8: Żniwiarz z piekieł, rozdział 7: „Kapłani z Rayh'losch”

Silny powiew wiatru i ciche trele zielonych ptaków. Poczuł pod stopami piasek przemieszany ze żwirem, a jego nos wywąchał orzeźwiającą woń pomarańczy. Jeśli to miało być Tessinug, to chyba tylko z nazwy.

Napadł go z zaskoczenia atak mdłości, połączony z okropnym skurczem żołądka. Agiux zatoczył się, przyciskając prawicę do brzucha, ciężko upadł na kolano i zwymiotował rdzawą krwią. Pomimo, że w ustach pozostał gorzki posmak kwasu, zrobiło mu się o wiele lepiej.

- Może napijesz się? - zaproponował poczciwy głos.

Zerknął na bok i dojrzał jedynie butelkę wyciągniętą w jego stronę. Chciało mu się pić, więc wyrwał ją bez zastanowienia i prędko wziął kilka łapczywych łyków. Słodkie i mocne, bardzo dobre.

- Smakuje, co?

Agiux pokiwał głową, przechylił butelkę ostatni raz, a następnie oddał ją właścicielowi.

- Zwie się malagą. Kwintesencja suszonych owoców i prawdziwe dzieło sztuki, jak nazywali je artyści. - Zachichotał chrapliwie. - Moja rodzinna wytwarza ją od wieków, a przepis, cenniejszy od złota, przechodzi z pokolenia na pokolenie.

Wężowe oczy, przetarte ręką, zdołały spostrzec nieznajomego dobroczyńcę, którym okazał się być zmarszczony starzec o przyjaznych rysach na spalonej słońcem twarzy, trochę wystającym brzuchu i piwnych tęczówkach o ciepłym patrzeniu. Miał gładko wygoloną szczecinę oraz jasno-siwe włosy, przerzedzone łysiną, zwieńczoną brązowymi plamami.

- Teraz to moi synowie nad nią pracują, bo wszystkiego się nauczyli, a ja tylko czasem ich doglądam. Wiek już nie ten, ech. Powoli kości dokuczają, schylać się coraz trudniej. Co pozostaje innego, niż delektowanie się winkiem, ciesząc się ze spokojnego życia w otoczeniu tych pięknych gór?

Agiux odszedł od starca i rozejrzał się po okolicy. Stali na małym placyku przed parterowym domem zbudowanym z białej cegły i pomarańczowej dachówki. Odwrócił się, jeszcze bardziej oddalając się od mężczyzny. Rzeczywiście znajdowali się w dolinie, bo oto z każdej strony, za wyjątkiem jednej, otaczały ich skaliste pasma przykryte gdzieniegdzie przez zielone krzewy i żółte trawy. Wyjątek, a przerwę w naturalnym murze, stanowiła zatoka zakotwiczona poniżej skarpy, nad której przepaścią stanął. Oddzielała ona od siebie dwie góry i przechodziła za ich granicą w otwartą toń falującego morza. Kątem oka dostrzegł, że na jednym ze szczytów rosło samotne drzewo.

- Któryś z twoich synów umie posługiwać się magią? - zapytał, dalej będąc odwróconym od człowieka.

- Magią, hę? Oni? Oczywiście, że nie. Jeśli chodzi o moją rodzinkę, to w tej małej pustelni jesteśmy jedynymi najzwyklejszymi mieszkańcami. My tylko, z takich rzeczy czary-mary, to możemy się pochwalić winem.

- Jedyni tutaj najzwyklejsi? - podłapał fragment. - Czyli oprócz was, są tutaj też inni, potrafiący z niej korzystać? - Zrodziła się w nim iskierka nowej nadziei.

- Hmm. Zależy, czego potrzebujesz i czego chcesz. - Starzec uśmiechnął się życzliwie.

- Chcę powrócić do swojego świata - wyjaśnił Agiux, powoli i z nutką zdenerwowania całą tą dziwną sytuacją, w którą się wplątał. - Znasz tutaj kogoś, kto mógłby mi to zapewnić? - Zbliżył się do rozmówcy w wyprostowanej postawie i z czujnym spojrzeniem.

- A! Ha, ha! - Zarechotał mężczyzna z chrypką w głosie. - Już wiem, dlaczego tu jesteś w takim razie.

Demon poczuł zdezorientowanie i zmarszczył brwi w totalnym niezrozumieniu.

- O czym ty mówisz?

- Już wyjaśniam. Tylko Ned ma swój ten tepeport, czy wortal, czy jak tam się to zwie... Tylko on może ci zagwarantować powrót, jeśli mam być szczery. Pewnie się znów przejęzyczył, znając życie, mówiąc, że pomoże. A miał na myśli, że przysługa za przysługę. Ha, ha. Nigdy się nie zmieni, sprytny Castelvill.

- Jak bardzo jesteśmy oddaleni od najbliższej osady? - zapytał zielonoskóry, a jego pięść zaciskała się coraz mocniej.

- Mówiłem już, to jest kompletna pustelnia, a konkretne odludzie. Raz w miesiącu starą drogą przyjeżdża ciężarówka, z której kierowcą handlujemy. Poza tym ta szosa znajduje się za górami...

„Oszukał mnie, parszywy gnegrar! I co mam niby teraz zrobić, w pułapce i bez kompetentnych ludzi?” Pomasował burczący z głodu brzuch. Teraz dopiero zdał sobie sprawę z braku jakichkolwiek posiłków przez tych kilka dni. „Pozostaje wspinanie się...”

- Moja żona Marge przygotowuje właśnie obiad... z drobniutką pomocą małej Loe. Jako że nie wiadomo, kiedy nasz przyjaciel przybędzie, byłbym bardzo rad zaproponować ci miejsce przy naszym stole. Nie krępuj się, od razu mówię. Starczyłoby żarcia nawet i dla stada wygłodzonych wilków. Co na to powiesz, hę? Propozycja nie do odrzucenia.

„Jedzenie to ciekawa ewentualność.” Biorąc pod uwagę scenariusz, w którym całkowicie nieznana mu istota, w akcie niepewności lub strachu, mogłaby pomyśleć o sięgnięciu po truciznę w obronie najbliższych, kazała mu zachować ostrożność. Byłaby szkoda, gdyby substancja okazała się zabójcza dla członków rasy Midorii.

Obrócił wzrok od spokojnej zatoki i od unoszących się nad nią mew. Takie sielankowe widoki całkowicie mu już obrzydły, a szczególnie po pamiętnym wędkowaniu w jeziornym zaciszu. Przeniósł się myślą w ciekawsze rejony życia i na wstępie naszła go nieodparta chętka na jakieś polowanie. Takie na dużą zwierzynę, którą by potem upiekł i po prostu zeżarł. Smacznie. Głód przypomniał o sobie ze zmożoną siłą. Z doświadczenia wiedział, że limit wytrzymałości przeciwko temu nieznośnemu wrogowi graniczył w okolicy pięciu, sześciu dni. „Niby ile minęło?”

- To, jak? Idziesz?

Powietrze przebił wydłużony świst podobny do odgłosu spotkania się dwóch stalowych kling. Fala niewidzialnej energii, która mu towarzyszyła, przeszyła Agiuxa silnym dreszczem, budząc jego zaspaną świadomość wraz z drzemiącą czujnością. Na środku placu pojawiła się mała niebieska kula, rozrastając się momentalnie w ludzkich rozmiarów sferę, wokół której rozkręcił się okrąg piasku i kamyków. Bańka pękła z miarowym „puf”, wysypując z siebie tumany pyłu.

- O, jest pan szybciej niż przypuszczałem - radośnie odezwał się starzec. - Wasz kolega dotarł tu bez najmniejszego problemu.

Demon zacisnął dłoń na rękojeści sierpa, napiął wszystkie mięśnie, zgiął nogi i ruszył na nowo przybyłego z zabójczą pasją. Pokonał dwoma susami pięć metrów, rejestrując, że tamten odwrócił na niego zimny wzrok. „Ha, nie zdąży wykonać ani jednego ruchu.” Był już przy celu. Skręcił prawym barkiem w tył, aby ramię z czarnym tatuażem płonącego nietoperza mogło zaraz wystrzelić z dołu. Żółte oczy, groźnie przymrużone, przebiły się przez Agiuxa, powodując zawahanie w jego ataku. To wystarczyło. Lekko rdzawe ostrze napotkało na swojej drodze na skórzaną okładkę księgi, którą chciała ochronić się niedoszła ofiara jego gniewu. Dziwna sowa o siedmiu skrzydłach, wyhaftowana na tej prowizorycznej tarczy, popatrzyła na demona z wyczekiwaniem. „Przebiję się przez nią z łatwością, głupcze!” zawołał w myśli, lecz niewidzialna siła odbiła sierp, zanim zdołał dotknąć gładkiej powierzchni. Z niespodziewanym efektem, broń kierowana tajemniczą wolą w przeciwległą stronę od natarcia, pociągnęła ze sobą Agiuxa, który za nic nie chciał jej puścić. Szorując powoli po ziemi, próbował przejąć kontrolę, ale bez żadnych skutków. Zaparł się nogami, wytężył mięśnie i zdołał się wreszcie zatrzymać. Beznadziejne były to starania, bowiem mistyczna moc również użyła wszystkiego, co miała. Tym samym, wyrwała mu z ręki pamiątkę po wioskowym chłopię, a pamiątka zleciała ze skarpy, znikając mu z pola widzenia.

- Jakim cudem? - zaszeptał z niedowierzaniem.

Zajęczał, gdy poczuł bolesne uderzenie w głowę, a mroczki, niczym chochliki bawiące się z ogniem, zaigrały mu przed oczami. Zielonoskóry upadł na kolana, chwytając się za pulsującego płomieniem guza.

- Posłuchaj, Agiuxie - zaczął spokojnym tonem Ned, pochylając się nad niedoszłym mordercą. - Bardzo dobrze wiem o barierze, w którą spowity jest twój wymiar.

Przez wstrząśnięty umysł demona przebiegła mała iskierka.

- Wiem też doskonale, że nikt nie dysponuje sposobem na jej przekroczenie, choć wielu poświęciło na to całe swoje życie, całe majątki, całą determinację. Nawet ja próbowałem i nic.

Inkwizytor zręcznie złapał za nadgarstek skierowanej w niego pięści. Silna dłoń zacisnęła się tak mocno, że zielonoskóry aż stęknął.

- Sam znasz swoją sytuację, a żeby zdobyć odpowiedź na pytanie, dlaczego tylko tobie się to udało, będziesz potrzebował mojej pomocy. - Rozluźnił uścisk i puścił jego rękę.

Żniwiarz szybko zabrał swoją dłoń i odsunął się o metr. Ned miał prawdopodobnie rację, trzeba było z trudem to przynać.

- A co jeśli odmówię? - warknął Agiux, niczym pies otoczony przez wilczą sforę. Podniósł się z ziemi, a ruch kosztował go nieprzyjemnym zawrotem głowy. Cofnął się jeszcze bardziej.

- Nie znajdziesz tego, czego szukasz lub... lub ktoś, kto umie poznać przynależność do demoniej rodziny, znajdzie ciebie. Będzie to trudne, bo mało ludzi jeszcze to potrafi, ale przypadki się zdarzają. - Prychnął ironicznie. - Ja byłem takim przypadkiem, na przykład. W dodatku sam do mnie przyszedłeś. Sam wpadłeś prosto w moje ręce, w moją pułapkę, której nawet nie musiałem zastawiać.

- Jak niby zamierzałbyś mi pomóc? Jeśli bym się niby zgodził, na co się jeszcze nie zdecydowałem. - Ukradkiem wysunął ostre jak brzytwy pazury, próbując pozostać w pozycji gotowej do ataku.

- Hmm, poszedłbym najkrótszą linią oporu. - Wskazał palcem przyniesioną księgę, którą wcześniej uderzył Agiuxa.

- Co to niby jest?

- Zwykły dziennik z zaklęciami.

- Który odbija wszelkie ataki skierowane w niego? - Guz zdążył się już uspokoić, a demon postąpił do przodu o krok. - Nie zmylisz mnie, bo dobrze wyczułem źródło uwolnionej magii. - I była to jedyna rzecz, jaką się mógł teraz pochwalić.

- Czemu nie. Mam dużo zaklętych gratów w zanadrzu. Powiedz ty mi lepiej... będziemy tu tak stać, ty będziesz próbował mnie zabić, a ja będę ziewał ze znudzenia? To jest twój plan? Zagadać mnie? Może lepiej byłoby już ruszyć tę zagadkę, hmm? Eh, schowaj te nożyki, bo jeszcze się potniesz i wykrwawisz na śmierć.

- Czemu od razu nie zaproponowałeś takiego rozwiązania? Gdy byliśmy w tamtej norze pod ziemią, z dziewczyną i szkieletem. - Z nieukrywaną niechęcią cofnął sztyleciki w głąb palców.

- Nie lubię, gdy nieodpowiedni ludzie widzą nieodpowiednie dla ich oczów sposoby działania. - Uniósł księgę i uśmiechnął się kącikiem ust. - Poza tym, tutaj mam porządny schron, który wytrzyma wszystko, co tylko pochodzi z naszej rzeczywistości. Nie ukrywam, nie będzie nam jakoś niezwykle potrzebny, ale jest tam wiele miejsca, więc skorzystamy. Pozostaje tylko jedno, chcesz żebym ci pomógł, czy nie?

„Nieodpowiednie sposoby, co to w ogóle miało oznaczać?” Podrapał się w miejscu, z którego kiedyś wyrastała ręka, a teraz pozostała tylko zaszyta i zasklepiona rana. Pomyślał przez chwilę. Zaatakował Neda, jedynie dlatego że ten go trochę oszukał z portalem. Nie naraził mu się niczym więcej. Oferta, chociaż miała uszczęśliwić dwie strony, jak najbardziej odpowiadała demonowi. Pragnął wrócić do Tessinug. Brak innych opcji. Zdołał się uspokoić do pewnego stopnia. Kiwnął głową w geście zgody, bo na nic innego nie mógł się zdobyć.

- Dobrze. Chodź w takim razie za mną. Desmondzie? - zwrócił się do starca.

- Tak, panie Castelvill?

- Poślij któregoś z chłopców, aby znalazł sierp Agiuxa i powiedz... jak się miewa Nevil?

- Jest z nim coraz lepiej. Jeszcze nie może ruszać skrzydłami, ale to pewnie kwestia czasu. Mówiłem wam wielokrotnie, tutaj każdy zdoła wylizać rany, nawet te najcięższe. To pewnie sprawa tego powietrza, jak mówił mój papa. Zdrowie aż się pyli i kwitnie, ha, ha. Najlepiej tu, że hej!

- Miło słyszeć, że tak pieczołowicie opiekujesz się moimi ziemiami. - Poklepał Desmonda po ramieniu.- Podoba mi się to.

Agiux i Ned skierowali się w przejście pomiędzy domem a drzewami pomarańczy i weszli w zacienioną dróżkę, nad którą górowało jeszcze więcej tych przepysznie pachnących roślin. Minęli kilka odnóg, na których to końcach demon przyuważył kolejne chatki o niskich zadaszeniach. „Dobra mi pustelnia...” Z lewej dobiegło ich gdakanie. Grube, ciemno zielone liście ukrywały za sobą zagrodę, trudno było powiedzieć jak wielką, ale kilka brązowo opierzonych zwierzątek dało się uchwycić. Swoimi czerwonymi główkami skubały ziemię w poszukiwaniu nasion i robaków. „Zjadłbym którąś z tych ślicznotek.” Oblizał się spiczastym językiem barwy zgniłej purpury. Na drodze zaczęły pojawiać się coraz to większe płyty wapienne, a po jej bokach skradały się krzewy okryte różowym kwieciem. Wszędzie cisza. Znowu cisza. Na gałęzi nad ich głowami usiadły dwa białe kruki.

Po trzech minutach spokojnego spaceru, Ned skręcił w lewo, w nieco odmienną scenerię. Trafili na wysuszą łąkę, otoczoną przez szczerbate głazy i pokropioną żółtymi mleczami. Jej oświetlona letnim słońcem połać ścinała się nagle ze stromo wyrastającą górską ścianą. Ślepy zaułek kończył się drewnianymi drzwiami w małej wnęce. Były spróchniałe i widocznie bardzo stare.

- Jaskinia? - zapytał niechętnie demon.

- Jaskinia, a w jaskini schron, otulony siedmioma metrami żelbetonu. Loe, co tu robisz?

Agiux rozejrzał się. Nikogo nie było w pobliżu i nie było czuć niczyjego zapachu.”Do kogo on mówi?”

- Do mnie mówi - powiedział dziecięcy głos o niezwykle spokojnej barwie głosu. Dochodził z pobliskiego krzaka.

Obaj odwrócili się w kierunku kryjówki. W tej samej chwili z zielonych liści wygramoliła się śnieżno-biała kotka i usiadła przed nimi, lekko kołysząc ogonem. „Umie czytać w myślach, to coś”, stwierdził demon.

- Nie chcesz, żebym słuchała, to słuchać nie będę - odpowiedziała bez najmniejszej formy zdenerwowania. - Mistrzu - zwróciła pyszczek ku inkwizytorowi - przepraszam za moją ciekawość. On wytacza z siebie niecodzienną aurę. Pochodzi z innego świata, prawda?

- Tak, ale prosiłbym cię, żebyś wróciła teraz do Marge. Będę zajmować się bardzo poważnymi sprawami.

Kotka wstała na cztery łapy i posłusznie odeszła, znikając w gęstwinie.

- Co to było za zwierzę?

- Nie zwierzę, tylko nimfa. Ma na imię Loerfia. Jest ostatnią ze swojego mistycznego gatunku, długo by opowiadać.

Ned otworzył spróchniałe drzwi (o dziwo się nie rozsypały), zza których wyleciał wilgotny zapach, bardzo charakterystyczny dla jaskiń. Miła alternatywa.

Ruszyli szerokim tunelem o naturalnie wyrzeźbionym stropie i miejscami równym podłożu. Było ślisko od kapiących z góry kropel, więc starali się iść ostrożnie. Od pewnego momentu, gdy droga obniżyła swój pułap, Agiux postanowił podtrzymywać się ściany. Potem został trochę w tyle, tylko dlatego, że ciemność robiła się coraz gęściejsza, a on, w przeciwieństwie do szarżującego naprzód towarzysza, nie miał w zanadrzu wszystkowidzących oczów. Orzeźwiający chłód.

Pluskający stukot ciężkich butów ucichł w oddali. Czyżby natrafił na rozwidlenie? Pod stopą wyczuł gładką powierzchnię, a po kolejnych, wciąż ostrożnie stawianych krokach, utwierdził się w przekonaniu, że schron musiał być już blisko. Z lewej dobiegł go dźwięk przekręcanego zamka i ruch skrzypiących zawiasów. Nie widział niestety niczego. Ze wszystkich stron otaczał go mętny mrok. Jedyne czego mógł się spodziewać to to, iż nie znaleźli się w jakimś dużym otoczeniu, bo echo, odbijające się od ścian, nie różniło się zbytnio od wcześniejszego, a wydawałoby się nawet słabsze. Nosem boleśnie zarył w coś twardego. „Ściana? Nie, ściany nie wydają metalicznych dźwięków.” Namacał ręką ostro wykonane wgłębienia, tworzące skomplikowaną kompozycję układającą się w jeden konkretny symbol, w którym wyróżniał się jeden pionowy kształt skręcony ze spirali.

Coś potężnego starło się z niby-ścianą, a impakt uderzenia rozszedł się po całym materiale, z jakiego stworzona była powierzchnia, dotykana przez Agiuxa. Demon oderwał się od niej, niczym od ognia i w tej samej chwili jego wzrok został porażony przez światło. Samotna żarówka, pęknięta w jednym miejscu, a zwisająca bezwładnie na dwóch kablach wypełzających z podziurawionego sufitu, rozbłysła się silnym światłem, bez problemu mogącym oślepić osoby chodzące w ciemności choćby przez kilka minut. Zielonoskóry przetarł wężowe oczy. Przed nim, w sercu kamiennego muru, zatopione były stalowe drzwi o kształcie ogromnej zębatki. Kanciaste zęby, wyrastające z okrągłej krawędzi zanurzały się głęboko w nieśmiertelną skałę, a na lekko wklęsłym środku bramy umieszczono włócznię o dwóch groźnie wyglądających grotach, otoczoną przez anielskie skrzydła, rozłożone, aby przekazywać godność z jaką wiążą osobliwość wielbionego oręża.

- Porzucony przed wiekiem schron Boskiej Włóczni - zapowiedział Ned, stając obok Agiuxa, kiedy po jaskini przebiegł zagłuszony syk zza drugiej strony.

Brama wydała z siebie pneumatyczny huk i bez pośpiechu zaczęła przesuwać się do tyłu, zgrzytając przy tym niemiłosiernie oraz bardzo nieprzyjemnie. Demonowi od tej kakofonii bolała cała szczęka, a łydki i uda niezrozumiale miękły. Wyglądało na to, że na inkwizytorze te dźwięki nie robił żadnego wrażenia, bo nawet miał lekko uniesione do góry wargi i dalej patrzył spokojnie. Mechanizm zatrzymał się po dwóch metrach morderczej przeprawy, a po tym jeszcze ciężko zakaszlał i dopiero wtedy wrota się przechyliły. Pomalutku, bez pośpiechu, usuwały się cierpliwie czekającym z drogi. Ostatnie uderzenie i wszystko ucichło. Ned ruszył pierwszy, za nim oczywiście Agiux.

Przekraczając granicę kolejnych drzwi, tym razem zamkniętych na zwykły klucz, poznali nową definicję zimna. Zagłębiając się w betonowy schron, raz to wchodząc i raz schodząc po schodach, coraz bardziej przyspieszali kroku, bo oto marzły im nie tyle co kończyny, jak już i same mięśnie.

- Na róg kustosza! Co tu tak mroźno!

- Generatory kriogeniczne działają jak zawsze sprawnie, tak jak powinny, a przekładając to na zwykły język, to pewien przedmiot robi tu ten klimat, aby utrzymać pewne stworzenia w nieprzerwanym śnie. Jakby się udało im obudzić, to... spowodowałyby niezłe zamieszanie tam na górze. - Mówiąc to, wcelował palec w górę.

- To czemu ich nie uśmiercisz, podczas gdy są one pod wpływem tego... zaklęcia? Przecież raz pozbędziesz się problemu i natychmiast skończy się potrzeba tworzenia tego... klimatu.

- Mógłbym, ale wolę je zachować do celów badawczych. Każda szansa na rozwikłanie kodu życia jest szansą niezwykle wartościową. Szczególnie gdy mowa o prawdziwych potworach - oznajmił pouczającym tonem Ned. - Kiedyś byłem młody i głupi, to je setkami zabijałem, ale na szczęście dorosłem i teraz nie zabijam tych co ciekawszych okazów.

Agiuxowi ten pomysł wydał się co najmniej dziwny, ale schron przypominający labirynt był jakby nie patrzeć własnością człowieka, nie jego, a przecież nawet w Tessinug panowała niepisana zasada niewściubiania nosa w nie swoje sprawy. Wolał więc w szczegóły nie wnikać.

- Za tymi drzwiami będzie o wiele cieplej - pocieszył go inkwizytor, kiedy zeszli po któryś już z kolei schodach. Wcisnął ciąg cyfr na zamku numerycznym i z niemałym wysiłkiem otworzył na oścież przeciwpancerne drzwi, grube na długość jego przedramienia. - Wybacz, ale na kilka chwil będę musiał cię tu zostawić samego. Muszę przejść się jeszcze do głównej sterowni, żeby coś sprawdzić.

Agiux nie miał żadnych obiekcji, bo faktycznie doświadczył na skórze falę przyjemniejszego powietrza ulatującego zza odpieczętowanego przejścia. Przekroczył wysoki próg i znalazł się w pokoju z czterema łóżkami. Oprócz nich i dwóch święcących żarówek, było tu pusto. Najważniejsze jednak, że ogrzewanie działało. Demon usiadł na żelaznej ramie mebla pozbawionego najcieńszego materacu, aby oczekiwać powrotu człowieka. „Zobaczę wreszcie, dlaczego nazywa te sposoby nieodpowiednimi.” Tym razem nie chciało mu się spać ani nawet drzemać.

Przeniósł się do nie tak dalekiego wspomnieniem swojej wioski. Dopadła go wówczas okrutna myśl, że już nigdy nie będzie mógł postawić w niej swojej stopy. Zgadzał się z nią w pełni.

Ned przyszedł, zatrzasnął drzwi i bez słowa usiadł na przeciwległym łóżku, gapiąc się w swoją księgę. Niby nic ciekawego, ale Agiux zauważył, że twarz tamtego nienaturalnie zbladła. Zniknął półuśmiech i jego wzrok zdradzał coś w stylu nieobecności. Zimno? Nie, przecież się nawet nie trząsł.

Siedzieli tak w ciszy zdecydowanie za długo. Dobrze, że Ned chociaż przewracał strony, co dowodziło, że nadal żył. Demon spojrzał w lewo. Biała postać zniknęła. Zielonoskóry natychmiastowo zerwał się z miejsca, a jego pazury wysunęły się samoistnie. Byli tu sami.

- Co ci? - zapytał inkwizytor bez ani kropli zdziwienia w głosie.

- Ktoś tu stał - cicho odparł Agiux, a serce biło mu nadzwyczajnie szybko.

- Hmm, hmm - podsumował beztrosko Ned, przechodząc na kolejną kartkę. Przeczytał jeden akapit i pstryknął palcami. - Znalazłem rozwiązanie, choć proste to nie było. - Pokiwał głową. - I będzie to rozwiązanie, powiedzmy... jedyne w swoim rodzaju - zaintonował te słowa bardzo wyraźnie.

Ignorując zachowanie zielonoskórego, stanął kilka kroków przed nim, nadal nie spuszczając oka z zapisków. Zagryzł wargę i poruszył się niespokojnie, nie będąc pewien jednej sprawy. „Czy w ogóle chcę to robić?” Te pytanie wydało mu się jednak na tyle głupie, że bez wahania usunął je ze swojej pamięci. W międzyczasie Agiux zdołał się pozbierać, zrzucając winę za niepokojącą wizję na zwyczajne zmęczenie psychiczne.

Ned wiedział już wszystko. Zaklęcie, a dokładniej ujmując, rytuał przyzwania, składał się z czterech stopni inkantacji. Każda z tych inkantacji nawoływała w odmiennym języku, każda niosła za sobą inny przekaz i każdą trzeba było utkać w równie różne kształty. Nie można także zapominać, że moc potrzebna do rzeźbienia niewidzialnych nici musiała być szczególna, a rozchodziło się niestety o magię pierwotną, do której dostęp uniwersa przyznały jak dotąd... trzem... ludziom. Całe to dojmujące skomplikowanie i wynaturzenie tego dziwacznego zaklęcia, które według chłodnych kalkulacji Neda nie powinno być awykonalne, miało za zadanie przełamać wszelkie mury wszechświata, broniące dostępu do innego od Yaxu'ovrr miejsca pochówku pradawnej rasy Darw'lokh z martwej od wieków planety Rayh'losch, oraz (co stanowiło trudniejszą sztukę) nakazać zmartwychwstanie czterech jej przedstawicieli. Tak żeby przybyli i tak żeby wykazali się pełnym posłuszeństwem.

- Dobrze, zaczynamy Agiuxie - powiedział już pewniej.

Wciągnął nosem duży zapas powietrza i się wyprostował. Sięgnął do najodleglejszych zakamarków swojej potężnej duszy i rozpalił tam płomień pierwotnej magii. Sprawdził jeszcze raz, czy ochronna bariera otaczająca pomieszczenie dalej stoi stabilnie. Tak właśnie było, bez żadnych uchyleń. Zapamiętał więc pierwszy znak, którym okazało się morskie stworzenie podobne do rekina. Słowa zapisano w Farceńskim.

- Otlą eksorcia nękli e wacja, haższli besialis eką le bląsz.

Groźna ryba ożyła, ruchliwie machając długimi płetwami i zaraz wypłynęła w głębiny morza arkanów. Ned spojrzał w następną stronicę i uwił z jej wskazówek skrzydlatego potwora o szerokiej paszczy, mogąc się przy tym pochwalić dużo większą precyzją.

- Xel yaxu rast madress preyvi Losch, novi nor paragh, er rast savli aoi ber vo nama eahao daminv.

Według Xel'yard'u, gadopodobna istota wzbiła się ponad duszę inkwizytora i zniknęła w kłębach siwych chmur, wyznaczających granicę jego wejrzenia w magiczny eter.

Kolejnym wysłannikiem rytuału okazał się całkiem normalny krab, a treść natchniona niezachwianą wolą człowieka, była akurat najbardziej znajomą, przy czym także najbardziej zrozumiałą.

- Pomiędzy ośmiu wymiarów błądzić, poprzez barier przesmyki świetliste przepłynąć. W imię jednego z ośmiu i w służbie jednego z czterech, czas wasz jest przyjść do mnie, Łamacze Umysłów z nieśmiertelnego Rayh'losch.

Odważny skorupiak, złożony z drgających nici, ruszył przed siebie z wysoko uniesionymi szczypcami, gotowymi do nagłego ataku.

Nosiciel czwartej i przy tym ostatniej części zaklęcia, kształtował się w coś niekoniecznie bliskiego do czegokolwiek. Ned spędził nad nim najwięcej czasu, kilkakrotnie poprawiając szczegóły to tu, to tam, tak jak rysowały to schematy księgi. Kiedy wyszło, to co wyszło (ewidentnie wszystko pasowało do naszkicowanych wskazówek), mężczyzna wypowiedział trzy dźwięczne zdania, lecz żadnych ze słów usłyszeć się nie dało. Te tajemne szepty przepełniała czysta magia, ta pierwotna. Inkwizytor nie poznał ich natury z żadnej z czytanych ksiąg ani u którychkolwiek z poznanych ludzi, on po prostu je czuł i niestety, domyślał się dlaczego (ale to temat na inne czasy).

Agiux wyczuł obcą obecność. Obrócił wężowe oczy i w tym samym momencie na torze jego trzeźwego wzroku pojawiła się czarna mgiełka, prawie przeźroczysta, która bez zbędnego wyczekiwania przetransformowała się w gęsty pył z podskakującymi kamykami wyglądającymi jak muszelki. Obudziły się purpurowo-białe przebłyski, a z nich wymaterializowały się tkanki o czerwono-sinej barwie. Wiły się i rosły bardzo szybko, łącząc się i łącząc, aż w wirującej mieszance żyjących kawałeczków stworzyły humanoidalną sylwetkę. Nieduże, fiołkowe wybuchy dokonały ostatnich poprawek, aby z ziemi podniosła się postać o mackach zamiast rąk i mackach w miejsce ust oraz nosa. Cztery ślepia otworzyły się jedne po drugich, ukazując swój jasny róż. Istota nie przybyła sama, bo za demonem i po jego lewej, zrodziły się również jej trzy wierne kopie różniące się tylko szatami. Kapłani z Rayh'losch. Zaskakujące, ale obrzydliwe w nich było jedynie to, że ich dopiero co zlepione ciała nosiły widoczne ślady gnicia. Przykry widok, również dla patrzących.

Członkowie rasy Darw'lokh wbili swoje rybie oczy w Neda. Nic mówić nie chcieli i niczego mówić nie musieli. Dla nich sprawa wyglądała jasno i przejrzyście - wykonać powierzone zadanie, a następnie powrócić w stan spoczynku. Czas tortur w tej postaci zależał oczywiście jedynie od tego, kto ich przyzwał.

- Przyjaciele, dajcie mi całkowitą kontrolę nad jego umysłem i utorujcie drogę przez wszystko, co będzie mi w tym zamierzeniu przeszkadzać - rozkazał szorstko Ned i zamknął księgę.

Zanim Agiux zdążył przemyśleć znaczenie tych słów, na jego ramieniu owinęła się purpurowa macka. Spróbował się od niej oderwać, ale na pomoc przyszły dwie kolejne, zaciskając się na nogach tak zręcznie, że nie potrafił już wykonać pełnego kroku. Warknął. Zaraz kolejna wijąca się kończyna, pokryta zielonkawymi brodawkami, skrępowała mu talię, przyprawiając go przy tym o silne mdłości.

- Co te dziwadła mi robią?! - z bezradnością wykrzyknął do Neda, ale człowiek nie kwapił się do żadnej odpowiedzi.

W momencie, gdy demon chciał go już przeklinać, niezbyt miłe słowa ugrzęzły mu w gardle. Piąta macka, tym razem grubsza od pozostałych, uwiązała się na jego szyi. Agiux zaczął się wiercić jeszcze bardziej agresywniej, ale opór był niestety niewystarczający. Po kilku chwilach stracił większość siły i został ściągnięty na kolana. Przed nim uklęknął Ned. Miał zamknięte oczy, a gdy kapłani dobrali się również do niego, oddał się ich zabiegom bez niepotrzebnego wahania. Macki zacisnęły się mocniej, przez co zielonoskóry tracił wszelkie czucie oraz przytomność. Inkwizytor podniósł ciemne powieki, a spod nich, resztki świadomości Żniwiarza wychwyciły nadnaturalnie przekrwione białka bez widocznych tęczówek i chorobliwie żółte źrenice, mogące wyssać życie z każdego, na kogo by popatrzały. Więcej nie mógł stwierdzić, bo zatracił się w kompletnej pustce.

Ned wybiegł z gęstego dymu na skalistą polanę. Rozejrzał się i bez potrzeby używania mocy, zobaczył szare obłoki wędrujące bez celu. Były one zwykłymi wspomnieniami. Mógł przejrzeć je na wylot, poznając wszelkie przemyślenia i tajemnice, nawet te najbardziej skryte, ale nie miałoby to większego sensu. Ruszył przed siebie i prawie od razu natrafił na dziurę ze stromym zejściem w dół. Na dnie siedziało kilka chmurek, a oprócz nich było tam pusto. Zeskoczył na samo dno, na co spłoszone kłęby zareagowały leniwą ucieczką pod ściany. Nic ciekawego. Gotując się do skoku na powierzchnię, jego uwadze nie uszło jednak zafalowanie fragmentu skały, do której przylepiło się drżące wspomnienie. Inkwizytor skoncentrował się na tym zakłóceniu, tym samym odsłaniając sobie tunel wzniesiony z cegły odbijającej światło. „Takich rzeczy nie spodziewałem się zobaczyć w twoim prostym umyśle, Agiuxie. Intrygujesz mnie coraz bardziej. Ha, ha, jeśli oczywiście pominąć fakt, że to nie twoja robota, a kogoś bardziej wymyślnego. Tylko kogo właśnie?” Wszedł do środka i usuwając w trakcie przeprawy kilka niegrzecznych iluzji wydłużających drogę, dotarł do groty z kolejną dziurą, znacznie głębszą od tej, którą tu wszedł. Nie widział dołu, ale to była ponownie fatamorgana. „Hmm, potrójne zabezpieczenie, rozkręcamy się, och tak.” Jego doświadczenie z podróżowaniem w obcą psychikę nie należało do najwspanialszych jakie posiadał. Nie zmieniało to faktu, że obecność aktywnych czarów, zmieniających przestrzeń w takim środowisku, nie będącym placem zabaw maga, stanowiło niezłą łamigłówkę. „Co napotkam, co napotkam?” Zeskoczył, kierowany coraz większą chęcią poznania prawdy.

Już podczas nieco długiego lotu wyśledził obecność nowego umysłu. Natomiast żadnej nowej duszy nie wykrył. Nie było nigdzie tutaj, ani w schronie, najmniejszych śladów nieproszonych gości. Będzie musiał znaleźć ten niepasujący podmiot, bo do niego prawdopodobnie prowadziły wszelkie tropy. „Co? Zagrożenie?”

Po osiągnięciu podłoża, wnet odskoczył przed rozżarzonymi prętami lecącymi w jego stronę. Został zmuszony do wykonania kolejnego uniku przed wielkim robalem w postaci roju tych właśnie prętów, które ewidentnie nie wyglądały na bezpieczne. Po krótkim badaniu nabrał także pewności, że nie była to sztuczka. Przebiegł pod torem kolejnego ataku, nie wyczuwając przy tym żadnej magi. „Ktoś go ukrył? Ale to musiałoby być przecież bardzo potężne zaklęcie, bo ja zawsze wiem o...” Oddalił się od stwora na pewną odległość i całkowicie zakamuflował swoją obecność w mocy. Robal gwałtownie się zatrzymał. Ned spoglądał na niego, również stojąc bez ruchu, nie wiedząc, co miał oznaczać ten gest. Otrząsnął się. Postąpił kilka kroków ku bestii. Nic. Zbliżył się tak blisko, że miał ją na wyciągnięcie ręki i nie było żadnej reakcji. Pręty, jak dotąd rozgrzane do czerwoności, zyskały kolor szarego metalu, całkowicie zwyczajnego metalu. „Eee, to zdecydowanie, mogę to wreszcie powiedzieć, zdecydowanie należy do naprawdę interesujących mnie spraw.” Postanowił nawet zaryzykować i dotknął lewitującego ciała. Ani drgnięcia. Wyglądało na to, że stwór reagował tylko na magię. Ned zmarszczył brwi. To nie mógł być twór broniącego się umysłu, bo kapłani już na wstępie by go zniszczyli. „Czym w takim razie jesteś?” Miał pewne przypuszczenia, co do tego...

Znajdował się w grocie, która równocześnie okazała się ślepym zaułkiem. Nie zauważył też, kiedy w suficie znikła dziura będąca jedyną opcją wyjścia. Pierwsza myśl - rozszerzyć swoją jaźń w poszukiwaniu ukrytych przez iluzje dróg. Normalne rozwiązanie, jednakże bardzo pochopne. Jego zmysły, już nie zmącone ucieczką przed robalem, bardzo wyraźnie mówiły, że opuścił umysł Agiuxa i znajduje się w psychice kogoś innego. Bardziej mu pasowało użycie sformułowania „w psychice czegoś innego”.

Usiadł sobie i na głos policzył do dziesięciu, wykrywając przy tym wielkie pokłady fałszu w całym tym nowym środowisku. Gdyby nie zdecydował się na te liczenie, mógłby okazyjnie stracić rachubę czasu. Westchnął. „Przeklęte iluzje.”

- Kapłani - zwrócił się do Darw'lokh'ów. - Proszę, zaatakujcie tę świadomość bez jakiejkolwiek litości.

Jeżeli pokojowe metody jego przyjaciół nie zadziałały na to coś, to ostrzejsze traktowanie z dużym prawdopodobieństwem nie zaszkodziłoby ani trochę. W ostateczności miał jeszcze jednego asa w rękawie, ale o nim myśleć nie miał ochoty.

Kiedy ze wszystkich stron rozległ się dźwięk o wysokiej częstotliwości, zabolała go głowa. Bariera, jaką na siebie nałożył, należycie go ochroniła przed natarciem sędziwej czwórki. Znacznie gorzej poradził sobie robal, bo wprost natychmiastowo rozpłynął się w powietrzu. Zaraz po nim ściany wokół zatrzęsły się i zafalowały, żeby po kilku chwilach równocześnie się rozpaść. Były cieńsze niż przypuszczał. Zdziwił się. Za nimi zionęła jasno-szara otchłań otaczająca teraz jego całe pole widzenia. Inkwizytor rozejrzał się dokładnie i z ulgą dopatrzył się ołowianego punkciku na tle niczego. Podleciał tam czym prędzej.

Kulka, a raczej duża kulka, bo była niemal jego rozmiarów, miała idealnie gładką powierzchnię, na której nie dało się dojrzeć najmniejszego odbicia. Ned zbadał ją z każdej strony i nic nie znalazł. Znowu nie wyczuwał śladów magii, czy już na pewno iluzji, ale wiedział, że właśnie oto ten obiekt jest centrum tej dziwnej świadomości. Dziwnej... Poczekał kilka minut, bacznie obserwując otoczenie oraz uważnie nadzorując wszelkie możliwe zmiany w arkanach. „To jest centrum tej całej Uśpionej świadomości.” Pomasował się po szyi. „Absolutnie nie wiem, co mam z tym fantem zrobić.” Popukał w szarą powłokę i nawet pukania nie usłyszał. Pokręcił się jeszcze chwilę. Trochę go zirytował fakt niewiedzy. „Skorzystałem z kapłanów z rytuału wyczytanego z tej najbardziej zakazanej, ze wszystkich możliwie zakazanych rzeczy, księdze i trafiłem na to.”

- A to coś, to najprościej ujmując, anomalia. - Wzruszył ramionami, ponieważ anomalie, jak wielokrotnie w życiu stwierdził, były tajemnicą dla każdego. - A. Co. Mi. Tam...

Rozpalił w duszy płomienie ośmiu arkanów i skierował je prosto do swojej prawej ręki. Zamachnął się, poprawił czerwoną muszkę i uderzył cyklonem magii w kulę.

Nagła ciemność. Pięć lekko uchylonych oczów olbrzyma. Potężny zbiornik jakieś cieczy. Wszędzie tęcza. Rozpalony kominek. Dezorientacja. Wszystkie bariery przerwane.

Walnął z wielkim hukiem o zbrojone drzwi, wyważając je z nawiasów, raniąc się w głowę, plecy oraz tracąc całe powietrze z płuc. Poczuł w ustach krew, ale przytomność zachował, choć nie uchodziło uwagi, że w żadnym stopniu nie wiedział co się właśnie stało.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania