Poprzednie częściAnielskie dziecię rozdział I i II

Anielskie dziecię rozdział III i IV

ROZDZIAŁ III

 

-A zatem jesteśmy na miejscu zbrodni - powiedział funkcjonariusz Andrew Taylor do sunącej w jego kierunku Inspektor Amandy Hummingbird.

Amanda zawiesiła na nim spojrzenie i przełknęła łyk letniej już americano. Nie znosiła zimnej kawy. Zawsze prosiła o ekstra gorącą, a i tak w najlepszym przypadku dostawała ekstra ciepłą. A przecież nie było to jakoś cholernie skomplikowane zadnie. Zrobić jej gorącą kawę gdy za taką właśnie płaciła. Była zła na dzieciaka który w pobliskim Starbucksie zrobił jej tą lurę i zła na siebie bo wiedziała, że jutro rano spróbuje szczęścia w jakiejś innej kawowni i też dostanie ledwo ciepłe popłuczyny. Humoru nie poprawił jej też odebrany przed dwoma minutami telefon od szefa wydziału kryminalno-dochodzeniowego Jeffa Evansa. Powiedział, przeciągając słowa tak bardzo jak tylko się dało, że ich wydział podjął się udziału w państwowym programie pozyskiwania absolwentów akademii policyjnej i on, to jest Jeff, postanowił przydzielić jej podopiecznego, który ma nadzieję, po odbyciu stażu zdecyduje się na rozpoczęcie kariery zawodowej w dochodzeniówce. Amanda tylko zgrzytnęła zębami. Przecież wiedział, że ciężko przychodzi jej współpraca z innymi, i zwykle pozwalał jej prowadzić śledztwa samodzielnie. Żadnych partnerów, z którymi musiałaby się dzielić każdym przemyśleniem na temat sprawy i ścigać o to, które z nich pierwsze wpadnie na trop sprawcy. Jednak to o czym Jeff mówił, zdecydowanie wykraczało poza znoszenie tak zwanego pomocnika. On jej najzwyczajniej wcisnął jakiegoś gówniarza i kazał go niańczyć. I o ile dobrze zrozumiała jej rolą ma być przekonanie go, że dochodzeniówka jest cacy, a cyberprzestępczość to nudy. Jeff, przyzwyczajony do bezpośredniości i niewyparzonego języka Amandy skończył mówić i czekał na jej reakcję. Jednak oboje wiedzieli, że tym razem Amanda musi położyć uszy po sobie i posłusznie wykonać polecenie służbowe. I ona i Jeff, wciąż mieli w pamięci jej ostatnie śledztwo podczas którego utonęło dziecko. Choć nikt nigdy oficjalnie nie obwinił Amandy za tą śmierć to oboje myśleli, że gdyby tamtego feralnego wieczoru Amanda wróciła do biura sprawdzić kilka rzeczy, zamiast dumać w pubie nad kolejnym kuflem piwa, może udałoby się rozwiązać sprawę te parę godzin wcześniej i uratować dzieciaka. Nie pozostało jej nic innego jak mruknąć w kierunku szefa coś, co jej zdaniem miało wyrażać, że zrobi co jej karze, ale niech nie liczy na entuzjazm.

- Wątpię czy to jest miejsce zbrodni- odparła Amanda patrząc na może dwudziestotrzyletniego chłopaka. Jezu, gdyby społeczeństwo miało świadomość, jakim dzieciom powierza swoje bezpieczeństwo z automatu wydłużyłoby szkolenie policyjne z czterech do ośmiu lat. Póki co, to jest jedynie miejsce znalezienia zwłok.

Chłopak milczał jakby nie wiedział czy ma zadawać pytania czy może snuć przypuszczenia, czy najlepiej byłoby w ogóle nic nie mówić. Gdyby znał Amandę wiedziałby, że należy wybrać trzecią opcję. Nie wiedział także, że Amanda nigdy nie musiała pełnić roli coacha i czuła się co najmniej niekomfortowo w nowej roli. Chcąc uwolnić się od wyczekującego spojrzenia aspiranta Andrew Taylora, bo właśnie to nazwisko wspomniał Jeff podczas rozmowy telefonicznej, Amanda przybliżyła się do otoczonego taśmą policyjną znaleziska i zaczęła powoli tłumaczyć podstawy.

-Rzeka Trent jest dość wartka niemal na całej jej długości, ale w tym zakolu prąd praktycznie nie istnieje. Bardziej prawdopodobne, że ciało zostało wrzucone do wody w górze rzeki i spłynęło niesione nurtem aż tu. Oczywiście mogło również zostać przyniesione z innego miejsca, ale wówczas głupotą byłoby wyrzucać je w punkcie rzeki z którego nie odpłynie.

Na twarzy Tylora wykwitły czerwone plamy. Oczywiście wiedział, że miejsce znalezienia ciała nie musi być tożsame z miejscem poniesieniem śmierci. I naprawdę nie wiedział dlaczego rzucił tą nieprzemyślaną uwagę widząc zbliżająca się panią Inspektor. Czuł, że już otrzymał etykietkę idioty. Po jednym zdaniu i dwóch minutach rozmowy. Mama byłaby ze mnie dumna, pomyślał z sarkazmem. Już chciał się odezwać by wyjaśnić, że jedynie źle się wyraził, gdy ugryzł się w język. Jej posępna twarz i pionowa zmarszczka na czole sugerowały, że nie polepszy swojej sytuacji gdy powie, że od czasu do czasu zdarza mu się mówić głupoty.

Jego rozważania przerwało pojawienie się pracującego od przeszło dwóch godzin technika kryminalistyki odzianego od stóp po czubek głowy w biały kombinezon. Jakby miał lecieć na Księżyc- pomyślał Andrew.

-Inspektor Hummingbird?- spytał wyciągając dłoń na powitanie w kierunku Amandy. Technik kryminalny Alex Willis. Milo mi poznać.

-Milej byłoby w innych okolicznościach – próbował zażartować Andrew, ale oboje, Amanda i Willis posłali mu mordercze spojrzenia. Zdaje się, że musieli tę uwagę słyszeć za każdym razem.

-Tak…-wystękał Willis przeciągle i przeskoczył do streszczania im szczegółów wykonanej dotychczas pracy. Ofiarą jest dwudziestosiedmioletnia Molly Wright. Znaleźliśmy przy niej dokumenty wiec adres też znamy. Oczywiście będziecie musieli poczekać na opinię biegłego patologa, ale na moje oko oberwała w tył głowy i została zepchnięta do rzeki. Biegły oceni ile czasu ciało przebywało w wodzie i kiedy nastąpił zgon. Ofiara miała na sobie długi rozpięty płaszcz. Znaleźliśmy kilka drobiazgów z jej torebki zaplątanych w jego fałdy i we włosy dziewczyny. Myślę, że otwarta torebka została dorzucona chwilę później w ślad za ciałem. Część rzeczy na pewno wypadła do wody. Nie znaleźliśmy na przykład telefonu. Co do reszty sporządzamy właśnie szczegółową listę.

-Coś nietypowego?-wtrąciła Inspektor Hummingbird

-Nie…-stęknął Willis w identyczny sposób w jaki chwilę wcześniej odpowiedział Tylorowi „tak”. -Długopis, kalendarzyk, dokumenty, parę wizytówek, pomadka. Typowe babskie rupiecie-powiedział po czym nagle lekko się speszył, zdając sobie sprawę z tego że mogło to zabrzmieć seksistowsko, a mówił w końcu do kobiety. Amanda jednak słyszała w swojej piętnastoletniej karierze w dochodzeniówce gorsze określenia niż babskie rupiecie, by budziło to w niej jakiś sprzeciw.

-Także to wszystko co udało nam się jak dotąd ustalić- kontynuował Willis przestępując z nogi na nogę jakby tylko czekał na sposobność by się odwrócić i zająć swoimi sprawami.

-No i dobra. Gdyby coś jeszcze wyszło, macie mój numer. Jeszcze tylko poproszę o ten adres i jedziemy z funkcjonariuszem Tylorem poinformować rodzinę.

-To nie trzeba do tego obecności psychologa?-zapytał Andrew, bo na samą myśl że ma komuś powiedzieć, że znalazł ciało jego córki lub siostry robiło mu się gorąco. Chyba niesłusznie założył, że jego rolą będzie przyglądać się dowodom, rozmawiać z podejrzanymi i uczyć się jak to wszystko łączyć w tropy. Nikt nie wspomniał, że zacznie od przyniesienia rodzinie złych wieści.

-Psychologa?-powtórzyła po nim Amanda. Wiesz ile trwałoby ściągnięcie teraz kogoś? Uwierz mi, że policja nie ma całych zastępów psychologów dyżurujących 24/7, żeby w razie czego móc o trzeciej nad ranem poinformować rodzinę, że syn rozwalił się po pijaku na drzewie, albo córka tak szalała na imprezie, że przedawkowała. Nie skarbie, to my musimy spiąć pośladki i wyjaśnić szalejącej z niepokoju rodzinie co się stało.

Powiedziawszy to ruszyła w kierunku wzgórza by wspiąć się na chodnik przy którym zaparkowała swoja czarną Toyotę Yaris. Andrew bez słowa ruszył za nią zauważając w połowie drogi, że Amanda posapuje, a wspinaczka sprawia jej zdecydowanie więcej trudności niż jemu. Chociaż tyle, pomyślał z satysfakcją. Jedno co przyszło mu łatwiej niż pani Inspektor. Dobrze by jej zrobiło zrzucić nieco ciała. I z nieco podbudowanym ego usiadł na miejscu pasażera w samochodzie Amandy.

-Pierwsze zadanie Tylor- Amanda uśmiechnęła się rzucając w jego stronę swoją komórkę.- Nim tam dotrzemy trzeba sprawdzić, czy zgłosili zaginięcie dziewczyny. Wybierz z listy numer Granta. Siedzi dzisiaj na komisariacie, szybko przejrzy systemy.

Andrew poczuł lekką falę ekscytacji. Jeszcze tydzień temu zaliczał ostanie testy sprawnościowe, a już dziś brał udział w prawdziwym śledztwie. Nim Grant odebrał połączenie przeszła mu przez głowę refleksja, że za kilkadziesiąt lat będzie wspominał dokładnie tą chwilę myśląc o pierwszym zadaniu jakie wykonał w sprawie.

-Funkcjonariusz Tylor z tej strony. Jedziemy z inspektor Hummingbird poinformować rodzinę Molly Wright o jej śmierci. Chcielibyśmy się dowiedzieć…- Andrew zamilkł skupiając się na słowach rozmówcy- Tak- odpowiedział , by po chwili przerwy dorzucić jeszcze- Dobrze.Przekażę.

-Grant pozdrawia, - Andrew odwrócił się w stronę Amandy by zwrócić jej telefon- a Molly Wright nie ma na liście osób zaginionych.

- Czyli będzie jeszcze trudniej- westchnęła – Będą całkowicie zaskoczeni.

- Grant od razu wiedział w jakiej sprawie dzwonię – zainteresował się Tylor. - Czy to znaczy, że zawsze sprawdzamy policyjne systemy nim powiemy rodzinie o śmierci?

-Ja tak robię. Przynajmniej wiadomo czego się spodziewać. Nie ma chyba nic gorszego dla rodziny gdy zgłaszają zaginięcie kogoś bliskiego, a za kilkanaście godzin przyjeżdża ktoś z zupełnie innego wydziału poinformować o zgonie i nie ma pojęcia, że ofiary szukano od kilku dni. Co byś w takiej sytuacji pomyślał?

-Że gdyby policja lepiej się komunikowała może nie doszłoby do śmierci.

-Otóż to- zgodziła się Amanda zadowolona, że zrozumiał jej przesłanie- Zrozpaczona rodzina szuka po prostu winnego. Nie rozumieją, że zadania w policji są podzielone według wydziałów i że nie ma znaczenia czy kryminalni wiedzą o poszukiwaniach czy nie. Lepiej wykonać jeden telefon i mieć przychylność najbliższych ofiary. Łatwiej prowadzić śledztwo.

Andrew zanotował sobie w głowie tą uwagę. Czuł, że są to cenne rady, doświadczonej śledczej i warto czerpać z jej wiedzy.

Dotarcie do Rivellin Road, gdzie mieszkała Molly Wright zajęło im prawie dziesięć minut. Dom miał trzy kondygnacje i otoczony był prawie dwumetrowym kamiennym murem. Rozciągający się za bramą wjazdową ogród pokryty był kilkudniową warstwą śniegu. Łatwo można było wyobrazić sobie, że latem jego centralną cześć stanowiły wypielęgnowane trawniki. Kilka kamiennych donic wypełniały teraz ośnieżone drzewka iglaste, a wzdłuż murów ciągnęły się krzewy, prawdopodobnie azali i rododendronów, jak w całej okolicy. Stojąc przed budynkiem, ciężko było uwierzyć, że za murami ciągnie się miasto. Było tak cicho i przestrzennie.

Drzwi otworzył im wysoki, choć nieco przysadzisty mężczyzna około trzydziestki. Nie wyglądał na kogoś zaniepokojonego nieobecnością Molly.

-Dzień Dobry. Jestem inspektor Amanda Hummingbird z policji hrabstwa Wiltshire, a to jest funkcjonariusz Andrew Tylor. Z kim mamy przyjemność?- rozpoczęła standardową rozmowę jaką przeprowadzała już wielokrotnie.

-Jason Wright-odpowiedział mężczyzna, a po wyrazie jego twarzy można było wnioskować, że zaskoczyła go obecność inspektora policji u jego progu i że powoli zaskoczenie to przechodzi w niepokój.

-Czy możemy wejść do środka panie Wright?- łagodnie ciągnęła Inspektor Amanda.

-Tak, proszę bardzo-zmitygował się Jason. Czy mogę jakoś pomóc? Czy coś się stało?

-Obawiam się, że niestety tak. Otrzymaliśmy dziś rano anonimowe wezwanie do kobiety znalezionej na płyciźnie rzecznej- celowo unikała słów takich jak zwłoki czy ciało by nie wywołać ataku histerii -Znalezione przy niej prawo jazdy, wystawione na Molly Wright odpowiada rysopisowi ofiary. Nie mamy jeszcze wyników autopsji, ale zakładamy, że ktoś mógł przyczynić się o jej śmierci.

Ostatnie słowa Amanda wypowiedziała najłagodniej jak tylko potrafiła. Jason jednak milczał, tak jak gdyby nie do końca pojmował co to oznacza i jakie ewentualności mogły zaistnieć.

Amanda widziała to wielokrotnie. Nie on pierwszy wypierał informację o śmierci bliskiej osoby. Ludzie wymyślali przeróżne teorie, które miały dowieść, że znalezione zwłoki nie należą do ich matki, siostry czy męża. Przez chwilę miała wrażenie, że Jason stwierdzi, że może ktoś ukradł prawo jazdy Molly, a potem zginął, i że znaleziona osoba to nie Molly, on jednak odparł:

- Molly nie ma w dom, ponieważ została na noc u koleżanki. Wczoraj była impreza urodzinowa Gretchen.

Spojrzał w oczy Amandy tak jakby właśnie wyjaśnił zagadkę nieobecności Molly. Choć niepokój nie zniknął z jego twarzy.

-Może powinien pan usiąść- odezwał się w końcu Andrew. Oboje zapomnieli o jego istnieniu i Jason lekko drgnął na dźwięk jego głosu.

-Myślę, że to dobry pomysł. Musimy zadać panu kilka pytań- uzupełniła Amanda kierując się do środka.

Jason powiódł za nimi półprzytomnym wzrokiem.

- Muszę wyprawić naszą córkę Lilly do szkoły. Obiecałem Molly, że dzisiejszego ranka ja się tym zajmę.

Andrew obserwował go stwierdzając, że Jason jeszcze nie zdaje sobie sprawy z tego, że zachowanie jego porannej rutyny i dotrzymanie danego Molly słowa nie jest teraz istotne.

-Czy jest ktoś do kogo może pan zadzwonić by zaopiekował się córką? Może do pana rodziców?-podpowiedziała Amanda.

- Tak, do mamy. Mogę zadzwonić do mamy - potwierdził Jason i wyszedł by wykonać telefon.

Siedząc w salonie i czekając na niego, Amanda i Andrew słyszeli strzępki rozmowy telefonicznej.

-Tak, do koleżanek... Nie wiem, mamo, dlatego muszę właśnie porozmawiać…. Tak… Na pewno pomyłka… Dobrze, dziękuję Ci.

Śledczy wymienili spojrzenia. Nic nie powiedzieli, ale każde z nich pomyślało to samo. O żadnej pomyłce nie było mowy.

Jason skończył rozmowę z matką, ale chwilę zajęło mu nim dołączył do czekających na niego śledczych. Siedząc w absolutnej ciszy usłyszeli jak wybiera kolejny numer. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Domyślili się, że próbował połączyć się z Molly.

- Pozwoli pan, że zadam kilka pytań dotyczących żony-rozpoczęła delikatnie Amanda.

Jason skinął jedynie głową na potwierdzenie.

- Wspomniał pan wcześniej, że wybrała się do koleżanki, zgadza się? Musimy wiedzieć kiedy rozmawiał pan z Molly po raz ostatni?

Jason zmarszczył czoło usiłując wygrzebać z pamięci chwilę w której widział Molly po raz ostatni.

–To musiało być wczoraj rano gdy wychodziła do pracy. Tak, to na pewno było wczoraj przed jej pracą.

- To dość dawno temu- skomentowała detektyw.- Dzwoniła lub pisała w ciągu dnia?

-Nie, ale to nic nadzwyczajnego. Nie wolno im używać telefonów gdy są na basenie. A po pracy od razu miała iść do Gretchen. Dawno nigdzie nie była z koleżankami.

- Będziemy w takim razie potrzebowali od pana jej danych kontaktowych. Czy Molly mówiła o której wróci?

-Nie miało to być późno. Molly to bardzo troskliwa mama- dodał po chwili. Nie lubi przebywać z dala od Lilli.

-Powiedział pan przed chwilą, że została na noc u koleżanki- przypomniała.

-Tak założyłem, bo nie wróciła do rana- tłumaczył Jason

- I nie zaniepokoiło to pana?

- Nie. Trochę- poprawił się Jason. - Zdziwiło mnie, że nie napisała, że zostanie na noc. To bardzo nie w jej stylu. W zasadzie miałem dzwonić do niej nim przyszliście.

- Dlaczego nie dzwonił pan już wieczorem, gdy nie wracała z imprezy?- dociekała.

Jason siedział przygarbiony i sprawiał wrażenie jakby z każda minutą uchodziło z niego powietrze.

- Szybko wczoraj poszliśmy spać z Lilly – Jason rozpoczął powoli - Dopiero rano zobaczyłem, że Molly jeszcze nie wróciła. W zasadzie miałem właśnie do niej dzwonić gdy przyszliście- nieświadomie powtórzył wcześniejsze słowa i zamilkł.

Przez kilka chwil patrzył za okno w kierunku uginających się pod śniegiem krzewów, po czym niespodziewanie zmienił temat:

- Czy mógłbym zobaczyć żonę? Może to wcale nie jest ona i ta rozmowa jest zbędna? To przecież może być jakaś fatalna pomyłka, prawda?

-Niestety, nic na to nie wskazuje- odparła ściszając instynktownie głos, po czym dodała:

–Cóż, prawie skończyliśmy na dziś. Zadam panu jeszcze tylko jedno pytanie i któryś z naszych policjantów zabierze pana na rozpoznanie. Proszę mi powiedzieć, czy wie pan o kimś kto mógłby źle życzyć Molly? Czy miała jakiś wrogów, może zatargi z kimś z pracy lub sąsiadami?

- Absolutnie nie- wycedził bez chwili namysłu

- Panie Wright, bardzo proszę by zastanowił się pan nad tą odpowiedzią. Nie ma ludzi, którzy bezkonfliktowo idą przez życie- ton głosu Amandy przybrał nieco ostrzejszy ton, jakby zirytowała ją ta bezrefleksyjna odpowiedź mężczyzny.

-Pani Inspektor- zaczął Jason naśladując ją- moja żona miała trudne dzieciństwo.- Po tych słowach nastąpiła pauza jakby zastanawiał się czy chce kontynuować.- Molly została oddana do tutejszego Domu Dziecka gdy miała mniej niż dwa latka. Kilka razy była w rodzinach zastępczych, ale nigdy nie doszło do adopcji. Pierwsi kandydaci nie zostali zakwalifikowani przez system doboru rodziców adopcyjnych. Następni zrezygnowali chwilę przed adopcją. Zdaje się, że mieli wypadek samochodowy w wyniku którego kobieta straciła władzę w nogach. Nie czuli się na siłach podjąć się opieki nad Molly. Potem było już tylko trudniej, bo każdy chciał zaadoptować niemowlaka. Molly przenoszono z jednego domu do drugiego. Po pewnym czasie dla wszystkich było jasne, że dla Molly jest już za późno. Mimo, że jako dorosła osoba założyła własną rodzinę i została mamą, to zawsze towarzyszył jej ten brak rodzicielskiej miłości z wczesnych lat. Dlatego Molly zawsze się starała. Była niezwykle dobrą i uczynną osobą. Wiedziała jakie życie potrafi być podłe. Także z całym przekonaniem twierdzę, że nie mogła mieć żadnych wrogów i nikt kogo kiedykolwiek spotkała nie mógł jej źle życzyć.

Inspektor Amanda spojrzała na Jamesa i mimo, że jej głowa wykonała nieznaczny gest sugerujący, że zgadza się z tym co usłyszała, to w duchu pomyślała to, co zawsze. Nie ma ludzi świętych. Każdy ma wady i coś na sumieniu. I ona dowie się jakie sekrety skrywała Molly.

ROZDZIAŁ IV

 

Garry posłał zatroskane spojrzenie w kierunku Tilly. Nie mógł patrzeć na to co się z nią działo. Anna pogrywała z nimi obojgiem, ale oczywistym było, że to Tilly ma więcej do stracenia i że to ona gorzej znosi zaserwowane im napięcie. To nie było w porządku. Anna jej nie znała. Nie rozumiała, że Tilly była wrażliwą, delikatną kobietą, której kiepsko się ułożyło w życiu.

-Tilly, skarbie- mówił najczulej jak potrafił- nie możesz tak bardzo skupiać się na tej sprawie- przemawiał jakby była dzieckiem – wykończysz się w ten sposób.

- O czym ty mówisz, Garry- westchnęła zniecierpliwiona przykładając jednocześnie dłoń do skroni i przesuwając ją delikatnymi ruchami w kierunku czoła. – Proszę Cię, zrozum, że ja wcale nie chcę poświęcać tej sprawie tyle uwagi. Anna po prostu nie daje mi wyboru.

Z nacisku jaki położyła na słowo „sprawa” Garry wnioskował, że jest bliska wybuchu. W oczach Tilly lśniły łzy.

-Chodzi mi o to, że nie zasłużyłaś sobie na to i że martwię się o twoje zdrowie. Jesteś blada, wystraszona, dłonie ci drżą.

Po tych słowach Garry chwycił dłoń Tilly w swoją i delikatnie pogładził jakby chciał dowieść swojej racji, jednocześnie zapewniając o swoim oddaniu. Gest ten wywołał oczekiwany efekt. Łzy Tilly spływały po policzkach gdy mówiła:

-Jesteś dla mnie taki kochany, taki dobry- uśmiechała się przez łzy – ale obawiam się, że nie masz racji. Myślę, że na wszystko sobie zasłużyłam - pochyliła głowę w dół, a na drewnianą podłogę spadły kolejne łzy.

-Po prostu już nie daję sobie rady- tłumaczyła Tilly- i nie chodzi tylko o Annę. Chciałabym, żeby to wszystko jakoś się ułożyło. Chciałabym, żeby Ted,- zawiesiła głos zastanawiając się co powiedzieć- sama nie wiem co bym od niego chciała. Ciągle myślę, że jedyne co by mnie uszczęśliwiło, to gdybyśmy zostawili wszystko, zabrali Marry-Beth i rozpoczęli wspólne życie gdzieś daleko stąd.

-Tilly, skarbie- przytulił ja do siebie chcąc zapanować nad jej płaczem- powiedz tylko słowo. Wiesz jak za tobą szaleję.

Tilly wysunęła się z jego ramion. Zapewnienie Garrego bynajmniej nie przyniosło oczekiwanego przez niego entuzjazmu.

-Czasem jesteś taki… oderwany od rzeczywistości- westchnęła. Dobrze wiesz, że Ted nie odda mi naszej córki. Jakim zresztą byłby ojcem gdyby to zrobił?

-Ja po prostu nie rozumiem po co oboje upieracie się na tą fikcję. Rozumiem, zaszłaś w ciążę, i mogę zrozumieć, że mimo iż nie łączyła was wielka miłość postanowiliście się pobrać. Ale nie wyszło. Zdarza się. W takich sytuacjach ludzie się rozstają. Czemu wy nie możecie? Moglibyśmy razem zamieszkać- kusił.

- Dla ciebie to jest takie proste, ale nie rozumiesz z czym to się wiąże. Ted mocno splótł nasz wizerunek ,,idealnej’’ rodziny ze swoim biznesem. Promuje rodzinne wakacje, knajpy dla rodzin, imprezy dla dzieci, całą linię odzieży. Jego twarz jest wszędzie i każdy mu wierzy, bo jest ojcem i wie czego pragną rodziny. Gdy wyjdzie, że się rozwiódł inwestorzy wycofają swoje poparcie. Nikt nie będzie chciał aby rozwodnik promował rodzinną sesje zdjęciową w plenerze.

-Skarbie, to tylko praca. Znajdzie inną. Ma przecież tych swoich wszechwładnych znajomych. Nie dadzą mu zginać.

-Oh, Garry. Nie znasz tego świata- powiedziała zbliżając się do niego i wyciągając ręce w kierunku przekrzywionego krawata- kocham w tobie tą ufność w ludzi, w ich lojalność i kręgosłup moralny,- rozplątała węzeł i zaczęła zawiązywać go od nowa- ale uwierz mi, każdy kto kiedykolwiek trafił do tego grona, jest rekinem. Rządzi tam prawo silniejszego, a ludzie szanują cię tylko wówczas gdy stanowisz zagrożenie. I nie ma tam przyjaciół. Przynajmniej nie prawdziwych. Póki pieniądze płyną strumieniem wszyscy są ci oddani. Gdy to się kończy, nie ma sentymentów. Nikt ci nie pomoże. Albo zjadasz innych, albo zostajesz zjedzony.

Garry wciąż trawił jej słowa starając się mimo wszystko znaleźć dla nich rozwiązanie.

-Nawet jeśli masz rację, poświęcisz nasze szczęście na rzecz tego by Ted mógł dalej pławić się w luksusie?- nie mógł pojąć jej dziwnej lojalności w stosunku do biznesów męża.

-Garry, to nie jest kwestia mojego wyboru. Ted nigdy nie zgodzi się na rozwód wiedząc jakie ma to konsekwencje. Jak myślisz, czym mi zagrozi gdy wspomnę, że nie chce ciągnąc już tej farsy na użytek jego kariery?

-Marry-Beth- posmutniał Garry- zagrozi że ja odseparuje od ciebie, żebyś została.

Spojrzał na kobietę, dla której bez wahania poświeciłby wszystko. Zostawiłby agencję, swoją żonę, Emilly, nawet mógłby wrócić do RPA, do swojej rodziny. Choć mieszkał w Trowbridge od dwudziestu lat, wciąż miał obywatelstwo południowej Afryki. Zabrałby Tilly ze sobą. Mogliby przecież razem otworzyć podobny biznes w swoim rodzinnym mieście. Tylko, że Tilly nigdy nie zostawi córki. Nie wyobrażała sobie życia bez Marry-Beth.

Musiał w duchu przyznać, że to rzeczywiście było skomplikowane. A teraz jeszcze pojawiła się realna groźba, że Ted się o wszystkim dowie od Anny. Co ten człowiek mógłby wówczas zrobić?- Garry próbował postawić się w pozycji Teda. – Nie rozstanie się z Tilly- stwierdził przygnębiony tym odkryciem- odetnie ją od agencji i zamknie w domu by mieć pewność, że jego firma nie ucierpi. A Tilly zgodzi się na to by zostać przy córce i z każdym rokiem będzie coraz smutniejsza, cichsza, coraz bardziej depresyjna i płaczliwa. Jeśli starczy jej sił może uwolni się po latach gdy Marry Beth dorośnie. Może tak, a może nie. Niestety to nie będzie już ta sama Tilly, którą on zna. Dziewczyna, która ma możliwość korzystać z wpływów męża, ale woli trzymać się z dala od obłudy wielkiego świata i wybiera zwykła pracę ponad wygodę. Słodka Tilly, która pragnie jedynie być kochaną i nie oczekuje niczego ponad prawdziwą rodzinę. Która gotowa jest poświęcić to marzenie dla dobra jedynej córeczki.

Garry poczuł jak narasta w nim złość na beznadzieję ich położenia. Tilly, tak jak każdy zasługiwała na szczęście, a Anna nie miała prawa dodawać jej kolejnych stresów. Miał ochotę uderzyć pięścią w pierwszy lepszy nadający się do tego obiekt. Kto wie gdzie jest granica wytrzymałości Tilly i co mogłaby sobie zrobić gdyby tą granicę przekroczyła-wystraszyła go sama myśl o tym. Biedna Tilly była taka spięta, podskakiwała przy byle dźwięku.

Musi zrobić porządek z Anną. Ta gówniara nie będzie pociągać za sznurki. W końcu on jest dorosłym mężczyzną, który samodzielnie zbudował tą firmę od podstaw, a ona jedynie zwykłą, prostą, naciągaczką, która niczego jak dotąd nie osiągnęła. Skoro ona pogrywa ostro, on też nie będzie się cackał.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania