Apage, Satanas!

Gdybym usłyszał jeszcze nie tak dawno pytanie – czy jesteś szczęśliwy? – z pewnością i szczerze odpowiedziałbym z pełnym przekonaniem twierdząco. Życie jakie wiodłem układało się tak jak chciałem, wprost modelowo. Dlatego ci, co mnie znali uważali, że jestem szczęściarzem, a ja nawet tego nie zauważałem. Edukacja moja od najmłodszych lat przebiegła bez problemów i stresów, jakie towarzyszą nastolatkom oraz studentom borykającym się z egzaminami. Pierwsza praca już okazała się dobrze płatna i tym czym chciałem się zajmować w dorosłym życiu, i choćby z tej racji miałem udany żywot. Niczego mi nie brakowało, miałem wspaniałych rodziców, zdrowie dopisywało, przyjaciele byli szczerzy i oddani. W takim sielankowym nastroju poznałem idealną kobietę moich marzeń, która zajęła pustą przestrzeń nie tylko szafy i mieszkania. Karen, niczym powiew wiosny, wkradła się do mojego serca. Świat zawirował nabrał aromatów i intensywnych barw. Czy można było pragnąć czegoś więcej? Ależ tak. Zrobić wszystko by taki status zachować na wieki.

Jednak pewnego dnia na dwa tygodnie przed ślubem moja dziewczyna powiedziała.

- Kochanie muszę na tydzień wyjechać służbowo.

- Właśnie teraz przed ważną ceremonią, nie ma kto ciebie zastąpić? – zareagowałem odruchowo.

- Nie martw się, zdążę wrócić na czas. Zostały tylko do załatwienia drobiazgi, resztę uzgodnię przez Internet i telefonicznie, a poza tym już prawie wszystko jest tak jak sobie wymarzyłam – opowiedziała i przystąpiła do pakowania niewielkiej walizki przeznaczonej do podróży lotniczej.

Zaskoczył mnie pośpiech przy pakowaniu rozmnażającego się do kilku walizek bagażu. Jeszcze nie ochłonąłem, kiedy telefonicznie moja narzeczona została powiadomiona o czekającej pod budynkiem taksówce.

- Proszę przyjść do mieszkania numer dziewięć po bagaż – dodała na zakończenie rozmowy.

- Przecież ja mogę znieść – powiedziałem słysząc ostatnie słowa.

- Przestań, firma wszystko opłaciła – odpowiedziała dość głośno przy tym szorstko i dodała – przez zdenerwowanie sytuacją stałam się nieprzyjemna dla ciebie kochanie, a ja bardzo nie lubię mieć takich stanów emocjonalnych i tak się zachowywać.

Usprawiedliwienie przyjąłem bez sprzeciwu i w pełni solidaryzowałem się z moją dziewczyną, w myślach kląłem na jej szefa. Uspokoiłem się dopiero późnym wieczorem gdy powiadomiła mnie, że dotarła na miejsce, gdzieś na jakieś zadupie do agroturystyki, gdzie nie ma zasięgu, a Internet ledwo się zipie i z tego powodu kontakt będziemy mieli utrudniony. Najprawdopodobniej gdyby było bliżej następnego dni pojechałbym do niej chociaż na pół godziny, lecz trzysta kilometrów w jedną stronę stanowiło pokaźną do pokonania odległość.

Przerwę w pracy zawsze wykorzystywałem na lunch i przeważnie w jednakowym czasie przechodziłem na drugą stronę ulicy do rodzinnego lokalu oferującego smaczne, tanie jedzenie. Przez przejście przede mną szła jakaś dziewczyna i wkładając smartfona do tylnej kieszeni obcisłych spodni nie trafiła. Aparat odbił się od mojej nogi i poleciał ślizgiem kilka metrów wprost pod stojący przed pasami samochód. Zareagowałem, podszedłem do auta, nie bacząc na możliwość pobrudzenia spodni od garnituru ukląkłem na asfalcie i podniosłem telefon. Nogawki w okolicach kolan oczyściłem kilkoma ruchami dłoni, lecz na mankiecie koszuli ręki, którą sięgałem pod samochód po smartfona widniała czarna plama oleju. Uszczęśliwiony widokiem nie byłem, ponieważ w takim stanie nie mogłem wrócić do pracy na rozpoczynającą się konferencję z zarządem firmy, której miałem przedstawić autorski projekt. Koniecznie musiałem kupić jak najszybciej nową koszulę i się przebrać. Tylko był jeden problem w najbliższej okolicy nie było sklepu z odzieżą męską. Zanim obmyśliłem plan nabycia potrzebnej mi rzeczy, przed sobą ujrzałem dziewczynę z wyciągniętą ręką

- Smartfon jest mój – powiedziała.

- Proszę – odpowiedziałem i podałem jej aparat.

Minąłem ją z prawej strony i szedłem dalej.

- Poczekaj! – zawołała za moimi plecami.

Odwróciłem się twarzą w jej stronę. Stanąłem bez ruchu i czekałem bez słowa.

- Chciałam podziękować – usłyszałem.

- Nie ma za co – odparłem i powoli odchodziłem w swoją stronę.

Słowa - Zaczekaj jestem tobie coś winna – przygwoździły mnie do chodnika.

- Nic mi nie jesteś winna, podziękowanie jest wystarczającą nagrodą.

- A to – powiedziała, gdy przytrzymała swoją dłonią, moją rękę z ubrudzonym z kąpiącego silnika olejem mankietem koszuli.

- To, to zwykły przypadek – odparłem.

- Poradzisz sobie z usunięciem tego zabrudzenia, albo z wymianą koszuli przed powrotem do pracy.

- Postaram się, lecz jeszcze nie winem jak.

Ona jakby w naturalny dla siebie sposób przejęła inicjatywę.

- Zanim zjesz lunch, koszula na ciebie będzie czekać.

Swoją lewą dłonią złapała mnie pod ramię i skierowała do baru, do którego zmierzałem. Prawą ręką w tym czasie wybierała numer i nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi zamawiała w korporacji taksówkarskiej zakupienie i dostarczenie po odprasowaniu w pralni białej koszuli o idealnej numeracji pasującej na mnie. Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś tak zaradnego i zorganizowanego jak ona. Dlatego zacząłem ją porównywać z jedyną osobą jaką kiedykolwiek widziałem, która tak postępowała. Niestety w niczym nie przypominała aktorki z filmu „Diabeł ubiera się u Prady”, w zmian była łudząco podobna do mojej narzeczonej. Nawet miała na sobie bardzo podobną sukienkę, którą dwa dni wcześniej kupiłem Karen, ponieważ wyglądała w niej idealnie. Nieznajoma bardzo mi się podobała fizycznie, a po wejściu do lokalu i złożeniu zamówienia okazało się, że gust kulinarny mamy identyczny. Jeszcze imię jej Carmen brzmiało swojsko. Niezwykle łatwo nawiązaliśmy interesującą rozmowę na tematy zazwyczaj nie interesujące kobiet, a jedynie mężczyzn. Zanim posiłek dobiegł końca taksówkarz dostarczył koszulę i w toalecie się przebrałem. W tym czasie nowa nieznajoma uregulowała wszystkie moje należności i z braku czasu na rozliczenie, umówiliśmy się na wieczór. Podczas narady z zarządem i później jej silna, ciepła osobowość mi towarzyszyła. Wieczorem zwróciłem zaciągnięty dług i z tej okazji poszliśmy do restauracji na kolację. Carmen mnie fascynowała, lecz dopiero na drugi dzień nieświadomie zacząłem ją przyrównywać do mojej narzeczonej. Pomimo targających mną uczuć i zasad moralnych, nie byłem w stanie opierać się jej urokowi. Działała na mnie jak magnes odgadując w pół słowa wszystkie moje myśli, pragnienia i udzielając dobrych rad, jak powinienem postępować w kontaktach z innymi, z którymi zawsze miałem problemy. Trzeciego wieczoru przy wspólnej kolacji postanowiłem uporządkować własne życie i szczerze porozmawiać o uczuciu jakie we mnie sobą wznieciła. Z wielkim trudem i chaotycznie zacząłem niewygodny i krępujący dla mnie temat, lecz wyjątkowo ważny. Jednocześnie miałem świadomość podejmowania decyzji krzywdzącej kogoś z naszej trójki. Jednak nie mogłem i nie chciałem pozostawić spraw nieuporządkowanych, w ten sposób jeszcze bardziej ranić. Przykro mi było z tego powodu i jedynie co mogłem to postępować uczciwie. Nagle i niespodziewanie w lokalu pojawiła się Karen. Widząc ją nie pamiętałem, kiedy miała wrócić i czy jest już ten dzień. Miałem okazję do wyjaśnienia zaistniałej sytuacji, tylko nie dane mi było. Mój monolog dość brutalnie przerwała narzeczona mówiąc.

- To był test na wierność.

Dłuższą chwilę trwało zanim dotarło do mnie znaczenie tych słów i byłem w stanie uporządkować w miarę myśli, żeby zadać pytanie.

- Jaki test?

- Nie słyszałeś nigdy o rynku „testerów miłości”?

- Nie!

Gdy obie panie wymieniły między sobą spojrzenia narzeczona zaczęła mi wyjaśniać.

- Chciałam się przekonać czy jesteś mi wierny i w tym celu zgłosiłam się do firmy „testerskiej” i wynajęłam Ritę. Dałam jej dobre rady jak powinna postępować, żeby ciebie skłonić, byś chciał z nią iść do łóżka.

Dalej nie byłem w stanie dokładnie słuchać, co do mnie mówi przyszła żona. Jedynie wzrok skupiłem na Carmen i zastanawiałem się czy była to jedynie gra aktorska oraz jaka ona jest naprawdę. Zaledwie kilka minut trwało zanim mój świat runął. Serce krwawiło, w głowie od nadmiaru myśli huczało. Łzy wypływały z oczu i płynęły po policzkach, a ja siedziałem nie mogąc się ruszyć. Dopiero kiedy byłem pewny, że ustoję na nogach wstałem, rzuciłem pieniądze na stół za posiłek ze sporym napiwkiem. Tego wieczoru podążyłem przed siebie ścieżką bez życzliwości i współczucia, na której ten co się przewróci, niech leży.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • betti 12.07.2019
    Nie ma nic gorszego niż sprawdzanie, o ile lepsza jest błoga nieświadomość, czy choćby iluzja, że ''mój świat'' jest piękny''

    Fajny tekst.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania