Adopcja (1)

Kolejna burzliwa noc, w starym i nudnym mieście dla Rosie.

Pokój w którym nastolatka się znajdowała był brzydki i nie miał ani jednej interesującej rzeczy na którą dziewczyna mogłaby patrzeć.

Było gorąco, a opiekunki domu dziecka pewnie nie pozwoliłyby na otwarcie okna. Jej czarne włosy które odziedziczyła po swojej zmarłej mamie przykleiły jej się do spoconego czoła. Ogarnęła je zirytowana i zaczesała do tyłu. Westchnęła cichutko i podsunęła swoją jasnoniebieską kołdrę pod brodę.

Jej zielone, błyszczące oczy przyzwyczaiły się do ciemności i obserwowały każdy nie ciekawy mebel w pokoju.

Zaczęła zastanawiać się nad sobą.

Jest średniego wzrostu, ma czarne rozpuszone włosy i nawet ładny kolor oczu. Jej nos jest lekko spiczasty, a usta są malinowe. Widoczne są też u niej lekko kości policzkowe.

Na co dzień ubiera się na brązowo, to jej ulubiony kolor. Wszyscy jej mówią że pasowała by do emo, jednak to nie była jej bajka. Była zwykłą, 15 letnią dziewczyną. Mimo wszystko mało osób z domu dziecka ją lubiło. Rosie tylko czekała na najcudowniejszą datę pod słońcem - rok w którym będzie miała 18 lat.

A do tej pory, to czemu nikt jej nie adoptował? Prezentowała się nawet nieźle i nie było w niej nic złego. A mimo wszystko nadal musi mieszkać w tym mieście i budynku.

Rodzice umarli jej gdy miała 9 lat, pamiętała to.

Nastolatka jak przez mgłę zanurzyła się do tamtego dnia.

Znalazła się w małej kuchni z drewnianym stolikiem przy ścianie, lodówką, kuchenkę i innymi kuchennymi meblami. Kolory ścian były jaskrawo żółte, gdzienigdzie było widać kolor niebieski.

Jej włosy spięte były w jedną kitkę, a jej twarz nie była podobna do tej którą miała wtedy. Ubrana miała na sobie sweterek w renifery i niebieskie dżinsowe spodenki. Siedziała radośnie na stoliku i ciekawa obserwowała jak jej ładna mama robi brązowe lukrowane pierniki. Rosie zawsze uwielbiała jak mama je robiła.

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna ubrany w długą świąteczną bluzkę która leżała na nim niezbyt idealnie.

- Chodź już! - pośpieszył mamę gestem dłoni uśmiechając się.

Kobieta odwróciła się i wytarła ręce w kolorowy ręcznik który leżał obok niej na ładnym marmurowym blacie. Spojrzała na swoją córkę życzliwie i schyliła się do niej patrząc jej w oczy.

- Jedziemy do cioci Katniss na przeciwko, za chwilę przyjdzie do ciebie babcia - powiedziała i potargała włosy Rosie. Dziewczynka zachichotała cicho i kiwnęła głową. Pobiegła do swojego różowego pokoju i włączyła telewizor. Przez jej otwarte na szerokość okno wleciał lekki, chłodny wiaterek który muskał delikatnie jej młodą twarz. Był już późny wieczór, na dodatek zimowy, więc Rosie dziwiła się że jest tak przyjemnie. Usłyszała jak jej rodzice zamykają furtkę i idą przez puchowy śnieg do drewnianego domku po drugiej stronie ulicy.

Rosie skupiła się następnie na bajce.

I nie zauważyła że rodziców nie ma od dwudziestu minut.

Nie zobaczyła też, że babcia długo nie przychodzi.

Nagle usłyszała karetkę oraz straż pożarną i podbiegła do okna zaciekawiona.

Ku przerażeniu zdała sobie sprawę że przyjechali do domu cioci Katniss.

Rosie prędko wyszła z pokoju, ubrała buty i wybiegła z domu. Gdy podbiegła pod drewniany budynek, ujrzała jak dziewięciu mężczyzn wynoszą trzy czarne worki na noszach.

Dziewczynka przyglądała się stojąc na śniegu. Nie wiedziała po co one są. Wokoło było czuć dziwny dla Rosie zapach, który tak naprawdę był zapachem gazu.

Nagle kobieta w białym stroju smutno podeszła do dziewczynki.

- Jesteś córką Philipa i Agnes? - spytała z nutką kładąc jej dłoń na ramieniu.

Dziewczynka spojrzała na ładną panią ciekawa.

- Tak a co? - spytała zainteresowana bawiąc się kosmykiem włosów.

Do oczu kobiety lekko napłynęły łzy ze smutku. Musiała jej wyznać przykrą prawdę.

- J-jak masz na imię? - spytała próbując podnieść kąciki ust.

- Rosie.

Kobieta schyliła się do niej niczym mama jeszcze niedawno.

- To posłuchaj, Rosie. Twoja m-mama i tatuś... Oni poszli spać - jej głowa opadła a sama kobieta przegryzała wargę.

- A na długo? - zapytała dziewczynka ciekawa. Nie wiedziała o co tej pani chodzi, ale chciała już zobaczyć się z mamą i dalej piec ciasteczka.

- Wiesz.. Podejrzewam że na bardzo długo. Ale nie martw się, siedzą teraz na księżycu i na ciebie patrzą - powiedziała kobieta próbując udawać pozytywną.

Dziewczynka uświadomiła sobie, że rodzice chyba nie spędzą z nią świąt ani wakacji, i mama nie upiecze z nią ciasteczek. Zaczęło piec ją gardło a oczy zawilgotniały.

Nie ma mamy i taty?

Wybuchnęła gorzkim płaczem charakterystycznym dla dziecka.

Kobieta przytuliła ją, jednak to nie był uścisk mamy.

Łzy Rosie skapywały na ramię tamtej pani, a dziewczynka cały czas płakała.

Była zrozpaczona wiedząc że będzie bez rodziców. Są przecież dla niej tacy ważni!

- J-J-JA C-CHCĘ D-DO MAMY! - krzyknęła w szlochu, myśląc że mama na księżycu ją usłyszy i przyjdzie do niej ją przytulić swoim ciepłym ramieniem.

Kobieta wytarła łzę i weszła do karetki.

Rosie uparcie stała przed domem cały czas, mając nadzieję że jej rodzice zaraz wyjdą z wesołymi uśmiechami.

Jednak nikt nie miał zamiaru przyjść.

 

 

 

 

C.D.N

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania