.

– Wybaczcie, ale nie zdejmę ubrań, by wam go pokazać. – Uśmiechnęłam się na wpół ironicznie, na wpół przepraszająco. – Musicie uwierzyć na słowo. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że katastrofa to oszustwo. Uciekłam przy pierwszej okazji, nie godząc się na z góry ustalony los. Adam uratował mi życie podczas pościgu, gdy obezwładnił niedoszłego męża i jego przełożonego. Potem dotarliśmy do mojego przedmieścia, a tam okazało się, iż pogrzeby naszych bliskich były fikcyjne, moja matka zginęła przy porodzie siostry, którą oddano do adopcji, by na niej zarobić, a ojciec żył jako parobek i popychadło u pary cudzoziemców. I nie mówię o tym dlatego, że wszystko gdzieś wyczytałam, chociaż rzeczywiście włamaliśmy się do szpitala i wykradłam akta, potwierdzające wydarzenia. Przekazuję te informacje, ponieważ naprawdę tam byłam. Bo to przeżyłam. Zdarliśmy skórę z dłoni, wykopując trumny z zamarzniętej ziemi, włamaliśmy się do szpitala cudem unikając złapania, ścierałam łzy konającego ojca. Tak! Uwierzcie mi. Byłam tego częścią. Nie jakimś tam biernym obserwatorem. Razem z Adamem staliśmy w miejscu naszych domów, gdzie teraz piętrzą się wielgachne wille. Na moim dawnym podwórku, trzymając ojca w ramionach słuchałam jego ostatnich słów. I byłam zszokowana. Zdruzgotana. Ba! Powiedziałabym, że nawet pokonana. Naprawdę. – Pokiwałam głową. – Ja też wątpiłam. Ale jak tu nie wierzyć, mając dowody przed swoimi oczyma? Ledwo oddychając, ojciec mówił mi, iż trzęsienie ziemi było zaaranżowane. „Prezydentowi”, jak ich nazwałam, podłożyli ładunki wybuchowe, gdy już wywieźli z domów ludzi gotowych do rozrodu lub tym bardziej kobiety w ciąży. Dlatego właśnie młodzi musieli walczyć pod gruzami, a staruszkowie zginęli, gdyż nie byli w stanie wyjść ze starcia zwycięsko. Nas wywieźli do hal i „pozornie” otoczyli opieką. „Pozornie” trzeba pisać w cudzysłowie, bo prawda jest taka, że chcieli połączyć nas w pary i zmusić do rodzenia dzieci, które będą potem mogli z zyskiem sprzedawać...

Przerwałam na moment, żeby się uspokoić. Samo mówienie, uwalniało lawinę emocji. Potarłam skroń. Nic rano nie jadłam i zaczynało mi się robić słabo. Powłóczyłam wzrokiem po zebranych. Stali, wyczekując na ciąg dalszy. Nikt mi nie przerywał, ani nie zadawał pytań. Siłą zebrałam myśli.

– Ludziom wmawiają, że dzieci umierają zaraz po porodzie. Albo, iż są chore do tego stopnia, że życie z nimi byłoby męką. Sami zaś wyceniają niemowlaki jak bułeczki w piekarni i sprzedają zagranicznym bogaczom. Ci zaś osiedlają się tam, gdzie mieszkaliśmy, a naszych bliskich, wziętych w niewolę traktują niczym śmieci. Być może podpisują umowy lojalnościowe, iż zostaną tutaj, aby sprawa nie wyciekła poza granice kraju. Wiecie – rozłożyłam ręce – całkiem prawdopodobne, że za granicą nikt nic nie wie o całym zamieszaniu. Odcięli obywateli od mediów, zamknęli pod kluczem, a prezydent mami wszystkich pięknymi słowami. Nie tylko nas tutaj, ale zapewne każdego wszędzie. Ale do rzeczy. – Potarłam skronie obiema dłońmi. – Mojego schorowanego ojca skatowano na śmierć, bo nie miał już siły dalej pracować. Nikogo to nie obchodziło. Liczyły się tylko pieniądze. Został sprzedany, zużyty i wyrzucony. Zgodnie z założeniem. Kasa się zgadzała. Ot, co! Wpadła, gdzie trzeba, czyli do kieszeni prezydenta i jego pracowników. Wszyscy łączą się w stowarzyszeniu zwanym „3O” – grupy, chyba tylko dla żartu nazwanej Organizacją Ochrony Obywateli. Na nasze nieszczęście jest dość liczna. Nie jesteśmy w stanie ustalić ilu dokładnie ma członków, ale wiemy, że są uzbrojeni. Nie cofną się przed niczym. Zdaję sobie sprawę do czego są zdolni i muszę was ostrzec. Nie zawahają się ani minuty i zabiją każdego, kto stanie im na drodze...

Zrobiłam pauzę na ostatnim zdaniu. Miałam świadomość, iż nadal mogą mi nie wierzyć. Domyślałam się, że część z nich myślami krążyła już wokół porzuconych domów i zmarłych bliskich. Nie wszyscy byli tutaj przecież z wyboru. Zdążyłam przyjrzeć się twarzom, sylwetkom oraz kolorom włosów i wiedziałam, że władze musiały dokonać selekcji również pod względem wizualnym. Krzywy nos, zajęcza warga, zbyt odstające uszy, piegi na całym ciele, włosy jak puch – to wszystko było niepożądane u potomstwa. Dlatego zostali wyeliminowani. Aż dziwne, iż z rudymi puklami w ogóle mnie gdziekolwiek wpuszczono.

– Wobec tego, dlaczego mamy nadstawiać karku? – zapytała ponownie kobieta. Przestała najwyraźniej krępować się, że wzbudza zainteresowanie. – Przecież bez ściemniania – rozłożyła ręce – jesteśmy tylko zgrają bezdomnych.

– Nie będziecie sami – odparłam. – Mamy znajomego w „3O”. Jest zaufany. To mąż mojej przyjaciółki. Werbuje każdego przeciwnika organizacji. Wierzcie mi lub nie, ale podpisywali kontrakty w ciemno. Nie wiedzieli na co się pisali. Z początku mieli tylko chronić obywateli po katastrofie, jako elitarna jednostka obronna, ale potem zaczęto prać im mózgi, szkolić na zabójców i wtłaczać, iż są potrzebni wyłącznie, by nas kontrolować. Aktualnie mają pełnię władzy. A prezydent? Stoi z boku, zaciera rączki, liczy pieniądze i gra dobrego wujka. Odciął nas od reszty świata. Występuje jako przedstawiciel, który opiekuje się ludźmi w halach i blokach. Trzeba przyznać, że sprytnie to wymyślił. Zawsze był na uboczu, ciągle miał jakiś kompleks. Premier odbierał zaszczyty. Teraz sam jest jak król. Ma wszystko i wszystkich w garści. Uwięził wrogów politycznych i ludzi o moralnym kręgosłupie, aby rządzić niepodzielnie, absolutnie, bogato i bez żadnych skrupułów. Mówicie, iż nie wiecie, czemu macie z tym wszystkim walczyć? Po co się narażać? Przecież i tak zostaliście spuszczeni do kanałów i zmieceni z powierzchni ziemi. Uważacie, że nie dadzą rady jeszcze bardziej was upodlić? – Spojrzałam po smutnych twarzach. Byli brudni, głodni, wychudzeni i zrezygnowani. Gdzieniegdzie tlił się w oczach grymas niezadowolenia, iż mówię takie rzeczy, ale miałam w tym cel. – Mylicie się. Może być znacznie gorzej. Jak już wspominałam nie zawahają się was zabić. Was i waszych dzieci. – Zerknęłam na nielicznych rodziców skupionych z tyłu ze swoimi pociechami. – To naprawdę cud, że jeszcze tutaj nie przyszli…

Zrobiłam kolejną przerwę. Było oczywiste, iż trafiałam we wrażliwe punkty. Wiedziałam, że zadaje im ból, mówiąc o przykrych tematach. Ale ktoś musiał to zrobić. Potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Paula, Tomek, Adam, Malwinka – nie mogłam zawieść bliskich. Ani ich, ani ludzi tutaj zebranych. Nie składałam ich przecież w bezsensownej ofierze. Dawałam całą siebie. Więcej przecież nie mogłam. Dlatego też musiałam w końcu wyjawić, co chcemy zrobić.

– Z góry zaznaczę, iż będę walczyć bez względu, czy zdecydujecie się być w tym ze mną, czy nie. Plan jest taki. – Skinęłam na Adama. Podszedł bliżej z podniszczonym zeszytem Tomasza, w którym rano wspólnie z Robertem i Zofią uzupełniliśmy wstępnie naszkicowaną u Pauli mapę Stolicy, o rozmieszczenie wejść do kanałów. Uniosłam brulion do góry. – Tutaj przetrzymują wrogów politycznych. – Wskazałam na piętnastą halę. – Pod piętnastką są więzienia. Tomasz, nasz przyjaciel z „3O” wyśledził, że jest tam przetrzymywany nie tylko premier, ale też wszyscy przeciwnicy poczynań prezydenta. Politycy, wojskowi, ludzie wpływowi i znaczący w kraju więcej, niż sama głowa państwa. Mamy nadzieję, że prezydent trzyma ich nie tylko ku swojej chorej satysfakcji, ale także dla ochrony, na wypadek buntu zgrai z „3O”. W końcu polityk to polityk – jedni zagwarantują mu proces, drudzy kulkę w łeb. Chyba wiadomo, co taki tchórz wybierze. Planujemy dostać się do środka przez kuchnię. Otworzy nam Paulina – moja przyjaciółka, która tam pracuje. Razem ze mną, Tomaszem i grupą chętnych wedrzemy się do więzienia i odbijemy więźniów. Wiem, że wygląda to na szalony pomysł. Tomasz obiecał jednak wsparcie ze strony wrogów „3O”. Będą więc z nami wyszkoleni ludzie. Paula zaś zaangażuje osoby z hal i bloków tak, by odciągnęły niezauważenie, jak najwięcej zagorzałych pracowników „3O”. Spróbują ich rozgrupować i obezwładnić na czas akcji. Do was zaś należy ściągnięcie uwagi w przedmieściach. Oczywiście z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Atak-ucieczka-atak. Małe niezbyt skomplikowane działania. Wybicie szyby, włamanie, zniszczenie rabatek, wykopanie czy ścięcie drzew. Macie szeroki wybór. Ważne jest tylko jedno: wasza akcja i ich reakcja. Potraficie się ukrywać jak mało kto. Znacie swoje przedmieścia lepiej niż oni. Pamiętajcie, by bezpośredni kontakt z bliskimi, odbywał się tylko w przypadku śmiertelnego zagrożenia. W przeciwnym razie możecie niepotrzebnie narazić zarówno siebie, jak i rodzinę.

Opuściłam zeszyt w dół i oddałam Adamowi. Stał obok w milczeniu i wpatrywał się w buty, które teraz nosił. On miał to szczęście, że obydwoje z Tomkiem podsiadali taki sam rozmiar. Wiedziałam, iż chce ze mną porozmawiać. Najpierw jednak musiałam dokończyć to, co zaczęłam.

– Czy podejmiecie ten trud? – zapytałam już nieco schrypniętym głosem. – Wiem, że proszę o wiele. Tomasz zobowiązał się wyśledzić prezydenta. Mamy na przygotowania praktycznie cały miesiąc. To dużo czasu. Nauczymy was planu miasta. Ustalimy zadania. Podzielimy na grupy. Adam jest świetnym myśliwym i potrafi odpierać ataki. Podzieli się wiedzą i umiejętnościami. Przygotujemy siebie nawzajem do całej misji, najlepiej jak tylko się da. Rodzicom i dzieciom znajdziemy schronienie na czas działań. Jednak pamiętajcie. Nie będzie drugiej szansy. – Pokręciłam głową i wzruszyłam nieznacznie ramionami. – Nie mogę obiecać, iż wszystko się zmieni, gdy odbijemy premiera i ministrów. Nie wiem, co się stanie. Nie mam pewności o ile poprawi się nasz los. Ale wierzę. – Przełknęłam ślinę, pomału tracąc równowagę. Nagle zrobiło się duszno i strasznie słabo. – Wierzę, że będzie lepiej – dorzuciłam prawie na bezdechu, po czym biała plama zalała mi cały widok. Błędnik przestał działać poprawnie i zaczęłam osuwać się bezwładnie na ziemię. Przed upadkiem ocaliły mnie czyjeś ramiona. Zapewne Adama, bo był najbliżej.

Nie mogłam chyba znaleźć gorszego momentu. Tutaj. Teraz. Przed wszystkimi. Tak nieoczekiwanie.

Po prostu najzwyczajniej w świecie zemdlałam.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Shogun 19.02.2020
    Dobry rozdział. Przemowa Liliany na najwyższym poziomie. Miesiąc przygotowań? Nie dużo, nie mało. Mam nadzieję, że ich przekonała. Przerwałaś w najlepszym momencie, ale będzie się działo, oj będzie :). Co tu dużo pisać, jak zawsze czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam :).
  • Kocwiaczek 19.02.2020
    Biję się z myślami, czy wrzucić od razu kolejny skoro była wczoraj przerwa. Z tym, że on już wszystko do góry nogami wywróci. Ale może lepiej, żeby dzisiaj była cisza przed burzą, a namieszam jutro. Dzięki, że wpadłeś :)
  • Shogun 19.02.2020
    Zawsze wpadam ;). Nie publikuj, wrzuć jutro. Narobisz nam większego "smaka" na rozdzialik ;D.
  • Kocwiaczek 19.02.2020
    Shogun wyjdzie zatem na to, że z końcem miesiąca będzie koniec BiG :) ale każdy koniec, to początek czegoś nowego.
  • Shogun 19.02.2020
    Kocwiaczek dokładnie tak. Będę tęsknił za BiG, ale nie mogę się doczekać początku czegoś nowego :D.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania