A co ty na to... cz. I
Historia się zaczyna...
Najważniejsza noc w roku...
Ta, która sprawia, iż każdy wyłudzony cuks smakuje dużo bardziej, a dentyści w spokoju ostrzą swe wiertła.
Noc, na którą kropla magii wylana jak barszcz na świąteczny obrus, to niezwracająca na siebie uwagi, norma.
W taką noc, przyjdzie nam być świadkami pewnych zdarzeń...
Ciche pukanie, wkradło się samotnie do pokoju i wybudziło Smitha z drzemki, jaką odbywał właśnie na starej wysłużonej kanapie, ze szklaneczką „szkockiej” w ręku.
- Cholerne bachory! - zaklął starzec, powoli wstając z kanapy – Już idę, już idę, pali się czy co? – odpowiedział na coraz słabsze odgłosy wydobywające się zza wielkich, dębowych wrót.
Azali nie były to zwyczajne drzwi i nie zostały przeznaczone do szybkiego otwierania. Raczej do powolnego uchylania, któremu towarzyszył przejmujący warkot, przemieniający się następnie w głębokie skrzypnięcie zwiastujące koniec świata lub nieproszonego gościa w jakimś uroczym starym zamczysku w Górach Gdzie Zawsze Jest Burza. Wiedziały o tym i szanowały się za to, dlatego wręcz wrzasnęły gdy Smith pchnął je mocno na zewnątrz. Miał dość tej nocy i zdecydowanie za dużo wspomnień. Poza tym, wiedział co czeka go za drzwiami. Gromadka głupio wyszczerzonych smarkaczy proszących o cukierki.
Jakież było jego zdziwienie gdy otworzył drzwi i... Istotnie zobaczył dość niskiego człowieczka, choć nic nie wskazywało na to by był młody, a tym bardziej, by zaczął błagać o cukierki. Świadczyły o tym zarówno broda, jak i czarna strzała w jego boku.
Po... móż! - wykrztusił cicho przybysz i padł na twarz.
Smith wniósł nieznajomego do środka, położył go na kanapie i opatrzył rany. Okazało się, iż oprócz oczywistego urazu, nieznajomy był cały pokryty bliznami, a także miał parę mniej szkodliwych ran kłutych w okolicy brzucha. Wyciągnął wielką, czarną strzałę z boku przybysza i zatamował krwawienie.
- No, skończyłem – pomyślał i usiadł w fotelu naprzeciw leżącego. Po namyśle nalał do dwóch szklaneczek trochę ostro pachnącego dżinu. Wypił łyk i odetchnął – Może to nie będzie taki nudny wieczór jak się spodziewałem... - pomyślał i począł wpatrywać się w cienie tańczące na ścianie, w takt przejeżdżających za oknem samochodów...
Budzimy się...
Świat z początku wydawał się niezwykle rozmazany i ciemny. Kiedy wreszcie oczy przyzwyczaiły się do wszędobylskiego półmroku, a i otoczenie odzyskało swą dawną ostrość, przybysz zauważył siedzącego naprzeciw siebie starucha. Był strasznie chudy. Jego długie, białe jak śnieg włosy opadały kaskadą aż na plecy. Jego skóra, stara i sucha, wyglądała jak frak na bezdomnym - niedopasowany, stary i nie dający żadnej ochrony przed chłodem świata, jednak nie dał się zwieść pozorom – pod tą marną powłoką kryły się siły mogące powalić niedźwiedzia. Widział je dokładnie. A ten wzrok... Tylko to potwierdzał – dzikość pantery i siła słonia. Miał na sobie biały, brudny t-shirt, długie piżamowe spodnie w czerwono-fioletową kratę a całości dopełniały brązowe włochate papucie.
Co mogło umieścić tak dziką duszę w nędznej piżamie, w miękkim fotelu, w małym domku na przedmieściach gdzie nie działo się nic niezwykłego, chyba pozostanie zagadką... - myślał wciąż leżąc na kanapie.
- Nie udawaj, widzę że się obudziłeś! - przerwał rozmyślania cichy, lecz stanowczy głos – Masz tu coś co cię postawi na nogi... - przed nosem pojawiła się szklaneczka z dziwnie pachnącą, złocistą cieczą.
- Dziękuje! - odparł przybysz, następnie napój zniknął Smithowi z pola widzenia – Ale, gdzie me maniery! Zwą mnie Fin.
Kim jesteś, co robisz w moim domu oraz co się do cholery dzieje...?
Teraz siedział przed nim. Widział jego silną sylwetkę. Zastanawiające, jak w tak małym ciele, może być napakowane tyle mięśni. To wbrew naturze! Pochłania kolejny kieliszek dżinu. Chyba ósmy, zaraz się przewróci.
Mimo to gość wciąż siedział wyprostowany, a potem jakby wybudził się z transu, spojrzał na Smitha i rzekł
- Przepraszam za kłopot. Nie miałem się gdzie udać – starzec w swym fotelu tylko mocniej zaczął lustrować oblicze gościa. - To było przerażające. Pierwszy raz widziałem by atakowały tak świetnie zorganizowane i – tu wskazał na leżącą na nocnym stoliczku strzałę – by używały łuków...
Pytania w głowie Smitha mnożyły się już szybciej niż bakterie w szpitalu – Co, kiedy, dlaczego? - Jego wrodzona intuicja podpowiadała mu, iż odpowiedzi, będą co najmniej dziwne. Mimo to, zebrał resztki spokoju i cierpliwym głosem zadał jedno rzeczowe pytanie
- Kto?
Słowo to, wybrzmiewało jeszcze długo po tym jak zostało wypowiedziane. Do tej pory oczy przybysza zdradzały tylko lekki niepokój, lecz teraz zrobiły się małe i przerażone jak u świni, świadomej iż wizyta u rzeźnika nie jest bynajmniej wizytą prozdrowotną. Napiął naraz wszystkie mięśnie, a na jego czole pojawiły się kropelki potu. Zaczął drżeć i nieobecnym wzrokiem wpatrywać się w ciemność po drugiej stronie pokoju.
Smith przyglądał się takiemu przeistoczeniu, nie pierwszy raz w życiu. Atak paniki - nagły instynkt, stary jak rasa ludzka, mogący poruszyć tłum by budował wielkie grody, lub rozbijał je w pył.
- Ten człowiek zobaczył coś, czego żadna żywa istota, nie chciałaby ujrzeć – pomyślał i dodał – martwa zresztą też chyba nie. - Wiedział, że jest tylko jeden sposób by osobę w takim stanie przekonać do rozmowy. Wstał i zaczął wykręcać nogę od szafki nocnej. Odwrócił głowę w stronę przerażonego, a teraz także zdziwionego Fina i lekko się uśmiechnął a oczy mu zabłyszczały. Był w tym jakiś pierwiastek szaleństwa, które jak potwór wybudzony po tysiącleciach ze snu, miało nagle ogromną ochotę pokazać swoje ogromne, ociekające jadem zęby całemu światu.
Dokończył dzieła, wstał i z wydrążonej w środku, drewnianej nogi, wyciągnął małą buteleczkę z czymś mętnym w środku. Oczy niemal mu świeciły, gdy dodawał ostrożnie jedną kropelkę płynu do szklaneczki wody, a następnie podał ją Finowi
- Pij! - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu – Tylko nie obrzygaj mi kanapy – dodał, i obdarował przybysza lekkim grymasem, który zapewne miał przypominać uśmiech, lecz mimo wielkich chęci jego posiadacza, efekt był raczej marny.
Fin, z początku niepewnie spojrzał na szklaneczkę znajdującą się w ręce starca, lecz lekko pośpieszony jego wzrokiem, szybko pochwycił ją i opróżnił.
Z początku nic nie poczuł, już miał zwrócić pytające spojrzenie w stronę Smitha, gdy coś jakby młot uderzyło go w głowę i opadł bezwładnie na poduszkę. Ostatnim co usłyszał było cmokanie, po którym nastapiła jakby oddalająca się coraz bardziej uwaga
- Zawsze tak reagują...
Komentarze (2)
,,- To było przerażające. '' - to w poprzedniej linii po ,,gościa.'', bo teraz wygląda jakby odpowiadał staruszek, a to dalej wypowiedź przybysza
,,zresztą też chyba nie. Wiedział, że jest tylko '' - tu, miedzy jednym, a drugim zdaniem musi być myślnik, bo tak zapisane wygląda, jakby dalej mówił staruszek
,, nie pewnie spojrzał '' - niepewnie, w tym wypadku razem
zaciekawiłeś/łaś mnie tą opowieścią :) ładny język, porównania i ciekawa historia :) Brakowało płynności w dialogu, jakiejś kropki i przcinka przed ,,a'', ale całość zgrabnie podzielona na logiczne części, brawo. Dam 5 na dobry początek :)
Za niedługo postaram się wrzucić kolejną część :)
Ps. /Łeś ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania