7.

Bywają takie momenty, że wszystko mnie przeraża.

Ja w szczególności. To, co sobie myślę czy też co zamierzam zrobić. Tabletki, owszem wytłumiają mnie, ale nie straciłam przez nie swojego charakteru. Niektórzy to właśnie robią- tracą swoją osobowość. Psychotropy to nie apap. To inny level. Tutaj ma okazać się czy jesteś silniejszy niż leki.

Ale to tylko taki prolog.

Dlaczego nazwałam ten rozdział balem przebierańców?

Bo to właśnie widzę. Mało kto gra tutaj siebie. Wszyscy kogoś udają. Nieraz zamiast ludzi dopatruję się skał. Skał twardych i nie do przebicia. Jaką walkę stoczyli? Czy istniał sposób, który umożliwiłby im wyjście z jaskiń?

Jeśli tak to jaki?

Kiedyś kontemplowałam w ten sposób. Zastanawiałam się co przeżyliście, że tak bardzo jesteście zamknięci w sobie..

Znowu tam siedzę. "Tam" w sensie na metalowej rurze, o której wspominałam wcześniej. Znowu to widzę.

Taksówki, taksówkarzy, kobiety w szpilkach, kobiety w futrach, otralionowe kurtki i czapki z daszkiem.

Szukam jakiejś małostkowości. Czegoś, co odbiegało by od reszty, jednak niczego się nie dopatruję.

Bal przebierańców.

Pamiętam jak kiedyś wzięłam w takowym udział. Przebrano mnie za księżniczkę. Wielkie bydlę w różowej sukience prezentuje się na zdjęciach wyśmienicie. Dosłownie jak nie z tej bajki.

Wtedy ostatni raz przebrałam się na bal. Miałam może z osiem lat. Już nie pamiętam.

Potem wsparta o parapet patrzyłam w niebo. Dumałam się nad losem gwiazd. Czy świeciły tam na górze za karę, czy po prostu chciały świecić. Potem patrzyłam w Księżyc. Pełnia była piękna tamtej nocy. Księżyc przypominał mi lustro. Dlatego uwielbiałam tak w niego patrzeć. Bo choć nic nie mówił, był piękny.

Uśmiechnęłam się. I wtedy po raz pierwszy to usłyszałam.

Podłoga za mną zaskrzypiała, na strychu rozległy się kroki. Serce podeszło mi do gardła, odwróciłam się, jednak nie dopatrzyłam się niczyjej postaci.

Znów kroki na strychu. Rzuciłam się na łóżko i schowałam się pod kołdrą.

Strach ma wielką moc, jeśli nie rozumie się swoich lęków. Ja ich nie rozumiałam. Nie dopuszczałam ich do siebie, ponieważ żadna książka nie potrafiła ich racjonalnie wyjaśnić. A ja tylko tego potrzebowałam: racjonalnego wyjaśnienia.

Wiecie co zrobiłam?

Hehe.

Stwierdziłam, że moje maskotki mnie obronią. Rozstawiłam wokół swojego łóżka wielką misiową armię i udało mi się zasnąć.

Od tego to się zaczęło. Przynajmniej tak mi się wydaję.

Gdy byłam dzieckiem myślałam sobie, że to duch i czegoś ode mnie chciał. Myślałam czy mogłabym mu jakoś pomóc.

Ogólnie dużo wtedy czytałam. Wallyego mam przerobionego od deski do deski. Zawsze fascynował mnie Egipt. Ział tajemnicą niepojętą dla ludzkich umysłów. Fascynowały mnie ogromne piramidy, grobowce, znaki i księgi. Wiem, byłam dziwnym dzieckiem.

Wtedy też zaczęłam pisać. Wypluwałam z siebie wszystkie zbędne myśli.

Ale wróćmy do scenerii. Siedzę na metalowej rurze i jak nie trudno się domyśleć, palę papierosa. Czuję się jakby papieros był nieodłącznym elementem mojej prezencji. Gorzej czuję się, gdy nie mam w kieszeni kilku petów niż telefonu.

Jednak już niedługo. Muszę przestać palić.

Zamyślona wzruszam delikatnie ramionami. Czasem się nie kontroluję. Czasem ujawniam swoje zachowania. A nienawidzę się obnażać. Gdy kroczę między ludźmi moja twarz wygląda jakby była skuta lodem.

Ale to tylko przykrywka. Wiecie jak w "Kryminalnych".

W rzeczywistości wiele rzeczy mnie bawi. Lubię się śmiać. Uśmiechać. Nawet jeśli nie mam na to ochoty. Uśmiech dużo mówi o człowieku.

Tak jak i oczy.

Jego oczy...

Otrząsam się z rozmyślań.

Zaciągam się papierosem. Kaszlę.

Spoglądam w błękitne niebo. Dzisiaj jest pięknie. Cieszę się, że Słońce mimo jesieni nadal zaszczyca nas swą obecnością. Słońce jest potrzebne.

Patrzę na elektroniczny rozkład. Teraz wszystko jest elektroniczne. Niezadługo będziesz mógł wejść do sklepu tylko wtedy, gdy okażesz odcisk palca.

Nie żartuję. Tak może się stać.

Dwadzieścia minut. Skoczę jeszcze do sklepu.

Wchodzę do galerii, usytuowanej za przystankiem i odnajduję tam sklep spożywczy. Półki do granic możliwości zapełnione są wszelkiej maści towarami. Tak, żebym musiała się zastanawiać.

Co by tu kupić?

Jednak nie należę do takich osób. Wiem po co wchodzę do sklepu. Kupuję to i wychodzę.

Ze smakiem spoglądam na energy drinki marki burn, monster, level up, black... wszystko i wszędzie.

Patrzę na ceny. Biorę oczywiście najtańszy.

Stoję w kolejce. Nienawidzę kolejek. Dźwięku kasowania. Dźwięku przesuwanej taśmy.

I przy kasie jak zwykle stoją półki ze słodyczami. Dobry chwyt marketingowy, nie zaprzeczę.

Przychodzi mój czas.

- Złoty dziewięćdziesiąt dziewięć- mówi, a ja wyciągam dwuzłotową monetę. Pani ma smutne oczy. W ogóle jest jakaś smutna. Może stało się coś złego?

Nie czekam na resztę. Wychodzę, mijając po drodze ochroniarza. Starszy pan również wydaję się być zmartwiony.

Ciekawe czym.

No nic.

Wychodzę z galerii i ponownie siadam na rurze.

Otwieram napój i odpalam papierosa.

Co rusz na przystanek zajeżdżają kolejne autobusy, podróżujące w różnych kierunkach. Co chwila wsiadają i wysiadają ludzie.

Ruch. Nieustanny ruch.

Wsiadam do pojazdu transportu publicznego tym samym stając się częścią ruchu.

Wolę stagnację. Temu siedzę odosobniona na rurze, oddalonej w bezpiecznej odległości od przystanku. Ruch mnie przytłacza. Duża ilość osób w jednym miejscu.

Stary autobus podąża jednostajnym tempem, zgarniając po drodze ludzi z przystanków. Siadam zaraz za kabiną kierowcy. W odbiciu lustra widzę jego twarz.

Starszy, wąsaty mężczyzna czujnym okiem spogląda na drogę. Ma sobie ma uniform. On również wydaje się zmartwiony.

Może... może ja też jestem zmartwiona?

 

A może... może to wszystko już się wydarzyło?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania