Absmak - Rozdział 1 - XXI wiek

Tadeusz Janicki upił łyk herbaty. Gorąco rozlało się po ciele, zabijając ostatki przeszywającego zimna. Zmrużył zmęczone oczy. Odetchnął. Wyjrzał przez zaparowane okno.

Wszystko zlewało się ze sobą. Tworzyło nieostry, abstrakcyjny pejzaż w szarych kolorach. Żyć, nie umierać. Umierać, nie żyć.

Przedział był pełny. Dużo ludzi, różnych ludzi. Starców, dorosłych, nastolatków, dzieci. Głośno, bardzo głośno. Każdy w innej rzeczywistości robił inny hałas. A te rzeczywistości nachodziły na siebie. I tworzyły dziwny chaos. Kakofonie niejasnych dźwięków. Przesunął znudzonym wzrokiem po twarzach nijakich pasażerów.

Rozmowa, jakaś.

Nie masz internetu na komórze? Nie mam. To co robisz, jak gdzieś jedziesz? Czytam. Eee, ja bym tak nie umiał, trzęsie i łatwo zgubić akapit. Jak chcesz pakiet szybkiego łącza to tutaj i tutaj. Pooglądasz ulubionych youtuberów. A właśnie, widziałeś ostatni filmik od tamtego? Nie. Nie? W jakim ty świecie żyjesz? Milion subów. Ten od pranków. Nieźle. Najlepszy. Mam z nim gdzieś zdjęcie. Meet, w Poznaniu. Długa kolejka. Co się dziwić — gwiazda.

Współczesny bełkot. Świat się zmienia. Ludzie się zmieniają. Wynalazki. Technologia. Cyfryzacja. Wszystko gna do przodu. Spacer? Strata czasu. Mam dzisiaj spotkanie z klientem. A potem imprezę biznesową. Zajrzę w grafik. Dogadamy się jakoś. Jesteśmy w kontakcie. Do kiedyś (prawdopodobnie do nigdy).

Gdzie się zgubił?

A może to inni się zgubili?

Może był wyjątkowy?

Morze. Nigdy nie pojechał nad morze.

Zeszłe wakacje — praca. Musiał zarobić na mieszkanie. Kawalerka w centrum Lublina. I kredyt na samochód. Czarne volvo. Siedział w biurze całe dwa miesiące i wypełniał papiery. Tu podpis, tu ksero, tu czegoś brakuje. Halo, sekretariat? Proszę o formularz. Taki, owaki. Pan szuka pokoju 202? Trzecie piętro. Prosto. I po lewej od toalet. A, to jednak nie tam. To w pokoju 134. Ale musi pan poczekać, bo pani Deruchowska jest na zwolnieniu lekarskim. Kiedy wróci? Nie wiem. Proszę iść spytać tu i tam. Na parterze. Najlepiej — w informacji.

Godzina osiemnasta — dom. Obiadokolacja. Piwo. Telewizja. Wiadomości. Co w Polsce? Nic w Polsce. Polityka, bezsensu. Czym żyją inni? Jakie mają wartości? Też przychodzą o osiemnastej po pracy i siadają na kanapie przed telewizorem, jedząc odgrzane resztki chińszczyzny? Co go obchodzą inni?

Morze, morze, morze.

Jak jest teraz nad morzem?

Tak szaro i smętnie jak tutaj?

Wyobraził sobie zburzoną wodę. Fale uderzające z impetem o brzeg. Krzyk mew. Bryzę. Niebo koloru lanej stali. Pustkę na plaży. Samotność.

Zaczął padać śnieg.

Śnieg?

Już grudzień, a przecież dopiero był wrzesień.

Strumień myśli.

Myśl po myśli przechodziła we wspomnienia. Niedługo święta. Boże Narodzenie. Witryny sklepów pękają pod natłokiem spojrzeń. Jaki prezent kupić? Gdzie kupić? Za ile kupić? Co lubi ciotka Kryśka? A wujek Albert? Kamila przyjedzie do nas w tym roku z dziećmi? A brat mamy? A siostra taty? A ktoś-inny-kogo-nie-znam?

Szybki poradnik – jak stworzyć sztuczną atmosferę przy wigilijnym stole? Wystarczy przyjechać do rodziny z Warszawy, z którą nie rozmawiało się od pogrzebu dziadka Waldka rok temu. Nic więcej nie jest potrzebne.

Azot spływał do gardła i gubił się w okolicy krtani. Ogrzewanie średnio działało. Wadliwy XXI wiek.

Przypomniał sobie grudzień 92'. Jaki dzień? Jakiś na pewno. Ojciec wyszedł wcześnie rano po choinkę, a matka krzątała się po kuchni. Coś gotowała, pachniało dobrze. W starym lampowym radiu leciały świąteczne piosenki, a w przerwach między nimi energiczny głos prowadzącego z rosyjskim akcentem ogłaszał konkurs. Nagroda? Dwa vouchery do pensjonatu w Zakopanym. Proste pytanie, nie pamiętał jakie, ale pamiętał, że znał dobrą odpowiedź. Podniósł słuchawkę, szybko wykręcił numer na tarczy i tak z dziesięć razy. Nie udało się. W następnym miesiącu przyszedł wysoki rachunek. Ojciec myślał, że to wina matki, więc sprał ją po pijaku. Potem się rozwiedli. Efekt motyla? Chciał im tylko zrobić prezent na święta. Zaczęli się ciągać po sądach i skończyło się tak, że jedno miało zawał serca, a drugie siedziało po uszy w depresji, łykając leki.

Tyle że leki na depresje to placebo.

A on miał wtedy osiem lat i trafił do opieki społecznej, a potem do ciotki – amerykanki, chyba kuzynki matki.

Teraz jest dwa tysiące któryś i nie ma już bliskiej ani dalekiej rodziny, bo wszyscy poumierali. Może nie chcieli żyć w dzisiejszych czasach, tylko zostać duchami tych ,,lepszych". Patrząc subiektywnie – sam by tak chciał.

Wrócił do punktu wyjścia.

Dzieciak z siedzenia trzydziestego szóstego zaczął rozpaczliwie krzyczeć, bo mu się nudziło. Gdyby on mógł krzyczeć, kiedy mu się nudzi – krzyczałby cały czas. Szkoda, że już nie mógł. Szkoda, że na brunchu z kolegami z biura nie wypada pogadać o tym, co wydarzyło się w nowym odcinku ,,Dragon Balla". Szkoda, że za pociągnięcie rudego warkocza Zosi z działu kadr zostałby wyrzucony z pracy. Szkoda, że bawienie się w dom samemu jest tak męczące.

Rachunki, ZUS, PIT, składki, wyjazdy służbowe, korpo życie. Po co mu to? Mógłby wszystko rzucić. Uciec i nie wracać. Na przykład — nad morze. Wystarczy, że wysiadłby teraz z pociągu. Jeden impuls. Nikt by nie wiedział, że to nie jego stacja. Chciało mu się?

Śnieg padał coraz mocniej. Wichura. Horyzont tonął w bieli, a on w natłoku ,,ale".

Dzisiaj było za zimno na to, co się chce, więc pojechał dalej.

Usadowił się wygodniej w fotelu i przytknął policzek do chłodnej szyby. Mięśnie się rozluźniły i już nie myślały za wiele o ucieczce. Serce nie biło za mocno (mogłoby nie bić wcale), a adrenalina opuściła żyły i ulokowała się gdzieś pomiędzy ,,nigdy" i ,,kiedyś". Młody mężczyzna siedzący obok niego oglądał coś oldschoolowego na macu. Był opatulony w granatowy płaszcz i czerwony, bawełniany szalik. Wyglądał jak freelancer, który chce rozwinąć własny startup. Code geek.

Dwadzieścia sześć lat. Spodnie dżinsowe z Levis'a, bluza z Carry i Vansy. Do tego Timex. Ambicje? Coworking w centrum Wrocławia. Gra w piłkarzyki z angel investor. Zdjęcie na insta z Markiem Zuckerbergiem. Willa, złoty labrador i wysoka pozycja w rankingu Forbes. Dzieciństwo? Najlepsze oceny, czerwony pasek co roku, przewodniczący klasy, najładniejsza dziewczyna w szkole i stos dyplomów z konkursów informatycznych. Teraźniejszość? Ciasne mieszkanie w bloku, małe akwarium z rybkami (tymi najtańszymi), sto obserwujących na social media, drogie sushi w lodówce (nie lubił sushi – kupił je, żeby wstawić fotke na insta) i niewiele matchy na Tinderze. Wierzył, że kiedyś osiągnie sukces godny Facebooka, całkowicie odmieni świat IT i zostanie miliarderem przed czterdziestką. Brakowało mu tylko pieniędzy.

Tak jak Tadeuszowi, więc mieli coś wspólnego.

Widział jego przelotne spojrzenie, dlatego szybko odwrócił swoje. Nie chciał gadać. Wyjął telefon, słuchawki i włączył Spotify. Playlista? Współczesna. Nieustannie powtarzające się słowa i rytm, ale wpada w ucho, więc jest okey. Bolały go kości. Czuł, jakby się postarzał o tysiąc lat. Chciał zapalić. Stacja była za pół godziny, a w pociągu nie można. Paczka czerwonych malboro ciążyła w kieszeni spodni i ważała już tonę. Mógłby to zrobić po ,,szkolnemu" – w toalecie. Tylko w toalecie palą gimnazjaliści i niektórzy licealiści, a on już dawno skończył szkołę. Był głodny i herbata już wystygła. Dawno nie pił herbaty. Odkąd pracował w korpo, pochłaniał litrami drogą kawę parzoną w pokoju socjalnym (ta z automatu przy windzie jest dla praktykantów i asystentów). Nie lubił kawy. Nie lubił pokoju socjalnego. Nie lubił korpo. Nie lubił starego laptopa z Windowsem 8, który ciągle się zacinał i wołał o aktualizacje.

Nie lubił swojego życia.

Oczywiście nie próbował go zmienić. Zmiany są za trudne. Łatwo powiedzieć ,,w tym roku rzucam fajki!", albo ,,koniec z fast foodami, od jutra idę na siłkę", ale ten rok, albo jutro, sukcesywnie odkładają się i po pewnym czasie przestają istnieć. Tak samo mówił o morzu (nadal nie pojechał), alkoholu (nadal spożywa), dziwkach (nadal chodzi) i kupowaniu na Amazonie (nadal kupuje). Walka z problemami jest jak odwyk — odwyk od myślenia, że wszystko jest cool, nawet jeżeli niebo sypie się na głowę. A z odwykiem wiąże się agresja, niepokój i drażliwość. On już za głęboko siedział się w swoim małym, klaustrofobicznym świecie, żeby cokolwiek zrewolucjonizować. Tu jest komfortowo. Tu jest bezpiecznie. Tu jest po prostu tu. Zresztą, coś go ciągle wyżerało od środka i prawdopodobnie prędzej czy później będzie gryźć piach.

Freelancer zamknął maca, zdjął duże słuchawki z uszu i wyjął iPhone'a. Stukał w potłuczony ekran. Sprawdził Tinder, Instagram, Facebook, Twitter, Badoo i Youtube. Potem wszedł na Meseenger i mrużąc oczy, przeglądał nowe wiadomości. Miał ich dziesięć tysięcy, ale nie odpisał na żadną. Głos kobiety-cyborga oświadczył, że zaraz Warszawa Centralna.

Za pięć godzin Wrocław.

Za pięć godzin on i freelancer opuszczą pociąg i pójdą w dwie różne strony.

Tadeusz nigdy więcej go nie spotka i nie dowie się, czy udało mu się cokolwiek osiągnąć. Za kilka dni całkowicie o nim zapomni, zagrzebując się głębiej w cuchnącym mule swojej rzeczywistości. Przytłaczające? Okropnie. Chciałby go przytulić, ukryć się w jego aspiracjach, oddychać nimi i żyć. Żyć, nie wdychając trujących oparów dorosłości. Żyć. Trudno jest żyć w XXI wieku.

Zasnął, bo nie chciało mu się więcej myśleć. Łona akurat śpiewał, że nie ma pojęcia. On też nie miał pojęcia. Co zmienić, żeby było dobrze?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Ostatni akapit zdradza, że nie jesteś tu nowy
  • Canulas 29.11.2018
    Ostatnia moda na wielobytność opowijdką powoduje, że komentarze są stonowane.
    Napiszę więc tylko, że kimkolwiek jesteś, jest to napisane kapitalnie.
  • Agnieszka Gu 29.11.2018
    Witam,
    Świetny tekst. Napisany z niesamowitym wyczuciem.
    Pozdrawiam :)
  • Agnieszka Gu 29.11.2018
    Witam,
    Świetny tekst. Napisany z niesamowitym wyczuciem.
    Pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania