Apokalipsa

Na spragnionej deszczu, wyjałowionej ziemi leżał owczarek niemiecki. Na próżno było szukać w jego oczach życia, a jednak dało się zauważyć przeogromny strach. Jego rozpłatany brzuch i wywleczone na zewnątrz wnętrzności, stanowiły przerażający widok. Wokół niego kotłowała się gromada białych królików, walczących o każdy kęs padliny przyprawionej słodkim smakiem krwi. Kicały wokół psa, co chwila cichutko prychając. Czy to były radosne odgłosy, czy też próba odstraszenia pobratymców, tego nie dostrzegało nawet wytrawne oko myśliwego. Jedno było pewne – ich białe futerka, wciąż były mięciutkie i delikatne, co skrzętnie wykorzystywali kuśnierze, dzięki czemu prawdziwe damy, mogły pochwalić się ciepłym szalem, lub też klasyczną, włochatą torebką.

 

Sceneria nie sprzyjała jednak kobietom seksownie kręcącym pupami, a myśliwi z powodu braków sprzętowych jedynie przemykali, modląc się, by krwiożercze króliczki nie dostrzegły ich kocich ruchów. To nie był przyjazny świat, a wciąż przypiekające słońce minimalizowało szanse przeżycia. Próżno też było w tym apokaliptycznym świecie szukać elektrośmieci, a jednak gdzieniegdzie można było je znaleźć, co jednak wiązało się z podejmowaniem często zbyt dużego ryzyka. Jednak to właśnie pozostałości dawnej wysoko rozwiniętej polskiej cywilizacji, były niezbędne do skonstruowania sprzętu służącego do polowania na pocieszne zwierzątka. I mimo że była to jedynie gra, to najlepsi z najlepszych mieli szansę na wygraną w postaci prawdziwych miniaturowych królików koloru białego.

 

Denis Retman twórca i producent gry siedział na starej, zdezelowanej kanapie pamiętającej jeszcze czasy wczesnego Gierka i mętnym wzrokiem patrzył w bliżej nieokreślony punkt. Już nie miał siły na dalszy rozwój gry, w którą zainwestował cały majątek i serce – przede wszystkim to drugie. Jednak to hipoteka na nieruchomości ciążyła bardziej niż cokolwiek innego. Ponaglenia z banku leżące na blacie stołu, nie pozwalały zapomnieć o długu, który miał być przecież trampoliną do bogactwa, a stał się przysłowiowym gwoździem do trumny. Jego kondycja fizyczna także nie pomagała, co zresztą było charakterystyczne dla informatyków, a więc niedająca się ukryć nadwaga i spartolony wzrok ratowany przez okulary (z marketu niestety, te okulary oczywiście).

 

Kolejny, nie mniejszy problem stanowiły króliki znajdujące się na jego farmie. Tysiące białych, miniaturowych żyjątek rozmnażało się wykładniczo, a pojedynczy gracze, którym słusznie należała się nagroda, odbierali jedynie ich znikomą ilość. To zaś równie mocno ciążyło finansom Denisa, jak odsetki od kredytów. Mimo narastających problemów finansowych odrzucił jedyną rozsądną propozycję od niejakiego Teda Mendesa. Proponował on za jednego królika nieco ponad sześć złotych, jednak to nie cena, a przeznaczenie zwierząt spowodowało, że Denis wiele się nie zastanawiając, odrzucił ofertę. Nie mógł pozwolić, by jego mali podopieczni zostali przerobieni na parówki i stali się częścią kobiecej garderoby. Nie był ani wegetarianinem, ani szowinistą, jednak oferta wydawała mu się nieetyczna, a przecież tyle mówi się o etyce w biznesie.

 

Natarczywy dzwonek telefonu nie dawał spokoju, on jednak go ignorował, obawiając się rozmowy z pracownikiem banku. Jeszcze niecały rok temu oczekiwał na telefon o numerze kierunkowym: „86”, stracił jednak nadzieję na kontakt z Chińczykami. Nawet oni nie chcieli rozbić z nim biznesu, a przecież kupowali wszystko – takie przynajmniej miał informacje.

I nagle, nieoczekiwanie pojawiła się myśl, idea, a na twarzy Denisa zagościł uśmiech, szalony i psychopatyczny, ale jednak. Pośpiesznie wstał z kanapy i usiadł przy biurku z włączonym na stałe komputerem. Ten jednak nie dawał znaku (życia). Jak się okazało, winowajcą był zakład energetyczny, który zniecierpliwiony opieszałością w płatnościach, odłączył prąd. Gdyby był wampirem, to odcięcie prądu przyrównałby do paskudnego zapachu czosnku, tylko co miał powiedzieć, gdy wyjrzał przez okno? Że ktoś mu wbił osikowy kołek w serce?

 

Wszędzie wokół plątały się wygłodniałe, białe króliczki, które korzystając z awarii zabezpieczeń, uwolniły się, pokonując ostatnią przeszkodę w niekontrolowanym wzroście ich populacji. Czy właśnie w ten sposób zaczęła się apokalipsa i czy uda się ludziom powstrzymać szybko rosnącą populację królików, tak jak to miało miejsce w Australii*?

 

*Dwadzieścia cztery króliki zostały sprowadzone w 1859 z Anglii do Australii. Sytuacja szybko jednak wymknęła się spod kontroli, a populacja królików wzrosła z czasem do około dziesięciu miliardów. Wyjadanie przez nie roślinności doprowadziło do erozji gleby na dużą skalę. Aby zahamować ich rozprzestrzenianie się, Australijczycy postawili w 1907 r. gigantyczny płot, liczący ponad trzy tysiące dwieście kilometrów. Od 1950 r. zaczęto zarażać króliki wirusami. Póki co, człowiek wygrywa.

Średnia ocena: 4.2  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Pobóg Welebor ponad rok temu
    Krwiożercze króliki? Fajne, dobre na scenariusz horroru ?
    Pozdrawiam ?
  • Józef Kemilk ponad rok temu
    Dzięki, czerwone oczy białych królików są straszne ?
  • Marek Adam Grabowski ponad rok temu
    Dobrze napisane i ciekawe, mimo pewnej infantylności finału, opowiadanie. Nie wiem tylko czemu nadajesz Polakom obcojęzyczne nazwy? Pozdrawiam 5
  • Józef Kemilk ponad rok temu
    To w ramach programu "Różnorodność". A tak w ogóle, to czemu Polakom? Informatyk to Anglik zafascynowany Polską kulturą (kanapa?) i technologią.
    Pozdrawiam ?
  • Marek Adam Grabowski ponad rok temu
    Józef Kemilk Spoko, źle zrozumiałem.
  • Józef Kemilk ponad rok temu
    Marek Adam Grabowski Tak pisałem, po prostu tak mi wyszło. Groteska ma swoje (nie) zasady?
  • Dekaos Dondi ponad rok temu
    Józefie Kemilk↔Dobrze się czytało. Fajny pomysł. Można zaryzykować pewne... analogie, które pozostawiam w sferach domysłu, którego nie dopowiem.O!?:)↔Pozdrawiam?:)
  • Józef Kemilk ponad rok temu
    Dzięki za koment. Coś tam w środku zawsze jest?
    Pozdr

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania