Agencja

- Ten świat jest chory. - Powiedział mężczyzna przykładając kufel z piwem do ust.

- On nigdy nie był zdrowy. - Westchnął drugi, siedzący naprzeciwko.

- Niestety, a my jesteśmy częścią tego chorego systemu.

- Co zrobić? Taka praca.

- No właśnie, praca. Zbierajmy się.

- Jeszcze chwila, ładny stąd widok. - Mówiąc to spojrzał w lewo.

Mężczyźni siedzieli w restauracji, o ile tak można było nazwać ten lokal, umiejscowionej na dwunastym piętrze wieżowca. Rozpościerał się z niego widok na miasto, tego wieczoru skąpane w deszczu.

Obaj wstali po chwili, niechętnie, tak jakby chcieli zostać jeszcze chwilę, ale nie mogli. Mieli robotę do wykonania. Brudną, ale ktoś musiał to robić.

- Jeszcze miesiąc i urlop. Całe szczęście, rzygam już tą robotą.

- Gdzie jedziesz?

- Sam jeszcze nie wiem. Mam ochotę ukryć się w lesie i chociaż na chwilę zapomnieć o tym chorym świecie.

Resztę drogi do samochodu pokonali w ciszy. Przed budynkiem stał całkiem nowy pojazd, który nie wyróżniał się niczym szczególnym. Po prostu kolejne zwyczajne auto. To dobrze, lepiej aby się nie rzucali w oczy.

Wsiedli do samochodu, za kierownicą usiadł mężczyzna, który pił piwo.

- Denerwują mnie te płaszcze i ten deszcz, sam nie wiem co gorsze.

- Agencja stwierdziła, że mamy w nich chodzić.

- Ale po co? Wiesz jak w tym się cholernie ciężko kieruje?

Po drodze do celu narzekali jeszcze trochę na swój ubiór. Jedynie swoje kapelusze chwalili, twierdzili, że wyglądają w nich tajemniczo i elegancko. Jednak większość ludzi kojarzyła ich tylko z jednym, z ich brudną robotą. Nikt nie chciał być agentem.

Trasa zajęła im jakieś dwadzieścia minut. Dotarli do podmiejskiej dzielnicy, do biednej okolicy. Budynki były stare, część można śmiało nazwać ruiną. Chociaż niektórzy mówili o nich relikty. Ostatnie ślady starego systemu, których nikt nie zburzył, bo się nimi nie interesował.

Wysiedli z samochodu, wciąż padał deszcz. W okolicy nie było żywej duszy, tak jakby wszyscy się ukryli lub wyparowali. Tak można było pomyśleć na pierwszy rzut oka, ale agencja się nigdy nie myli. Na pewno to było dobre miejsce.

Mężczyźni ruszyli przed siebie, w stronę starego budynku z drewnianymi drzwiami. Pierwszy z nich, chwycił za klamkę, były otwarte. Lekko pchnął do przodu, zaskrzypiały, tak przeraźliwie, jakby zwiastowały coś złego. Podłoga była drewniana i stara, ona również wydawała dźwięki, z każdym krokiem. Po budynku roznosił się dźwięk ciężkich butów.

- Ciemno tutaj, prawie nic nie widać. Dlaczego zawsze jest pod górkę?

- Abyś się nie nudził. Nie marudź i się rozglądaj, na pewno jest gdzieś tutaj.

- Pewnie jak zwykle, siedzi w szafie lub pod łóżkiem. Chodź, sprawdźmy tę wielką szafę.

Podeszli do wielkiej szafy, stojącej prawie w rogu dużego pomieszczenia. Zatrzymali się tuż przed nią, spojrzeli na siebie porozumiewawczo, kierowca chwycił za drzwi i pociągnął do siebie, bingo.

- Mówiłem, że będzie w szafie! Hah, mogłem się z tobą nawet założyć, o piwo co najmniej!

- Jednak lata pracy nie poszły na marne, a jak się szybko uwiniemy, to postawię tobie piwo, ba nawet dwa.

Istota w szafie siedziała skulona, przykryta jakimś płaszczem lub futrem, tak jakby to miało ją uchronić przed wzrokiem mężczyzn. Ten, który był pasażerem, chwycił za ubranie i zrzucił na ziemię.

- To stare futro nie jest peleryną niewidką.

- Proszę! Nie róbcie tego. - Odpowiedziała postać z szafy, przerażonym i błagalnym głosem.

Istota, która ukryła się w szafie, drżała z przerażenia, nawet w ciemnościach, można było dostrzec strach w jej oczach.

- Ty to zrób, mi się nie chce.

- Dobrze, ale tylko dlatego, że niedługo masz urlop.

Mężczyzna sięgnął za pas, wyciągnął broń, wycelował w głowę istoty z szafy i pociągnął za spust. Rozległ się huk wystrzału, a szafa zaczęła wypełniać się krwią.

Mężczyźni wyszli z budynku jakby nigdy nic, ten który strzelił, wyciągnął papierosa i zapalił. Zmierzali w stronę samochodu, wciąż padał deszcz.

- Jak myślisz? Ile miał lat? Dwanaście?

- Faktycznie słabo widzisz w ciemnościach, musisz iść do okulisty! Jak na moje, to ten dzieciak nie miał więcej niż siedem lat.

- Siedem lat? Ehhh. - Westchnął - Chory świat.

- Chory, to racja, ale taka robota. Dzieci są zakazane.

- Kiedyś myślałem, że nieśmiertelność jest wspaniała, teraz widzę, że to przekleństwo. Zwijajmy się, mam dość tego deszczu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania