Ateny - cywilizowany chaos

Wstęp

Do Aten wybrałem się tak trochę przypadkiem. Miałem jechać dalej, na Bliski Wschód. Jednak albo trochę z lenistwa, czy może przez fakt, że co nieco stchórzyłem, postanowiłem kupić bilet jedynie do stacji przesiadkowej na drodze do Bejrutu. Lubię duże miasta. Zwiedziłem już prawie wszystkie stolice europejskie i wstyd mi, że nie postawiłem jeszcze nogi w stolicy Grecji. Jeśli mnie życie nie udupi to wyruszę do Afrykoazji ale, zanim to nastąpi warto znać swój kontynent.

 

To, co jest fajne w naszej ukochanej Europie to fakt, że na stosunkowo niewielkim terenie można doświadczyć tylu różnych wrażeń. Kraje europejskie mocno różnią się od siebie. Nie doświadczymy tu post-kolonialnej monotonii Ameryki Łacińskiej czy mniej lub bardziej tego samego rozpierdzielu jaki ma miejsce w Afryce. Jeśli chodzi o południową Europe i tamtejszą mentalność to byłem już w Rzymie oraz w kilku miejscach w Hiszpanii, ale długo zwlekałem z Atenami. Trochę pod wpływem artykułów na Wikitravel, które demonizowały grecką metropolie. Zamiast jednak żyć w iluzji do końca życia, postanowiłem osobiście się przekonać jak naprawdę tam jest – czy, aż tak źle, a może inaczej niż piszą.

 

Spędziłem w Atenach 8 dni. Poznałem to miasto z tej oczywistej, typowo turystycznej strony, ale zwiedziłem też miejsca nie opisywane w przewodnikach jak na przykład opustoszały port lotniczy. Przekonałem się jacy są Grecy, odkryłem jasne i ciemne strony tego miasta. Czy warto tam się wybrać, co zobaczyć, jak najmniej wydać, na co trzeba uważać i co dobrego zjeść? O tym wszystkim dowiecie się z mojej relacji.

 

Z Warszawy do Aten

Marzec 2019 roku. W Warszawie jeszcze zimno. Ja chcę Słońca i ciepła. Jak wiosna nie chce do ciebie przyjść to trzeba ją samemu znaleźć. Do Aten lecę liniami Aegan, które są czymś pomiędzy tanimi przewoźnikami jak Wizzair czy Raynair, a tymi drogimi, najczęściej państwowymi operatorami. Lecę z Okęcia, czyli jak to się bardziej współcześnie mówi z Lotniska Chopina. Na pokładzie samolotu dostaję darmowy mini-obiad: na ciepło makaron z mięsem, do tego bułkę z masłem i serkiem topionym, jakaś żurawinowa słodycz. Do tego można wybrać napoje – ciepłe, zimne, a nawet alkohole. A lot trwa około 2 godzin.

 

Ląduję w Atenach po 21wszej na nowym porcie lotniczym, który jest położony dość daleko za miastem. Wahałem się jak dojechać do stolicy czy metrem czy autobusem. Hotel, w którym będę mieszkać położony jest 300 m od metra, a od autobusu trzeba iść z walizką, aż 2 km. Jest już późny wieczór, więc może być różnie jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Metro, a właściwie jego kolejowe przedłużenie kosztuje, aż 10 euro. I nie można tego wliczyć w cenę biletu miejskiego, kilkudniowego. Ostatecznie postanawiam zaryzykować i jadę przegubowym X95, którego można ‘złapać’ spod samego wyjścia z lotniska. Łatwo go znaleźć, tylko trzeba uważać i nie wsiąść do złego ‘iksa’, bo są jeszcze co najmniej dwa, w tym jeden jadący do Pireusu.

 

Tuż obok znajduje się budka z biletami. Bilet w jedną stronę kosztuje 6 euro. Jest to taki dziwny ni papierek ni karta zbliżeniowa. Kasuje się go po wejściu do pojazdu poprzez zbliżenie do czytnika. I lepiej nie kombinować, że, a nuż się uda za darmo, bo chwilę po wejściu pojawił się kanar. Jednak nie był wredny jak to ma czasem miejsce w Polsce. Jakaś paniusia w średnim już wieku miała bilecik schowany w kopercie. Pewno dostała od kochanka za usługi seksualne albo za swoją łaskawą obecność podczas wizyty w drogim teatrze czy restauracji. Była na tyle głupia (i nie poinstruowana przez kochanka-sponsora), że nie wyjęła go z tej koperty i nie zbliżyła do czytnika. Mimo tego, kontroler nie chciał jej udupić, tylko sam aktywował bilet. Już na samym początku wyrabiam sobie dobre wrażenie o Grekach. Na zakrętach obca Greczynka trzyma mi walizkę, żeby się nie wywróciła. Myślę, że to będzie fajnie spędzony czas.

 

Idąc przez miasto wieczorową porą

Autobus X95 ma pętle w samym sercu miasta, na Placu Konstytucji, czyli Syntagma. Stąd mam 2 km do mojego hotelu. Nie ma sensu o północy próbować łapać metra czy orientować się w jakichś nocnych autobusach. Czytając różne relacje spodziewałem się tu patologii, jakichś podejrzanych typów na każdym rogu, żebrzących dzieci, nie wiadomo czego. O dziwo jest bardzo normalnie. Natykam się wyłącznie na zwyczajnych ludzi, turystów. Mijam też jakąś wycieczkę nastolatków. Że o tej porze oni nie śpią?

 

Po drodze mijam greckie ministerstwo, które na swoim ogrodzeniu ma inskrypcję swastyk. No wiadomo, indyjski symbol. Ale jednak po 45tym, ciągle nie mogę się nadziwić, że to się uchowało. I nie tylko tutaj, ale na przykład też w Amsterdamie, że nie wspomnę o hinduskich biznesach w londyńskim Southall.

 

Hotel Apollo

Zatrzymałem się w hotelu ‘Apollo’. Na tyle dobrym, że można wygodnie spędzić w nim te parę dni. Standard średni, zdarza się, że spłuczka nie działa, internet jest mocno przeciętny. Śniadanie obowiązkowe, choć ja nie lubię śniadań. Ale trudno, dają darmo, trzeba jeść. Jak to mówił Major Wojciech S. (bo RODO): ‘aby żyć trzeba jeść, aby jeść trzeba żyć’. Potem człowiek będzie głodny na mieście i będzie zmuszony płacić olbrzymie pieniądze w jakiś lokalikach.

 

Pieszo na Akropol

Pierwszy dzień poświęcam na eksploracje najbliższej okolicy, więc nie kupuje biletu na komunikację miejską. Idąc można zobaczyć więcej niż jadąc jak szczur pod ziemią. Przede wszystkim moim głównym celem na dziś jest zobaczenie ‘ateńskiej wieży Eiffla’ jakim jest oczywiście Akropol. Zimno jest, a przecież nie przyjechałem tu żeby marznąć, tylko mieć Słoneczko dzień w dzień jak w jakimś wakacyjnym, wyidealizowanym filmiku. Mimo tego, to bardzo się ciesze, że tu jestem, wyrwałem się z Londynu i pracy przy tych durnych meczach piłkarskich. Idę pieszo w stronę Akropolu przez Omonie, a potem ulicą Athinas, koło hal bazarowych, do placu Monastiraki. Grecja to taki wstęp do świata orientu, Bliskiego Wschodu. Tyle, że z dominującą i łagodzącą (póki co) to wszystko kulturą chrześcijańską. Widać to po kilku zjawiskach, które zaobserwowałem po drodze.

 

Gołębie. W Wiedniu wszędzie wiszą plakaty, w których gołębie przyrównywane są do szczurów, zakazane jest ich dokarmianie a doradzana eksterminacja. Tu natomiast, niczym w Turcji i innych tego rodzaju krajach ptaki te występują w olbrzymich stadach. Nikt nic z nimi nie robi. Nawet można spotkać ludzi, którzy je dokarmiają. I policja czy straż miejska nie kara ich za to.

 

Jeśli chodzi o ruch uliczny to samochody w miarę respektują sygnalizację świetlną. Ale nie zawsze. Trzeba bardziej uważać niż na zimnej północy. Poza tym parkują na pasach w samym centrum miasta, przy wyjeździe z ulic. Nikt na to nie zwraca uwagi. A co do pieszych, również panuje większa swoboda. Wchodzi się na jezdnie, w którym miejscu chcesz. Wrzucasz wsteczny i idziesz, pomiędzy ruchem ulicznym.

 

Na chodnikach arterii prowadzącej na Akropol co chwila można się natknąć na sklepy z umywalkami, armaturą kanalizacyjną. Dziw, że jest aż takie zapotrzebowanie na tego rodzaju produkty. Grecy to jakiś naród hydraulików.

 

Akropol – przyjazny studentom

Żeby wejść na ten słynny starożytny obiekt, pod którym wszyscy odwiedzający Ateny mają zdjęcia trzeba się wspiąć na wzgórze. U jego stóp znajduje się plac Monastiraki, który jest punktem startowym do Plaki, czyli Starego Miasta (o którym później). Ruch jest tu duży, mnóstwo sprzedawców pamiątek, ludzi, no i cyganki, na które trzeba uważać, bo wciskają ludziom w ręce róże, za które oczywiście musisz słono zapłacić.

 

Im bardziej wychodzi się z głośnego centrum, im bardziej pod górę, to okolica robi się bardziej przedmiejska, willowa nawet. Widać też wszędzie bardzo dużo bezdomnych kotów, których nikt nie przepędza, nie tępi. I w sumie są one taką dodatkową atrakcją turystyczną. Umilają wspinaczkę.

 

Tuż przed Akropolem znajduje się mniejszy, skalisty pagórek znany jako Areopag. Tu właśnie zbierała się rada starszych, najwyższy organ polityczny i sądowniczy. Ciepło było, więc sobie siedzieli na powietrzu i debatowali. Tyle, że niewygodnie jest po tym chodzić. Ale najważniejsze, że wstęp darmowy. Im idę wyżej pod górę, tym zimniej. Pogoda w pierwsze dwa dni mojego pobytu była nie za ciekawa. Widoki jednak rekompensują te niedogodności.

 

Docieram do mocno strzeżonego i płatnego aż 10 euro wzgórza akropolskiego. Na szczęście mając przy sobie jakąkolwiek kartę studencką można tu wejść…za darmo. Tak więc, drodzy czytelnicy, jeśli jesteście studentami nawet uniwersytetu trzeciego wieku to miejcie tego dowód przy sobie. Oszczędzicie olbrzymie pieniądze. Ciężko jest przeleźć przez płot albo na przykład wejść wyjściem. Jedna para niedaleko mnie próbowała i ochroniarz bardzo szybko im to uniemożliwił.

 

Czym jest ‘akropol’? Jest to określenie dla zespołu pałacowo-religijnego, czasem też pełniącego funkcje cytadeli, który to budowano na wzgórzu. I rzeczywiście. Są tu świątynie bogiń greckich, z których najbardziej imponujący jest Partenon dedykowany Atenie, bogini mądrości. Tak w ogóle bogini ta występuje tu w różnych wersjach. Partenon jest dedykowany jej jako dziewicy, inna świątynia znów określa ją jako Nike, czyli zwyciężczynie.

 

Ze wzgórza, można podziwiać widoki miasta, ale też zobaczyć m.in. dwa piękne, starożytne teatry: Teatr Dionizosa oraz nowszy od niego Odeon Heroda Attyka – największy tego typu obiekt w starożytnym świecie. Do dzisiaj w Odeonie odbywają się koncerty. Poza dniami występów miejsce to jest jednak niedostępne dla ludzi.

 

Anafiotika – taka niby medina

Będąc w okolicach Akropolu warto wybrać się do ukrytej perły jaką jest Anafiotika, czyli coś co wygląda trochę jak grecka wieś w samym środku miasta a troche jak arabska medina. Białe, rozlewające się domy, wąskie uliczki, czasem tak bardzo, że ledwo można się przecisnąć, kręte schody. Osiedle to zostało zbudowane przez i dla robotników budujących pałac króla Ottona I. Pozwolono im tu mieszkać, pod warunkiem, że ukończą budowę swoich domów w ciagu jednej nocy.

 

Idąc w to miejsce zatrzymałem się koło bardzo fotogenicznego wejścia do tej ‘miasto-wsi’. Wymalowane jest ono malunkami, muralami, lepszymi i gorszymi. Znajdują się tu także opuszczone domy dodatkowo dodające klimatu tej okolicy.

 

Plaka czyli Stare Miasto

Pod wzgórzem akropolskim mieści się tak zwane stare miasto. Nie znajdziemy tu jednak jakiegoś miasta z czasów antycznych. Przeważają tu kamienice z 18-19 tego wieku, które zostały zbudowane na gruzach antycznej Agory. Dobrze jest tu się przespacerować, kupić pamiątki. Ja kupiłem sobie tu bardzo ładne koszulki u Greczynki, która nawet co nieco mówiła po polsku. Pomiędzy nowszymi budynkami co krok przebijają się antyczne budowle, prowadzone są wykopaliska w celu ich odnalezienia i zbadania. Wieczorny spacer umila bezpłatny koncert ulicznych greckich muzyków, których jeśli się chce można oczywiście wspomóc finansowo.

 

Mam swoją taką specyficzną tradycję, że zawsze będąc w nowym mieście odwiedzam lokalną ‘Hard Rock Cafe’. Siedziba ateńska mieści się właśnie w Place. Z pamiątek muzycznych ma tu nic wystawionego w temacie moich idoli. Jeśli ktoś chce zjeść drogie i tłuste, amerykańskie żarcie pod gaciami Shakiry to można wpaść.

 

Syntagma i zmiana warty

Syntagma, czyli Plac Konstytucji – miejsce, w którym znajduje się parlament, a niedaleko niego są siedziby premiera i innych instytucji sterującym krajem. Pod siedzibą parlamentu ma miejsce ceremonia zmiany warty z udziałem wartowników w historycznych strojach. Widziałem już takie pokazy w różnych krajach, ale ten grecki jest naprawdę oryginalny. Z całym szacunkiem, ale jeszcze nigdy nie widziałem takiej błazenady. Zmiana warty wygląda trochę jak ten skecz Monty Pythona pod tytułem ‘Ministerstwo Głupich Kroków’.

 

Zawsze jest tu sporo turystów, głównie skośnych więc mało kumatych. Żeby nikt nie zakłócał uroczystości, która odbywa się co godzinę, żołnierzy w strojach paradnych nadzoruje dowódca we współczesnym mundurze polowym. Pilnuje, żeby ludzie nie podłazili zbyt blisko, a także ‘ustawiają’ wartowników, pilnują ich prezencji i właściwej postury.

 

Na placu konstytucji znajduje się też ważna stacja metra, na której terenie (i nie tylko na niej) można zobaczyć mini-wystawę antycznych wazonów, wykopalisk i innych takich. A dla kobiet zaraz obok znajdują się targi biżuterii, perfum tzw. ‘Women’s Expo’. Raz gdy tu wysiadałem przeżyłem bardzo sprawną ewakuacje wszystkich obecnych na stacji. No coż. Problemy krajów 3ciego świata powoli przenikają i do tu.

 

Uważnie rozglądający się znajdą tu też wyciskarkę soku ze świeżych pomarańczy. Kubek takiego pysznego soku kosztuje zaledwie 1 euro.

 

Park Narodowy, mini zoo i ogród botaniczny

Zaraz obok znajduje się ogród, park narodowy, który prawie, że zignorowałem. Wejście do niego zdobią imponującej wielkości palmy, a potem jest równie ciekawie. Naprawdę warto tu przyjść. Ukryte są tu pozostałości antyczne, rożne budowle mniej lub bardziej historyczne. Ale przede wszystkim znajduje się tu darmowy ogród botaniczny, mini zoo z ptactwem, królikami i przeskakującymi nad nimi kozicami oraz baranem.

 

Równie widowiskowy jak zmiana warty pod parlamentem jest czas karmienia ptactwa i zwierzyny kopytnej. W tym parku występują na dziko nawet zielone papużki. Karmiciel nabija im na sztyce od ogrodzenia kawałki bułki, a małe zielone spryciarze zjadają je nawet wisząc do góry nogami. Gołębie, które też dostają obiad nie są tak zwinne, więc jedzą z podłogi.

 

Niedaleko tego wszystkiego znajduje się mały staw, w którym jest mnóstwo małych żółwi. Żółwie i to niektóre bardzo duże również chodzą ‘na dziko’ po parku. Prawie że Galapagos.

 

Muzeum Wojny

Od czasu gdy znalazłem po moim Dziadku książkę ‘Okupacja hitlerowska w Polsce’ moim hobby jest historia, a przede wszystkim okres związany z Drugą Wojną Światową. Tak więc nie mogłem ominąć muzeum historii greckiej wojskowości, czyli War Museum. Bilet normalny kosztuje 4 euro, ale studenci wchodzą za darmo. Czyli jako student, mając kartę studencka na wizycie w Akropolu i w tym właśnie muzeum można oszczędzić, aż 14 euro. Ile jedzenia można za to kupić i przeżyć bez katorgi jakiejś bezsensownej pracy?! Kasjer muzealny zachował się ‘fair’ wobec mnie, bo gdy spytałem ile za wstęp jako student, to powiedział coś w rodzaju ‘three’. Już chciałem mu płacić, ale ten mnie poprawił, że ‘free’ jest.

 

Przed budynkiem muzeum można znaleźć sporą kolekcję armat, helikopterów, samolotów, różnorakiego sprzętu wojskowego, a wewnątrz są dwa piętra wystaw. Nawet za 4 euro jest tu mnóstwo do zobaczenia dla kogoś, kto się interesuje tematyką. Dobrze byłoby unowocześnić trochę sposób pokazywania tego wszystkiego, coś tak jak to jest zrobione w Muzeum II Wojny (1939) w Gdańsku.

 

Historia wojen greckich to okres starożytny, ale najwięcej miejsca poświęcono tu na zmagania Greków z Turkami. Starożytna Grecja zaczęła podupadać za czasów Rzymian i dlatego została przez nich zajęta. Później Cesarstwo Rzymskie podzieliło się na zachodnie i wschodnie. Grecja została w części wschodniej. Zachodnia cześć upadła w 476 roku n. e. Wschodni ‘Rzym’ trwał, aż do 1453, gdy Turcy podbili Konstantynopol, dzisiejszy Stambuł. I wtedy Grecja weszła w skład Imperium Osmańskiego. Grecy zrobili, aż 15 powstań gdy w końcu po wojnie 1821-1830 wywalczyli sobie niepodległość.

 

W muzeum jest cały sektor poświęcony sprawie Cypru, którego sytuacja do dzisiaj jest nierozstrzygnięta. Turcy w czasie ostatniego powstania greckiego utrzymali kontrolę nad tą wyspą. Żeby zastraszyć Greków i zdławić opór powiesili duchownych kościoła prawosławnego (ortodoksyjnego) w tym arcybiskupa Cypriana, na którego temat jest całkiem sporo tu pokazane. Między innymi można zobaczyć obraz w stylu Matejki pokazujący jego egzekucję. Od 1878 wyspa była pod kontrolą Brytyjczyków. Współcześnie podzielono Cypr na część grecką i turecką. W muzeum jest sporo pokazane na ten temat m.in. dużo zdjęć pokazujących okres aneksji Cypru Północnego przez Turcje w 1974 roku.

 

W Muzeum Wojny jest też sporo na temat Drugiej Światowej. Można zobaczyć piękne flagi ze swastyką, różne rodzaje broni, karykatury głównie Mussoliniego. A propos. Grecja miała swój ‘zabawny’ epizod związany z tym okresem. Armia włoska najechała Grecje w 1940 roku licząc na łatwy łup. Zrobili to jednak tak nieudolnie, że najechani Grecy nie tylko wyparli ich ze swojego terytorium, ale też zabrali Włochom południową część podbitej przez nich rok wcześniej Albanii. Mussolini musiał prosić Niemców o pomoc i dopiero Wehrmacht pokonał Grecje.

 

No i jest tu też polski ślad. Prawie, że przy samym wejściu na ekspozycję znajduje się pomnik Jerzego Iwanowa-Szajnowicza, Polaka, który walczył z Niemcami o wolną Grecje i za to został przez nich rozstrzelany w 1943 roku. Pomnik ten jest repliką rzeźby, która znajduje się w Salonikach.

 

Bardzo byłem zaskoczony faktem, że nie mogłem tu znaleźć niczego związanego z okresem tzw. ‘dyktatury pułkowników’. Wiadomo nie jest to jakiś chwalebny czas w historii Grecji, ale takie muzeum powinno być jak to Niemcy nazywają ‘centrum dokumentacji’ całej historii – tej dobrej i złej. Wypytywałem pracowników muzeum na ten temat i nawet oni nie za bardzo wiedzieli czy coś w ogóle mają wystawione na ten temat?

 

Imponujące Wzgórze Lycabettus

Niedaleko Muzeum Wojny znajduje się druga ważna atrakcja Aten jakim jest Wzgórze Lycabettus. O wiele wyższe od Akropolu. Na jego szczycie znajduje się mały kościołek prawosławny, no i mamy piękny widok na miasto. Nie warto płacić za kolejkę, która wjeżdża na górę. Trasa jest całkiem krótka i niespecjalnie wymagająca. Wlazłem na sam szczyt tak mniej więcej w 10 minut. Wjeżdżają tu nawet niepełnosprawni na wózkach. Miły widok człowieka, który robi sobie zdjęcie siedząc na murku, a poza kadrem wózek. Jak się chce to wszystko można.

 

Stadiony dawne i dzisiejsze

Nie lubię piłki nożnej, ale również z racji mojej pracy jako steward na stadionach interesuję się stadionami. W Atenach odwiedziłem 3 tego rodzaje obiekty. Stadion Olympiakos niedaleko Pireusu, wykupiony tak jak londyński Arsenal przez Dubajczykow, Panathenaikos, dawny Olimpijski na drugim końcu linii metra M1 jadącej z Pireusu do Kifisa oraz Panathenaic – historyczny obiekt w całości zbudowany z marmuru.

 

Na stadion drużyny Panathenaikos wybrałem się pod wieczór. I miałem, że tak powiem, podwójne szczęście. Po pierwsze akurat trafiła mi się ‘magic hour’ i wyszły mi piękne zdjęcia. Okolice stadionu nawet za dnia są widowiskowe – jakieś łuki, odlotowa, surrealistyczna architektura. A gdy Słońce zachodzi to wygląda to jak jakieś pocztówki z Iranu.

 

Drugi ‘fart’ to ateńskie derby. Akurat gdy tam dotarłem miał ludzie schodzili się na mecz Panathenaikos vs. Olympiakos. Coś jak w Warszawie mecz Legii z Polonią. Więc atmosfera była gorąca. Gdy docierałem do stadionu pokryty był dymem, jakieś strzały jak z armat. Myślę, pewnie jakieś efekty specjalne. Dwa kluby ateńskie świętują wielki dzień w przyjacielskiej atmosferze. Jak się później dowiedziałem z internetów to nie za bardzo było tak jak myślałem.

 

Mecz został przerwany z powodu zamieszek, policja użyła gazu łzawiącego. Nie planowałem wchodzić na stadion czy oglądać mecz. I w sumie dobrze, bo mogłoby to się dla mnie skończyć nieciekawie. Siły porządkowe były mocno poddenerwowane, bo nawet ja zostałem na chwile zatrzymany gdy robiłem zdjęcia z oddali. Policjant spytał mnie o ID. Atmosfera jednak szybko stała się przyjazna gdy powiedziałem mu, że jestem Polakiem. Pogadaliśmy o tym i owym. Pochwalił mi się, że ma polską żonę że Szczecina. Prawie na piwo się umówiliśmy. Ot taki dzień.

 

Marmurowy stadion o myląco podobnej nazwie Panathenaic to już bardziej muzeum niż funkcjonujący obiekt sportowy. Mieści się on zaraz obok Parku Narodowego, spacerkiem od placu Syntagma. Wstęp z kartą studencką kosztuje tu zaledwie 2.50 euro, bilet normalny 5. I warto było się tam wybrać. Sama miejscówka wygląda dość ciekawie, a wewnątrz mieści się też małe muzeum olimpijskie. Między innymi można tam zobaczyć plakaty ze wszystkich dotychczasowych olimpiad, w tym chociażby z tej berlińskiej z 1936 tego, która była wielkim propagandowym triumfem Adolfa czy ze zbojkotowanej przez świat zachodni olimpiady moskiewskiej z 1980 roku, z której pamiętna maskotkę misia mam gdzieś w domu do dzisiaj.

 

Oczywiście jest też podium olimpijskie. Ludzie robią sobie fotki oczywiście stojąc na pierwszym miejscu. Ja sobie usiadłem na nim. Jakie ma znaczenie, które miejsce zająłeś. Najważniejsze są pieniądze, zdrowie fizyczne i umysłu. I żeby nie pracować w jakimś syfie, którego nienawidzisz.

 

Zrujnowany port lotniczy Ellinikon

Nie jest to atrakcja, z przewodnika. A jest darmowa i bardzo ciekawa. Dawne ateńskie lotnisko, którego ruiny straszą wśród palm. Dotrzeć można do niego jadąc do samego końca metrem M2 do stacji Elliniko. Gdy tam zajechałem trochę obawiając się, że pójdę w złym kierunku zapytałem o port lotniczy jakiegoś ulicznego handlarza. Pomimo tego, że gość nie znał angielskiego to jakoś się dogadaliśmy, choć mało brakowało, a by mnie odesłał na nowe, nadal funkcjonujące lotnisko. Od metra drogą jest prosta i łatwa. Mija się supermarkety, następnie koło wiaduktu w prawo. Wreszcie idąc może z 5 minut dość krótką arterią dostrzegam imponujący budynek lotniska.

 

Miejsce to zostało zbudowane w 1938. Po zajęciu Grecji przez Niemców służyło Luftwaffe, po wojnie, aż do 1993 było używane przez lotnictwo USA. Potem lotnisko działało wyłącznie jako cywilne do ostatecznego zamknięcia w 2001 roku.

 

Samoloty łatały stąd do 87 krajów, a przepustowość tego miejsca do momentu zamknięcia to 11 milionów pasażerów rocznie. Potem jeszcze używano tego miejsca w czasie olimpiady w 2004 roku. Jednak już nie jako lotnisko tylko jako część wioski olimpijskiej.

 

Głównym operatorem był tu narodowy przewoźnik Olympic Airways, którego nazwę można znaleźć tu i ówdzie. Gdzieś nawet jest małe muzeum związane z nimi, ale otwierają je dopiero po telefonie więc odpuściłem ta pewnie mała (i co gorszą pewnie płatną) wystawkę.

 

Budynki są zachowane w całkiem fajnym dla oka stanie. Oglądałem na Youtubie jak jeden facet właził do środka, ale mi wystarczyło obejrzenie tego wszystkiego z zewnątrz. Jestem już starszy pan i nie będę ryzykować grzywny za takie wyczyny. Poza tym bardzo dużo można zobaczyć przez szyby. Pomieszczenia hali odlotów i przylotów są opustoszałe.

 

Prawie już nic nie ma w środku. Natomiast za ogrodzeniem, które odgradza pasy startowe jest tak z parę metrów w dół. Przed przyjazdem obawiałem się tego, że nawet gdy zechce zobaczyć same budynki, będę musiał gdzieś włazić przez dziurę w plocie. Nic z tych rzeczy. Miejsce jest bronione jedynie przez szlaban dla samochodów, którego można sobie obejść. Poza tym ludzie sobie tu chodzą swobodnie. Niedaleko jest osiedle mieszkalne i przez port skracają sobie drogę do miasta. Ochrona patroluje to miejsce i nawet przejechali obok mnie małym samochodzikiem. Jednak widząc, że nie przełażę nielegalnie nic do mnie nie mieli.

 

Okolica lotniska to tereny przemysłowe, jakieś dawne magazyny Delta Cargo, a obok funkcjonująca pętla autobusowa. Wszystko zrujnowane. Gdy się pójdzie w boczną uliczkę, za małym kościołkiem można znaleźć tam sporo sprzętu lotniskowego jak schodki do samolotów. Na samym końcu drogi gdy się spojrzy przez płot idzie dojrzeć nadal stojący na pasie samolot. Szczekające psy troche irytują gdy człowiek probuje zzoomować aparat, żeby zrobić dobre zdjęcie. Na szczęście są za płotem i nie rzucają się na człowieka.

 

Lewackie Ateny

Ostatni dzień pobytu spędziłem miedzy innymi na szukaniu śladów dyktatury pułkowników. Niewiele na ten temat znalazłem jeśli chodzi o zwiedzanie czegokolwiek, poza ateńską politechniką (okolice Omonia i stacji metra M1 Viktoria) gdzie reżim brutalnie stłumił protesty studentów. Patrząc na lewackie brednie o tzw. uchodźcach, które nawet dziś są wymazane wszędzie na murach, troche im się nie dziwie.

 

Oczywiście po tym co się dowiedziałem o juncie wojskowej, która rządziła Grecją od 1967 do 1974 roku nie popieram tego co wyrabiali z tym pięknym krajem. Rządy wojskowych, które narzucały ludziom jakiej muzyki mają słuchać, jak się ubierać, strzyc włosy i zabraniające jakiejkolwiek swobody myślenia są tak samo złe jak anarchia. Pułkownicy jednak skończyli w więzieniu, wielu z nich już tam poumierało mając po 80-90 lat. Lewacy natomiast i to nie tylko ci uliczni, ale przede wszystkim ci którzy sprawują rządy w Unii Europejskiej czy gdziekolwiek indziej nadal psują ten świat.

 

Szkoły wyższe, wszędzie na świecie to nie tylko wylęgarnia przyszłych elit intelektualnych, ale też chorych, oderwanych od rzeczywistości ideologii. Bogaty synek, córeczka idzie na studia ufundowane przez zamożnych rodziców, czuje się lepszy od plebsu, spotyka podobnych oszołomów na uczelni i próbuje naprawiać świat nie znając czegoś takiego jak codzienny trud i znój, praca przy łopacie czy na kasie i wiązanie końca z końcem. Z tego się biorą później takie odloty jak chociażby Pol Pot i jego ‘inżynieria społeczna’.

 

Nawet w dniu mojej wizyty pod politechniką, która jest dość sporym mini-miastem stała policja w zielonych mundurach i hełmach, taka do tłumienia zamieszek. Niedaleko tego wszystko znajduje się dzielnica Exarcheia, która słynie z największego stężenia anarchistów na metr kwadratowy w całym mieście. Chodź z nami stary, zmienimy świat, a potem będziemy siedzieć na squacie, grać na gitarach i narkotyzować się. A potem pójdziemy na miasto i coś wyżebramy na spreje i trawę. Ludzie są dobrzy i dają nam kasę.

 

Zwiedzając tą część Aten zajechałem również do dworca głównego o nazwie Larissa. I trochę się zawiodłem tym, co zobaczyłem. Myślałem, że będzie to jakiś wielki dworzec, który przecież jest potrzebny takiemu wielkiemu miastu jak Ateny. Zamiast tego ujrzałem niewielki podmiejski ‘dworczyk’, coś jak Dworzec Wileński w Warszawie. Kilka peronów, część w remoncie i skromny budynek. Nudy.

 

Przedmieścia czyli Pireues

Pireus był dawniej zupełnie oddzielnym bytem. Współcześnie wraz z rozrostem Aten został wchłonięty przez stolicę i stał się swego rodzaju przedmieściem. Gdy patrzy na niego z daleka wygląda on jak jakaś marokańska metropolia na wzgórzu. Ścisłe centrum to takie typowe portowe miasteczko, wąskie uliczki, nieco brudne i chaotyczne. Jednak wbrew temu co straszą w internecie, przynajmniej za dnia jest bezpiecznie, normalnie. Co najwyżej trzeba uważać na kieszenie. Sam port, czyli to miejsce, gdzie odpływają i przypływają statki dla kontrastu jest dość nowoczesny i zadbany.

 

Do Pireusu można łatwo dotrzeć najstarszą linią metra M1. Po drodze mijam starszą część Aten, bardzo wiele urbexów, czyli opustoszałych domostw. Na końcu trasy znajduje się stary dworzec. Kiedyś musiał służyć jako kolejowy. Już przy wyjściu z dość okazałego terminalu, pasażerowie ‘witani’ są przez murzyńskich handlarzy ‘oryginalnych’ markowych torebek. Jeden z handlarzy spóźnił się do pracy. Jechał tym samym pociągiem co ja, a potem z racji tego, że oczywiście nie miał biletu, najzwyczajniej w świecie wepchnął się za mną przez bramkę wyjściową.

 

Do plaży można dotrzeć na dwa sposoby – trolejbusem numer 20 lub ciekawiej – wysiadając stację wcześniej koło stadionu Olympiakos i potem jadąc tramwajem numer 4. Plaże pireuskie nie są zbyt imponujące, no ale w pobliżu Aten nie znalazłem nic lepszego.

 

Jadąc 20-tką zatrzymałem się przy przystani jachtowej dla bogoli oraz Pomniku upamiętniającym ludobójstwo Greków Pontyjskich dokonane przez Turków w latach 1914-23. Bardzo wielu ludzi słyszało o rzezi Ormian, pierwszym planowym programie eksterminacyjnym XX wieku. O tragedii Greków dowiedziałem się dopiero gdy zobaczyłem ten pomnik. Monument nie wygląda za bardzo martyrologicznie. Kojarzy mi się raczej z jakimś hołdem dla recyclingu odpadów. Łuk zbudowany z jakiś ażurowych pojemników. Dziwaczny hołd. W Polsce by to nie przeszło.

 

Co innego można zobaczyć w Pireusie poza plażą? Warto pospacerować po mieście, wejść na kilka wzgórz, które są bardzo wysokie. Łatwo się po nich nie chodzi, tym bardziej że chodniki są krzywe i jeździ sporo samochodów. Miłym widokiem są jednak wałęsające się wszędzie koty. Jest ich tyle, że trzeba uważać, żeby którego nie nadepnąć.

 

Szukałem tu jednego teatru, podobno starożytnego. Niestety gdy dotarłem na miejsce to teatr był zamknięty i na dodatek ogrodzony wysokim szarym, więziennym murem. Teatr Veakio, o którym tu piszę jest jedynie stylizowany na starożytny, bo otwarto go dopiero w 1969 roku.

 

Pireus został mocno zniszczony przez wojny, które przetoczyły się przez Grecje. Ciężej niż w Atenach znaleźć tu ślady starożytnej historii. Są jakieś resztki murów obronnych, mocno ukryte wykopaliska archeologiczne z autentycznie starożytnymi ruinami teatru koło Muzeum Archeologicznego. Szczerze mówiąc niespecjalnie szukałem tych miejscówek. Nie są to rzeczy jakoś strasznie interesujące po tym, co można zobaczyć w samej stolicy Grecji, czy nawet w…Budapeszcie czy angielskim St. Albans. Wiem, wiem, mylę Rzym z Grecją. Interesują mnie jednak bardziej realia życia, a ruiny dzielę na te przed i po upadku Rzymu.

 

W Pireusie jeszcze pominąłem Muzeum Morza m.in. z wielką łodzią podwodną. Czasem jednak człowiek potrzebuje odpocząć, poleżeć na plaży i wrzucić stamtąd pierwsze live-posty na swojego Instagrama.

 

Żebracy i naciągacze

W Atenach jest to plaga. Są wszędzie, śpią na chodnikach, pod sklepami, chodzą po wagonach metra jak po domu, żebrają, ale najczęściej niezbyt nachalnie. Gdy trafił mi się jeden bardziej irytujący to odpowiedziałem mu po polsku. Ważne, żeby nie nawiązać kontaktu. Niech myśli, że nie rozumiem o co mu chodzi. Po co pracować, jak ‘na kubku’ można zarobić małe fortuny? A na dodatek w Atenach klimat łagodny. Na skrzyżowaniach można też spotkać bardzo wielu ‘myjących’ szyby samochodów. 2 euro za mazanie? Lepsze to niż praca w myjni. Tam musiałby zasuwać.

 

Po tym wszystkim można by napisać: ‘niech się wezmą za uczciwą (czytaj: ciężką, ogłupiającą, często bezsensowną) pracę’. A ja przecież też kombinuje, w granicach prawa oczywiście, żeby nie dać się zniszczyć przez głupich i wrednych ludzi. No i nie przeżyć życia ‘poświęcając się’. Żyć jak wszyscy, czyli wegetować, tyrać i zabawiać durnego, rozwydrzonego niemowlaka, który i tak nic nie rozumie, bo to przecież tylko dziecko.

 

Więc podsumuje ten temat inaczej: dopóki nikogo nie okradają, nie napadają, nie robią problemów to niech chodzą wolno. Ludzie by im nie dawali pieniędzy to by się ten biznes skończył. Bo taka żebranina to biznes. Dopóki będzie popyt to będzie i podaż.

 

Grecy są mięccy w tej kwestii. Niektórzy bywają wręcz zakłamani. Metrem jedzie sobie laluś w maseczce chirurgicznej. Przeszkadza mu lekki, ‘kulturalny’ kaszel czystego człowieka, a żebrakowi daje bułeczki, napoje, pieniążki.

 

Cyganów też jest w Atenach sporo. Można zaobserwować, że uczą się naciągania i złodziejstwa od małego. I w sumie dobrze. Nie chodzi mi tu jednak, że to pochwalam. Chodzi mi raczej o to, żeby dzieci od małego uczyć niezależności, żeby nie zawracały gitary rodzicom. Niech będą jak najbardziej niezależne od momentu gdy w miarę nauczą się mówić i chodzić.

 

A w okolicach Monastiraki murzyni z rzemykami. Jednego nawet przez chwilę potraktowałem jak człowieka. Pogadałem. A on mi wtedy, że da mi rzemyk za darmo. Prawie mi go założył i woła 2 euro. Nie lubię takiego ‘podstępnego marketingu’. No ale w Afryce tak to właśnie wygląda i to na o wiele większą skalę niż tutaj.

 

Jedzenie i picie – chałwa, słodkie kebaby z frytkami

Grecy mają wyśmienite jedzenie. Nawet zwykły chleb, mielonka, pomidory, serki smakują tu inaczej. Kawa bardzo dobra. Słynna na cały świat jest grecka chałwa, wiec będąc tu grzechem by było jej nie spróbować. Najlepiej jest ją kupić na wagę w małych greckich sklepikach. Wystawione tam są wielkie bryły w rożnych smakach, takich jakich ciężko spotkać w Polsce.

 

Z racji tego, że miesz­ka­łem w hotelu z obo­wiąz­ko­wym śnia­da­niem to nie by­ło potrzeby kupo­wa­nia cze­go­kol­wiek na mieście, poza jakimś jedze­niem na skromną kola­cje. Jed­nak nie czu­łbym się spełniony po mojej wizy­cie w Ate­nach gdy­bym nie zjadł miej­sco­wego kebaba. Im gor­sza dziel­nica, tym jedze­nie tań­sze i najczęściej też lep­sze. Tak więc będąc w oko­li­cach lewac­kiej poli­tech­niki wstąpiłem do lokalu o nazwie ’Big Bad Wolf’ i zamó­wi­łem kur­cza­ko­wego gyrosa (tor­tilla) za 4 euro. Kebab grecki jest słod­szy w smaku niż te które jadłem w Niem­czech czy w UK. W środku jest mięso z kur­czaka, sos tor­tilla i frytki. Idzie się tym najeść i sma­kuje wyśmienicie. Choć jed­nak powi­nie­nem kupić dwa a nie jeden. Wtedy obiad a nawet posi­łek za dany dzień życia miał­bym zali­czony.

 

Tanie wina

Będąc w krajach południowej Europy zawsze lubię napić się miejscowych tanich win w kartonikach. Niby to sikacze, ale o wiele lepsze niż tego rodzaju napoje w Polsce. Za 2 euro można sobie już kupić litra. Szukając tych trunków w supermarkecie, mijam stojących przed wejściem do działu z alkoholami promotorów jakiś drogich wódek czy drinków mieszanych z czymś tam. Oczywiście grzecznie słucham całego wykładu o historii napoju, skąd przyjechał, po której stronie stoku rosły winogrona czy żyto. Słucham tych marketingowych dupereli tylko po to, żeby się napić za darmo drogich alkoholi i iść dalej, żeby kupić to po co przyszedłem. Zrobią cennik dla ludu, obniżą o 75% ceny tych fiu-bzdziu, po których wymiociny wyglądają tak samo paskudnie, to wrócę i od nich kupie.

 

Wybrałem dwa kartoniki tanich win – jedno białe a drugie czerwone. Pełna kultura – jedno do mięs a drugie deserowe. Ale jeszcze wybredzam. Na kartonie informacja po grecku, a przecież klient ma prawo wiedzieć na co się decyduje. Pytam więc promotorów czy to wino jest kwaśne. Wielka debata się zrobiła. Oni sami tego nie wiedzieli, ale wezwali gościa pod krawatem z drugiego końca sklepu, żeby rozjaśnił moje wątpliwości. Okazało się, że oba tanie wina to kwasiory. No i dobrze. Ważne, że to wiem i wydam na nie tylko 4 euro zamiast 20tu.

 

Pomarańcze uliczne

We wszystkich krajach południowych, naokoło Morza Śródziemnego, nawet na ulicach są drzewa na których rosną wielkie, piękne owoce. Pomarańcze. Nikt ich nie zbiera, nawet bezdomni, których przecież tu nie brakuje. W Polsce by to rozkradli, wszystko przeżarli albo zhandlowali na bazarze. A tu? Pomarańcz to rzecz tak powszechna jak jabłko. Co najwyżej Południowcy wysyłają takie wybrakowane, wysmrodzone spalinami pomarańcze do Anglii. Tam robią z tego dżem i sprzedają po 30p za słoik. Po Brexicie pewnie i tego nie będą mieli, albo taki słoik będzie kosztować co najmniej z funta.

 

Trochę o Grekach

Grecy, których napotkałem na mojej drodze to uczciwi i życzliwi ludzie. Przekonałem się o tym w wielu sytuacjach. Wiele razy mieli okazję, żeby mnie oszukać. Nie znając greckiego i nie do końca orientując się w miejscowych obyczajach byłem dość łatwym celem. Idę do sklepu, rozmawiam z kobietą w dziale mięsnym po angielsku. A ona mi turyście przypomina, że promocyjna cena jest na tą mielonkę, którą chcę kupić i mi odliczą przy kasie. Facet w muzeum. Myślałem, że mi ‘three’ za bilet zawołał i chciałem płacić a okazało się, jest ‘free’. Mógł skorzystać i schować kasę do swojej kieszeni.

 

Religia

Religią dominującą w Grecji jest grecki kościół prawosławny. Poza tym są tu jeszcze nieliczni grekokatolicy i rzymscy katolicy. Dominująca rola prawosławia wynika z dawnego podziału Imperium Rzymskiego. Jak już wspominałem Grecja znalazła się w części, której stolicą był nie Rzym a Konstantynopol. W Atenach poza normalnymi kościołami zwracają uwagę takie mini kościoły. Są one większe od typowej kapliczki jakie znamy z Polski a mniejsze od kościoła. Wierny może tu wejść ‘z drogi’ i pomodlić się.

 

Sztuka uliczna

Ateny są całe wymazane. Niektóre dzieła to graffiti czy murale o wartości artystycznej, ale większość to zwykłe bazgroły. Władze nie czyszczą murów budynków. Ludziom też to raczej nie przeszkadza. Dzielnica Metaxourgeio oraz okolice Omonii, stacji metra Victoria są najbardziej wymazane. W internecie można nawet znaleźć całe mapy co lepszych murali.

 

Alfabet

Alfabet grecki jest ich własny. Niektóre litery pokrywają się z rosyjską cyrylicą, ale niektóre mają inne znaczenie. Jedne litery czyta się po ‘łacińsku’, inne po ‘rusku’. Potrafi być to dość mylące przy szukaniu jakiś miejsc, czytaniu nazw. Najlepiej przyjąć sobie taki schemat, że jeśli dana nazwa jest podobna do tej z mapy to najpewniej musi być to. W tramwajach na wyświetlaczach pokazują się 3 różne wersje danego przystanku: grecka, łacińska i angielska. Grecy jednak znają lepiej lub gorzej angielski. Turysta komunikując się językiem Anglosasów przeżyje tu bez problemu.

 

Transport publiczny

Komunikacja miejska jest bardzo dobrze zorganizowana i tania jak na zachodnią Europę. Za 9 Euro można sobie kupić bilet 5-dniowy na wszystko i jest to najlepsze rozwiązanie nawet jeśli się przyjeżdża na 2-3 dni. Bilet jednodniowy to 4.50 Euro. Bilet jest wydrukowany na takim uszlachetnionym papierze, w który wkodowana jest informacja o jego ważności. ‘Uważnia’ się go przybliżając do czytników w metrze lub ‘kasowników’ w autobusach.

 

W skład ateńskiego MZK (MPK??) wchodzą: metro, autobusy, trolejbusy, tramwaje oraz kolej. W obrębie miasta można jeździć na jednym bilecie okresowym. Wyjątkiem jest dojazd do lotniska. Na autobus lub pociąg w tamtym kierunku trzeba dokupić oddzielne, jednorazowe bilety (odpowiednio 6 i 10 euro). Drogo, ale autobus przynajmniej jest całodobowy i odjeżdża z Syntagmy co 15 minut. Aha, nawet gdy zajedzie przegubowy to gdy jest mało ludzi, trzeba wchodzić przez pierwsze drzwi. Kierowca nie otwiera pozostałych na pętli. Można się zagapić i autobus odjedzie bez nas.

 

Ateńskie tramwaje jeżdżą bardziej na peryferiach. Dwie linie mają bardzo malowniczą trasę wzdłuż morza. Można wysiąść po drodze i napić się na plaży piwa ‘Sparta’ (które smakuje jak ‘królewskie’, więc nie jest złe). Trzeba tylko uważać na mafię papierosową, która pod małym daszkiem gra sobie w szachy i sprzedaje ‘spod lady’ szlugi bez akcyzy.

 

Fani gadżetów komunikacyjnych powinni zajechać m.in. na pętle linii 4 o nazwie Kasomouli. Znajduje się tam historyczny tramwaj, który pozostał tu ku uciesze fanów komunikacji miejskiej, grafficiarzy i oczywiście…kotów. Podobny tramwaj można też spotkać na krańcówce koło morza niedaleko urokliwego cmentarza na wzgórzu.

 

Co do metra są tego 3 linie. Najbardziej ‘klimatyczna’ jest M1, która jeździ z Pireusu do takiej trochę szemranej z wyglądu dzielnicy Kifisia. M2 natomiast dowiezie nas do zrujnowanego lotniska. Stacje końcowe M3 to osiedla, gdzie Agia Marina budzi najmilsze odczucia.

 

Miejsca nieodwiedzone – wyspy – więzienia pułkowników, Tirana, Olimp, Gora Atos…

Generalnie w Atenach zobaczyłem to, co chciałem. Poza Pireusem w ogóle nie wyjeżdżałem poza miasto. Tak w ogóle Ateny nie są dobrą bazą wypadową do wyjazdów zamiejskich czy jednodniowych wycieczek do innych krajów. Nawet do Salonik jest stąd, aż 500 km. Na Górę Olimp 437 km. W okolicach Metaxourgeio znajduje się dworzec przewoźnika ‘Anna Tour’. Stąd można się zabrać autobusem do Tirany w Albanii. Koszt biletu w jedną stronę to 30 euro, a jedzie się, aż 10 godzin, więc również odpuściłem.

 

Wyspy greckie. Myślałem przede wszystkim o dwóch wyspach-więzieniach, gdzie za czasów dyktatury pułkowników przetrzymywano oponentów: Yaros (Gyaros) oraz Makronisos. Niestety Grecy nie promują w żaden sposób tego ciekawego okresu w swojej historii. Nawet w muzeum wojny i wojska greckiego nie idzie znaleźć nic na ten temat. Pewno musiałbym wynająć prywatny przewóz, żeby dostać się do tych miejsc. Bardzo dobre źródło w tym temacie to strona ‘Dark Tourism’. Co do wysp relaksacyjnych, łatwo dostępnych z portu Pireus to zastawię sobie takie atrakcje na stare lata.

 

Będąc w Grecji można się wybrać na Świętą Górę Atos. Nie jestem kobietą, więc by mnie wpuścili. Jednak zniechęca koszt…wizy wjazdowej, który wynosi, aż 50 euro. Gdy się tam już wjedzie to w ramach kosztu wizy dostajesz wyżywienie i pozwolą ci się przespać gdzieś pod dachem. Jednak 50 euro? Lepiej takie pieniądze wydać na wizę do Iranu czy do Afryki.

 

Wylot z Aten do Warszawy

Wylot miałem rano, więc pojechałem na lotnisko około 23ciej. Tak samo jak przyjechałem, autobusem X95. Będąc na lotnisku bezproblemowo udało mi się zwiedzić cały terminal. Aż trochę dziwnie się czułem, że nikt mnie nie zatrzymywał, bo naprawdę udało mi się wleźć prawie w każdą dziurę. Zwiedziłem halę przylotów, zamkniętą na noc stację kolejową z galerią w tematyce imigrantów, którzy odnaleźli swoje szczęście w Grecji. W hali odlotów można znaleźć mini-galerie sztuki. Pod dziełami sztuki śpią grupowo…bezdomni, więc trochę pachnie w tej galerii. I to niekoniecznie farbą malarską.

 

Poza tym ciężko spać na tym lotnisku, gdyż nawet w nocy prowadzone są tu prace budowlane, a żeby pasażerom było weselej gra głośna muzyka, prawie przez cały czas. Poza bezdomnymi na lotnisku można spotkać kilku podejrzanych typów. Jeden wyglądał jak potencjalny zamachowiec albo imigrant z pontonu. No ale dobrze, dobrze. Imigrant to powinien szukać miejsca do spania, a nie patrzyć dziwnie na ludzi i robić rekonesans. Na terenie portu lotniczego znajduje się piękna kaplica chrześcijańska otwarta przez całą dobę. Bardzo ładne witraże. Jak na tego typu miejsce na lotnisku wygląda to imponująco.

 

Pokój do modlitw dla muzułmanów zamykany jest na noc. No w sumie kraj póki co chrześcijański. Mimo bezdomnych i jednego podejrzanego imigranta czuję się tu bezpieczniej niż na podparyskim Charles De Gauelle. Odprawiając bagaż jestem świadkiem dość zabawnej sytuacji. Facet próbuje odprawić jako bagaż główny worek na śmieci. Kobieta, która przyjmuje bagaże nie chce tego zaakceptować. Chyba podróżnik będzie zmuszony kupić sobie walizkę.

 

Podsumowanie

Ateny są drugim moim ulubionym miastem europejskim po Rzymie. W porównaniu ze stolicą Włoch jest tu większy bałagan i bardziej widoczna bieda. Generalnie jednak bawiłem się tu wyśmienicie i polecam to miejsce każdemu kto chronicznie nienawidzi zimna i nie razi go lekki, ale nadal cywilizowany chaos. To nadal jest Europa, nasza kultura. Tylko Słońca jest więcej. Ateny są tanie jak na Europe, jedzenie wyśmienite, ludzie bardzo w porządku. W przyszłości postaram się jeszcze wpaść do Grecji, ale teraz póki człowiek jest młody i w miarę zdrowy czas jechać dalej.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Pan Buczybór 12.07.2019
    Bardzo fajny felieton. Przyjemnie się czytało
  • MarkD 13.07.2019
    Dzięki za miłe słowa.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania