Anderson Creek. Coś na kształt wstępu.

Po kolei, lecz właściwie nie po kolei.

Na samym początku był sąd, który za potrącenie Karola Gnu-Gne, skazał pana Redmonda Smitha na karę grzywny z terminem zapłaty - o czym informował w liście. Pan Smith mieszkał na Maes Hill, w otoczonym rozłożystymi dębami domu na pagórku. Grzywna miała pokryć koszty rehabilitacji, podatek i koszta sądowe. ((Smithowi i tak się upiekło - gdyby sąd wiedział, że w sprawie nie było krzty przypadku, dostałby karę pozbawienia wolności do pół roku i szlag by trafił jego życie.))

W międzyczasie była miłość, którą panna Osha Marcová, na co dzień studiująca poza domem, poczuła do sąsiada ze stancji, pana von der Eshera. Miłością tą rażona niczym gromem, opisywała w liście przeprosiny swojemu dotychczasowemu narzeczonemu, drwalowi nazwiskiem Robinson, zamieszkującemu myśliwską chatkę na niewielkiej polance przy Surrey Woods, około milę na zachód jeszcze od Maes Hill, prawie przy granicy z Asheron Lake.

W garnizonie przebywał Zdravko Marshall, który nie wierzył w wierność żony. A żona jego, wcale nie najpiękniejsza, miała wzięcie i puszczała się chętnie. Zdravko każdego dnia wysyłał jej listy, w których zapewniał o niesłabnącej, żarliwej miłości i karach, jakie ją spotkają, jeśli wróci i zastanie ją z gaszkiem lub, co gorsza, nie zastanie jej wcale. W dni, w które otrzymywała list opatrzony garnizonową pieczęcią, flaga pułku dumnie powiewała na samym szczycie przydomowego masztu, i pani Marshall, Katrin, nie była w nastroju na figle. W pozostałe dni... Mhm.

W fabryczce skrzynek pracował Boy, miejscowy nastolatek, który stał dzień i noc przy wielkiej pile, dokładając deski. Harował kilkanaście godzin dziennie i wszystkie odłożone banknoty wysyłał swojej mamie z Asheron Lake po drugiej stronie doliny, do farmy Sweeneyów, oddalonej od domu państwa Marshall o dwa strzelenia z łuku. Mieszkali dosłownie za pagórkiem, byli więc najbliższymi sąsiadami tu, w Anderson Creek.

I to było jedno.

*

Na całe zachodnie Anderson Creek, gdzie najdalej mieszkał Robinson, mniej więcej pośrodku stało ogromne drzewo - niespotykanych rozmiarów kasztanowiec, który mieszkańcy zwykli nazywać Starym Georgem, lub Gregorym, lub Gregiem. Czasami zwano go też wujkiem Joe lub ciocią Jocelyn. Nieopodal drzewa przebiegała droga z ubitego kamienia, którą głównie podróżowali rzadko zmotoryzowani cykliści i autobusy.

Drzewo było stałym miejscem schadzek. Tu poczęto większość dzieci - nie było wszak lepszego miejsca, niż na rozłożonym kocu na polance przy Starej Jo. Nikt nie był lepszym skrzydłowym, niż George, nigdzie tak świetnie nie świecił księżyc, jak przy Gregorym. Dzieci bawiły się pośród rozłożystych konarów i gałęzi, pokojowo dzieląc przestrzeń z ptakami i wiewiórkami. Jelenie, dumni królowie pobliskich lasów, z szacunku omijały kasztanowca, gdy przychodziło do tarcia porożem o pnie drzew. To właśnie tu stary listonosz, ciemnoskóry, siwiutki Pan Maxwell zwykł siadywać po objechaniu nielicznych domów w okolicy Maes Hill i Surrey Woods, pozdrawiany przez nielicznie mijanych mieszkańców okolicznych farm. Zazwyczaj siadywał, opierając się o drewniane oparcie starej ławki i z blaszanego pojemnika wyciągał sandwicza, którego pilnie przeżuwał w milczeniu, kontemplując wespół ze swoim najstarszym przyjacielem, panem Jo-jo, jak nazywał drzewo. Tak było i tym razem, tylko że...

*

Sally Hernandez była życiową nieudacznicą, jak mawiała o niej jej matka - osobnik o dokonaniach życiowych nie większych niż córka. Gdy dowlekły się, skłócone, obrażone na śmierć, swoim kombiakiem na granicę Anderson Creek i pojazd odmówił posłuszeństwa, wyruszyły na poszukiwanie pracy zarobkowej: matka, Bee Hernandez, poszła drogą na północny wschód, w kierunku centrum, a Sally udała się na wschód, gdzie w oddali majaczył jakiś drogowskaz. Nierozmawiające od początku wielotygodniowej podróży, potraktowały przymusowy postój jako długo wyczekiwaną szansę na ucieczkę od siebie nawzajem. Sally znalazła pracę od razu, w "Tom's", barze szybkiej obsługi nad rzeką, gdzie spotykali się pracownicy najemni z okolicznych fabryk i zakładów. Codziennie o trzeciej wpadali na burgera i piwko, pojeść, popić i w miłej atmosferze przeczekać godzinę do odjazdu autobusu, który zawoził ich do kwater na obrzeżach miasta, gdzie grali bluesa, oddawali się pijaństwu lub uprawiali sporty. Sally spodobała się Tomowi od pierwszego wejrzenia, więc po piętnastominutowej rozmowie połączonej ze szkoleniem stanowiskowym, dziewczyna rozpoczęła karierę kelnerki.

Bee Hernandez, przekonana o swojej wartości na rynku pracy, (niepodpartej jednak żadnymi referencjami i z doświadczeniem bliskim zeru) uderzyła do najważniejszych placówek w mieścinie, czyli: do szeryfa (niestety kochanie, żadnych wakatów); do burmistrza (niestety, proszę pani, bez referencji nie mogę powierzyć pani stanowiska głównego księgowego, które obecnie mamy wolne, dyplom skończonej szkoły choć?); i na miejską pływalnię, gdzie szukali sprzątaczek i oferowali przyzwoite wynagrodzenie, ale Bee nie chciała pracować z czarnymi. Uważała to za potwarz dla białej i wyszła z budynku, trzaskając drzwiami. Nienawiść do ciemnoskórych ciągnęła się za nią jak... Jak śluz za ślimakiem. Gdziekolwiek się pojawiła, uważała, że powinna dostać stanowisko przynajmniej szefa placówki, jeśli ta zatrudniała choć jednego czarnego. Zniechęcona odmowami Bee udała się do ostatniego miejsca, gdzie, jak sądziła, człowiek może z godnością pracować, to jest do urzędu pocztowego.

Tam powiedziano, że owszem, poszukują, ale będzie musiała nauczyć się rejonu od listonosza, który jest w wieku emerytalnym i nie spieszy się na odpoczynek. Zgodziła się, sądząc, że dziadunio pozna ją z każdym mieszkańcem, wśród których znajdzie, być może, nowego patafiana, który będzie ją utrzymywał za jakieś pranie, gotowanie i okazjonalny numer na stojaka.

Gdy przyszedł z rejonu pan Maxwell, mało co nie rzuciła pracy od razu. Wypłacono jej jednak tygodniówkę naprzód, więc zdecydowała się zacisnąć zęby i spróbować, zwłaszcza, że i tak nie miała czym uciekać, samochód stał rozkraczony na wjeździe do miasta od południa.

*

Maxwell szedł powolutku, zdecydowanie zbyt powoli, jak na pracę, którą wykonywał. Bee nie wierzyła, że temu... czarnuchowi, jak go w myślach nazywała, ktoś płaci za takie guzdranie się. Pan Maxwell szedł krokiem kogoś, kto ma na wykonanie swojej pracy cały dzień i nie śpieszno mu donikąd.

Chodzili więc razem po domkach wzdłuż alei Pionierów, wrzucali listy do skrzynek po obu stronach alei Czejenów, i zahaczali o cypelek murzyńskiej dzielnicy, gdzie starsze panie pozdrawiały ich oboje, życząc dobrego dnia i przykazując, by bóg ich błogosławił. Kwoty przekazów i zapomóg wynosiły śmieszne grosze rzędu dwóch dolarów, co przy cenie nowego alternatora do samochodu w wysokości czterdziestu dolarów plus wymiana, stanowiło kwotę nie do uzbierania z jednego czy dwóch dni. A jeszcze ktoś by musiał to naprawić. W okolicy mieścił się wprawdzie warsztat Collinsa, ale właściciel wyglądał na takiego, który bierze pieniądze z góry.

Bee chodziła więc krok w krok za panem Maxwellem, do którego zwracała się w formie bezosobowej i całkowicie go olewała gdy ów, pogodny i uśmiechnięty, przyjaźnie ją zagadywał. W okolicy nie było żadnych kawalerów, którzy rzuciliby choć połówką oka na nią tak, jak chciałaby, by patrzyli. Nieliczni żonaci, biali mężczyźni, zazwyczaj zaspani po nocce lub libacji, poświęcali jej więcej niż jedno spojrzenie.

To zdecydowanie nie była praca, którą chciała wykonywać pod okiem jakiegoś podstarzałego czarnucha, myślała wieczorami, patrząc w sufit taniej, pracowniczej kwatery, którą dzieliła z jedną małomówną księgową. Jej mąż znalazł sobie nową żonę i wyrzucił starą za drzwi. Kobieta płakała nocami w poduszkę, Bee zaś miała wszystko w dupie.

Mijały dni, podczas których Bee zapoznawała się z zachodnim Anderson Creek, zapominając w ogóle o swoim zaparkowanym gdzieś pod lasem samochodzie. Nosiła listy pod czujnym, acz łaskawym okiem pana Maxwella, którego sympatia do wiecznie naburmuszonej trzydziestokilkulatki prawie dorównywała rozmiarom jej antypatii do czarnoskórego dziadunia. W panu Maxwellu wkurwiało ją prawie wszystko: jego powolne kroki; serdeczne uśmiechy, którymi obdarowywał wszystkich naokoło; to, jak żartował z czarnymi z białych i to, jak żartował z białymi z czarnych; to zaś, jak porównywał jednych fo drugich, sprawiało, że chciała go zabić.

Po kilku tygodniach naczelnik urzędu pocztowego poprosił starego murzyna o ewaluację współpracowniczki. Odpowiedział, że na swoim rejonie jeszcze daje radę, zaś przydałoby się odciążyć pozostałych listonoszy i przeszkolić pannę Hernandez w innych częściach miasta.

Więc pannie Bee zaoferowano przeszkolenie w innych rejonach, jednakże gdy po kilku dniach słuch o panu Maxwellu zaginął, to właśnie Bee ściągnięto z północy, by roznosiła listy tam, gdzie już potrafiła i znała.

Bee była szczęśliwa, że wreszcie nie będzie pouczał jej ten stary czarnuch. Dla klientów nastały trudne czasy.

*

Gdy Tom zaoferował Sally pracę na stałe, z zamieszkaniem w jego własnym domu, Sally zgodziła się od razu. Miała obawy, czy nie nazbyt chętnie powiedziała "tak", ale w grę wchodziło i tak robienie tego samego, co przedtem, tylko po prostu bez czajenia się i oficjalnie. Sally nie myślała o matce przez ostatnie tygodnie, i nie przyszło jej do głowy łączyć sprawy zaginionego listonosza z poczynaniami rodzicielki, która, na dobrą sprawę, mogła być już daleko, daleko poza Missouri. I dobrze.

Tom, zwaliste chłopisko, uwielbiał gotować dla ludzi, którzy nie narzekali na ewentualne niuanse, w stylu zbyt ostrego sosu musztardowego czy hamburgera na słodko. Wraz ze swoimi stałymi klientami wytworzył porozumienie nazywane "specjałem dnia", kiedy eksperymentalne hamburgery i inne dania trafiały na talerze spragnionych nowości pracowników zapisanych na listę. Tom robił eksperymenty na ludziach, lubiono pożartować w Anderson Creek.

Plotki o dziewczynie Toma, nowej w mieście Sally, obiegły A.C. i wkrótce zaczęli pojawiać się nowi klienci, głównie ciekawi nowości starzy znajomi Toma, którzy na własne oczy chcieli zobaczyć to zjawisko.

Plotkowano (oprócz oczywistych plotek o tym co kto komu w pracy lub zagrodzie) o zaginięciu Pana Maxwella i nowej listonoszce, o tajemniczym, porzuconym pod lasem gruchocie na blachach z Michigan i o Sally, żywym dowodzie na to, że nawet taki dziwoląg jak Tom może zaznać w życiu trochę szczęścia... Co w pipidówie pokroju Anderson Creek, stanowiło nie lada zastrzyk sensacji.

Jednak oprócz spekulacji na temat tego, czy pojawienie się Sally ma coś wspólnego z nową listonoszką chodzącą pod Georgem, bądź też z wrakiem przy drodze, nie zadawano pytań. Głównie ze względu na Toma, ale i dlatego, że miejscowi mieli wyjątkowe, jak na środkowy zachód, poczucie porządności.

Życie płynęło leniwie w Anderson Creek. Wkrótce minął rok pięćdziesiąty pierwszy i zaczął się pięćdziesiąty drugi. Na palcu Sally w okolicy kwietnia pojawił się malutki, cieniutki srebrny pierścioneczek, który Tom zrobił sam, przetapiając starą ćwierćdolarówkę. Jako oczko użył naturalnego odłamka heliodoru, którego kawałek znaleźli kiedyś na wycieczce w okolicznych górach. Wszystko wydawało się być w porządku.

Tymczasem Bee jeździła na rowerze do pracy i po pracy, rozwożąc listy po okolicy. Szefostwo dostrzegło jej starania i rozszerzono jej rejon o jedną dzielnicę, zwiększając przy tym jej pensję na tyle znacząco, że chodziły słuchy, że stary Bud Collins odholował wreszcie ten zaniedbany, zarośnięty samochód do warsztatu i zaczął nad nim pracować.

Któregoś dnia pani Marshall zagadnęła Bee, czy wie, co piszą do innych.

- Nie czytam czyjejś korespondencji - odpowiedziała sucho listonoszka. Nie lubiła pani Marshall za to, że była taka miła dla tego starego czarnucha i zboczucha Maxwella, który bezceremonialnie przy Bee uszczypnął ją w tyłek. Katrin rzekła jej wtedy w zaufaniu, że wszyscy lubili Maxwella, bo czytał listy i wiedział wszystko o wszystkich.

- Był nie do ruszenia, stary zbol - miała powiedzieć wtedy, lekko zaczerwieniona. Bee powiedziała, że obowiązuje ją tajemnica korespondencji, którą reguluje prawo federalne.

- Tam, skąd ja pochodzę - rzekła cicho listonoszka - niewygodnych czarnuchów się wiesza na pierwszej-lepszej gałęzi.

Pan Kopracs, pracownik farmy na Maes Hill, powtórzył Bee dokładnie to samo. Że stary neger był uwielbiany przez wszystkich, to fakt, ale też i był nie do ruszenia.

- Ciekawe, co też się z nim stało... - spytał Redmond Smith, podpisując dokumenty i oddając Bee, która czekała, aż skończą, żeby się oddalić. Powtórzyła im to samo zdanie o wieszaniu, a oni wzruszyli ramionami. Wielu czarnych pracowało na farmach i w fabrykach, pilnowali swojego nosa i nie pakowali się w kłopoty. W okolicy nie działał Klan, więc czarni nie mieli się czego obawiać.

Gdy oddawała list Robinsonowi, który potężnym toporem łupał wielkie pniaki, ten spytał tylko:

- Nieprzeczytany?

Gdy Bee pokręciła głową, ostatni raz tego dnia, uznała, że czas chyba zmienić podejście do pracy.

*

Pies Ricka Kevorkiana zwykł szczekać z byle powodu, więc Rick nie przywiązywał zbytniej wagi i tym razem, gdy spacerowali razem ścieżkami w Surrey Woods. W okolicznych zagajnikach mieszkało mnóstwo ptaków i zajęcy, więc Pickles, mieszaniec (prawdopodobnie) owczarka niemieckiego, być może charta i równie prawdopodobnie Tervurena, najlepszy przyjaciel Kevorkiana, od tygodni szczekał w tej okolicy jak wariat. Tym razem jednak Rick postanowił pójść za nim i poszukać, co wprawia Picklesa w taką ekscytację właśnie tutaj.

Następnego dnia w okolicy zaroiło się od ludzi. Straż pożarna, szeryf z zastępcą, burmistrz - wszyscy byli obecni, gdy Kevorkian opowiadał każdemu po kolei, jak Pickles od kilku miesięcy tu szalał, a jak on niczego nie zauważył.

Wstępnie określono przyczynę śmierci jako uduszenie spowodowane powieszeniem, ale fakt, że pod wpływem warunków atmosferycznych stary sznur pękł, a zwłoki wpadły prosto w mrowisko, utrudnił identyfikację. W okolicy nie było żadnych zaginięć, poza starym listonoszem Maxwellem, ale w tamtym okresie mało kto przykładał wagę do jakiegoś leciwego murzyna, który i tak miał rzucić wszystko i wyjechać. Ostatecznie bez wzywania patologa sprawę zamknięto. Szeryf Gary Garlic i jego zastępca i zięć Mark Knights uznali że to było samobójstwo. Ot, stary człowiek, czarnuch, miał dość pracy, coś tam. Sprawę zamieciono pod dywan.

Gdy na poczcie dowiedziano się o śmierci zaginionego listonosza, minęło kilka dni, zanim pozostali pracownicy otrząsnęli się - dotychczas dominowała teoria, że pan Maxwell zaszył się w Park Hills, gdzie miał podobno jakąś rodzinę ale nikt nie znał adresu, więc informacje były jedynie niepotwierdzoną spekulacją.

Pickles trafił na pierwszą stronę miejscowej gazety i wkrótce nawet Tom i Sally mieli na ścianie w barze wycinek oprawiony w ramkę.

Czas mijał. Bee zaczęła czytać listy i zachowywać ich treść dla siebie, nie nawiązując kontaktu z nikim, gardząc klientami i miałkimi życiami, jakie prowadzili. Listy docierały otwarte, przeczytane i zamknięte, a na jakąkolwiek próbę zagadywania ze strony mieszkańców Anderson, zwłaszcza sąsiadów George'a, reagowała wzruszeniem ramion.

Aż nadeszła wiekopomna chwila, gdy wiele okoliczności złożyło się na jedną małą katastrofę.

Sally i Tom zapraszali wszystkich znanych Tomowi mieszkańców miejscowości na wielką fetę z okazji rocznicy poznania się, którą przewidziano na sobotę. Listonosze roznosili listy z zaproszeniami, a znajomi i przyjaciele pary rozlepiali i przybijali plakaty na okolicznych drzewach i słupach. Tak Bee pierwszy raz od niespełna roku dowiedziała się, co z Sally. Poczuła ukłucie zazdrości.

Ona, myślała, ciężko haruje, chodzi, jeździ, roznosi listy i przesyłki nawet czarnuchom (!), podczas gdy jej córkę jedyne, na co stać, to najwyraźniej dymać miejscowego restauratora. Jeśli wcześniej była niechętna, teraz należało dodać do tego wściekłość i zazdrość. I zawiść.

W skrócie, Bee przez cały tydzień nie nosiła listów, tylko siadała w cieniu kasztanowca i otwierała koperty, nie doręczając jednakże ani jednej. Otwarte listy piętrzyły się, wciśnięte w dziuple i pod kamienie u stóp drzewa.

Dopiero, gdy do Redmonda Smitha przyjechał poborca i zajął jego ciężarówkę;

A do domu wrócił pan Marshall;

Gdy Robinson spotkał w lesie Oshę z nowym chłopakiem;

A na imprezie u Toma i Sally brakło wielu przyjaciół...

W niedzielny poranek, jak nigdy wcześniej, spotkali się wszyscy w miejscowym kościele, drewnianym budyneczku, gdzie siwiutki pastor raz w tygodniu odprawiał krótkie nabożeństwo dla nielicznych wiernych z tej okolicy.

Spotkali się wszyscy. Zniesmaczony decyzją sądu Redmond Smith. Pobita przez męża pani Marshall. Pobity przez Zdravko Marshalla Kopracs. Mama Boya, Geneva, która przyjeżdżała z Asheron Lake, by pójść z synem do kościoła i na obiad. Rick Kevorkian, który nie dowierzał w samobójstwo Maxwella i miał swoje teorie. Wreszcie Tom i Sally, zaniepokojeni nieobecnością na imprezie wszystkich pozostałych.

Po nabożeństwie stanęli wszyscy przed kościołem i rozpoczęli wymianę zdań. Dowiedziano się tego i owego, a gdy pastor oddalił się wraz z Boyem i jego mamą w stronę miasta, poczyniono plany.

Następnego dnia pochowani w krzakach i wśród gałęzi Gregory'ego mieszkańcy Anderson Creek przyłapali na gorącym uczynku Bee Hernandez. Złapano ją za rękę podczas otwierania i chowania korespondencji.

Złapano ją więc za obie ręce, Kopracs i pani Marshall za jedną, Redmond i Robinson za drugą. Tom i Sally założyli Bee pętlę, którą przerzucili przez konar Jo-Jo. Potem wszyscy razem ciągnęli za sznur, który podniósł listonoszkę nad ziemię i rozwiązał tym samym kwestię jej irytującego powiedzonka.

Tam, skąd pochodziła - rzekła w ramach epitafium Sally - niewygodnych czarnuchów się wiesza na pierwszej-lepszej gałęzi.

Na oficjalną stypę na urzędzie pocztowym społeczność murzyńska przyniosła ciasto w kształcie otwartej koperty.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (44)

  • refluks 21.02.2018
    Przeczytałam z przyjemnością.
    Nie czytam ciebie i Canulardo, bo mi się z fantazy kojarzycie.
    To opowiadanie jest przednie.
    Przepatrzę twój dorobek.
  • Okropny 21.02.2018
    Refluks, aż mnie zatkało.
    Nie wiem, co powiedzieć.
  • refluks 21.02.2018
    Okropny Powiedz, że będzie ciąg dalszy i będzie dużo.
  • Okropny 21.02.2018
    refluks zobaczymy, czy wena będzie, ale istnieje cień szansy
  • Ritha 21.02.2018
    Jakby nie ja, to by nie dodał. Następny udany.
  • Okropny 21.02.2018
    Co następny udany?
  • Ritha 21.02.2018
    Nie pisz do szuflady!
    Widzisz, skradłeś serce Anety
  • refluks 21.02.2018
    Ritha Niech Pan Bóg ci w dzieciach wynagrodzi.
    Pierwszorzędny utwór.
    jJuż go chyba znam na pamiec.
  • Ritha 21.02.2018
    refluks wolę, żeby mi wynagrodził w czymś innym jednak :>
  • Okropny 21.02.2018
    refluks ty tak na serio?
  • Ritha 21.02.2018
    Nie sugeruj się nim, pedział, że Dziewczyna z sąsiedztwa jest słaba, czyli ma dziwny gust ;D
  • refluks 21.02.2018
    Okropny tak, na serio.
    moje klimaty.
    masz talent.
  • Ritha 21.02.2018
    300 opek musial dodać, żebyś to, droga Anetko, odkryła :D
  • refluks 21.02.2018
    Ritha wrzuciłam Okropnego do wora z napisem "fantazy" i omijałam szerokim łukiem.
    wejdę w profil i poszukam czegoś z innej, niz to badziewie kategorii.
  • Ritha 21.02.2018
    refluks rozumiem, też odruchowo stronię od fantasy
  • Margerita 21.02.2018
    pięć przeczytałam z zapartym tchem historia mówi o gościu co potrącił człowieka i został skazany na pokrycie kosztów leczenia.
  • Okropny 21.02.2018
    Pierwszy akapit o tym jest, brawo marg
  • Okropny 21.02.2018
    Jak zwykle nie przeczytałaś nic poza początkiem
  • Margerita 21.02.2018
    Okropny
    nie mów tak przeczytałam tylko chciałam coś napisać komentarzu
  • Okropny 21.02.2018
    Margerita ale historia nie jest o tym wcale, to dlaczego piszesz nieprawdę?
  • Mhm, najeżdżasz na czytelnika, bo nie robi tak, jak Ty chcesz. A i najeżdżasz tylko na tę okoliczność, że to Margerita. Jak se życzysz czytania Cię i komentowania tak, jak Ty se życzysz - to wybuduj własną (w Twoim przypadku kolejną, równoległą do obecnej) utopijną krainę, w której rzesza niewolników będzie Cię czytywała i uwielbiała według Twoich wytycznych.

    ''którą głównie podróżowali rzadko zmotoryzowani cykliści i autobusy.'' - rzadko zmotoryzowani cykliści to jest wg mnie błąd logiczny. Się wyklucza. Cykliści są z definicji niezmotoryzowani w momencie, kurwa, bycia określanymi jako cykliści.
    Masło maślane.
    Czułem poczucie.
    ^Te sprawy. Cały szyk tego zdania jest rąbnięty, brzmi niezgrabnie, nie brzmi (rzadko zmotoryzowani cykliści, hehe - brzmi niezgrabnie, nie brzmi).
    ''którą podróżowali głównie'' - albo jakoś. Ale żeby to brzmiało, a nie.

    Ta. I do jeleni. Jelenie, dumni królowie pobliskich lasów, podróżowały.
    Co z tego, że to wtrącenie.
    Brzmieniowo: dumni królowie pobliskich lasów podróżowały.
    Kali jeść, Kali pić, Kali podróżowała.

    I dalej mi się na razie nie chciało.
    Może później.
  • Okropny 21.02.2018
    e make i ka pololi, ja tak lubiłem naszą znajomość, kiedyś nie była tak superaśnie effikowato cięta na wszystko, co mówię i robię, miałaś nawet kilka oryginalnych myśli.
    A teraz nie masz. Co więcej, szczekasz jak ratlerek na speedzie pod nie to drzewo, co trzeba.
    Cykliści mogą być zmotoryzowani, bo ludzie jeżdżący i na rowerach i motocyklach, są cyklistami. W dupę sobie włóż też i ten argument, że jadę po Marg, gdyż w czasach, kiedyś ty chuj jeden wie co robiła, ja miałem już wcześniej z Margeritką naszą podobną przeprawę, kiedy wystawiła mi jawnie ocenę za tekst, którego nie przeczytała lub przejechała po łebkach. Zrób nam obojgu tę przyjemność, i wróć do hejtowania mnie na forum, ilekroć się pojawię, a swoje mądrości jednak najlepiej będzie, jak przeznaczysz na jakieś szczytniejsze cele. Nie wiem, zapisz się do Mensy, albo coś.
  • Niemampojecia96 21.02.2018
    ''Cykliści mogą być zmotoryzowani, bo ludzie jeżdżący i na rowerach i motocyklach, są cyklistami.'' - skoro tak, to - masz rację.

    ''W dupę sobie włóż też i ten argument, że jadę po Marg, gdyż w czasach, kiedyś ty chuj jeden wie co robiła, ja miałem już wcześniej z Margeritką naszą podobną przeprawę, kiedy wystawiła mi jawnie ocenę za tekst, którego nie przeczytała lub przejechała po łebkach. '' - tu wyżej nie ma niezbitej pewności, że nie przeczytała, jest Twoje podejrzenie.

    I sama niejednokrotnie przekonałam się na własnej skórze, że życzenie, by ludzie Cię czytali takatak, nie po łebkach, uważnie i do końca - to marzenie ściętej głowy. Walka z wiatrakami.


    A tekst - dla mnie jest słaby językowo.
    Ale mnie się ostatnio widzi bardzo mięsisty, barokowy język pisania, więc, no, to pewnie dlatego.

    Taka tam średnia półka.
    Nic specjalnego.
    Nie ma się co zachwycać.
    Fakt, podane przeze mnie błędy - jeden niesłuszny, drugi wydumany.

    Może istotnie nie powinnam Cię czytać, mając do Ciebie nieprzeparty wstręt.
  • Okropny 21.02.2018
    q.e.d.
  • Canulas 21.02.2018
    "Wypłacono jej jednak tygodniówkę naprzód, więc zdecydowała się zacisnąć zęby i spróbować, zwłaszcza, że i tak nie miała czym uciekać" - zwłaszcza że nie rozdzielamy.

    "jak żartował z czarnymi z białych i to, jak żartował z białymi z czarnych; to zaś, jak porównywał jednych fo drugich, sprawiało, że chciała go zabić." - do


    Ok. Zachwyty dla mnie w pełni zrozumiałe. To już (chyba) siódma twarz. Naprawdę zaskakujesz Terribel.
    I Ty nie chciałeś tego wstawić?
    Masz dwa zadania.
    Najpierw przypierdol głową w ścianę.
    Potem podziękuj wylewnie, miss Łicie.

    Jak mogłeś nie chcieć?


    (Ps. Czy ta babka ma jakieś odneisienie do kogoś z Twojej poczty?)
  • Ritha 21.02.2018
    Odwrotna kolejność, najpierw niech podziękuje (co by zdążył), potem niech wali łbem :>
  • Okropny 21.02.2018
    Nie, nie ma odniesienia do kogoś z mojej poczty. Nikogo konkretnego, w każdym razie. Ma do poczty jako takiej, świat jest pełen listonoszy.

    Tak, ja nie chciałem tego wstawić. Tak, chciałem najpierw zasięgnąć opinii Miękoś. Tak, po jej tego przeczytaniu dopiero zdecydowałem się na wrzucenie na opowi. Nie byłem pewien, ten tekst zdaje mi się jakiś taki... mało konkretny.

    Chcesz, żeby mnie bolało, ocipiałeś?
  • Canulas 21.02.2018
    Ritha - Franz by powiedział: Ale kiedy świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia.- Najpierw dzbanem w meblościankę. (A.Gu sie nie będzie miała gdzie kryć przed TW) ;)
  • Canulas 21.02.2018
    Okropny, mało konkretny. Toć to Kingowskie, jakby King był gdzieś tam u Ciebie na włościach kiedyś i wisz co dalej.
    Chorzyś czy ciężko rannyś?
    Dużo masz w szufladzie takich; "oj to słabe, chyba nie wstawię" - perełek?
  • Okropny 21.02.2018
    Canulas Kingowskie? Co ty do mnie rozmawiasz, głowa cię nie boli?

    /back in fifty
  • Ritha 21.02.2018
    Drewniane półki mojej mailowej meblościanki czekają na kolejne twory. Ktoś coś jeszcze skrywa w szufladach? :p
  • Ritha 21.02.2018
    Haha, no właśnie, szuflady na tapecie
  • Ritha 21.02.2018
    "Dużo masz w szufladzie takich; "oj to słabe, chyba nie wstawię" - perełek? "
    Hipo-can-kryta :P
  • Canulas 21.02.2018
    Okropny, tak. U niego czasem tak wygląda pod kątem bohaterów. Zobacz poczatek "Pod Kopułą" choćby. Całe miasto, kilka zdań o każdym, przecinające się losy. Smaczki, niuane, zależności.
    Wiem co, kurwa, mówię.
    SIę podnieciłem, no.
    Naprawdę dobre.
    Naprawdę bardzo dobre i cicho mnie tu być.
    Co to za moda krempacji, ala Kopcjuszek przed pierwszym tańcem (jeszcze we dwóch pantofelkach)
    Jak mówię: bardzo, bardzo dobre, to nie splataj z tyłu łapek i nie szuraj bucikiem w ziemi, ino przyjmij, że dobre.

    Jak złe czy coś, umiem mówić, że złe czy coś.

    Pani Kierowniczce dziękuj lepiej, Ty Terriblu, Ty
  • Ritha 21.02.2018
    Przyjmuję też kwiaty i czekoladki.
  • Canulas 21.02.2018
    Ritha, moje to gówno jest, Łita, ale wstawię. Nie ma startu i w ogóle bez sensu porównanie.
  • Canulas 21.02.2018
    Ritha (albo pączki)
  • Ritha 21.02.2018
    Tak. Pączki też. Szamanie.
  • Ritha 21.02.2018
    Porównanie, bo też tam cholera wie o masz po szufladach napchane. Tw4 to może ino zubk góry lodowej. Nie wiadomo, Ty się nie przyznać, próżno drążyć temat.
  • Ritha 21.02.2018
    czubek*
  • Okropny 21.02.2018
    Canulas a zrobi ci się mokro, jak Ci powiem, że mam już mapę Anderson Creek, pełną białych plam tylko czekających na wypełnienie?
  • Canulas 21.02.2018
    Okropny, robi mi się mokro tylko wtedy, jak w nocy pada deszcz, a nie jest ustawiony kubeł i rozłożone na podłodze ręczniki.
    Ale czytałbym
  • Okropny 21.02.2018
    Canulas romantyk, cholera
  • Canulas 21.02.2018
    Okropny, no ba

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania