anatoksyna (migawka)
Leżę. W rowie leżę. Co by nie gadać, nie da się ukryć: rów.
Jest środek lata. Jakieś trzydzieści w cieniu. Tylko, że ja w cieniu nie jestem. Szczere pole. Pachnie zboże. Ula pojechała dalej, myśląc, że ja zawróciłam do domu i już tam jestem.
Leżę. Świadomość świruje. Niby mam i niby nie. Widzę to dopiero później, że zaburzenia jak ta lala. No więc leżę i jestem jednocześnie świadoma i nieświadoma. Myślę z właściwym sobie specyficznym humorem, że teraz, to już wiem jak to jest leżeć w rowie. Żulików rozumiem jak nikt. W rowie jest jak w kołysce. Bezpiecznie. Rynienka chroni, jak nic dotąd. Nie jestem tylko świadoma tego, że jak walnie dalej, to nikt mnie tu nie znajdzie (w ogóle nie wiem, że coś walnęło). Boję się znacznie później. Za parę lat?
Niby świadomie zlazłam z drogi (cichej, pobocznej, mało uczęszczanej), żeby mnie nikt nie przejechał. Miałam właśnie tyle siły, żeby się sczołgać. Rower leży obok. Też w rowie. A jakże. Szczere pole. Nikogo. W oddali majaczy dom. Jeden jedyny. Dobrze mi tam, bezpiecznie. Oczy się zamykają. Zasnąć. Nie czuć. Ból przewala się falami. Zasnąć.
Resztkami świadomości coś mnie do niego woła, mówi: „idź”. Nie pamiętam jak. Pamiętam siebie blisko. Dom. Ogrodzenia nie ma. Psa (chwała Bogu) też nie. Jakimś cudem ludzie są przed domem. Kurczę, jakie szczęście, znam faceta. Kierowca autobusu, ojciec mojego kolegi (siedziałam mu kiedyś nieskończoność na kolanach w dużym fiacie w czasie powrotu z dyskoteki, osiem osób piętrowo na tylnym siedzeniu). Podczołguję się (nie pytaj jak). I zadaję najgłupsze z możliwych pytań: czy ja mogę tu trochę poleżeć? Zaraz sobie pójdę. Za chwilę.
Dziwnym trafem mają przed domem coś, co przypomina łóżko. Mam się gdzie położyć. Pozwalają. Tylko patrzą na mnie dziwnie. Jakoś tak, sama nie wiem. Bezradnie?
Potem pustka. Samochód: stary polonez. Rower wystaje z bagażnika przymkniętego do połowy. Przekrzywione koła wyglądają dość żałośnie. Mnie w samochodzie nie ma. Znaczy jestem. I nie. Świadomość jest poza nim. Obserwuje dość obojętnie.
Dom. Głosy z oddali. Leżę na tapczanie Pokiego. Trzęsę się. Nie jak galareta. Rzuca mną w upale pod dwoma kocami jakby mnie ktoś co chwilę kopał.
Ciemność.
Komentarze (62)
Innego nie ma.
Co do zakończenia - zostaw. Jest Twoje i czujesz, że jest odpowiednie.
"Myślę sobie z właściwym sobie specyficznym humorem, że teraz, to już wiem jak to jest leżeć w rowie." - sobie/sobie. Pierwsze out.
"Nie jestem tylko świadoma tego, że jak mi walnie dalej, to nikt mnie tu nie znajdzie (w ogóle nie wiem, że mi coś walnęło)" za dużo mi/mnie
"Oczki się zamykają" - Oczki? Na Oczki to jest kostnica.
Ładne na końcu, ale droga ciernista.
Już sam poczatek→''Leżę. W rowie leżę. Co by nie gadać, nie da się ukryć: rów''→jest taki !!→skłania cekawość.
Trochę pomiesznay opis, kiedy człek nie bardzo dokładnie wie, o co biega i jak to naprawdę było.
Tak jakbyś stała na miedzy, między: podświadomością i świadomością. Człowiek wie, że powinien wiezdieć więcej, ale nie wie czego. Lubię taki styl pisania:)→Pozdrawiam:)*****
Nie wzięło mnie może emocjonalnie, jakoś tak nie chwyciło od tej strony a bardzo lubię, kiedy literatura to wywołuje, ale naprawdę udana propozycja.
Pozdrawiam,
Kawka.
Majaki świadomości spoko.
„Podczołguję się (nie pytaj jak). I zadaję najgłupsze z możliwych pytań: czy ja mogę tu trochę poleżeć? Zaraz sobie pójdę. Za chwilę” – to jest git
Zapis ciekawy. Czwóreczka :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania