Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

56. Błysk i Grzmot – Część VI – Burza // Rozdział IX

Śmierć przywitała mnie ciszą. Tak jak się spodziewałam nie było fanfar, ani werbli. Jednakże, ku mojemu zdziwieniu, nie słyszałam żadnego płaczu i zgrzytania zębami. Można powiedzieć, że wszystko zastąpiła dawno nieodczuwana ulga. Nagle każde zmartwienie przeminęło i straciło swoje znaczenie. Wszystkie problemy obróciły się w proch, a jakikolwiek ból został starty na pył. Twarze rozpływały się w powietrzu, wspomnienia ulatywały w nicość. Kolory traciły swe barwy, a smaki… stanowiły tylko niejasną definicję czegoś nieokreślonego. Nie pamiętałam zupełnie czego. W końcu zapomniałam nawet o tym, o czym powinnam pamiętać. Bo jak miało trwać coś poza mną, kiedy nie istniałam nawet ja? Ani nikt inny. Była tylko jedna wielka otchłań bez dna. I nic poza tym.

Z czasem jednak otępienie zaczęło przemijać. Powoli powracały obrazy, a wraz z nimi przeróżne myśli. Niekontrolowane. Raz wesołe, a raz smutne. Rozmyślałam, jak zakończyło się nasze powstanie. Kto przeżył, a kto nie. Powracałam do życia z rodzicami. Wspominałam loczki Malwinki. Myślałam też o Tomaszu. W jakiś niewyjaśniony sposób byłam na niego zła. Oddał swoje życie, chociaż po strzale w głowę wszystko było już z góry przesądzone. To cud, że jeszcze przez te kilka minut szok utrzymywał mnie przy życiu. Adrenalina sprawiła, iż nie czułam bólu, chociaż pocisk z pewnością dokonał już dzieła zniszczenia. Tomasz nie powinien przyjmować ostatniej kulki. Oczywiście doceniałam jego poświęcenie i byłam za nie wdzięczna. To była piękna, dostojna i heroiczna śmierć. Pomimo swojej całkowitej bezużyteczności.

Pozwoliłam sobie również pomyśleć o Adamie. Radowało mnie, że nie muszę się już o niego obawiać. Był bezpieczny, bez względu na przebieg walk. Kochałam tego mężczyznę. Nie miałam, co prawda porównania, jednak wiedziałam, iż moje uczucie było szczere. Wspominałam nasze spojrzenia i gesty. Szorstkość jego zarostu na policzku, ciepło oddechu na szyi, wszystkie pocałunki i piękno zielonych oczu. Wracałam pamięcią do wszelkich wymian zdań, do tego, jak mnie wspierał i krytykował. Skakałam od pierwszego dnia do ostatniego, powtarzałam wszystko po kilka razy i wcale mi się nie nudziło. Mogłam żałować tylko jednego… tego, że umarłam.

Zastanawiałam się, czy tak właśnie będzie wyglądał mój koniec. Wiecznie zawieszona w nicości, ciągle niepewna, cały czas zdana na własne towarzystwo. Gubiłam się w sobie. Jak szaleniec na przemian śmiałam się i płakałam. Czasem nawet byłam zła, że nigdzie nie widzę żadnego tunelu, czy światła, w którego kierunku mogłabym zmierzać. Nikt mnie nie osądzał – oczywiście poza mną samą. „A może to właśnie na tym polegała kara?”. – Zastanawiałam się. – „Może sama musiałam rozliczyć się ze wszystkich przewinień? Jeśli tak, należało to zrobić z pokorą”.

– Boże – zaczęłam, jednak szybko stwierdziłam, iż jestem zbyt bezpośrednia. – Ojcze, przebacz mi, bo zgrzeszyłam. Nazywam się Lilianna Błysk. Mam dziewiętnaście lat. Nigdy nie pałałam religijnością, gdyż nie miałam do końca pewności czy istniejesz. Wybacz jeśli się myliłam. Byłam głupia. Ciągle się bałam. Robiłam z siebie męczennika i chciałam, by każdy mi współczuł. Pragnęłam być lepsza od innych. Wyróżniona. Podziwiana. Wiecznie przeczyłam samej sobie. Nie potrafiłam wykrzesać konsekwencji, popełniałam błąd za błędem i podejmowałam pochopne decyzje. Unosiłam się honorem. Kłamałam dla dobra własnej sprawy. Przedkładałam swoje pragnienia nad dobrem bliskich. Nie umiałam ochronić samej siebie, chociaż obiecałam, że będę ostrożna. Skazałam nienarodzone dziecko na śmierć…

Coś we mnie pękło. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, co tak naprawdę zrobiłam. Straciłam szansę na bycie matką, odebrałam Adamowi nie tylko narzeczoną, ale i nasze maleństwo…

– Tak bardzo, bardzo przepraszam – rzekłam, gdy załamałam się całkowicie. – Przepraszam cię moje dziecko. Wybacz, że odebrałam ci prawo do życia. Powinnam cię kochać, pielęgnować i troszczyć się o ciebie. Gdziekolwiek jesteś, błagam o przebaczenie, chociaż wiem, że nie mam prawa nazywać się twoją matką. Jestem suką. Zimną, okrutną, pozbawioną jakichkolwiek praw szmatą. Padliną, ścierką, śmieciem, wrakiem człowieka i nic nie wartym przedmiotem. Rzeczą. Dokładnie tym, czym widział mnie Radek. Zerem.

– Wybacz mi, proszę – próbowałam raz jeszcze. – A jeśli nie, pozwól chociaż powiedzieć, że żałuję. Byłam tak zawzięta, tak zapalczywa, tak… przerażona, iż moje plany się nie powiodą, że poświęciłam swoje człowieczeństwo, byleby tylko zrealizować cel. Koniec końców przegrałam wszystko. Nie powinnam się wcale narodzić. Takim jak ja, nie warto przydzielać miejsca na ziemi…

Nie miałam pojęcia ile trwały moje błagania. Wiem tylko, że w końcu znowu nastąpiła cisza. Długa, niezręczna i kłująca w uszy. Moje bębenki wręcz pękały od ciągłego jej pisku. A potem pojawiły się głosy. Myślałam, że to aniołowie idą strącić mnie do piekła. Więc czekałam na ich przyjście. Pokonana i smutna, bo przecież wszystkie słowa zostały już wypowiedziane. Sąd wydał wyrok. Decyzję podjęto. Zasłużyłam na każdy język ognia, który będzie palił skórę.

Nikt jednak po mnie nie przyszedł, chociaż głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Pikanie, szepty, szuranie krzesłami, skrobanie długopisem. W końcu także dotyk. Gładzenie po policzku. Uścisk dłoni. Łzy na twarzy. Potworny męski szloch. I ten zapach. Znajomy i jedyny w swoim rodzaju. Czułam, jak moje serce bije i krew pulsuje w żyłach. Jak jakaś kołdra otula ciało i poduszka pachnie detergentem. Ale nie mogłam się poruszyć. Nie dałam rady otworzyć oczu. Nic się nadal nie działo.

„Czy to jest właśnie piekło?”. – Pomyślałam. –„ Czy mam być tak blisko, lecz nigdy nie wrócić?”. To było zdecydowanie gorsze od jakichkolwiek płomieni. Wrzucona do ognia, byłabym pewna ostateczności. Teraz zaś wisiałam gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią. Gdzieś pośród byciem, a umieraniem…

Zaczęłam jednak myśleć, iż być może wcale nie zginęłam. Jak inaczej można wyjaśnić obecność Adama? Przecież martwe ciało ulega rozkładowi, a to uniemożliwiłoby pojawianie się przy mnie cyklicznie. A może ja sobie to tylko wyobrażałam? Co, jeśli tak naprawdę trwałam w marze lub śnie? Albo w złudzeniu? Zupełnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim mam myśleć.

W końcu nabrałam pewności, że żyję. Wtedy, gdy dotarł do mnie kobiecy szept:

– Zobacz, kochanie, to twoja siostrzyczka, Lilianna. – Paula musiała mówić do Malwinki, bo odpowiedziało jej radosne gaworzenie. – Lila cię bardzo kocha, skarbie. Mam nadzieję, że w końcu powróci i będziesz mogła się z nią pobawić.

Moje serce drgnęło. A więc żyli. Wszyscy troje. Plan nie był wcale porażką. Zatem może… może… – walczyłam ze sobą, a nadzieja z wolna kiełkowała w sercu – może nasze dziecko też przeżyło? Skoro ja żyję?

Wiedziałam, iż muszę walczyć. Chciałam się obudzić. Naprawić wszystkie błędy. Odwdzięczyć za dobro, którego doświadczyłam. Odpokutować winy. Zrobić w końcu coś dla innych. Być czymś więcej niż zerem. Dać komuś radość, śmiech i miłość. Ofiarować całą siebie i jeszcze więcej. Obdarować wszystkim, co tylko w mojej mocy. Przywrócić nadzieję…

Ze wszystkich sił próbowałam powrócić. Chciałam poruszyć ciałem. Walczyłam, by powieki się otworzyły, ręce odwzajemniły dotyk, a głowa drgnęła pod wpływem głaskania. Ale to wszystko było na nic. W końcu zaczęłam błagać Boga o łaskę:

– Panie Boże, tak bardzo pragnę wrócić i naprawić wszystkie winy. Proszę, pozwól mi być lepszym człowiekiem. Chcę być wspaniałą żoną, cudowną matką, siostrą i przyjaciółką. Obiecuję dawać całą siebie i nie oczekiwać niczego w zamian. Pragnę tylko drugiej szansy. Wierzę, że mogę wszystko naprawić. Być oparciem w żałobie dla Pauliny, okazać się kochającą małżonką dla Adama, stać się całkowicie oddaną dziecku matką. Błagam… zrobię co tylko sobie zażyczysz. Będę się modlić za innych, odmawiać sobie wszystkiego i pomagać potrzebującym. Ja sama nie pragnę nic więcej. Tylko proszę… pozwól mi wrócić.

Poczułam, jak po policzkach popłynęły łzy. Te całkowicie prawdziwe. Głowa na wykrochmalonej poduszce, drgnęła gdzieś tam na ziemi gwałtownie i słone krople wsiąknęły w poszewkę. Pomyślałam, że to jest właśnie ta chwila. Moment, gdy powracam z wygnania do krainy życia. Jednak zamiast otworzyć oczy, zapadłam się jeszcze głębiej...

Najpierw była ciemność, a potem promienie słońca zaczęły oślepiać szeroko otwarte oczy. Ale wcale się nie przebudziłam.

Z perspektywy widza oglądałam starszą wersję siebie. Stałam w letni poranek na boisku szkolnym. Miałam na sobie kolorową sukienkę w kwiaty i… skrzydła przytwierdzone do obojczyków. Były takie piękne. Śnieżnobiałe, wielkie i miękkie w dotyku jak jedwab. Tak duże, że mogłam się nimi cała zakryć. I nigdy nie musiałabym szukać schronienia.

Naraz usłyszałam śmiech. Dookoła biegała grupka dzieci. Nie były to jednak zwykłe maleństwa. Każde miało parę swoich własnych skrzydełek. Uczyłam je, jak się unieść w powietrzu. Klaskały i pokrzykiwały wesoło. Byłam taka szczęśliwa i dumna z dokonań podopiecznych. Wiedziałam, że jestem im potrzebna, a one mnie kochały. Taką bezwarunkową miłością, jaką może obdarzyć tylko dziecko. Chociaż wcale nie były moimi szkrabami. Stanowiłam tylko nauczycielkę. Czułam jednak, że jestem serdeczną przyjaciółką. Trzymały mnie za ręce i podskakiwały. Biły brawo, jak podrzucałam każde w powietrze. Dopingowały siebie nawzajem. Służyły oparciem...

Kiedy jednak podnosiłam ostatniego aniołka, niebo gwałtownie zaczęło się chmurzyć. Wiedziałam, iż zbliżał się koniec lekcji, ale uparłam się, że każde maleństwo musi dostać swoją szansę. Ten chłopczyk był mniejszy od innych. Dopiero, gdy do mnie podszedł zdałam sobie sprawę, iż jego skrzydełka nie są tak idealne jak reszty. Jedno było szarawe i małe, a drugie wygięte pod dziwnym kątem. Zmartwiłam się, że być może nie będą w stanie unieść małego ciałka. Dziecko nie patrzyło na mnie, tylko odwróciło się tyłem i zgarbiło ramionka. Wyraźnie zdawało sobie sprawę ze swojej odmienności. Wstydziło się. Byłam pewna, iż oczekiwało kpin ze strony kolegów, chociaż wszystkie aniołki dodawały mu otuchy i klepały po pleckach. Położyłam dłonie na maleńkich barkach i zapytałam:

– Gotowy na pierwszy lot?

Ramionka przestały się garbić. Słyszałam, jak głośno nabiera powietrza. Walczył – tak jak kiedyś pewna dziewczyna. Za odpowiedź posłużyło mi tylko potaknięcie główki. Dopiero wtedy dostrzegłam ciemno-rude loki okalające drobną twarzyczkę. Były śliczne i takie jakieś… znajome.

Podrzuciłam aniołka do góry. Zaciekle machał skrzydełkami, jednak po chwili przekrzywił się w powietrzu na bok, a następnie spadł, boleśnie uderzając o ziemię i raniąc nóżkę. Tuż koło miednicy. Zaczęłam biec w jego kierunku. Dzieci całkowicie zamilkły.

Kiedy już miałam dotykać zgarbionych plecków, powietrze nad szkołą przebiła kula ognia. Uderzyła w dach i z głośnym hukiem wpadła do środka. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że kolejne meteoryty pędzą z niewyobrażalną prędkością. Aniołki zaczęły płakać i kurczowo łapać mojej sukienki. W szkole powstał jeden wielki chaos – nauczyciele biegali, dzieci kwiliły, a budynek zaczynał zawalać się na naszych oczach. Kolejne kule, raz po raz uderzały w gmach, wywołując zniszczenie i pożar. Ogień zaczął trawić drzewa i plac zabaw. Aniołki drżały u mego boku.

– Musimy wszyscy wzbić się w powietrze – powiedziałam, gdy płomienie odcięły naszą jedyną drogę ucieczki przez deptak. – Polecimy i znajdziemy jakieś bezpieczne miejsce. Dalej dzieci, dacie sobie przecież radę.

Po kolei podrzucałam maleństwa w górę. Były silne i nad wyraz dzielnie znosiły sytuację. Unosiły się wysoko i czekały na dalsze wytyczne. W końcu zaczęłam podnosić zranionego aniołka, by wraz z nim i resztą polecieć na najbliższą polanę. Ale nie mogłam go unieść. Dyszałam, sapałam i pociłam się, a on cały czas leżał na ziemi. Byłam bliska załamania, gdy odwrócił ku mnie swoją główkę i powiedział:

– To na nic, mamusiu. Przecież wiesz, że już nigdzie nie polecę. Nie ochronisz mnie. Jestem dla ciebie zbyt wielkim ciężarem...

Słowa nie wstrząsnęły mną tak bardzo jak jego wygląd. Zielone oczy Adama patrzyły smutno i pewnie. Moje rude, kręcone włosy okalały bladą twarz niczym aureola, a nosek i usteczka wyginały się tak, jak te, należące do Malwinki.

– Skarbie, musimy spróbować – wykrztusiłam i raz po raz starałam się go podnosić. Ogień osmalił już końce moich skrzydeł, jednak nie dawałam za wygraną – Uwierz mi, synku, jeszcze nic straconego.

– Za późno – odparł i ucałował mnie w skroń. Tą samą, w którą trafiła kula. – Uciekaj, mamo, musisz już lecieć. Oni cię potrzebują.

– Ale to ty jesteś teraz najważniejszy – kwiliłam, całując jego ranę na udzie. Ku mojemu zdziwieniu przestała krwawić i zasklepiła się natychmiast. – Kochanie, proszę, nie poddawaj się. Tak bardzo cię kocham, nie możesz tu zostać, spróbujmy raz jeszcze.

– Wystarczy, że mnie miłujesz. – Uśmiechnął się i pocałował drżące dłonie, jednocześnie delikatnie je odpychając. – Czasem najlepszym, co możemy dla kogoś zrobić, jest pozwolić mu odejść.

Nim zdążyłam się zorientować, aniołek poturlał się wprost w płomienie. Usłyszałam jeszcze tylko ostatni szept:

– Żegnaj, mamusiu. Wybaczam ci. Możesz już wracać…

Po tych słowach skrzydła samowolnie uniosły moje ciało do góry. Zapłakana leciałam wysoko, wysoko, wysoko, pozostawiając w dole szkołę, aniołki i płomienie. Leciałam i leciałam, a ponad chmurami przebijał się tylko jeden dźwięk – mój szloch. W końcu uzmysłowiłam sobie, że naprawdę go straciłam. I to bezpowrotnie.

A potem pojawiło się światło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (25)

  • Shogun 25.02.2020
    Piękny rozdział, po prostu piękny. Nie wiem, czy będę w stanie coś więcej powiedzieć, ale spróbuję.
    Sposób w jaki to wszystko opisałaś jest po prostu świetny.
    Czyli jednak przeżyła, lecz straciła dziecko. Mocne. Szkoda mi Lilki, ale wyrzucając to wszystko sobie miała całkowitą racje. Gdyby nie była tak arogancka, samolubna i uparta, być może to wszystko by się nie wydarzyło.
    Musiała zapłacić cenę.
    Najbardziej szkoda mi w tym momencie Adama. Chłopak ostrzegał, chciał ją powstrzymać. Ona nie słuchała. W następnym rozdziale, Adam pewnie powie, że to nie jej wina, ale według mnie właśnie jej. Cóż, ja mogę zachować jej ocenę tylko dla siebie, gdyż synek jej wybaczył.
    Muszę Ci przyznać, że prawie miałem zawał, bo trzymałaś praktycznie do końca w niepewności, czy Lila żyje, czy też nie.
    Jak zwykle czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam ;).
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Dziękuję za pozytywną opinię. Wierz mi... Ja sama wyłam do ekranu jak to pisałam ;(
  • Shogun 25.02.2020
    Wierzę, wierzę. Kiedyś się zastanawiałem, jak ktoś kto pisze, podczas tego pisania może się wzruszać, lub nawet ryczeć. Przecież to w końcu tylko pisanie jakiegoś tekstu. Tak sobie myślałem, ale odkąd sam zacząłem pisać i piszę jakiś bardzo emocjonalny tekst, to czasem przyłapie się na wzruszeniu, gdyż wczułem się w bohaterów i ich historię. Ostatnio tak miałem gdy pisałem swój tekst "Taniec uczuć".
    Gdy miałem tak pierwszy raz, strasznie się zdziwiłem, ale odbieram to jako coś pozytywnego, i w końcu rozumiem innych piszących, którzy również się przy tym akcie tworzenia wzruszają.
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Shogun jest coś takiego jak motyw "białego goździka". Tak to przynajmniej nazywam. Czytałam wiele tekstów z jego udziałem i każdy z nich był przesycony takimi emocjami, że łzy same malowały sobie szlaczki na mojej twarzy. Jeśli cię to interesuje wyszukaj sobie tego typu teksty. Ktoś może powiedzieć, że to takie oblatane, ale ja uważam, że wywołać w czytelniku silne emocje to naprawdę ogromny sukces. Gdy zaś sama, (tak jak i ty) doświadczam przy pisaniu wzruszenia, szczerze wierzę, że to co robię ma jakiś głębszy sens.
  • Shogun 25.02.2020
    Kocwiaczek motyw "białego goździka"? Coś mi się obiło o uszy, ale wyszukam. Też tak uważam. W moim mniemaniu tekst powinien wywoływać przede wszystkim emocje oraz skłaniać do przemyśleń i refleksji.
    Jak to dobrze ujęłaś w ostatnim zdaniu. Również wierzę, że ta moja pisanina ma jakiś większy sens, gdy wywołuje emocje i przemyślenia. Co prawda, moje doświadczenie w pisaniu jest żadne, ale mimo to już dostrzegam jej pozytywny wpływ na samego siebie. Mam również taką cichą, malutką nadzieję, że moje teksty wpływają również w jakikolwiek pozytywny sposób na czytelników. To oczywiście mrzonka, ale marzyć można :D.
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Shogun żadna mrzonka, czasami nawet nieświadomie coś robisz, a potem dopiero zdajesz sobie z tego sprawę, że gdzieś o tym czytałeś. To tak jak z twoim opowiadaniem o ojcu i córkach i zbieraniem śmieci. Trochę czasu minęło, a nadal o tym pamiętam :)
  • Shogun 25.02.2020
    Kocwiaczek Dziękuję za słowa i pamięć :). To naprawdę dużo dla mnie znaczy i motywuję. Twój dzisiejszy rozdział zapamiętam na długo, o ile nie na zawsze, piękny. Kurcze, od zawsze chciałem pisać, ale nie wiedziałem jak się do tego zabrać dopóki nie trafiłem na ten portal. Cóż, będę się starał, aby moje teksty były coraz lepsze. Może kiedyś jakiś jeszcze zapadnie komuś w pamięć :D.
    Być pamiętanym, to naprawdę świetna rzecz :).
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Shogun :) pisz, pisz, chociaż ja nadal wyczekuję kontynuacji horroru :)
  • Shogun 25.02.2020
    Kocwiaczek miło mi. Spokojnie, w końcu się pojawi. Jak na razie rozmyślam nad koncepcją i coś tam już w głowie mam. Jeszcze to tylko w niej poukładać i przenieść na papier/komputer :).
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Shogun jak już myśl się kotłuje to połowa drogi za tobą :)
  • Shogun 25.02.2020
    Kocwiaczek dokładnie. Już nawet sam chcę napisać kontynuację, bo to pierwsza moja seria i jestem ciekaw jak przypadnie do gustu i czy się spodoba. Pierwszy rozdział wypadł pozytywnie, wiec szkoda porzucać. Mi się osobiście podoba, zwłaszcza, iż poniekąd wiem co może się wydarzyć w następnym rozdziale ;).
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Shogun hehe, czujesz ten dreszczyk emocji? to już masz 3/4 skończone :D
  • Tjeri 25.02.2020
    Świetnie Ci ten rozdział wyszedł. Mimo mojej wcześniejszej "analizy", która podpowiadała, że Lila przeżyje, ale dziecko nie, to czytając, w pewnym momencie straciłam to przekonanie, nie wiedząc, czy nie uśmiercisz jednak bohaterki... Za to brawa! I w ogóle cały rozdział jest pod brawa. Nie wiem czy były błędy, bo o ile zwykle "świadomie" czytam i coś tam wyłapuję, to tu się nie dało :).
    Bardzo dobry, wzruszający rozdział.

    Aa, jeden drobiazg jednak wrócił do mnie "Myślałam, że to aniołowie idą zabrać mnie do piekła." Bo jakoś anioły zabierające do piekła mi nie pasują.
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    A jak zamienię na: "Myślałam, że to aniołowie idą strącić mnie do piekła" - będzie lepiej? Bo mnie się jednak wydaje, że za każdym razem to będą anioły - upadłe lub nie.
  • Tjeri 25.02.2020
    Kocwiaczek no tak, jest w tym logika. Ale chyba już lepiej bez strącania (IMO). Większy dramatyzm niesie to słowo, a rozdział jest wystarczająco dramatyczny.
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Tjeri już zdążyłam poprawić :) trudno, niech tak zostanie. Wczorajszą twoją uwagę też poprawiłam odnośnie - Kto?
  • Tjeri 25.02.2020
    Kocwiaczek - teraz super!
  • Tjeri 25.02.2020
    Jeszcze tylko pomyśl nad tymi "dobrymi strażnikami" ?
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Tjeri oj daj żyć :) Nawet nie wiesz ile mam takich poprawek :)
  • Tjeri 25.02.2020
    Kocwiaczek wierzę. W końcu to nie trzystronicowe opowiadanko...
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Tjeri ale teraz przynajmniej wiem o błędach:) Gdyby dalej leżało sobie i spało smacznie na dysku, to by gorszyło nadal tymi bykami.
  • Tjeri 25.02.2020
    Kocwiaczek bez przesady, na taką ilość słów, to raczej niewiele ich masz...
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Tjeri mam przede wszystkim miliard przecinków, sporo brakujących kropek pomiędzy didaskaliami i tonę niedomówień,... ale kto powiedział, że nie opiszę ich gdzieś indziej ;)
  • Tjeri 25.02.2020
    Kocwiaczek :)
    Jak będziesz coś robić z didaskaliami, to możesz przy okazji wymienić dywizy na półpauzy. Bo dywiz w dialogach brzydka rzecz :). (Najlepiej z polecenia "znajdź i zamień", bo ręcznie zeszłoby Ci parę dni :))
  • Kocwiaczek 25.02.2020
    Tjeri o widzisz, kolejna rzecz do poprawy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania