Aborcja

Mam na imię Elżbieta, 35 lat i aborcję w życiorysie. Do dziś nie umiem tego poukładać w głowie, nie umiem sobie wybaczyć, odwracam głowę od wszystkich mijających mnie wózków, nie przyglądam się małym dzieciom w piaskownicy. Gdybym pozwoliła mojemu trzeciemu dziecku żyć - dziś miałoby niecałe trzy lata, dokładnie dwa lata, siedem miesięcy i trzy dni. Gdyby tylko dostało ode mnie przyzwolenie na życie.

 

Jest piękny, zimowy, mroźny dzień. Opadające płatki rozpuszczają się na mojej twarzy. Nie wiem już, które krople pochodzą od rozpuszczającego się na policzkach śniegu, a które wypływają spod zaciskanych powiek. Prześladujące mnie obrazy z przeszłości przemykają mi przed oczami. Nie chcę o tym myśleć, nie chcę przeżywać w nieskończoność. Chcę zapomnieć, ale nie potrafię. To jest silniejsze ode mnie, a czasu nie umiem cofnąć. Teraz jestem pewna, że to nie jest śnieg. Kolejna spływająca łza zostawia smutną stróżkę na moich policzkach. Zawsze wychodzę do tego parku, kiedy chcę odnaleźć chwilę spokoju i ukoić rozedrgane emocje. Ślicznie jest dookoła, śnieg przykrył wszystkie niedoskonałości i park, przez który przechodzę, wygląda bardziej jak sceneria do filmu: "Królewna Śnieżka" niż jak przerywnik blokowiska z wielkiej płyty. Trzeba przyznać, że mimo wszystko to bardzo ładna okolica. Duże drzewa otaczające kolejne budynki, dwa parki w okolicy, trzy place zabaw dedykowane dzieciom w różnym wieku. To właśnie dla tych placyków i dla tej przestrzeni przeprowadziliśmy się na to osiedle. Mieliśmy wtedy już jedno dziecko, drugie było w drodze. Wiktoria miała pięć lat, była wesołą dziewczynką i wiedziała, że za chwilę urodzi się jej braciszek, który teraz mieszka w wielkim brzuchu mamusi. Radosne oczekiwanie na pierwszego chłopca w rodzinie przeplatane było czytaniem książeczek dla dzieci o narodzinach, a wyciąganie z szaf maleńkich rzeczy, które kiedyś należały do Wiktorii przywoływało na myśl dobre wspomnienia.

 

Wtedy jednak sytuacja była zupełnie odmienna. Nie pracowałam od trzech lat, mieliśmy trzypokojowe mieszkanie kupione na kredyt i od czasu obniżki wynagrodzenia u mojego męża w pracy ledwie wiązaliśmy koniec z końcem. Przez ostatnie dwa lata nie wyjechaliśmy ani na wakacje, ani na narty w zimę. Wiktoria wiele razy urywała w połowie zdania proszące o drobną rzecz. Nie rozumiała, dlaczego kiedyś mogliśmy kupować prawie wszystko, wyjeżdżać na wakacje w różne zakątki świata, a potem limitowałam im nawet serki. Moje pocieszanie, że już niedługo się wszystko ułoży, miało coraz słabszą moc. Najgorsze było to, że sama już nawet w to nie wierzyłam. Teraz właśnie trzecie dziecko. Co my zrobimy? Warunki lokalowe fatalne. I tak stojąca w łazience kocia kuweta stanowiła punkt zapalny wielu sprzeczek. Pokoje dzieci były maleńkie, o tym, żeby komfortowo nocował u nas jakiś gość, nie mogło być mowy. Mieliśmy niby trzy pokoje, ale tylko na niespełna 55 metrach kwadratowych. Miałam już dzieci i wiedziałam, z czym się to wiąże. Pełna byłam obaw. Z jednej strony cieszyłam się na myśl o małym człowieku w naszej rodzinie, a z drugiej zastanawiałam się, czy nas ta sytuacja nie przerośnie.

 

Pamiętam, jak wtedy późnym wieczorem powiedziałam Krzysiowi, że jestem w ciąży. Wiedziałam, że to niedobry moment, ale wynik badania był jednoznaczny: 6 tydzień ciąży. Oczekiwałam radości i zapewnień, że damy radę i wszystko się ułoży. Spodziewałam się, że Krzyś rozproszy ciemność, pozbawi mnie strachu i wznieci światełko nadziei. On tylko uśmiechnął się i powiedział: "Tak?". Po czym dopił herbatę i poszedł spać.

 

Następnego dnia nie rozmawialiśmy w ogóle na ten temat, kolejnego też nie, ani w ciągu następnego tygodnia. Doszłam do wniosku, że Krzyś przyjął fakt do wiadomości i cieszy się na swój męski sposób. Daleka była to reakcja od tej, której się spodziewałam, ale po tylu latach wspólnego bycia wiedziałam, że czasem po prostu lepiej zostawić pewne tematy i poczekać, aż same się rozwiążą. Zaczynałam już radośnie spoglądać w lustro i zastanawiać się, kiedy zacznie mi rosnąć brzuszek. W głowie przeglądałam już rzeczy, które zawieruszone leżały gdzieś w naszych przepastnych szafach i zastanawiałam się czy będzie chłopczyk czy dziewczynka. W sumie miałam już jedno i drugie, obojętne więc było dla mnie, jakiej płci będzie potomek. Umówiłam się na koleją wizytę do ginekologa. Badania wskazywały, że wszystko jest dobrze. Krzyś nawet poszedł ze mną. Po wyjściu od lekarza, zamiast okazać entuzjazm powiedział tylko cicho: "Ela, chyba najwyższy czas poważnie porozmawiać". Jego głos był nienaturalny, jakby wydostający się z głębokiej studni i nienależący do niego.

 

Potem kolejne obrazy, których nie potrafię wymazać. Trudna, długa nocna rozmowa, podczas której dowiedziałam się, że w dniu, w którym powiedziałam o trzeciej ciąży Krzyś dostał wypowiedzenie. W związku z kryzysem firma zdecydowała się na outsourcing i cały dział informatyki dostał wypowiedzenia. Nie wiedział, jak mi wtedy o tym powiedzieć. Ale teraz musieliśmy podjąć decyzję czy na pewno mamy warunki do powiększenia naszej rodziny. Najpierw słuchałam, potem płakałam, potem przyznałam rację. Potem długo w noc nie mogłam zasnąć. Kto mi dał prawo do decydowania, że jednak nie będzie trzeciego dziecka? Czy jako matka jestem bardziej odpowiedzialna za dzieci, które już żyją czy bardziej odpowiadam za to jeszcze nienarodzone? Czy w tej sytuacji powinnam pozbawiać Wiktorię i Wiktora kolejnych rzeczy czy świadomie podjąć decyzję, że żyjemy w kraju, w którym pieniądze otwierają drzwi do lekarzy i rehabilitacji? Czy powinnam myśleć o Wiktorze, który w związku z przedłużającym się porodem i niedotlenieniem wymagał wciąż jeszcze wsparcia czy o dziecku, które jednak zostało już poczęte? Nie przespałam tej nocy. Rano wstałam przerażona podjętą wczoraj decyzją. Strasznie zadziałała na mnie wieść o wypowiedzeniu. Z czego będziemy żyć? Jak spłacać raty? Mieliśmy oszczędności ledwie na trzy miesiące. Chciałam z kimś o tym porozmawiać, ale obezwładniało mnie wszechogarniające poczucie wstydu. Rozpoczęliśmy poszukiwania tabletek, bo uznaliśmy, że będzie to najmniej obciążający wariant. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że żyjemy w kraju, w którym przyznanie się do aborcji jest równoznaczne ze skazaniem siebie na społeczną banicję, mimo, że liczba nielegalnych zabiegów aborcji wciąż rośnie. Według różnych szacunków może sięgać nawet 250 tys. rocznie. CBOS twierdzi, że aborcję ma za sobą co czwarta kobieta w Polsce. Żadna z tych danych nie wpłynęła wtedy kojąco na moje samopoczucie. Zaczęliśmy od ogłoszeń w sieci, była ich niezliczona ilość. Od ginekologów oferujących przywracanie cyklu po zestawy tabletek, których głównym celem jest leczenie reumatyzmu i żołądka. Po kilku dniach takiego szaleństwa nie wytrzymałam i zadzwoniłam do kuzynki mieszkającej w Niemczech. "Przyjedź, jest szpital 50 km od Szczecina, w Prenzlau, tam robią aborcję na życzenie. Jest polski lekarz, Janusz Rudziński, podobno dobry. Albo w tej słowackiej klinice 15 km od Bańskiej Bystrzycy. Nie smuć się, też to kiedyś przechodziłam. Ale rozumiem, dlaczego dziś płaczesz". Po tej rozmowie wcale nie było mi lepiej, zobaczyłam tylko więcej alternatyw i Aśka zdecydowanie dodała mi otuchy. Zadziwiające, jak podzielenie się z kimś czymś, co jest dla nas ciężarem, dobrze wpływa nam na psychikę. Spędziłam całą noc na czytaniu www.womenonweb.org zadziwiona, że tak wielu osób to dotyczy. W teorii wiedziałam już wszystko. Przyszłość pokazała, że przerosła mnie praktyka.

 

Wiele mam za sobą takich dni jak ten, kiedy nie potrafię odróżnić rozpuszczonego śniegu od łez na policzkach. Mam za sobą mnóstwo nieprzespanych nocy pełnych rozmyślań, czy to była na pewno dobra decyzja. Rozsądek mówi, że tak, Krzyś szukał pracy prawie 9 miesięcy, pożyczaliśmy pieniądze na raty od rodziców. Omal się nie rozwiedliśmy w tamtym czasie. Jednak wiele razy, ocierając kolejne spływające łzy, zastanawiam się, kto dał mi prawo do decydowania o tym, które z moich dzieci dostało szansę, by żyć.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania