Aż po grób

Obraz ten mógł wydawać się normalny - córka umierającego mężczyzny czuwa nad ojcem aż do jego ostatniego tchnienia.

 

Jednak osobliwość tego widoku polegała na tym, że to wcale nie byli ojciec z córką, lecz mąż z żoną.

 

W małym domku na terenie Walii powoli dogasała lampa naftowa.

 

Jedynie w sypialni okna były otwarte i to właśnie stąd można było dojrzeć niewyraźne światło.

 

W wielkim, dębowym łóżku na środku pomieszczenia leżał mężczyzna. Jego skóra - blada jak ściana - przypominała fakturę pergaminu. Włosy, niegdyś kruczoczarne, teraz pokryte były siwizną. Nienaruszoną pamiątkę z lat młodości stanowiły jedynie niebieskie jak ocean oczy i szarmancki uśmiech.

 

Nad nim, na krześle dosuniętym jak najbliżej łóżka, czuwała młoda kobieta. Proste, kasztanowe włosy opadały kaskadą na jej blade ramiona. Oczy - szare, niczym diamenty pokryte warstwą kurzu - miała zamknięte. Oddychała powoli. Trzymała mężczyznę za rękę. Najmniejszy ruch, najmniejsza zmiana w jej otoczeniu ją budziła. Była czujna. Musiała. Teraz ważna była każda minuta.

 

- Tess - odezwał się w końcu, a dziewczyna w ułamku sekundy poderwała się z łóżka, nie puszczając jego dłoni - Naprawdę, nie musisz siedzieć tu aż do mojej śmierci.

 

Wyczuła w jego głosie prośbę. Martwił się bardziej o nią, niż o siebie samego.

 

- Ty zrobiłbyś dla mnie to samo - odpowiedziała krótko i odgarnęła jemu włosy z czoła. - Dlatego nigdzie się stąd nie ruszę - powiedziała, siląc się na stanowczy ton. Uśmiechnęła się.

 

- Już zapomniałem, jak dobrze mnie znasz - zaśmiał się cicho, a ona przypomniała sobie, jak ten śmiech brzmiał siedemdziesiąt lat temu. Ta melodia należała do tych, których nigdy się nie zapomina. - Jesteś pewna tego, co robisz? - zapytał, patrząc na nią wymownie. Gdy miał szesnaście lat to spojrzenie wyglądało dokładnie tak, jak teraz. - Zawsze mogę umierać powoli. Siedząc tu, będziesz czekać aż do naszego domu wkroczą kaczki i pożrą mnie pół - żywcem.

 

- Nawet w obliczu śmierci zachowujesz swoje poczucie humoru, Williamie Herondale! - zaśmiała się razem z nim i nagle zdała sobie sprawę, że gdy straci tego mężczyznę, a jednocześnie najlepszego przyjaciela, jej serce wypełni pustka. Pustka, której nie załata nikt inny.

 

- To z kaczkami było na poważnie. Zarygluj wszystkie drzwi i okna. Dopóki żyję, te małe, krwiożercze bestie nie wejdą do mojego domu! - mówił z zawziętością identyczną, do tej sprzed lat. Kochała go.

 

- Włącznie z tymi? - zapytała, wskazując na okiennice za sobą. Już znała odpowiedź.

 

- Oprócz tych, skarbie - uśmiechnął się. Czytała z niego jak z książki, którą znała na pamięć. - Podczas ostatnich chwil swego życia chciałbym rozkoszować się powietrzem z najpiękniejszego miejsca na ziemi.

 

Chciała powiedzieć "nie mów tak. To wcale nie są twoje ostatnie chwile. Jeszcze nie umierasz", ale nie mogła. Nie potrafiła. Uśmiechała się do niego, a w środku rozpaczała. Smutek spowodowany wspomnieniami wspólnego szczęścia rozdzierał ją od środka. Miała wrażenie, że jest w środku tajfunu.

 

- Chcesz się czegoś napić? - zapytała po chwili - Wody, albo... herbaty z pigwą. Jeżeli tak, to zawołam...

 

- Stop! - przerwał jej - Zaczynasz bredzić. - przysunął ją do siebie, by ich oczy były na jednym poziomie. - Toniesz w smutku. Widzę to - nie pytał. Stwierdzał fakty. - To dlatego, że... - w połowie zdania przerwał mu kaszel - ...zadręczasz się, bo nie pozwoliłaś wpuścić tu dzieci. Tak?

 

Przytaknęła.

 

- Jestem wyrodną matką - z jej oczy zaczęły płynąć srebrne łzy. Odwróciła wzrok. - Will, ja prawie ich nie znam. Nie wiem, jak wyglądają. Nie potrafiłabym spojrzeć im w oczy! - bicie jej serca przyspieszyło. Poczuł to prawie natychmiast. - Ale... jeżeli sobie pomyślę, że przeze mnie nie będą mogły się z Tobą pożegnać, to czuję się jak potwór.

 

- Tesso - ścisnął jej rękę mocniej - Spójrz na mnie.

Gdy ich spojrzenia się spotkały, pocałował ją. Jego usta jeszcze były gorące.

-Nie jesteś potworem. Rozumiesz? Z dziećmi widziałem się wczoraj w nocy, kiedy kazałem Ci iść spać. Nie mają do Ciebie żalu. Przeciwnie. Chcą z Tobą porozmawiać, bliżej Cię poznać. Doskonale rozumieją sytuację. Nie mają już pięciu lat.

 

Milczała. Słone łzy spływały po jej nieskazitelnie gładkich policzkach.

 

- I uszanowały moją decyzję, gdy powiedziałem, że ostatnie godziny życia chcę spędzić z Tobą. - westchnął i szorstką dłonią przeczesał jej kasztanowe włosy. - Nie płacz. Nienawidzę oglądać Ciebie w takim stanie.

 

Starła łzy prawą dłonią.

 

- Po prostu nie mogę się z tym pogodzić - odpowiedziała, prawie piskliwym głosem - Najpierw Henry, potem Charlotte, Gideon, Cecily i Gabriel. A teraz Ty. Nie chcę patrzeć na śmierć. Gdybym miała wybór, chciałabym umrzeć razem z Tobą.

 

- Nie możesz tak mówić - po raz kolejny tego dnia, zakaszlał.

 

- Jeżeli stracę Ciebie, nie będę miała już nikogo. Nikogo, kto byłby przy mnie. Nikogo...

 

Nie przeszkadzam?, usłyszała ciepły głos w swojej głowie. Tak chorobliwie znajomy.

 

Odwróciła się i zobaczyła to, czego się spodziewała.

 

Wysoka postać w kapturze zdawała się uśmiechać, chociaż Tessa nie widziała jej twarzy.

 

- W samą porę - odparł Herondale. Zdawał się emanować szczęściem.

 

Cześć,Will, usłyszeli oboje. Przyszedłem się pożegnać.

 

Wspomnienia zalały ją niczym fala. Ujrzała przed sobą srebrnowłosego chłopca o oczach koloru księżyca w pełni. Jadeitowy naszyjnik momentalnie zaczął ciążyć na jej szyi.

 

Pierwszy raz od kilku godzin wypuściła dłoń męża, na którego piersi zaczął odznaczać się czarny jak atrament znak parabatai. Do tej pory pozostawał bladą blizną. Myślała, że tak będzie do końca.

 

W duchu przestraszyła się magii, która łączyła tych dwojga.

 

- Może zostawię was samych? - odezwała się drżącym głosem - Poczekam w kuchni. - powiedziała i ruszyła w kierunku drzwi. -Jak będziesz wychodził....

 

Nie radziłbym Ci tego, Tesso. ,usłyszała. Oddałaby wszystko, by nie słyszeć tego delikatnego, jak aksamit głosu. Głos, który kiedyś kochała. W kuchni są Lucie i James.

 

- Jak to?! - tym razem był to Will, który ostatkami sił usiadł na łóżku.

 

Wiem, że więzi między nami nie ma, ale ja po prostu czułem, że umierasz. Dlatego skontaktowałem się z waszymi dziećmi.

 

- To miłe z twojej strony, James, ale...

 

Zachariaszu , powiedział z bólem. Nikt nie mógł nazywać go imieniem z poprzedniego życia. Nawet Will.

 

- Zachariaszu. Ale już pożegnałem się z dziećmi.

 

Tessa też to zrobiła?

 

- Nie rozumiem, o czym mówisz - powiedziała szorstko. Wiedziała, jak go tym rani.

 

Pamiętaj Tesso, że metody Herondale'ów nie zawsze działają.

 

Otworzyła usta, oburzona, ale nic nie powiedziała.

 

Ciotka Harriet mawiała, że milczenie jest złotem.

 

Theresa Herondale wolała jednak srebro.

 

- Są jednak lepsze, od tych Carstairs'ów.

 

Brat Zachariasz zdjął kaptur.

 

Dziewczyna nigdy go bez niego nie widziała.

 

W oczodołach nadal widać było białe jak śnieg gałki oczne. Podobno przemiana w Cichego Brata to proces wieloetapowy. Najpierw traci się rzeczy osobiste, potem głos, oczy i... duszę.

 

Kobieta jednak w duchu myślała, że ten tutaj nigdy jej nie straci.

 

Na jego policzkach zauważyła paskudne blizny rozorane stelą. Wzdrygnęła się.

 

- Nie wiem, czy się zorientowaliście, ale jeszcze żyję - wtrącił się Will - I wszystko słyszę.

 

- Przepraszam - odpowiedzieli jednocześnie. Jednak tylko głos kobiety potoczył się echem po pokoju.

 

- Chodźcie tu - powiedział po chwili ciszy i wyciągnął do nich ręce.

 

Cichy Brat złapał za prawą, dziewczyna za lewą.

 

- Dziękuję, Jem - uśmiechnął się. Tym razem nie został poprawiony. - Za to, że zgodziłeś się zostać moim parabatai. W tamtej chwili mogłem się założyć, że to ja pochowam Ciebie. Że to ja będę stał w miejscu, w którym Ty jesteś teraz. Teraz zdaję sobie sprawę, jak bardzo Cię nie doceniałem.

 

Zachariasz w ułamku sekundy wypuścił rękę towarzysza. Sprawnym ruchem pocałował go w oba policzki i szepnął, tylko do niego.

 

Żegnaj, Williamie Herondale.

 

Po czym wyszedł bez słowa.

 

Mężczyzna zdawał się nie zwracać uwagi na Cichego Brata i kontynuował swoją wypowiedź.

 

- Dziękuję, Tesso. Za to, że potrafiłaś mnie kochać i za to, że sprawiłaś, że moje życie stało się czystą magią. Dziękuję za miłość, którą mnie obdarowałeś. Dziękuję, że dzięki Tobie odkryłem siebie na nowo.

 

***

 

Wysoka postać odwijała z kołowrotka złotą nić. Gdy długość była odpowiednia, wyciągnęła czarne nożyce.

 

- Ave Atque Vale - powiedziała, szorstkim głosem.

 

***

 

- Kocham Cię, Tesso - nachylił się i ostatkiem sił ją pocałował. - Zawsze kochałem. - wypowiadając ostatnie zdanie z powrotem położył się na poduszki.

 

Jego ręka, której nie puszczała przez ostatnie kilka godzin, stała się zimna.

 

Błękitne oczy zrobiły się puste.

 

A runa parabatai zabłyszczała złotem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • NataliaO 05.11.2016
    Od samego początku bardzo dobrze się czytało historia wciągnęła. Bohaterzy byli, że tak powiem piękni, a uczucie które płynęło od nich było szczere i takie prawdziwe. Pięknie opisane, 5.
  • Lord_Of_Dark 05.11.2016
    Cieszę się, że Ci się podobało. Dziękuję :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania