Abstrakcyjna własność

Tak się złożyło, że nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad swoim prawem własności, jaki uzyskałem z chwilą wykupu mieszkania. Do odkupienia od miasta wynajmowanego przeze mnie lokalu zachęciła mnie podobnie, jak innych, wysoka bonifikata. Dodatkowym koronnym bodźcem do tej transakcji były tragiczne losy setek tysięcy lokatorów budynków sprzedawanych wraz mieszkaniami. Chcąc w przyszłości nie doświadczyć negatywnych skutków niejednokrotnie kryminalnej prywatyzacji w kraju, złożyłem ofertę i wykupiłem własne mieszkanko. W ten sposób uzyskałem prawo własności potwierdzone aktem notarialnym i wpisem do ksiąg wieczystych. Razem z pozostałymi współwłaścicielami kamienicy wyznaczyliśmy administratora budynku, który w naszym imieniu i za nasze pieniądze opiekował się domem. Dla lepszego zabezpieczenia mienia ubezpieczyłem moją własność i spałem spokojnie.

Podczas rozmowy telefonicznej z rodziną mieszkającą na innym kontynencie przez pytanie.

- Czy bez problemów jak przyjedziemy do was w odwiedziny, znajdziemy w pobliżu bezpłatne miejsce parkingowe?

Nagle w sposób niewytłumaczalny narodziło się w mojej podświadomości pewne zwątpienie, które zaowocowało później.

Chciałem od razu zapewnić, że przy naszym budynku podwórko jest duże i nie będzie problemów z postawieniem auta na czas pobytu. Jednak coś mnie przed taką deklaracją powstrzymało, ponieważ od kilku lat nie byłem po drugiej stronie domu, gdyż nie miałem takiej potrzeby. Zaprzestałem tam chodzić, od kiedy pojemniki na śmieci ustawiono w przejściu przy wyjściu na ulicę. Widocznie w takim rozplanowaniu nie był brany pod uwagę niemiły zapach i ozdoba o wątpliwej wartości wizualnej tylko wygoda wywożących oraz lokatorów. Dlatego i ja wychodząc z domu przy różnych okazjach wyrzucałem śmieci o ile kubełek w mieszkaniu był pełny.

Koniecznie potrzebowałem jednego miejsca postojowego dla pojazdu gości, więc w tym celu postanowiłem zrobić rekonesans. Przed opuszczeniem mieszkania, odszukałem klucz do drzwi wyjściowych od strony podwórka. Kiedy zszedłem na dół i otwarłem drzwi, zobaczyłem całe podwórko zastawione zaparkowanymi samochodami. Zacząłem liczyć auta i wyszło mi, że ich jest przynajmniej trzy razy więcej niż lokali mieszkalnych w naszym budynku. Jeszcze się nie zrażałem i sprawdziłem naszą i wszystkie w pobliżu ulice. Wszędzie pełno pojazdów, pomimo, że jest strefa płatnego parkowania i do tego wyjątkowo jak dla mnie droga. Miejsca parkingowe w stu procentach podczas dnia roboczego i w soboty są zajęte dla przyjeżdżających w nasz rejon miasta już po godzinie siódmej rano.

Wcześniej nie posiadając samochodu nie potrzebowałem miejsca parkingowego dla mojego pojazdu i obce mi były problemy postojowe, jakie dotykają w mieście posiadaczy aut. Dlatego z kilkuletnim opóźnieniem przystąpiłem do szczegółowego ustalenia czyje pojazdy parkują na naszym podwórku, ponieważ przed wjazdem była tabliczka informująca, kto ma prawo wjechać. Poświeciłem godziny późno popołudniowe całego tygodnia, chcąc mieć pewność odnośnie właścicieli pojazdów. Dokładnie zanotowałem, które auta są czyją własnością. Znaczna cześć lokali mieszkalnych posiadała po dwa i więcej samochodów, a w dwóch w tym i moim nie było żadnego. Rodzina rekordzistów miała sześć aut po jednym dla każdego dorosłego i jedno rezerwowe. Początkowo próbowałem uzgodnić ze wszystkimi właścicielami mieszkań jedno miejsce postojowe na tydzień dla moich gości. Niestety nikt nie chciał mi w tym pomóc, uznali, że skoro tam stawiają samochody od „zawsze” to im się należy, czyli zastosowali prawo zasiedzenia.

Wydawało mi się, że skoro jestem posiadaczem nie tylko mieszkania, lecz określonej części działki, na której stoi budynek, przysługuje mi miejsce parkingowe przypisane do mojego mieszkania. Koniecznie musiałem sprawdzić mój akt własności z mapką geodezyjną. Kiedy upewniłem się do mojej racji, po przeliczeniu powierzchni, z dokumentami udałem się do administratora. Niestety nie chcąc narażać się na gniew pozostałych właścicieli naszego domu i on nie chciał mi pomóc w wyznaczeniu po jednym miejscu parkingowym dla każdego mieszkania.

Teoretycznie byłem właścicielem dwóch miejsc postojowych wraz z częścią wspólną dojazdową, a w rzeczywistości nie miałem żadnego. Widocznie tylko ja w całym budynku pragnąłem cywilizacyjnego uporządkowania miejsc parkingowych. Pozostałym do tego celu wystarczała zwykła pyskówka i prawo silniejszego. Dlatego przestałem się dziwić, że osoby starsze w naszym budynku są tak rzadko odwiedzane przez krewnych, skoro oni muszą toczyć często bój z samozwańczymi właścicielami poszczególnych części podwórka. Jeżeli nie tylko w naszym kraju, lecz i w naszym budynku obowiązuje prawo silniejszego, więc i ja się do niego dostosuję skoro nie można inaczej.

Syndyk masy upadłościowej urzędujący w zlikwidowanym zakładzie wysprzedawał całe mienie. Tylko złośliwi twierdzili, że jak nastał mógł ratować zakład i miejsca pracy, lecz wybrał inną drogę, najlepsze kąski sprzedał za grosze swoim. Niestety nie zaliczałem się do grona znajomych syndyka i stojaki betonowe, jakie powszechnie ustawia się nad morzem na plażach, jako barierę chroniącą linię brzegową, kupiłem drogo. Jednak pod warunkiem dostarczenia na miejsce.

Kiedy w środku tygodnia podwórko prawie opustoszało, przybyła moja przesyłka. Pan z dźwigu ustawił na środku podwórka czworobok w miejscu przeze mnie wyznaczonym i zgodnie z metrażem przynależnego mi terenu. Zaraz po podpisaniu odbioru dostawy, powiadomiłem o zajęciu swojej części gruntu administratora i dołączyłem mu dokumentację fotograficzną.

Nawet nie czekałem na nerwową reakcję pozostałych lokatorów, ponieważ wojna musiała nadejść, więc wyjechałem na wieś do rodziny. Ponoć walka o miejsca do zaparkowania po godzinie siedemnastej była straszna. Prasa lokalna opisała moje „koziołki” betonowe i przyczynę ich ustawienia w ramach mojego protestu. Cwaniaczki wyjątkowo zgodnie rzucili się i uprzątnęli na własny koszt po tygodniu moje betonowe stojaczki, by po dwóch dniach po powrocie z pracy zastać na podwórku betonowe drogowe bariery, tylko w innym miejscu. Zabawa rozkręciła się na dobre oni wywożą, a ja po okazjonalnej cenie ponownie często te same betony kupuję i je stawiam. Nawet straż blokowa powstała, by nie dopuścić do ustawiania, lecz zawsze znajdzie się możliwość kolejnego transportu.

Niestety na zawarcie rozejmu się nie zanosi, skoro nie mam auta, ponieważ dalej zdecydowana większość nie zgadza się na wyznaczenie miejsc parkingowych przypisanych do mieszkania. Widocznie już w naszym kraju tak jest, że jak panuje niezgoda to jest lepiej.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Longinus 01.09.2017
    Bardzo fajnie się to czyta, choć fabuła nie jest specjalnie zawiła, czy zaskakująca (chyba należę do tego rodzaju ludzi, co jeśliby się zawzięli na kogoś to stawialiby właśnie takie jak wyżej betonowe bariery, dlatego się nie zaskoczyłem; nieważne). Lekkość pióra, fajny wycinek rzeczywistości, a nawet myśl wysokich lotów po przeczytaniu zaświtała mi głowie - demokracja się nie zawsze sprawdza, większość nie zawsze ma racje. Nic tam, napisałem co mi na sercu leżało po przeczytaniu, bo fajnie mi się czytało. Pozdrawiam. :)
  • Pasja 02.09.2017
    Tak wspólnota ale od czego? Kiedyś mieszkałam w bloku, gdzie jedni mieli po dwie piwnice przez zasiedzenie, a drudzy wcale i nikt nie chciał tego załatwić, bo nie chciał się narażać. To jest właśnie demokracja. Pozdrawiam 5
  • NataliaO 07.09.2017
    Jak zwykle lekko, delikatnie, z nutką mądrego pióra ; Lubię Twoje bardzo dobre teksty z tym czymś, co pozwala zostać z autorem na zawsze ;) 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania