48 GODZIN - Prolog

Czterdzieści osiem godzin to dużo. Czterdzieści osiem godzin to mało. W moim przypadku to zaledwie krótka chwila, która minie, nim zdąże odwrócić głowę. Boje się. Cholernie się boję. Patrze na zegarek i z każdym ruchem sekundnika moje serce bije coraz szybciej, a strach wydaje się większy niż Mount Everest.

Siedzę w pokoju, którego ściany pokrywa bladozielony kolor, okno zasłonięte jest czarną roletą, jest ciemno. Siedzę, patrząc w ekran laptopa, który stanowi jedyne źródło światła i zastanawiam się czy mam jeszcze szanse. Jeśli nie zdąże, wszystko i wszyscy, którzy mają dla mnie znaczenie przestaną istnieć, a razem z nimi umrze część mnie. Wszystko straci jakikolowiek sens. Nie uda mi się znowu przez to przejść. Czuje się źle, bardzo źle. Wychodzę.

Idąc ulicą mijam dziesiątki przechodniów, znowu myślę. Myślę o sobie, myślę o nich, myślę o wszystkim. Moja głowa pęka. Ile można wytrzymać, przeżyć, doświadczyć... zapewne dużo. Organizm przetrwa nawet w najgorszych warunkach, będzie się bronił, ale czy umysł także? Może nie wytrzyma? Może wyłączy się, a wtedy nicość powiększy się do granic, których nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Wracam.

Znowu siedzę w pokoju. Jestem sam. Czuje pustkę. Czuję się niczym kamień rzucony do głębokiej studni. Co czeka na końcu lotu, na samym dole... Nic. Mam depresję. Wiem, że nie wytrzymam tej sytuacji mimo, że mam świadomość, iż nie mam innego wyjścia. Ale co mogę zrobić, żeby nie stracić wszystkiego? Wiem, że nie mogę spać, nie mam na to czasu. Mimo to zasypiam.

 

----

– Jak się trzymasz kochanie? – zapytała kobieta ubrana w czarną sukienkę.

– W ogóle się nie trzymam. – prycham jednocześnie patrząc na trumnę z jego ciałem.

– Kochanie musisz się pogodzić z jego odejściem. – znowu słyszę głos kobiety.

– Nic nie muszę. – odpowiadam spokojnie i siadam w ławce.

 

W kościele rozbrzmiewa Ave Maria J. S. Bacha. Siedzę, nie myślę o tym co się dzieje. Wyłączyłem się. Nie słucham księdza. Wspominam wszystkie nieprzespane noce, które spędziliśmy razem na rozmowach, pijąc gorącą czekoladę. Czasem po prostu siedzieliśmy, trzymaliśmy się za ręcę i spoglądaliśmy sobie w oczy. W jego oczach zawsze widać było radość, szczerość, niewinność. Kiedy była burza, każdy mocniejszy grzmot powodował mój paniczny strach. Wtedy mówił – Nie bój się głuptasie. Obronię cię. Zawsze i wszędzie. – Czułem się wtedy bezpiecznie i zapominałem o burzy. Był moim aniołem stróżem. Księciem. Był moim wszystkim. Wspominam nasz pierwszy pocałunek, którego się bałem. Bałem się, że zepsuje naszą przyjaźń, ale stało się odwrotnie. Wzmocnił ją.

Wspominam także momenty kiedy obserwowałem jego zachowanie, kiedy on nie był tego świadomy. Pamiętam każdy ruch, gest, uśmiech. Lubiłem patrzeć jak śpi.

 

– Kochanie, musimy już iść. – znowu ten nieznośny głos kobiety w czerni.

 

Podniosłem się bez słowa, a na moim policzku pojawiły się łzy. Nie płakałem, nie mogłem, a jednak łzy lecą jedna za drugą. Obserwuję jak czterech mężczyzn w czarnych liberiach niesie trumnę z ciałem mojego chłopaka. Mam ochotę krzyczeć, ale nie robię tego. Wycieram łzy i postanawiam nie pokazywać żadnych emocji. Nie teraz. Nie przy nich. Do tego potrzebuję intymności.

Kondukt przemierza cmentarne alejki, jest jesień, jest ponuro, zbiera się na deszcz. Zatrzymując się przy jednym z grobów, czterech mężczyzn wyjmuje trumnę z karawanu i stawia obok dołu głebokiego na sześć stóp. Ksiądz zaczyna przemowę, ale ja znowu się wyłączam.

Przed oczami mam jego uśmiech, słyszę jego głos, gdy mówił – Kocham cię. – Pamiętam gładkość jego skóry, jego fantastyczne poczucie humoru, jego czułość, jego pocałunki. Kiedy siadał za mną i obejmował nogami moje biodra. Łzy znowu pojawiają się na moich policzkach.

Miał dopiero dziewiętnaście lat. Miał przed sobą całe życie. Ja miałem spędzić z nim to życie. A teraz żegnam go na zawsze. Jak mam teraz żyć? Znowu mam ochotę krzyczeć, ale nie mam siły, głos uwiązł mi gardle i nie jestem w stanie wydobyć z siebie nawet jednego słowa. Trumna znika, zagłebia się w czarnym dole. On znika. Wysilam swój głos i mówię prawie szeptem...

 

– Kocham cię.

 

Płaczę.

 

– Kochanie, chodź. – mówi kobieta i pociąga mnie za ramię.

– Zostaję.

– Ależ kochanie. Proszę.

– Zostaję! – podnoszę głos.

 

Kobieta odchodzi, a ja siadam przy jego grobie. Jestem bezradny jak małe dziecko. Moje serce wali mocno. Myśl, że nie zobaczę go już więcej, wydaje mi się tak abstrakcyjna, nierealna. Rozum mówi, musisz się pogodzić z jego odejściem. Ale jak? Pytam.

Siedzę już dłuższy czas. Ale nie wiem dokładnie jak długo. Zrobiło się zimno, ale nie mam zamiaru odchodzić. Serce nie pozwala mi go zostawić, choć wiem, że będę musiał. Ale jeszcze nie teraz. Nie, nie teraz.

Przychodzi kolejne wspomnienie... Siedzimy w jego pokoju, przytulamy się i całujemy. W końcu on przerywa i widzę, że coś go męczy, pytam – Co się stało? – odpowiada – Kocham cię. – Pamietam dokładnie jaki miał wtedy wyraz twarzy, niepewność w oczach. Pamiętam też mój uśmiech i w głebi wiedziałem, że też go kocham. – Ty też mnie kochasz, tylko jeszcze tego nie wiesz. Widzę jak na mnie reagujesz, uśmiechasz się, rumienisz, twoje serce przyspiesza. Cieszysz się kiedy cię dotykam... – powiedział, a ja nie czekając dłużej, odpowiedziałem: – Kocham. Wiem to. – chyba nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy.

Powracam do rzeczywistości. Jest ciemno, zimno i pada deszcz. Świat płacze razem ze mną, żegnając go na zawsze. Pozostanie w mojej pamięci.

 

----

 

Obudziłem się nagle, jestem spocony. Pierwsze co robię, patrzę na zegarek. Jest dwadzieścia po szóstej. Spałem zaledwie dwadzieścia minut. Pozostało czterdzieści siedem godzin i czterdzieści minut...

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Adrian 18.04.2016
    Świetne. Dobrze oddane emocje.
  • HanaAP 18.04.2016
    Smutne. Kiedy następna część?
  • Iskierka 20.04.2016
    Brakuje paru ogonków, jest kilka literówek, przecinki nie zawsze są tam, gdzie być powinny... Zajrzyj do poradnika na forum.

    "chwila, która minie(przecinek) nim zdążę odwrócić głowę."
    "Siedzę (przecinek) patrząc w ekran laptopa,"

    "z każdym ruchem sekundnika moje serce bije coraz szybciej, a strach wydaje się większy niż Mount Everest."
    Nie podoba mi się to porównanie. Wydaje mi się trochę wymuszone, za duże? Nie potrafię tego opisać, ale kiedy je czytałam, miałam ochotę przestać. Okay, przesada, ale jednak... chyba nie to zestawienie. Strach wielki jak Mount Everest? Sztucznie.

    "Siedzę w pokoju, którego ściany pokrywa blado zielony kolor farby,"
    A kolor czego miałby być? To też jest takie sztuczne. Może po prostu nie pisz o tej farbie, bo czym innym te ściany można byłoby pomalować? Poza tym wiadomo, że bladozielony to kolor. :) Wymuszony wydaje mi się ten opis.

    Co do reszty tekstu: były błędy (między innymi interpunkcyjne, których tu nie wymieniłam), ale ogólny zarys mi się podobał, dlatego z chęcią przeczytam pierwszy rozdział. Nie wiem tylko, dlaczego w prologu przy tytule napisane jest "godzin", a w rozdziale pierwszym "GODZIN".
  • TeodorMaj 20.04.2016
    Dziękuję za komentarz i ocenę. Poprawie się :) Pozdrawiam.
  • Nazareth 22.04.2016
    Zaglądam mimo ze prośbę kierowałem do kogo innego ;) błędy błędami, są. Nieważne nie skupiamy się na nich. Przyjemnie prowadzisz narracje, płynnie lekko co pomaga przebrnąć przez ciężki temat śmierci. Nie wciagnales mnie jednak narazie... Jest jakaś tajemnica, groźba wisi w powietrzu ale to wszystko sztampowe, nie czuje tego niestety. Ale jest tu potencjał. Mam nadzieje ze rozwinie się to w późniejszych częściach. Nie oceniam
  • TeodorMaj 22.04.2016
    Dziękuję za opinię :) Postaram się to rozwinąć w następnych rozdziałach.
  • Nazareth 22.04.2016
    TeodorMaj kierowaleś miało być ;) widzę ze masz jeszcze dwa rozdziały przeczytam w wolnej chwili zostawię opinię, szczerą. Jesli chcesz.
  • TeodorMaj 22.04.2016
    Nazareth Oczywiście :) Będzie mi miło.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania