Baciarski dzień

Nastały ostatnie dni sierpnia, dla uczniów wakacje się kończyły i część z nich od początku września miała doświadczyć jednej z wielu zmian, jaka czeka ich w przyszłości. Podobnie i w moim życiu zawodowym nadszedł czas na dokonanie zmiany. Najpóźniej jutro musiałem złożyć wypowiedzenie, inaczej przepracuję w tej firmie dodatkowy miesiąc, a na to nie miałem sił, ponieważ od dawna byłem przepracowany. Jeszcze kilka lat temu moją pracę wykonywaliśmy we trzech. Teraz po wielu reorganizacjach zostałem sam, lecz obowiązków nie ubyło, a nawet przez wymogi unijne przybyło. Wbrew logice do tej pory chciałem tutaj pracować, chociaż otrzymywałem niewielkie wynagrodzenie, ze względu na wspaniałą atmosferę. Może to właśnie liche płace utrzymały w większości zespołu klimat prawdziwej solidarności, sympatii i zrozumienia innych bez dozy zazdrości czy zawiści.

Zbliżały się godziny południowe i dopiero o tej porze znalazłem chwilę na zimną herbatkę przyniesioną z domu oraz drugie, jak zawsze skromne, śniadanie. Zaraz po nim miałem się wstąpić do biura z moim wypowiedzeniem. Jedynym miejscem gdzie dało się, jako tako usiąść była obskurna szatnia, nieodświeżana od lat i z braku sprzątaczki z grubsza tylko ogarnięta przez kogoś po godzinach, kto miał tego syfu dość. Na miejscu okazało się, że nie tylko ja wypracowałem w tym czasie chwilę wolnego, kilka innych osób już tam na wykrzywionych taboretach siedziało z kromalami w dłoni, siorbiąc różnego rodzaju napoje.

Jedyne wolne miejsce nadające się do siedzenia było w rogu pomieszczenia, delikatnie usiadłem na dwóch plastykowych skrzynkach, postawionych odwrotnie jedna na drugą. Podobnie, jak pozostali, w milczeniu żułem kawałek czerstwego posmarowanego margaryną chleba i zagryzałem najtańszą kiełbasą. W pomieszczeniu cisza panowała, zakłócana jedynie odgłosami konsumpcji. Dawno przy posiłkach zaprzestano rozmów, ponieważ ściany mają uszy, a życzliwych właścicielowi osób nie brakowało, które donosiły o wszystkim, co działo się w każdym zakamarku zakładu.

W innym miejscu i czasie z pewnością narzekano by na szefostwo, opowiadano by dowcipy, a w dobie demokracji i wolności najlepiej było trzymać język za zębami. Nagle sielską atmosferę zakłócił swoim przybyciem szef, obecny właściciel byłych prestiżowych za komuny zakładów. Najszybciej wstali i powiedzieli.

- Dzień dobry panu – lizusy, a po nich pozostali.

Ten nawet nie siląc się na odpowiedzenie na słowa przywitania, opierniczał kolejno obecnych. Każdemu miał coś do zarzucenia, wytknięcia, pouczenia i pogrożenia. Nawet długo nie trwało, jak dotarł do mnie. Lista zaniedbań, przewinień od ostatniego naszego spotkania, czyli dwóch tygodni była przeogromna. Tym razem po raz pierwszy od początku mojej pracy byłem spokojny, opanowany i nie przyjmowałem do siebie niezawinionych oraz niepopełnionych przewinień.

- Wyjątkowo się z panam zgadzam, tylko szkoda, że nie było pana w zakładzie i nie odbierał pan moich telefonów z aparatu prywatnego, wtedy to pan byłby odpowiedzialny za decyzje, a nie ja. Jednak w sytuacji, która zaistniała, przypominam panu o mojej lichej pozycji w hierarchii firmowej, potwierdzonej najniższym dopuszczalnym przez prawo wynagrodzeniem. Niestety to nie jest mój biznes tylko pana i to w pańskim interesie jest dbać o niego, zamiast przypisywać sobie zasługi podwładnych. Natomiast to tacy jak ja są winni awarii przestarzałego i wyeksploatowanego sprzętu.

Szef po moich słowach zagotował się wewnętrznie, świadczyła o tym obfita czerwień goszcząca na jego obliczu. Gdyby posunął się o jeden krok dalej w tej swojej furii, ktoś z pewnością z nasz musiałby wzywać pogotowie, z prostej przyczyny jakaś żyłka by mu pizła. Jednak opanował się i dzięki temu uciekł śmierci z pod kosy, ponieważ na karetkę w naszym regionie wyjątkowo długo się czeka i jeszcze nie wiadomo czy dyspozytor by ją wysłał.

- Byłem na pielgrzymce i obchodach trzechsetnej rocznicy koronacji Matki Boskiej Częstochowskiej – wypalił jednym tchem.

Takim stwierdzeniem zaskoczył wszystkich, a zwłaszcza pupili, którzy przez moje dwa gryzy i przeżuwanie szukali w swoich główkach słów wyrażających zachwyt nad zahaczającym o cud nietuzinkowym postępowaniem szefa. Niestety niedane im było tego dokonać, ponieważ zapytałem.

- Proszę zaspokoić moją ciekawość, modlił się pan tam o spełnienie własnych pragnień, potrzeb, udanych interesów, doskonałego zdrowia i zachowanie młodzieńczej urody czy o pokój na świecie, nakarmienie i napojenie potrzebujących, swobodny dostęp do wody pitnej, edukacji i opieki lekarskiej, uzdrowienie chorych i kalek, redukcję arsenału jądrowego?

Dalszego wyliczania ingerencji boskiej w potrzeby ludności zaniechałem, ponieważ bez znajomości ludzkiej psychiki i wrodzonych ambicji doskonale po szefie widziałem, że dla niego jedyne dobro, które się liczyło było jego własne. W ten sposób nawet nie znając sloganu przewodniego amerykańskich propagatorów nowoczesnego człowieka, przenosił ich nauki do rodzinnego kraju. Właśnie tacy ludzie i mu podobni troszczą się tylko o własne potrzeby, a zaspokojenie było największym celem metafizyki czy hiperfizyki ich świata i z tym się zgadzali.

- Nawet nie dziwię się, że pan uczestniczył tylko dla własnych korzyści w tak doniosłej ceremonii kościelnej, ponieważ tylko wyjątkowi ludzie są w stanie wznieść się na wyżyny człowieczeństwa i w pierwszej kolejności myśleć o innych potrzebujących. Dlatego chcąc przybliżyć pana do takiego ideału proponuję uwzględnić w swojej przemianie duchowej wyższe wynagrodzenie i premie dla ciężko pracujących, zaczynając od tu obecnych.

Jedynym dźwiękiem, jaki usłyszałem na słowa krytyki swojego pracodawcy, było trzaśnięcie drzwiami przy wychodzeniu z obskurnej szatni. Niestety nie doczekałem się szansy na omówienie drugiego ważnego problemu i opowiedzeniu o potrzebach socjalnych jego pracowników.

Zaraz po śniadaniu poszedłem do biura z moim podaniem.

- Dzień dobry – powiedziałem natychmiast po otwarciu drzwi.

- O dobrze, że pana widzę – odpowiedziała sekretarka.

- Cieszę się, że pani mnie dostrzegła, więc z pewnością przymnie pani ode mnie ten skromny papier, z którym tutaj przyszedłem – dodałem i wyciągnąłem w jej kierunku rękę z kartką.

- Co to jest? – zapytała.

- Zapowiedź zmian w moim życiu i mam nadzieje jak wielokrotnie wcześniej, tym razem korzystnych.

Doskonale wiedziałem, że właściciel firmy od początku mojej pracy działał impulsywnie i podejmował decyzje błyskawicznie. Dlatego nie zdziwiłem się treścią pisma firmowego kierowanego do mnie, które miałem podpisać. Zaraz po przeczytaniu decyzji szefa, zgodziłem się z nią, ponieważ on podobnie, jak ja, pomyślał o rozstaniu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 08.09.2017
    Świetne posunięcie bohatera, ale chyba za późno. Demokracja brzmi dumnie, ale czy dla wszystkich. Modlitwy wnoszone do Boga też nie dla wszystkich. Bóg wysłuchuje tych modlitw, ale chyba też od wybranych. Kilkanaście lat temu też składałam wypowiedzenie z pracy, bo nie mogłam wytrzymać poniżania pracowników i też wygarnęłam na koniec. Ale to nic nie zmieniło. Co to jest za ustrojstwo obecnie? Tego nie wiem. Jakiś nowy ustrój nam się zrodził. Pozdrawiam 5)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania