50 twarzy Harrego Pottera
Heniek Garnek - właściwie nazywał się Garncarz (po angielsku Harry Potter), mówili na niego Garnek, że względu na rozmiar głowy, była jak baniak: duża i pusta. W dodatku od tego pustego garnka odstawały uszy, nie wiadomo po co? I tak do niego nic nie docierało. Henio był leniwym latynosem z domieszką azjatyckiej krwi, chyba koreańskiej. Zamiast chodzić do szkoły, Garnek zaprzyjaźnił się z Jakubem Gajowym znanym kłusownikiem i moczymordą, by wspólnie łapać zwierzynę we wnyki, potem zdzierać skórę, wyprawiać, a następnie jak najszybciej sprzedać na bazarze, a zarobione pieniądze przeznaczać na gorzałę i machorkę. Ojciec Henia, najlepszy w okolicy zdun (ang. potter), miał dosyć syna wałkonia i pijaka, więc oddał go pod opiekę stryjecznego brata Roberta Druszlaka. Ten nie mogąc sobie poradzić z obwiesiem, w końcu wysłał go do szkoły z internatem. Na dworzec podpitego Henia odprowadzał gajowy Ochlapus Hawira i tak się nawalili po drodze samogonem, że Garnek wsiadł nie do tego pociągu. I tu się zaczyna sława Henia jako czarnoksiężnika, czarodzieja o niezwykłej mocy. Zamiast iść do WC, a miał ostrą biegunkę, Garnek wystawił dupę przez okno i osrał pasażerów na stacji przez którą przejeżdżali. Całe szczęście dla Harrego, że pociąg na tej stacji nie zatrzymywał się.
W szkole Henio spotkał Romka Łasicę (Weasel), drobnego złodziejaszka, który ukrywał się przed Policją i fiśniętą dziewczynę z pobliskiego folwarku Grangera, nieco opóźniona w rozwoju Harmonię, zwaną "Harmoszką", bo darła ryja na wszelkie możliwe akordy. W internacie trójka aspołecznych nygusów odkryła Tajemną Komnatę, zapomnianą przez wszystkich i tam urządziła swoją melinę, gdzie zamiast pędu do nauki, pędzili bimber. Wpadli na prosty jak różdżka pomysł pozyskania zacieru. Otóż, po śniadaniu, obiedzie i kolacji chętnie pomagali kucharkom w sprzątaniu stołówki. Resztki jedzenia wlewali do kotła, po czym wynosili do swojej kryjówki. Na strychu w Tajemniczej Komnacie stały stare beczki, do których wlewali zupę, ziemniaki, kompot, wrzucali chleb, owoce, dodawali drożdży i kradziony cukier. Puścili też plotkę wśród uczniów, że na strychu ktoś straszy, a nawet duch dementora morduje ciekawskich. Na dowód tego Henio pokazał bliznę na czole w kształcie błyskawicy, świadczącą o tym, że zły duch o imieniu Waldemar Wyjebov - turecki Bułgar, chciał go zadźgać jataganem. Prawda jest taka, że Heniu nażłopawszy się przedtem zacieru, po pijaku - zleciał na mordę ze schodów, tłukąc jak zwykle okulary.
Osoby nietrunkowe nasza trójka nazywała mugolami, a wśród mugoli szczególnie niechęcią darzyli Małyfleja, pilnego, starannego i grzecznego ucznia. Małyflej odwzajemniał niechęć do lumpów. Wyjątkowo nie lubił Henia (Harrego), Romka (Rony), durnowatą Harmoszkę (Hermiony). Nie przepadał też za resztą pijackiej zgrai z Gryfinżłopów, jak ich pogardliwie nazywał. Gdy tylko nadarzyła się okazja, pod byle pretekstem prał ich po pyskach. Ci zaś przed dyrektorem oskarżali Małegofleja o rasizm, świerzb, aryjski wygląd i spłaszczenie uczuciowe.
Nauczyciel fizyki Tomasz Cudowny, przez uczniów zwany Woltamordy (od tego, że powtarzał - to nie ampery, nie waty - to wolty, wy głupie mordy, no i został Wolta-mordy) no więc nauczyciel fizyki gonił cymbałów do nauki, podczas gdy inni nauczyciele jak Serwus i Świnirusz olewali przygłupów. Jakby tego było mało, wesoła trójka za murami internatu założyła plantację marihuany. Dołącza do nich Dżina Słabomi. Rudy Romek - złodziej od urodzenia, ukradł dyrektorowi Szajbusowi klucze i dorobił w pobliskiej wiosce te, najpotrzebniejsze dla niego. Następnie mając klucze do wszystkich pomieszczeń, w szkolnej pracowni chemicznej z maku i konopi uzyskali brudny narkotyk, nazwany "Jadem Bazyliszka".
Na koniec roku szkolnego - gdy było jasne, że cała czwórka będzie kiblować, to znaczy - nie zda, osiągając najgorsze wyniki w historii szkoły, tak się nawaliła szemranym samogonem i narkotykami, że na apelu szkolnym ledwo stała na nogach. Pewnie uszłoby to uwadze gronu pedagogicznemu, które z obrzydzeniem, no i z obowiązku spoglądało na uczniów, spluwając od czasu do czasu w ich kierunku, gdyby nie rudy Romek, który zaczął rzygać. A rwało go równo.
-Zatruł się rybą z Odry -stwierdziła Harmoszka i głośno pierdnęła, czym odwróciła uwagę od nietrzeźwych kolegów. Uroczystość dalej trwała już bez większych zakłóceń. Henio swoim zwyczajem, co chwila puszczał pawia, ale ten za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Harmoszki wracał do jego gęby.
Potem w pijanym widzie poleźli po zagrychę i popitkę do pobliskiej wioski, a tam na dworcu racząc się "księżycówką" i kurząc skręty z marihuany - przygodnej babie opowiedzieli swoją historię. Pod koniec opowieści Heniu kompletnie nahukany myśląc, że opowiada to krowie, która przysiadła się do niego na ławkę, chciał babę wydoić. Za to dostał po mordzie od rudego Romka, oburzonego faktem, że taki obrzympał jak Garnek brudnymi łapami chce doić jego sowę. W tym czasie Harmoszka usiadła na miotle i próbowała wznieść się w powietrze. Szorując dupą po peronie wrzeszczała zaklęcie: -Leć mój sokole, bo ci zaraz przy..., przyfasolę. Zebrani na peronie ludzie, przyzwyczajeni do widoku debili z Chowartu (zwanym Małpim Gajem) nie zwracali na nich uwagi. Pisarka Aśka Murarska rzeczywiści ubrana jak holenderska krowa w jakieś ciapki, właśnie siedziała na dworcu, na peronie nr 9. Zamiast wezwać karetkę pogotowia i odwieźć ich na detoks do psychuszki, nagrała całe te brednie, a następnie opublikowała pod zmienionym nazwiskiem Wiosłowska (Rowling). Potem nakręcono filmy z narkotycznymi odlotami Henia. Taka jest prawda o Heniu Garkolepie. Inne wersje są tylko wierutnymi bredniami wymyślonymi na potrzeby filmu i komercji.
Komentarze (84)
Majstersztyk to to nie jest, ale dobrze, że tak uważasz, gdyż konfidencja jest kluczem do sukcesu. ?
Tak samo Harry Potter nie jest literackim arcydziełem, ale wciągającym młode, naiwne osoby czytadłem, pisanym według podobnego klucza co 'The Da Vinci Code' Dana Browna: każda następna strona ma zaskakiwać czytelnika czymś niespodziewanym — pisanie obliczone przede wszystkim na efekt, co oczywiście jest całkiem zrozumiałe.
Przeczytaj to co napisałeś za rok, a się przekonasz, że miałem rację.
Doceniam szlachetne intencje oraz potrzebę twórczą i za to daję ?
Jeśli napisałeś to kilka lat temu to chyba nigdy nie dałeś tego komuś do przeczytania, ani nie próbowałeś poprawić kilku detali, poczynając od tytułu, który mnie przyciągnął wzmianką o cyklu fantastycznych noweli, ale również i drobnym mankamentem.
Dlaczego akurat 50 twarzy? Dlaczego nie 49 lub 51? Jak to wyliczyłeś; jakiego wzoru użyłeś? Treść tego nie wyjaśnia. Pięćdziesiąt obrazów to więcej niż przeciętny człowiek potrafi w jednej chwili ogarnąć okiem. Ta liczba kojarzy mi się z jakimś jubileuszem. Lepiej byłoby użyć słowa „wiele”: „Wiele twarzy Harry Portera”. Brzmi lepiej, nieprawda? A jeśli koniecznie upierasz się przy konkretnej liczbie powinieneś zapisać ją słownie: „Pięćdziesiąt twarzy Harry Portera”.
Na tym poprzestanę, żebyś nie pomyślał, że się czepiam, ale tutejsi czytelnicy są bardziej wybredni, rozpieszczeni wysokim poziomem prezentowanych tutaj opowiadań, a co najgorsze — są strasznie upierdliwi. ?
Pozdrawiam. ?
Piszesz bardzo słabo, zeby nie powiedzieć beznadziejnie. Twoje "wiersze" to największa tragedia i szczyt grafomanstwa. Proza nie lepsza, nawet posilkując się pomocą fachową, spłycasz temat do absurdu, najczęściej pod własne wypociny.
Nie podskakuj więc, tylko stul uszy i słuchaj mądrzejszych od siebie, może dzięki temu, chociaż poprawnie nauczysz się pisać, bo nikt więcej od takiego ignorata wymagać nie będzie.
Zamknij więc pustą jadaczkę i ucz się. Chyba że nawet tego nie potrafisz!
Oczytany nie oznacza, że czyta wszystko; wprost przeciwnie — prawdziwy koneser czyta wybiórczo, ponieważ nie chodzi o ilość.
'Fifty Shades of Gray' akurat interesuje mnie tyle co Harry Potter, bo erotyczne romanse to nie moja półka. Ty nie przeczytałeś 'No Friend But the Mountains', a mimo to nie nazwę Cię ciemniakiem z czystego szacunku dla samego siebie: nie chcę obrażać osobnika należącego do tego samego gatunku ssaków dwunożnych.
Na udzielanie komuś lekcji musisz jeszcze trochę popracować; uczyć to my, ale nie nas. ?
1
Więc się spacerów skończył czas
Do późna w ciemną noc,
Choć wciąż w miłości serce trwa,
A księżyc trwoni światła moc.
2
Bo jest od pochwy trwalszy miecz,
Duszy nie przetrwa piersi toń,
Gdy serce zwalnia - jasna rzecz,
Że musi złożyć broń.
3
Choć dla miłości ciemność trwa
I nazbyt wcześnie wstaje świt,
Już się spacerów skończył czas,
Księżyca prysnął mit.
Ze względu na brak publikacji, nie możesz mnie nazwać grafomanką.
O struny harfy potrącić pośpieszy;
Niech spod pieszczonych palców twych piosenka
Łagodnym szmerem ucho me ucieszy.
Jeśli w mym sercu tli choć skierka mała
Drogich nadziei - ten dźwięk ją dobędzie,
Jeśli łza jedna w tym oku została -
Spłynie - i w mózgu palić już nie będzie...
Lecz graj pieśń dziką, głęboką, co wzrusza,
Niech pierwszy akord weselem nie brzęknie:
Pomnij, minstrel, łez żądna ma dusza;
Gdy mi łzy nie trysną - serce moje pęknie...
Ach, bo to serce z dawna bólu syte,
Bezsenne, milcząc znosiło swą nędzę;
Dziś czas już skończyć - niech pęknie rozbite
Albo niech pieśni ulegnie potędze.
Nie wiem tylko, po co marnować tyle czasu?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania