A bodaj cię!
To nie on zawinił. Jechał zgodnie z przepisami, a ten palant nagle zmienił pas.
- A bodaj cię…! – zaczął, ale upomniał się w porę. Nie mógł dokończyć tego zdania.
- A bodaj mnie co? – zapytał czarnoskóry mężczyzna, stojąc przodem do Jacka w wojowniczej pozie.
- A bodaj cię… nic… - odparł Jack, już całkiem spokojny.
Musiał nauczyć się opanować swój charakter. Nie było łatwo, ponieważ temperament miał wybuchowy. Rzucono na niego klątwę.
Wszystko zaczęło się wczoraj. To był zwyczajny, jesienny wieczór. Wrócił właśnie zmęczony do domu, po całym dniu pracy. Ann była już w łóżku i czytała coś. Chyba ,,Portret Doriana Greya”, dokładnie już nie pamiętał.
Miał ciężki dzień w pracy. Ogólnie, zawód taksówkarza nie należy do łatwych. Ludzie często są zdenerwowani, krzyczą, płaczą, pytają czemu tak powoli i jak długo jeszcze. Tego dnia przewoził rodzinę Azjatów. Rodziców i dwójkę rozwrzeszczanych, piekielnych bachorów. Kiedy grzecznie poprosił, żeby się zamknęły, nie posłuchały i chwilę później wszyscy musieli wysiąść. Po prostu wywalił ich z wozu. Odgrażali się tylko, że zadzwonią do szefa.
Nawet gdyby tego nie zrobili, byłby nieźle wkurzony, żeby nie powiedzieć gorzej. A zrobili. Pieprzeni Azjaci. Kto ich zapraszał do Portland? Powinni siedzieć w swoich małych domkach, zżerając ryż z plastikowych misek.
Pamiętał, że tego dnia był wściekły. Nie odpowiedział na ,,dzień dobry kochanie” swojej żony i nie odgrzał sobie kolacji z piekarnika. Zamiast tego poszedł prosto do piwnicy, odkorkował wino, otworzył szkocką i włączył palnik gazowy, na którym zaczął grzać miód pitny. Lubił tak czasem wymieszać kilka różnych alkoholi, po czym zapaść w nieprzytomny letarg. Wspaniałe uczucie. Tak też zrobił tego dnia.
Obudził się z cholernym kacem. Kiedy rozejrzał się dokoła, zobaczył przynajmniej pięć opróżnionych butelek. Na zegarku była dwunasta czterdzieści, a więc spóźnił się już do pracy cztery godziny. Telefon pokazywał piętnaście nieodebranych od szefa połączeń. No i jedną wiadomość: ,,Jesteś zwolniony jackson”.
- Nosz kurwa… - szepnął Jack, krzywiąc się, kiedy kolejna fala bólu uderzyła do głowy i eksplodowała.
Chwiejnym krokiem ruszył z powrotem na górę. Musiał podtrzymywać się poręczy, żeby nie upaść. Żony już nie było w domu, wychodziła do pracy w biurze na ósmą rano i wracała po dziewiętnastej.
Po jakimś kwadransie Jack wreszcie dotarł do lodówki, z której wyciągnął mleko. Wypił całą butelkę, nie dbają o to, czy połowa pociekła mu po brodzie. Następnie usiadł ciężko na kanapie i włączył telewizor. Tylko na moment, bo głowa znów zaczęła pulsować tępym bólem.
Wyszedł przed dom i wziął gazetę. Kiedy odwrócił się, żeby wrócić, krzyknął, widząc starą Azjatkę, która nie wiedząc skąd, pojawiła się za nim.
- Kiedy człowiek jest nerwowy, wybić trzeba nerwy z głowy! – krzyknęła skrzeczącym głosem, po czym zrobiła dziwne, niezrozumiałe i chaotyczne dla Jacka ruchy rękami.
- Boże, kobieto, wynoś się stąd! To moja działka! – wrzasnął i pokazał ręką na ulicę. Staruszka tylko się szeroko uśmiechnęła i poszła bez słowa sprzeciwu.
Kiedy wrócił na próg, okazało się, że drzwi do domu się zacięły. Kilka razy próbował je wyważyć, jednak bez skutku.
- A, niech je grom z jasnego nieba trzaśnie! – pomyślał. No i trzasnął.
Tuż nad jego ramieniem pojawił się piorun, sięgający nieba i uderzył w drzwi, niszcząc je na kawałki.
- Kurwa! – krzyknął tym razem przerażony Jack i skulił się, przylegając plecami do ściany. – Co to ma być?! – Przynajmniej kac zniknął. – Do stu tysięcy piorunów!
Rzeczywistość przeszył niewyobrażalny huk. Były taksówkarz wbiegł do domu i padł na ziemię. To muszą być terroryści – pomyślał. Ale nie. To było sto tysięcy piorunów, które nagle pojawiły się nad jego domem.
Kiedy wszystko ucichło, usiadł na kanapie i głęboko oddychając, starał się uspokoić. Chyba za dużo wczoraj wypiłem – pomyślał patrząc na resztki drzwi. Poszedł do piekarnika, chcąc zjeść wczorajszy obiad.
- Pewnie to samo gówno co zwykle… - szepnął i kiedy otworzył klapę, jego nozdrza uderzył porażający smród. Wyjął talerz, na którym znajdowały się brązowe odchody. Z obrzydzeniem wyrzucił je do ubikacji i spuścił wodę. – Chyba ta Azjatka rzuciła na mnie jakąś… klątwę – mówił, myjąc talerz. – Dzieje się wszystko o czym pomyślę w gniewie…
Postanowił pojechać do miasta i poszukać starej kobiety. Jeśli rzuciła na niego klątwę, musiała umieć też ją zdjąć. Kiedy wszedł do garażu, okazało się, że złapał kapcia, wracając z pracy poprzedniego dnia. Musiał być tak wściekły, że nawet tego nie zauważył.
- A żeby cię… - zaczął mówić do samochodu, lecz powstrzymał się w ostatniej chwili. Potrzebował go. Szybko zajął się wymianą koła, po czym wyjechał z garażu.
Po minięciu kilku przecznic, jadąc spokojnie i powoli, jednocześnie wypatrując starej Azjatki. Wydawało mu się, że ją zobaczył, kiedy wjechał w tył starego białego forda. Jego kierowcą był jakiś czarnoskóry, wytatuowany gangster, który nawet nie miał pewnie prawa jazdy. No i zaczęło się…
- A bodaj cię…!
- A bodaj mnie co?
- A bodaj cię… nic… Masz tutaj numer mojego ubezpieczyciela. Załatw z nim finanse – powiedział Jack, chcąc iść śladem starej Azjatki. Gangster jednak go nie przepuścił, zasłaniając drogę swoim ciałem.
Wtedy już nie wytrzymał.
- A bodaj cię wszyscy diabli wzięli! – No i wzięli.
Asfalt zaczął się topić, aż w końcu zapadł się, odsłaniając cholernie głęboką dziurę. Z jej wnętrza bił żar tak silny, że Jack musiał się odsunąć. Chwilę później z głębi zaczęły dochodzić przerażające dźwięki, których nie da się opisać słowami. Czarnoskóry kierowca stał sparaliżowany strachem, kiedy owłosiona, czarna łapa złapała jego kostkę i zaczęła wciągać w otchłań.
- Chyba naprawdę powinienem przestać tyle pić – pomyślał Jack w chwili, kiedy druga złapała jego własną nogę.
Komentarze (23)
Jak opomyśle usłyszałam, to nie mogłam się doczekać. Jest genialne haha. "- A, niech je grom z jasnego nieba trzaśnie! – pomyślał. No i trzasnął." - od tego momentu mi się najbardziej podoba. No i czywiście samo napomknięcie o Dorianie Greyu, egoistycznie zakładam, że to ukłon w moją stronę ( no, wiem, że nie, ale muszę się pochełpić). Ah, no i po tym jak do tych alkoholi, naszemu nieszczęśnikowi dorzuciłeś miód...hmm masz takie doświadczenia? haha No ode mnie oczywiście 5 :D
"temperament miał wybuchowy, ale nie miał wyboru" - nie wiem, czy to umyślne powtórzenie, ale nie brzmi w moim odczuciu najlepiej
"Miał ciężki dzień w pracy. Ogólnie, praca taksówkarza" - Tu podobnie. Zamieniłabym "praca" na "zawód"
"Kiedy grzecznie poprosił, żeby się zamknęły, nie posłuchali" - Raczej "nie posluchaly", bo dzieci
"Kiedy rozejrzał się dokoła zobaczył" - przecinek po "dokoła"
",,Jesteś zwolniony jackson”. - Jackson*
"Kiedy odwrócił się, żeby wrócić krzyknął widząc starą Azjatkę, która nie wiedząc skąd pojawiła się za nim. - Przecinek po "wrócić", "krzyknął", "skąd"
"Kiedy wrócił na próg okazało się" - po "próg"
"Co to ma być?! – przynajmniej kac zniknął. - Przynajmniej*
"Kiedy wszystko ucichło usiadł na kanapie i głęboko oddychając starał się uspokoić" - Przecinek po "ucichlo", "oddychając"
"Kiedy wszedł do garażu okazało się" - po "garażu"
Uff, błędów się trochę pojawiło, ale sam pomysł na opowiadanie i ogólne wykonanie bardzo mi się podoba. Zostawiam 4.5 czyli 5. Podobają mi się bardzo Twoje teksty. Na pozór blahe, ale bardzo pomysłowe :)
"nie dbają o to" - dbając
No i masz, w poprzednim utworze na ciebie troszkę narzekałam i czekałam na coś innego, a tutaj proszę - dostałam to szybko. Coś jednak jest w tej klątwie :) Niemniej ubawiłam się
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania