Afterparty

- No i na cholerę się pan tak gapi bezczelnie?

Ożesz. Ale zawiasa złapałem. Nie mam pojęcia, dlaczego gapię się na tę babkę akurat. Otwieram usta, by się wytłumaczyć jakoś, a ta jedzie dalej.

- Młodzież bezczelna! Co, okraść chcesz?

- Ale…

- Ale-srale! Już ja wiem, co wy tam pod tą kopułą macie! Wszystko byleby tylko szumu niepotrzebnego w społeczeństwie narobić! Gówniarz pieprzony!

Kobieta poza kontrolą normalnie. Nie mam pojęcia, co teraz.

- No i powiedz kmiocie, na co tak się gapisz, no? Wytłumaczże się jakoś a nie siedź jak naćpany jaki! Gadaj, na co?!

Trudno mnie winić. Nie wytrzymam. Ta sytuacja to jakaś paranoja normalnie.

- Na co się patrzę? Tak jak pani na początku sama powiedziała. Na cholerę.

Nieźle posiniała na twarzy ze złości. Przez moment zacząłem żałować, że musiałem zarzucić czymś takim, ale potem rozległ się cichy chichot młodych dziewczyn siedzących nieopodal, także zacząłem się jednak cieszyć. O dziwo, babka zawstydzona jakaś, jak zobaczyła, że otoczenie swoją bezgłośną aprobatą opowiada się za moją stroną w tym sporze. Umilkła, tak jakby nigdy nic. To dobrze. Boli mnie głowa. Że też musiałem tyle wypić wczoraj.

Każdy zakręt, każda nierówność w jezdni jest katorgą; Cholera, muszę się ogarnąć. Ależ mnie popieprzyło – jest siódma rano, a ja jadę do dziewczyny. Dziś jej imieniny, które o dziwo obchodzi z większym priorytetem niż urodziny. Pewnie dlatego prawie zapomniałem. I pewnie dlatego pozwoliłem sobie tyle wczoraj wypić. Z ledwością wstałem i zwalczyłem pokusę odwołania mojego przyjazdu, równie wiele samozaparcia kosztowało mnie wczołganie się pod prysznic i z powrotem. Nie wiem nawet, jak wróciłem do domu i co dokładnie się wczoraj działo. Głowa zaczyna mnie boleć, gdy próbuję sobie o tym przypomnieć, dlatego póki co się poddaję. Ktoś mi potem opowie.

Mój przystanek. Wysiadam z autobusu, automatycznie wyciągam paczkę papierosów. Szybko jednak wsadzam ją z powrotem – nie lubię palić na kacu, lubię za to o tym fakcie zapominać. Co jak co, ale za około dwadzieścia minut wejdę do domu dziewczyny, i dobrze by było, gdybym się po drodze nie porzygał.

No właśnie – mam coś do żucia? W pośpiechu grzebię po kieszeniach swojej kurtki, i w wewnętrznej kieszeni znajduję paczkę miętowych gum i… malutką buteleczkę wódki – dosłownie na półtora kieliszka. Często dodają ją do większych butelek, aby wypromować jakiś nowy smak – w tym wypadku żurawinowy. Nie wiem, czy to brzmienie słowa „żurawinowy” w mojej głowie czy buteleczka wódki w moich rękach, ale prawie puściłem pawia. Przystanąłem na chwilkę, wziąłem parę spokojnych oddechów i poszedłem dalej, przypominając sobie krótki fragment wczorajszego dnia. Zażartowałem, że konfiskuję tą próbkę, żeby w razie czego mieć na kaca w drodze do dziewczyny. Nikt nie zaprotestował, więc żart stał się faktem. No, poza tym, że pić to ja tego na pewno nie zamierzam.

Dochodzę do jej domu, dzwonię do drzwi. Otwiera jej ojciec, patrząc z lekkim politowaniem.

- Dzień dobry… - powiedziałem, po chwili dopiero zdając sobie sprawę, że gadam jak zombie.

- Dzień dobry! – odpowiedział głośniej niż zwykle, jakby specjalnie. „To z reguły dość niepokojący znak”, pomyślałem. Podaję mu rękę jak zwykle, i idę do pokoju dziewczyny. No właśnie, nie ona mi otworzyła – tego również nie odebrałem jako dobry omen.

Oczywiście. Siedzi na poduszce przy bardzo malutkim stoliku z założonymi rękami, i wzrokiem zabójcy spogląda na moje wyniszczone alkoholem jestestwo. Aż znowu mi się podniosło. Do tego jeszcze znowu mam siedzieć przy tym wysokim na pół metra stoliku na niewygodnej poduszce. No, może nie niewygodnej, no ale jak dla mnie siedzenie nie ma oparcia, to ssie.

Po dłuższej ciszy w końcu zadałem jedyne pytanie, na które byłem w stanie wpaść:

- Aniu… Dzwoniłem wczoraj?

Roześmiała się tak głośno i wymownie, że nie musiała udzielać odpowiedzi. Usiadłem przy jej biurku, odwróciłem krzesło w jej stronę, i z prawdziwym strachem zapytałem:

- Co mówiłem?...

- W sumie to… niewiele… - Zdołała wyrzucić z siebie mimo śmiechu – takie tam, że mnie kochasz, i w ogóle, pytałeś co robię, i czy na pewno ja ciebie też…

- I co mi odpowiedziałaś?... – pytam z uśmiechem, bo trochę mi ulżyło.

- Nic, bo uznałam że byłeś pijany, i tak czy siak nie zapamiętasz.

- No, tu to miałaś rację. Ale teraz już mi trochę lepiej, więc możesz odpowiedzieć – chciałem by brzmiało to choć trochę romantycznie, a wyszło tak, jakbym wygłaszał ostatnie życzenie na łożu śmierci.

- Okej – wstała i podeszła do mnie, obejmując mnie za szyję… po czym krzyknęła z całych sił prosto w moje ucho: - KOCHAM CIĘĘĘĘĘ!

Prawie spadłbym z krzesła, gdyby od razu nie objęła mnie szerzej, z kolei powodując u mnie kolejny odruch wymiotny, który na szczęście szybko zwalczyłem. Teraz zdaję sobie sprawę, że to będzie naprawdę trudny dzień.

~

Po krótkiej rozmowie, na szczęście Ania dość entuzjastycznie przyjęła propozycję pójścia na spacer. Trzymamy się za ręce i spacerujemy dość powoli – zazwyczaj to ja narzucam szybsze tempo, teraz ona próbuje.

- Co kochanie, czyżbyś nie miał na nic siły?

- No.. tak – odpowiedziałem, myśląc przy okazji, dlaczego jest taka miła.

- Wiesz… Ja rozumiem, że chciałeś sobie popić. Naprawdę. Ale nie będę udawać, że trochę mnie to boli. No wiesz… To moje imieniny. I sam obiecałeś, że będziesz tu od samego rana – widocznie posmutniała – I nie wiem, dlaczego musiałeś załatwić się aż tak.

Właśnie… Nie pamiętam, żebym planował picie takich ilości alkoholu. Co się wczoraj tak właściwie stało?

- No, ale z drugiej strony… - powiedziała po chwili ciszy, już nieco łagodniejszym tonem – Zalałeś się, a mimo to przyjechałeś. Widzę, że jednak Ci zależy!

- Jasne, że mi zależy – odpowiedziałem szybko – przepraszam, naprawdę. Sam nie wiem, dlaczego tyle wypiłem. W sensie wiesz… Nie pamiętam.

Ups. Będzie się działo. Trzy, dwa, jeden…

- Czekaj, czekaj… - stanęła w miejscu i puściła moją rękę – czyli nie wiesz, co się wczoraj działo?

- Nie.

- Pamiętasz chociaż, jak wróciłeś do domu?

- Nie…

- Były tam jakieś dziewczyny?

- Tak…

Idziemy dalej, tym razem bez trzymania rąk i w ciszy. Ania stara się wyglądać dość poważnie, choć w kącikach jej ust widać złość. Wykorzystuję ten moment, żeby coś sobie przypomnieć.

Siedzieliśmy w pubie z kumplami i paroma koleżankami, które znam już od dawna. Dwie z nich były zajęte, jedna wolna. Chłopak tylko jednej z nich był z nami. Nic szczególnego mnie z tymi dziewczynami nie łączy, ani nie łączyło. Ot, koleżanki. W zasadzie nawet gdybym był z nimi sam na sam, nie jestem pewien, czy miałbym o czym z nimi rozmawiać. No, ale po alkoholu to co innego. No właśnie – skoro byliśmy w pubie i zaczynaliśmy od piwa, to dlaczego piliśmy wódkę z butelki? O Boże, wymieszałem! No to jedna zagadka rozwiązana, ale pojawiła się kolejna – w ilu miejscach ja wczoraj piłem? Pamiętam, jak chowałem małą buteleczkę wódki do kieszeni, ale nie potrafię sobie przypomnieć, gdzie dokładnie. Na pewno nie w pubie – wiem, że na zewnątrz.

Ania obserwuje moją wewnętrzną walkę, i złość na jej twarzy zdążył zastąpić strach.

- Nie bój się. Nie zdradziłbym cię, nigdy. Nawet po pijaku.

- Jesteś pewien?

- Aniu… - wziąłem ją z powrotem za rękę – Wiesz, co o tym myślę. Nie zdradzam, kropka. Straciłbym wtedy szacunek dla samego siebie.

- No dobra… Ale wiesz, wolałabym wiedzieć na sto procent. Możesz zadzwonić do kogoś?

Wyciągam telefon i dzwonię do jednego z kumpli. Nie ma sygnału. Do drugiego. Nie ma sygnału. Do pozostałych dwóch i do koleżanek nie mam numerów telefonu.

- Cóż, chyba się nie dowiemy. Nie mogłabyś mi po prostu uwierzyć?

Ania milczy, a ja rozglądam się dookoła. Przez moment nie zwracałem kompletnie uwagi na to, gdzie idziemy, i teraz nie mam zielonego pojęcia gdzie faktycznie jesteśmy. Ania mieszka w miejscowości, którą na upartego można nazwać i miastem, i wsią. Z reguły łatwo tu zapamiętać otoczenie, ale tej okolicy nigdy nie widziałem. Dziwne.

W momencie, gdy spojrzałem na Anię, ona zaczęła mówić:

- Nie wiem, Piotrek… Myślę, że nic nie zrobiłeś, ale widzę po tobie, że sam nie jesteś tego pewien… Zrozum więc…

- Trudno uwierzyć, wiem – wtrąciłem – ale ja naprawdę jestem pewien, że nic złego nie zrobiłem. To po prostu nie jest coś, co bym zrobił. Nawet po alkoholu. Po alkoholu to ja idę spać.

Zaśmiała się. Świetnie.

- Okej… Chyba nie ma po co drążyć tematu, hm? Lepiej powiedz, co u Ciebie. Tylko nie zapominaj opowiadać o momentach, w których za mną tęskniłeś.

~

Jest już popołudnie. Ania jest umówiona na wyjście z koleżankami około siedemnastej, więc oczywiście jest już dobra pora na to, by zaczęła się ubierać. Pożegnałem się z nią i jej rodzicami, po czym poszedłem na przystanek.

Czuję się już lepiej. Pamiętam, jak wczoraj piliśmy, jak dobrze nam się gadało, więc postanowiliśmy przedłużyć dzień po wyjściu z pubu. Potem postanowiliśmy usiąść na pierwszej lepszej ławce niewidocznej z ulicy. Potem pustka. Próbuję coś sobie przypomnieć… Na próżno. Ostatnie co pamiętam od tej pory, to obudzenie się rano.

Ponownie dzwonię do kumpli. Brak sygnału. Może to problem z telefonem? Dzwonię do mamy. Brak sygnału. Tak samo tata, babcia, siostra. To jednak problem z moim telefonem. Dzwonię do Ani, aby mieć pewność. Ta jednak odbiera telefon.

- Piotrek? Co jest?

- Oh… nic. Po prostu sprawdzam, czy mi telefon działa. Tylko ty odbierasz, ale nawet do rodzinki się dodzwonić nie mogę.

- Hej, to dziwne! Jak dojedziesz do domu to daj mi znać, czy wszystko w porządku, okej?

- Okej, zadzwonię. Pa!

- Pa…

Strasznie dziwne to wszystko. Jest niedziela, więc na ulicy panuje cisza – nie ma nawet żadnego ruchu. Sprawdzam godzinę – autobus powinien przyjechać minutę temu. Normalka.

~

Cholera jasna… Minęło pół godziny. Autobus nie przyjechał, ani żaden samochód nie przejeżdżał po drodze. Nikt nie przechodził. Jest kiepsko, mam ochotę biec do Ani, bo rzeczywistość wydaje mi się jakaś… dziwna. Nierealna. Coś jest nie tak, wiem to. Zaczynam bać się i panikować…

I nagle przypominam sobie, że to uczucie jest takie znajome… Przecież… Wczoraj! Pamiętam je z wczoraj. Panika. Chęć ucieczki. I… strach o życie?

Nagle wszystko przypomniało mi się bardzo dokładnie.

Część z nas, w tym i ja, siedziała na ławce. Reszta stała odwrócona do nas. Byliśmy zajęci rozmową, ale w pewnym momencie skończyliśmy temat i wszyscy na chwilę zamilkli, by wymyślić nowy. Wtedy usłyszeliśmy, jak w krzakach coś się porusza.

Jeden z kolegów, który stał naprzeciwko mnie, odwrócił się szybko – w momencie, w którym widziałem jego profil, widziałem też kogoś za nim. Nie zdążyłem zareagować – zanim się zorientowałem, kolega miał nóż wbity w szyję. Dziewczyny zaczęły uciekać i jeden kumpel wraz z nimi – krzyczał do mnie bym zrobił to samo. Wiedziałem jednak, że nie ucieknę tak łatwo – praktycznie wskoczyłem na napastnika, w nadziei że go przewrócę. On odepchnął mnie jednak, przy okazji przecinając nożem skórę przy łokciu. Upadłem sam, odwracając się do napastnika.

Nie zwróciłem nawet uwagi na to jak wygląda, nie zdążyłem pomyśleć kim jest i dlaczego to robi. Widziałem tylko nóż zmierzający w moim kierunku. I myślałem tylko o jednej rzeczy.

O Ani.

~

Nie mam pojęcia o co chodzi. Biegnę do niej. Nikogo nie widzę po drodze, żadnej żywej duszy, nic się nie dzieje. Panuje idealna cisza.

Drzwi do niej są otwarte, wbiegam do jej pokoju i widzę ją, stojącą na środku. Nie odwraca się.

- Aniu?...

Odwraca się, ale jej oczy wydają się takie… puste. Bez emocji. Czyżbym ja…

I w momencie gdy tak pomyślałem, w momencie gdy zdałem sobie z tego dobitnie sprawę, spojrzała na mnie tak, jakby było jej przykro. Jakby przepraszała, że jest jak jest – choć to nie jej wina. Ale to tylko ja, tak naprawdę to ja patrzę na siebie jej dojmująco smutnym wzrokiem. To tylko ja… I moja wola jej istnienia nawet teraz.

Patrzyłem tak przez dłuższy czas… I w końcu podjąłem decyzję.

- Co u Ciebie słychać, kochanie?...

- Nic ciekawego. Nudzę się. Może gdzieś pójdziemy? Na przykład do kina! Dawno nie byliśmy…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania